Rżnąć, spać czy kochać?

Rżnąć, spać czy kochać?     Miała dopiero siedemnaście lat i pojęcie o świecie równie mgliste, co widok za brudną szybą starego wagonu. Z przyklejonym do twarzy sztucznym uśmiechem machała na pożegnanie do zatroskanych rodziców. Pociąg zgrzytnął hałaśliwie, po czym ruszył ciężko z Dworca Południowego w Kaliningradzie, odcinając ją od dotychczasowego życia. Jechał długo. Z kilkoma awariami po drodze. Gdy jednak dotarł do celu, wszystkie niewygody odeszły w zapomnienie.  

     Ochoczo wyszła przed dworzec kolejowy w Powiązkach, jakby chciała zaprezentować się nowemu światu: „jestem Tatiana Winogradova. Zapamiętajcie to imię!” – mówiła całą sobą, rozglądając się po okolicy. Miasto przedstawiło się rozległym przystankiem, z którego nowoczesne tramwaje rozwoziły zagonionych mieszkańców. Jedne w kierunku kolorowych domków o fasadach zdobionych minimalistycznymi gzymsami, zaledwie kilkanaście minut od starego rynku, inne ku dzielnicy biznesowej. Dziewczyna zignorowała należące do banków i korporacji szklane molochy, by z zachwytem wbić wzrok w górujący nad nimi falliczny drapacz chmur. U jego szczytu widniał napis: Power Tower. Słynna wieża władzy ledowymi zaciekami wzdłuż kondygnacji pięknie kontrastowała z tłem nocnego nieba. Gdzieś u góry, przy jednym z okien, stał nieruchomo człowiek. Tatianie wydawał się wielki, choć sama musiała być dla niego mała jak mrówka. Wyobrażała sobie, że patrzy prosto na nią i czeka, aż do niego dołączy.

     Nagle ucichł wielkomiejski zgiełk. Przez chwilę liczył się tylko mężczyzna ze społecznych wyżyn, bo w przeciwieństwie do pozostałych, zerkających na nią mimochodem, on nie spuszczał z niej wzroku. Cieszył oczy zdrową opalenizną, długimi czarnymi włosami, a także potrafił docenić sposób, w jaki dopełnia je ubiór: wysokie kozaki, ciasne dżinsy i ekstrawaganckie, czarne futro, z którego pomocą udawała bogatszą niż jest. Z Tatiany wyrastała atrakcyjna kobieta. Nie tak piękna jak modelki na wybiegu, ale równie efektowna co panie wyginające się w skąpych spódniczkach przed drogimi autami.  

     Mężczyzna odszedł od okna, a ona wróciła do rzeczywistości. Stała dalej, z niewielką walizką podróżną w dłoni. Wbrew pozorom, była biedna jak mysz kościelna. Do obcego kraju przybyła z garstką ubrań i saldem na koncie, które musiało wystarczyć, jak tysiące innych dziewcząt, każdego roku przyjeżdżających do Polski w poszukiwaniu lepszego życia. Nie traciła przy tym wiary, że dzięki dobremu wychowaniu oraz nieprzeciętnej urodzie to właśnie ona dotrze kiedyś na ostatnie piętro Power Tower, skąd obserwować będzie harujące mróweczki.  

     Taksówka nie zawiozła jej ani do centrum, ani tym bardziej do dzielnicy biznesowej. Tatiana zamieszkała w obskurnej kamienicy na obrzeżach miasta. Imponujący wieżowiec zdawał się stamtąd odległy niczym nierealne marzenie. Droga do niego nie była bynajmniej usłana różami.

