– Kurde, czekaj, nie wysmarowałem! Ściągaj to! – po czym wolno pokuśtykał do szafki, przy której już dziś był.
Szedł nieco anemicznie, gdyż złamane żebro zaczynało boleć coraz bardziej. Otworzył drzwiczki i wznowił poszukiwania, wyjąwszy po chwili trzy małe buteleczki, które zaraz obejrzał.
– Kurwa, oliwa z oliwek, paprykowa i migdałowa, a tego, co potrzebne, to nie ma. W sumie mógłbym spryskać tą ostatnią, ale czosnkowa byłaby lepsza – warknął.
– Pójdę, kupię, sklep jest naprzeciwko – zaoferowała się Megan i zaraz zniknęła z pomieszczenia.
Rozległ się brzęczyk przy barze i chłopak ciężko ruszył do okienka, mając już po chwili świstek w dłoni. Danny nadal grzebał się z owocami, mamrocząc pod nosem słodkie żale. Brunet włączył grill i po chwili wychylił się przez wnękę, zagadując do stojącej za barem, jasnowłosej 25-latki.
– Ej!
Podeszła.
– Sześć steków, więc powiedz klientowi lub klientce, że to potrwa ze dwadzieścia minut, więc niech się nie wkurza i grzecznie czeka.
– Dobrze.
– Jestem Frank.
– Olivia.
Na tym ta jakże wszechstronna konwersacja się zakończyła i chłopak wyjął z lodówki mięso, które delikatnie posypał samym pieprzem i po dwóch minutach już syczało na płycie.
– No, w końcu! Ostatni raz się za to biorę! – zagrzmiał Danny, dolał do znajdujących się w wielkiej misce truskawek mleko, sok z cytryny, posłodził, wymieszał i schował do lodówki.
– Co mam kroić, dopiero druga, za wcześnie zagniatać ciasto.
– Może usmaż do tych steków księżyce ziemniaczane, trochę ciężko mi łazić, mam zjebane żebro – poprosił 23-latek.
– Co ci się stało?
– Długa historia. Kurwa, jeszcze sałatka, nie wiem, jak my się z tym wszystkim wyrobimy. Dobrze, że jest niedziela, bo jeszcze jakby wpadło tu stado nienażartych mord, to ogólnie byłaby lipa – warknął brunet i wyjął z lodówki warzywa.
– Nie wiem, czy chciałeś w sprayu, czy nie, więc kupiłam obie – oznajmiła Megan, stawiając na stole dwie półlitrowe buteleczki.
– Przyda się i taka, i taka – rzekł Frank i szybko spryskał blaszkę, a szefowa wróciła do poprzedniego zajęcia. – Kurwa! – krzyknął nagle i szybko podbiegł do grilla, ale mięso od spodu miało już kolor opału na zimę. – No ja pierdolę, sześć sztuk poszło się jebać. Nie możesz zerknąć, jak stoisz obok?! – wydarł się na Danny’ego.
– Sorry, myślałem, że jeszcze nie, przecież dopiero, co wrzuciłeś.
– Kurwa mać! – klął brunet. – Zapłacę za to mięso – zwrócił się do Megan i szybko wrzucił do smażenia kolejne sztuki.
– Nie trzeba.
– Zostaw to na razie i przypilnuj grilla, muszę zrobić sałatkę – poprosił dziewczynę i chwycił nóż.
Kroił warzywa z totalną złością, lecz po chwili przestał, żeby naostrzyć nóż.
– Tępy jak pewna osoba, którą znam, do tego ta ostrzałka jest do dupy. Musimy kupić inną, sam kupię, no i jakiś porządny sprzęt. Masz knajpę, a używasz gówna? Ten nóż jest do niczego! – rzucił i po chwili wznowił pracę.
Skroił wszystko w okamgnieniu, doprawił i zapakował do pojemniczków. Steki już dochodziły, a Danny właśnie załadował ziemniaki do pudełek.
– Daj mi to – Frank zabrał stojącej przy grillu Megan łopatkę, po czym palcem sprawdził stopień wysmażenia i zaraz mięso zostało zapakowane i opakowania wyniesione do wnęki. – Przepraszam cię, nie jestem dziś pozytywnie nastawiony do życia, nie zwracaj na mnie uwagi – zwrócił się do szefowej, która od czasu jego krzyku nie odezwała się ani słowem. – Ciebie też – spojrzał na blondyna i zaczął kroić produkty do farszu na pizzę. Z czym ma być ta pizza? Wyjąłem salami, ale nie wiem, czy dzieciaki taką lubią. Może zrobić im słodką?
– Nie, zamówienie było na normalną, jest koktajl, kupiłam też ciasto, wystarczy.
– Dobra, zrobię z salami, pomidorem, oliwkami i podwójnym serem, w tym z wędzonym, będzie smaczna.
Ponownie zadzwonił telefon Franka, wywołując kolejny niepokój. Szczerze mówiąc to bał się już odbierać te niewdzięczne połączenia, ale po chwili nacisnął zieloną słuchawkę.
