Gdy w południe Patrycja szła
na swój oddział, dziewczyna zostawała
przeważnie do obiadu sama.
Tym razem jednak nie było jej to dane.
Ku jej zaskoczeniu pojawił się w drzwiach
ten sam policjant, którego miała już nie zobaczyć.
- Wiem, że nie jestem twoim ulubieńcem -
powiedział Moduski, na dzień dobry. - Uwierz
mi, że nie chciałem cię denerwować.
Podszedł bliżej i oparłszy dłonie na poręczy
kontynuował.
- Sądziłem, że wiadomości o tym liście czy
dokumencie i podpisie niejakiego
Wilhelma, coś Ci nasuną do myślenia, że
zaskoczy jakaś szufladka - zaśmiał się. -
Wiem, wiem, mówię jak potłuczony ale
nie znam się na tym fachowym nazewnictwie
jak doktor Fejkiel.
Pacjentka machnęła ręką.
- Całe szczęście, że pan nie przyszedł kilka
minut wcześniej gdy tu jeszcze była bo
nie ręczyłabym za nią i jej reakcję na pana widok.
Jest pan u niej na czarnej liście.
Komisarz pochylił się i szepnął.
- Powiem ci w zaufaniu, że jak
dowiedziałem się, że jest u ciebie to
czekałem w holu pół godziny aż pójdzie
do siebie na oddział.
Dziewczyna parsknęła śmiechem.
- Serio? - zapytała gdy opanowała chichot.
- Ale powiem panu, że dobrze pan zrobił.
Choć sądziłam, że gliniarze to więksi
chojracy.
Filip udał zawstydzonego.
- Czasami i nas strach oblatuje.
Dodaj komentarz