     Rosjanka od początku nie radziła sobie ze studiami. Tam, skąd pochodziła, dzięki zaszczepionej przez rodziców pasji do literatury, zawsze uchodziła za błyskotliwą i niezwykle oczytaną, ale na uczelni musiała dotrzymywać kroku ludziom o co najmniej dwa lata starszym od siebie. Nie w tym tkwił jednak główny problem, lecz w barierze językowej. Z wykładów Tatiana nie rozumiała nic poza nazwiskami słynnych autorów. Mogła tylko siedzieć i wdychać zapach historii na pamiętającej początki ubiegłego wieku auli. Zajęcia ćwiczeniowe nie były lepsze. Ileż razy można prosić obcych studentów o wytłumaczenie, co należy robić? Zresztą mało kto chciał pomagać. Zazdrosne o wygląd „koleżanki” chętnie podkładały jej kłody pod nogi, a chłopaków, którzy i tak nie wierzyli, że mają u niej jakieś szanse, zrażała swoim stylem, bardziej pasującym do kobiety mafijnego bossa niż biednego studenta na dorobku. Czuła się samotna. Każdy pobyt w Katedrze Teorii Literatury zamieniał się w pasmo frustrujących doświadczeń.  

     W czasie wolnym zakładała więc krótkie spódniczki i bluzki z głębokim dekoltem, każdorazowo powtarzając sobie, że „wcale taka nie jest”, po czym pędziła na parkiet nocnego klubu Żizel. Tam nie potrzebowała rosyjskiego, angielskiego czy polskiego. Do spragnionych bliskości mężczyzn przemawiała uniwersalnym językiem swojego ciała: długimi nogami, gołym brzuchem z linią alba, nieproporcjonalnie dużym biustem. Zawsze wiedziała, czego akurat potrzebują. Raz były to powolne, zmysłowe ruchy bioder w takt niespiesznej muzyki, innym razem huragan rozpuszczonych włosów i niczym nieskrępowanego śmiechu. Imprezowe szaleństwa pozwalały jej zapomnieć o bożym świecie. W końcu ktoś ją dostrzegał, podziwiał wręcz! Zazwyczaj traktowała to jako zabawę. Za kilka drinków dawała napalonym gościom kilka godzin płonnych nadziei, a nielicznym pozwalała przekonać się na własne oczy, że bez ubrań prezentuje się jeszcze lepiej. Regularnie zapraszana do łóżka, z czasem nauczyła się spełniać nawet najbardziej wygórowane oczekiwania.

     Z nikim nie sypiała dłużej niż przez miesiąc. Mniej więcej tyle czasu potrzebowała na wysondowanie, czy kandydat na męża jest w stanie zagwarantować jej upragniony status. Niełatwo było przejść tę próbę. Prędzej czy później na jaw wychodziło, że woda koloństwa kosztowała mężczyznę pół wypłaty, samochód jest na kredyt, z tym awansem na CEO to tak nie do końca, a niektórzy nawet trzymali w portfelach obrączki.  

     Marnym pocieszeniem było, że po rozstaniu zwykle oni żałowali bardziej.

     Ponad pół roku po przybyciu do Powiązek wciąż nie znalazła sobie drugiego portfela, a źródełko z pieniędzmi zaczęło niebezpiecznie wysychać. Na domiar złego, rozpoczęła się sesja egzaminacyjna. Tatianie nie brakowało wiedzy ani chęci do pracy, tym bardziej upokarzające było dla niej kajanie się łamaną polszczyzną przed adiunktami i błaganie ich o wpisanie trójki do indeksu za ładne oczy. Ostatnie zaliczenie u profesora Grzelczaka zapowiadało się lepiej. Choć podstarzały mężczyzna po drugiej stronie potężnego biurka sprawiał wrażenie wielkiego niczym człowiek z Power Tower, przywitał się życzliwie i widząc jej trudności, zaproponował rozmowę po rosyjsku. Zakasała więc rękawy białej koszuli, pełna nadziei, że tym razem sama zapracuje na swój pozytywny stopień.  

     Niestety pytania nie należały do łatwych. Niczym noże wbijały się w jej plecy jedno po drugim. Tatiana wierciła się na krześle, kluczyła z odpowiedziami, ze wszystkich sił próbując stworzyć iluzję swojej wiedzy. Na marne. Po kolejnym pokazie bezradności profesor westchnął z dezaprobatą.