– Cześć braciszku. Miałeś zadzwonić, a milczysz. Spotkamy się? – zapytała Becky, będąca wyraźnie w wyśmienitym humorze.
– Nie mogę, muszę po pracy jechać do szpitala i nie wiem, czy w ogóle wrócę dziś do domu.
– Co się stało?! – zapytała, znając każdy ton głosu brata.
– Zgwałcili Laurę, pobili i chuj wie, co jeszcze. Nie mam już nerwów.
– Jak to "zgwałcili”?! Kto?! – dziewczyna się przeraziła i jej dobry humor jak był, tak zniknął.
– Nie wiem, ale się domyślam, czyja to sprawka.
– Gdzie jest? Mogę z tobą pojechać?
– W miejskim, ale nie jestem pewny, czy to dobry pomysł. Nie wiem, jak jej rodzinka na to zareaguje, może nie chcieliby, żeby każdy się na nią przyglądał... a przynajmniej jeszcze nie teraz. Zresztą ona i tak nie kontaktuje, wariuje tylko, bojąc się wszystkiego dookoła. Zapytam, to jak coś, to najwyżej jutro.
– Jak się czujesz?
– A jak mam się czuć? Żebyś zobaczyła, jak ona wygląda... – mruknął, gdyż płacz znowu wydostawał się z jego środka, najchętniej zakończyłby już tą dobijającą rozmowę.
– Jakbyś poczuł się gorzej, dzwoń do mnie! I zapytaj, odwiedziłbym ją, to bardzo fajna dziewczyna, polubiłam ją Kurwa, co za gnoje, nie rozumiem! Co się dzieje na tym świecie?!!! – Becky się zdenerwowała.
– Dobra, muszę wracać do pracy. Zadzwonię wieczorem i powiem, co i jak.
– Dobrze, to czekam. I nie martw się, wszystko będzie dobrze. Pa – rzuciła i się rozłączyła.
Gdy wrócił do kuchni, Megan zapełniła już prawie całą blaszkę, więc po chwili dostała drugą.
– Tak na sucho, bez żadnego sosu? – zapytał.
– Nie wiem, masz jakiś pomysł?
– Mogę zrobić Barbecue, zwykły pomidorowy, czosnkowy albo serowy, ale do szaszłyków ten pierwszy byłby najlepszy, tylko nie wiem, czy mamy składniki.
– Ja już do sklepu nie pójdę – szefowa się zbuntowała.
– Dobra, zobaczę w magazynku i coś wymyślę. A ty bierz się za ciasto, upieczemy wcześniej, potem się tylko podpiecze z farszem, będzie szybciej – rzekł do kolegi.
Kolejny raz zadzwonił telefon i Frank zaczynał się już tym powoli wkurwiać.
– Kurwa, no i jak ja mam pracować, jak mi tu co pięć minut trąbią?! – huknął i spojrzał na wyświetlacz – "Mama”.
– Halo – syknął nieuprzejmie, wychodząc do szatni.
– Cześć. Słyszałam, co się stało. Jak się czujesz?
– Kurwa, ma za długi język, zaraz będzie wiedzieć całe miasto – rozdarł się na Boga ducha winną kobietę.
– Synu, uspokój się. Jestem Twoja matką, cóż to za tajemnica?
– Ktoś ją prosił, żeby paplała? Nic już nikomu nie mogę powiedzieć?! Dajcie mi najlepiej święty spokój, mam dużo pracy i już mało czasu!
– Pracujesz w niedzielę?
– A co w tym dziwnego? Potrzebuję kasy.
– Przeleję ci coś jutro. Przecież dałam ci prawie dwa tysiące, już nie masz?
– Mam jakieś resztki, musiałem kupić kilka rzeczy.
– Ojciec przemyślał sprawę i jeśli się zgodzisz, otworzymy tą knajpę – wyjechała nagle.
– Że co...?!!! Niech się udławi! Przemyślał...?! Na pewno bez twojej pomocy, prawda?! – chłopak się zirytował.
– Synu, nie, sam zaczął ten temat, chyba żałuje swojego występku.
– Żałuje...?! Kurwa, potraktował mnie jak śmiecia, niegodnego niczego, co mi z życiu dał, do tego zrobił to przy małej, na pewno sobie pomyślała, jakiego mam wspaniałego tatusia! Nie chcę go znać!
– Synku, przemyśl to jeszcze, on naprawdę cię przeprasza.
– Nie i nie wspominaj mi o nim, dla mnie on już nie żyj!. Muszę wracać do pracy!
– Co z tą dziewczyną?
– Źle i naprawdę muszę już kończyć! Zadzwonię jutro, cześć! – burknął i wyłączył rozmowę, ale nie wyszedł z przebieralni, bo znów zaczął chlipać.
Miał serdecznie dość ostatnich wydarzeń, do tego wkurzyła go Becky i ojciec, nie wiedział, które bardziej, a stojący notorycznie w oczach obraz skrzywdzonej sympatii dusił żalem jeszcze bardziej. Nie chciał iść na kuchnię, wstyd mu było pokazać się ze łzami w oczach, ale wiedział, że zaraz będzie musiał to zrobić. Spojrzał na zegarek – 14:23, więc jeszcze trochę czasu zostało...