     – Nie przygotowała się pani. Choćbym bardzo chciał, nie mogę zaliczyć tych odpowiedzi. Byłoby to nie w porządku wobec innych.

     Świat Tatiany zatrzymał się w miejscu. Nie znała konsekwencji oblania, jak ją wcześniej uprzedzano, najważniejszego egzaminu. Konieczność zapłaty za warunek? Odebranie stypendium? Może jeszcze gorzej – usunięcie z listy studentów?!

     – Wszakże wiem, jak to jest na obczyźnie. Dwa lata w Mińsku, dawne dzieje – mówił dalej profesor. – Ponadto widzę, iż gorliwie się pani stara. Przeto dam jeszcze jedną szansę, tym razem z rosyjskiej literatury. Znamy „Lolitę”?

     – Tak, oczywiście! – Kobieta mało nie podniosła się z krzesła. To jedna z nielicznych powieści, którą czytała więcej niż raz.

     Grzelczak podszedł do sfatygowanej szafy. Z rzędu książek niemal bez namysłu wyciągnął tę właściwą, mimo że już dawno nie była w użyciu. Gdy położył ją na biurku, w sączącej się przez szybę smudze słonecznego światła rozbłysły tysiące drobinek kurzu. Profesor czytał „Lolitę” w oryginale; nie w cyrylicy, lecz po angielsku. Jego pochodzący z lat 60. egzemplarz wydano co prawda już po publikacji pierwszych fragmentów w polskim Przekroju, ale na długo przed własnoręcznym tłumaczeniem Nabokova na rosyjski.

     – W sztuce nie chodzi o to, żeby ją znać, tylko pojmować. Proszę wczuć się w główną bohaterkę i opowiadać razem ze mną. – Otworzył książkę na losowej stronie. Ponownie przemówił: – Znajdowałem się w sytuacji mężczyzny, który pragnie skosztować pięknego owocu ze snu swego…

     Tatiana spojrzała na profesora z niedowierzaniem. Nie z braku znajomości recytowanego fragmentu, co z przekonania, że nie pochodził on spod pióra Nabokova.  

     –... a jednocześnie wie, że w chwili, gdy go dotknie, owoc ten dojrzeje i w mgnieniu oka zatraci swój niepowtarzalny smak. – Po dwóch sekundach mierzenia się wzrokiem Tatiana spuściła głowę.

     Profesor „czytał” dalej:

     – Między nami nie zawisła prośba, jeno transakcja. Wiedziała o tym. Wtem jej palce, te małe, chytrze zwinne palce, jęły błądzić tam, gdzie nie godzi się.

     Tatiana z rękami założonymi na piersi zacisnęła nerwowo usta.  

     – Czyżby nie pamiętała pani tej sceny? – zapytał.

     Od mężczyzny biła taka pewność siebie, że Rosjanka mimowolnie uznała uległość za jedyną dostępną opcję. Zresztą jej przyszłość zależała teraz od niego i nie była tak głupia, by się stawiać. Po krótkiej walce z samą sobą pogodziła się z tym, co nieuniknione. Straciła wszelkie nadzieje na opuszczenie gabinetu z godnością.

     – Pamiętam.

     Grzelczak obrócił się z krzesłem i zaprosił do siebie. Tatiana od początku miała rację – tym razem sama zapracuje na swój stopień. Zamiast jednak zgłębiać literaturę piękną, wykona performans cudzych fantazji. Obeszła więc biurko i uklękła. Ostrożnie położyła dłoń na spodniach, w obawie, że może coś źle zrozumiała, ale nic z tych rzeczy. Naglona spojrzeniem rozpięła rozporek, po czym wyciągnęła z niego to, co najważniejsze. Profesor nie był gotowy do działania, a dziewczyna nie zdołała powstrzymać uśmieszku. Błąd.

     – Zrazu myślałem, iż ze mną igra, celowo omijając językiem miejsca, gdzie pragnąłem ją najbardziej, lecz ona po prostu nie czuła się godna. Złożyła tedy całun na nosku mego buta – Mężczyzna przerwał, dając studentce czas na spełnienie rozkazu. –... i powtórzyła na drugim, w podzięce za moją dobroć.  

     „Nie jestem sobą, tylko lolitą” – powiedziała do siebie w myślach, żeby znieść ciężkie chwile. Uniżyła się przed profesorem do samej podłogi, a następnie cmoknęła czyściutki lakierek. Kiedy uniosła głowę, mały Grzelczak czekał w gotowości. I wcale nie był taki mały.

     – Aż ślinka łakoma z warg jej spływała! – Poczekał na demonstrację. – Pożądliwym spojrzeniem przenikała mnie dogłębnie, jako i ja miałem niebawem wypełnić jej podniebienie.  

     Dopiero teraz uświadomiła sobie, że profesor czyta angielską książkę w języku Tatiany. Może był w tym pewien zamysł, wszak to dla jej języka przewidziano pierwszoplanową rolę. Oparła się dłońmi o uda mężczyzny i wiernie realizowała jego scenariusz.  

     Profesor poluzował krawat, po czym zamilkł na długie minuty. Z rzadka tylko posapywał, dając studentce czas na improwizację. W przeszłości miewała w ustach większe gabaryty, ale miewała też mniejsze. Tak samo obcowała zarówno z mężczyznami przystojniejszymi, jak i po stokroć bardziej zaniedbanymi. Przy całej żywionej do Grzelczaka pogardzie, nie potrafiła wyzbyć się swoistego szacunku do władzy, którą reprezentował. Być może dlatego usługiwała mu z należytą starannością.

     Teatralnie przewertował kilka kartek, aż „znalazł” fragment, który go interesował:

     – Jej usta były stanowcze, a troskliwe, jakby wygładzały krawędzie drogocennego kryształu…

     Ilekroć się odzywał, jego słowa nabierały sprawstwa. Wcześniej Tatiana chociaż zastanawiała się nad kolejnymi krokami, lecz od tej pory mimowolnie realizowała wypowiadane na głos fantazje. To tylko go nakręcało. Przełożył książkę do jednej ręki i ponownie przemówił:

     – Któżby rzekł, że tak ćwiczona jest w te kunszty? Ciekawe, gdzie się tego nauczyła… – Pogłaskał ją po policzku wierzchnią częścią dłoni.

     Nie miał więcej próśb. Wszystko było doskonale. Chrapliwe jęki zyskiwały na sile, a oddechy stawały się coraz cięższe.

     – Patrzyła na mnie z miłością… – Spojrzał głęboko w zmęczone, oliwkowe oczy, na których momentalnie wyskoczyła serdeczność.

     Korzystając z wymuszonej aprobaty, docisnął do siebie głowę. Najpierw odebrał jej prawo do sprostowania, a zaraz potem poczęstował ciepłym uznaniem. Zastygł jak posąg, odchylony do tyłu. Koncentrował się wyłącznie na swojej triumfalnej chwili.  

     Gdy wrócił do siebie, Tatiana czekała u jego stóp z pełną buzią. Mężczyzna wziął łyczek wody ze szklanki i pochyliwszy się nad nią, przełknął. Zrobiła to samo.  

     – Oblizała się, ukontentowana. Z uśmiechem szerokim podziękowała za moją szczodrobliwość. I ja rad byłem jej wiedzy. Tak teoretycznej, jak i praktycznej. Uznawszy, iż zasłużyła na zaliczenie, skinąłem ku drzwiom. – Zamknął głośno książkę.

     Profesor doprowadził się do porządku. Odłożył „Lolitę” na mebel i wpisał ocenę do dziennika. Oszołomioną studentkę aż do jej wyjścia traktował jak powietrze.

     Tatiana z kamienną twarzą przemaszerowała przez korytarz pełen oczekujących studentów. Była zagubiona. Po powrocie do domu wciąż nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Pierwszy raz nie ona, a ktoś inny użył jej ciała do własnych celów. Znienawidziła profesora, jednak nie czuła do niego odrazy. Nie miał prawa tego zrobić, to jasne, ale czyż sama nie dała sobie zakneblować ust przepustką do drugiego semestru? Zresztą do siebie także nie straciła wcale szacunku. Nie jej wina, że z premedytacją wykorzystano jej słabość. Ugięła się, bo tak trzeba było. Bo tylko w ten sposób mogła przetrwać. I bez wahania zrobiłaby to ponownie. Tak rozumiała świat, nie zamierzała się na niego obrażać.  