– Frank, co się stało? – w drzwiach stanęła 33-latka.
– Nic, zaraz przyjdę.
– Na pewno wszystko w porządku?
Już miał wybuchnąć, ale się powstrzymał. Wstał.
– Idę zobaczyć, co mamy na ten sos – mruknął i zniknął w magazynku.
Znalazł wszystko, prócz wędzonej papryki, więc nici z Barbecue, postanowił więc zrobić pomidorowy. Chwycił dwie kolejne puszki przetartych pomidorów i wrócił do kuchni. W garnku podsmażył cebulę i czosnek, wlał do niego przecier, dodał imbir, bazylię, oregano, trochę słodkiej papryki, sól, pieprz, ciut octu i kilka łyżek wody.
– Mieszaj – poprosił Megan i zabrał się za kończenie krojenia, gdyż przez telefony nie skroił nawet połowy. – To ma być impreza, a tylko same szaszłyki? – zapytał.
– Nie, będą przekąski na zimno. Wędlina, sałatki i koreczki z łososiowe i serowe. Tak sobie zażyczyli.
– Słabe żarcie, nic na ciepło? Same szaszłyki to nie jest zbyt wystawna kolacja, ja gdybym chlał, zeżarłbym jakiś stek. A gdzie niby to wszystko masz?
– Stoi w chłodni.
– To chyba pod sufitem, bo nie zauważyłem.
– Dobra, ciasto gotowe, za dwadzieścia minut możesz wrzucać do pieca! – wtrącił Danny. Co ci pomóc?
– Starkuj ser, tylko nie żałuj – mruknął i chwycił nóż, ale zaraz wygiął usta w grymasie, gdyż znowu zakłuło go w boku.
– Idź z tym do lekarza – rzekł 28-latek.
– Nie mam czasu na lekarzy.
– To co, będziesz się męczył?
– Nic mi nie będzie.
– Frank, skończyło się – oznajmiła Megan, wskazując pustą blachę, na której zostało tylko trochę papryki.
– Masz tu około setki, to chyba wystarczy. Mieszasz ten sos?
– Tak.
– Wyłącz, już odparował – nakazał, po czym chwycił blender i zmiksował całość.
Spróbował, dodał jeszcze soli, ciut białego pieprzu i odstawił na stolik, obok grilla. Żebro zaczynało boleć coraz mocniej, być może przez to, że cały czas się ruszał, ale udawał, że wszystko jest ok. Skończył w końcu krojenie i ruszył do czajnika. Po chwili rozpuszczalna kawa była już gotowa, ale jak tylko wziął łyk, niedobrze mu się zrobiło. Musiał się napić, gdyż był kompletnie niewyspany i przybity, ale nic dziś nie jadł, dlatego go pewnie mdliło.
Megan w mig zauważył jego dziwny wyraz twarzy.
– Co ci jest? – nie czekała z pytaniami.
– Nic, trochę mi niedobrze.
– Zjedz coś, kawa na pusty żołądek to nie jest dobre rozwiązanie.
– Nie chcę.
Zadzwonił dzwonek z baru i szefowa ruszyła po kartkę, a Frank zrobił z ciasta wielkie koło, nakłuł, ułożył na blaszce, zostawił jeszcze do wyrośnięcia i klapnął na tyłku, z kubkiem w dłoni. Gnaty z minuty na minutę bolały coraz bardziej, głowa także, nie wiedział, co się dzieje, w końcu wstał i ruszył do apteczki, ale tabletki w niej nie było. Wrócił do kuchni i ciężko usiadł na krześle, było mu dziwnie słabo.
– Źle się czujesz? – zapytała ponownie 33-latka, wrzucając frytki do smażenia.
– W porządku.
– Na pewno? Frank, dlaczego kłamiesz? Chcesz tabletkę, mam w torebce, ale na głodnego...?
– Daj.
– Zjedź coś, tabletka nie zadziała, jak powinna.
– Nie dam rady.
– To napij się chociaż koktajlu, zawsze to coś w brzuchu.
Tej rady posłuchał i wysączył całą szklankę truskawkowego napoju. Był zimny i pyszny, przez co chłopak chwilowo się obudził, ale zaraz znowu poczuł się nieswojo.
Było mu duszno, kręciło się w głowie i najchętniej walnąłby się teraz spać, żeby ta w końcu przestała boleć. Miał dość!
1 komentarz
Mlody1
Aguś zapamiętaj rukola pasuje do pomarańczy!!!!!!!!!!!!
agnes1709
@Mlody1 Nie!!! I bez dyskusji mi tu, mały!
agnes1709
@Mlody1 Aha. No to jak taki dobry z Ciebie kucharz, to od dziś piszesz w szarym gotowanie, a ja jebanie
I tym podobne!
Mlody1
@agnes1709 nie znasz się.....
Za uja udowodnię CI że pasuje.
Czytam next bo max 3 minutki były.....