     Nie znaczy to bynajmniej, że czuła się z tym dobrze. Pilnie musiała odreagować, zagłuszyć wewnętrzny ból. W tym celu jeszcze tego samego dnia udała się do Żizel. Jak co piątek, gdy w klubie występowała lokalna gwiazda, o której Tatiana nigdy wcześniej nie słyszała, przed budynkiem spragnieni dobrej zabawy ludzie ustawili się w długą kolejkę. Wytrwale skanował ich wzrokiem ochroniarz, na bieżąco oceniając, kto wart jest wpuszczenia. Napakowany, w czarnym T-shircie, dobrze patrzyło mu z oczu. Skinął głową do wyzywająco odzianej Rosjanki i ta weszła do środka.

     Wodzona ostrymi, elektronicznymi dźwiękami syntezatora, wkroczyła na trzęsący się od dudniącego basu parkiet. Zajęła miejsce gdzieś między stłoczonymi studentami w podrobionych koszulkach znanych marek, a biznesmenami o twarzach ludzi, którzy wiedzą jak się bawić. Jedni i drudzy poruszali się mechanicznie, bardziej z desperacji niż radości. Tatiana diagnozowała to bez problemu, wszak sama znajdowała się w podobnym położeniu.

     W blasku migoczących świateł wymieszanych z laserowymi wiązkami, wijącymi się w kłębach dymu niczym węże, tańczyła, skakała i krzyczała co sił, całkiem skutecznie wmawiając sobie, że kiedyś jeszcze będzie dobrze. A jeśli nawet nie będzie, to chociaż teraz pocieszy się ulotną atrapą szczęścia. Pierwszy raz od dawien dawna nie poszła do klubu na łowy. W ogóle nie oglądała się na innych. Sama rzecz jasna nie pozostawała przezroczysta, ale konsekwentnie odrzucała zalotników.  

     Jednego spławić się nie dało. Był wielki. Ochroniarz z bramki wyglądał przy nim jak wymoczek. Kilkanaście lat starszy, z przechodzącą przez twarz szramą i zdeformowanym tatuażem dinozaura na potężnym ramieniu, nie przyjmował odmowy. Bez pytania postawił jej najdroższego drinka z listy, a potem wyciągnął na parkiet. Nie potrafiła mu odmówić, bo choć od mężczyzny wiał złowrogi chłód, czuć było też forsę. Pomiędzy kolejnymi tańcami dbał o stosowne nawodnienie wybranki, przejeżdżając kartą po terminalu płatniczym z taką lekkością, z jaką gładził ją po plecach w trakcie kolejnych numerów.

     Ten jeden raz, gdy się przedstawił, nie dosłyszała imienia, dlatego nie chcąc dopytywać, nazywała go „skarbem”, „kochaniem” lub „najdroższym”. Leciutka niczym piórko, coraz słabiej kontrolowała swoje ruchy. Od pewnego momentu w pionie utrzymywała się tylko dzięki silnym dłoniom bezimiennego. Do tego ludzie zdawali się rozchodzić przed nimi na boki. Jak miło szumiało jej w głowie! Jak miło było nie widzieć świata takim, jaki jest w istocie! Tatianie ledwo zanikł posmak spermy profesora, a już ocierała się o innego faceta. Szybko otrzymała za to nagrodę.  

     Została zabrana do vipowskiej loży, królestwa tych, którzy mogli pozwolić sobie na więcej. Na skórzanych sofach mężczyźni z rozpiętymi koszulami, przy każdej gestykulacji odbijający wiązki światła wielkimi sygnetami, a obok przyklejone do nich kobiety, śmiejące się głośniej niż trzeba. Tatiana klapnęła na miejsce wskazane przez swój skarb i ciężko dyszała. Taneczne popisy dały jej się we znaki, a kolejny postawiony przed nią alkohol skutecznie udaremnił zebranie myśli. Oglądała się na boki, po strefie luksusu oraz korzystających z niej ludziach. Nie bardzo rozumiała co widzi ani co się wokół dzieje.  

     Ocknęła się dopiero, gdy jedna z dziewczyn zaczęła głośno pyskować. W końcu odsunęła od siebie alkohol i wyraźnie obrażona wstała gwałtownie od stołu.  

     – Która naprawi jej błąd? – Najdroższy uniósł pozostawiony przez dezerterkę drink z palemką.

     Tatiana zamiast zebrać się na refleksję, wyczuła okazję do zaplusowania w loży. Kocim ruchem zbliżyła się do mężczyzny. Najpierw zrobiła językiem kółko wokół słomki, a potem z mętnym wzrokiem niedwuznacznie wyzerowała trzymaną przez niego szklankę.

     Zamknęła mocno oczy i skrzywiła się nie na żarty, podczas gdy jej umysł zrobił przewrót w przód. Albo w tył. Sama nie wiedziała. Rozległ się aplauz, który obecna już tylko ciałem Rosjanka słyszała z oddali. Instynktownie przyjęła wyciągniętą dłoń. Oparta o swój skarb, na chwiejnych nogach dotarła do drzwi ze znakiem „nie wchodzić”. Zarówno prowadzące w dół schody, jak i długi korytarz, pokonała już na silnych rękach Najdroższego. W końcu znaleźli się w kolorowym pokoju, który – nie była w stanie tego ocenić – mógł być wynajmowany na godziny.  

     Padła twarzą na miękkie posłanie. Zdążyła jeszcze zarejestrować malejący z każdą chwilą stan odzienia i tak silny ucisk na piersi, jakby była tylko gniotką w rękach anonimowego frustrata, po czym odpłynęła gdzieś daleko.  

     Oczy otworzyła dopiero po południu. Szybko tego pożałowała – ostre promyki zimowego słońca przysporzyły ją o tępy ból. Odwróciła się więc tyłem do okna, nie dostrzegając przy tym żadnego znajomego elementu otoczenia. Żołądek podniósł bunt. Do tego wciąż łupało ją w głowę. Czy to możliwe, żeby mózg obijał się o czaszkę? To chyba nie od światła. Jęknęła. Pierwszy zarejestrowany dźwięk, a przy tym ostatni możliwy do zniesienia. Miała wrażenie, że wszystkie kolejne ktoś wtłacza jej do ucha przez długą tubę. Rozejrzała się, tym razem świadomie, po pokoju. Oprócz niej nikogo w nim nie było, ale wyglądał zupełnie jak ten, w którym mieszkała.  

     Tylko jak wróciła do domu, skoro film urwał jej się w Żizel? Usilnie próbowała odtworzyć bieg wydarzeń z ostatniej nocy, ale nie potrafiła przekroczyć ciemności za kolorowym pokojem. Znalazła się w nim z mężczyzną, którego pragnęła ponad wszelki rozsądek. Czyżby to on się o nią zatroszczył? To musiał być Najdroższy, inaczej pewnikiem obudziłaby się na zimnym betonie lub w wytrzeźwiałce.  

     Na samą myśl zjeżyły jej się włoski na karku. Czuła się fatalnie. Jakby ciało nie było dostatecznie obolałe, bliżej niezidentyfikowane siły wysysały z niej wszelkie chęci do życia. Po kilkunastu, może kilkudziesięciu próbach oderwania głowy od poduszki, zmobilizowała ją myśl, że skoro nie była obojętna kochankowi, to ten musiał zostawić jakąś wiadomość. Sięgnęła po torebkę i wymacała z niej telefon, lecz w kontaktach nie pojawiła się żadna nowa pozycja.  

     Pozycja. Wróciło pierwsze wspomnienie. Wielka pięść zaciśnięta we włosach.

     Musiało być intensywnie – pomyślała. Może zostawił gdzieś liścik albo chociaż karteczkę z numerem telefonu?

     Sturlała się z łóżka na podłogę. Podniosła wzrok i przejechała nim po swoim królestwie chaosu: stercie ubrań, paru gratach walających się po podłodze. Nic nie było warte uwagi. Opierając się o materac, ciężko podniosła się z kolan, rozchwiana jak statek na wzburzonym morzu. Choć na stole nie dostrzegła żadnej kartki, i tak do niego podeszła. Przynajmniej napije się wody. Po drodze uderzyła małym palcem o nogę krzesła. Zaklęła z bólu.

     W nagłym przypływie świadomości odzyskała kolejny obraz z upojnej nocy. Palącą szpicrutę na tyłku.

     To jeszcze nic nie znaczy – próbowała się przekonać. Rozejrzała się wokół za dowodem na potwierdzenie tej tezy. Nie wiedziała, czego dokładnie szuka, ale instynkt podpowiadał jej, że odpowiedź jest blisko. Minuty wlokły się jak godziny. Rozdrażniona, wróciła do torebki i wysypała wszystko na łóżko. Rozgarnęła palcami kosmetyki, luźne gumy do żucia i inne paprochy w stanie rozpadu.  

     Nagle szeroko otworzyła oczy. Przypomniała sobie coś jeszcze: powtarzane do znudzenia pytanie, czy lubi być rżnięta jak dziwka z kurwistanu.  

     Nie lubiła. Zrezygnowana opadła na łóżko, chowając twarz w dłoniach. Wróciła pamięcią do pierwszego dnia w Powiązkach, pełnych nadziei zachwytów nad Power Tower i nie mogła uwierzyć, że tak szybko stoczyła się na dno. Długo rozmyślała nad swoim upadkiem, aż z mroku pamięci wyłonił się ostatni drink. Słodki, ale zdradliwy, z goryczą na dnie. Jak niby mieli ją poważać inni, skoro w pogoni za forsą sama przestała się szanować?  

     Choć nie uroniła ani jednej łzy, musiała wytrzeć cieknący nos. W pokoju nie pachniało ładnie, toteż postanowiła zacząć szanowanie siebie od szybkiego prysznica. Powlokła nogami do łazienki. Tam zdjęła przesiąknięte wstydem ubranie i obejrzała się w lustrze, szukając siniaków. Zamiast nich, znalazła na pośladku pięć namalowanych markerem gwiazdek, pod którymi czaiła się wiadomość od niedoszłego partnera. Próba odczytania jej w lustrze tylko pogłębiała migrenę, dlatego Tatiana zrobiła sobie najpierw zdjęcie telefonem.

     „Szybka realizacja zamówienia. Łatwa w obsłudze. Jakość adekwatna do ceny. Ogólnie polecam” – głosił skwitowany nieczytelną parafką napis.  

     Czuła, że zapada się pod ziemię. Traktowała go jak Najdroższego, a on obszedł się z nią jak z gównianym bibelotem z Allegro. Albo gorzej – z Temu.

     – Pierdolony piece of shit!

     W przypływie emocji poprzysięgła sobie nigdy więcej nie przekroczyć bramki w Żizel. Pilnie potrzebowała z kimś porozmawiać, ale z kim? W Polsce nie miała żadnych przyjaciół. Telefon do rodziców? Wykluczone. Została sama, w dodatku zdegradowana do roli przedmiotu. Najbardziej dokuczała jej świadomość, że zachowania mężczyzn były tylko lustrzanym odbiciem tego, jak sama siebie traktowała. I że stać ją na znacznie więcej.  

     Na ambicje przyjdzie jeszcze pora. Wiedząc, że jeśli nic nie zrobi za dwa miesiące      zabraknie jej na czynsz i z podkulonym ogonem wróci do domu, postanowiła zrobić krok wstecz. Zregenerowała się, a następnego dnia co świt rozpoczęła poszukiwania pracy. Ogłoszeń w Internecie było bez liku, zwłaszcza dla osób ze statusem studenta. Oprócz dorywczych robót przy roznoszeniu ulotek, znalazła mnóstwo wakatów w centrach handlowych, supermarketach i sektorze gastronomii. Wszystkie oferty łączyło jedno – najniższa krajowa. Licząc na podniesienie pensji napiwkami, zgłosiła się do La Proportion, słynnej kawiarni w centrum miasta, którą odwiedzali najzamożniejsi mieszkańcy Powiązek. Rozmowa rekrutacyjna przybrała nieoczekiwany obrót:

     – Sprzedaj mi tę kawę. – Polecił rekruter, wskazując palcem na flagową pozycję w menu.

     – Pozwoli pan, że zaproponuję nasz specjał: 90-60-90. To nic innego, jak 90 ml mocnego espresso u podstawy, które nigdy nie pozwoli zapomnieć o tym, co najważniejsze. – Przejechała dłonią po biodrze. – Następnie 60 ml kremówki, tworzącej wąską talię smaku. – Ręka powędrowała ku górze. – Całość wieńczy 90 ml bujnej piany.

     Mężczyzna nie pierwszy raz przyglądał się podobnej prezentacji. Poprawił się na fotelu, wyczekując decydującego momentu. W przeszłości odrzucił tuzin dziewczyn, które pod koniec pokazu ordynarnie łapały się za biust. Na szczęście Tatiana miała więcej klasy. Zachichotała przyjaźnie, a wprawione w ruch bujności momentalnie wywołały uśmiech na twarzy rekrutera. Złożone przez niego zamówienie przyniosła pewnym krokiem. Wyprostowana, powabna, przekonująca. Gdy rozłożyła na stoliku puste naczynia, sceniczny klient poprosił o rachunek. Zamiast banknotem, opłacił go umową o pracę.

     W ten sposób nastolatka trafiła do grona młodych dziewczyn o ponadprzeciętnej urodzie. Niektóre dorabiały sobie jako hostessy, inne próbowały szans w modelingu. Te najbogatsze, nieszczególnie chętne do mówienia o sobie, robiły za panie do towarzystwa. W ostatniej grupy wyróżniała się zawsze prosta i bezpośrednia Walentina, zwana Walią. Przebywająca od wielu lat w Polsce Rosjanka ze względu na wspólnotę językową wspierała Tatianę w aklimatyzacji, także tej poza pracą. Pomogła w wypełnieniu wniosków socjalnych, dzieliła się trikami na zdobycie niewielkimi środkami porządnych ciuchów, a ponad wszystko była jej codzienną przyjaciółką.

     W samej kawiarni Tatiana szybko poczuła się jak ryba w wodzie. Od pierwszego dnia tworzyła jedność z nietuzinkowym wnętrzem lokalu, stanowiącym dla odwiedzających intelektualną ucztę. Dyskretne wzory na ścianach zachęcały do zgłębiania hipnotyzującego świata symetrii i fraktali. Gdzieniegdzie w podświetlonych ramach wisiały obrazy przedstawiające największe odkrycia w dziedzinie geometrii: złotą spiralę Fibonacciego, żuka Mandelgrota czy zawartą w człowieku witruwiańskiim da Vinciego kwadraturę koła. Co wnikliwsi mogli spostrzec, że ustawione na białym marmurze stoliki z czarnego dębu tworzą trójkąt Pascala. Zarówno te, jak i wiele innych tajemnic La Proportion miały przypominać odwiedzającym, jak wiele musiała osiągnąć ludzkość, by nauczyć się przyrządzać idealną kawę.  

     Weekendowa praca przy ludziach sukcesu dawała Tatianie namiastkę statusu, jaki zamierzała osiągnąć. Kawiarnia była przecież nie tylko nieformalnym miejscem pracy topowych freelancerów. Spotykali się w niej również ludzie, których stać na płacenie za pojedynczą filiżankę przyjemności Kazimierzem Wielkim. Dzięki stałej refleksji nad ich zachowaniami, doskonale wyczuwała granice, jakich nie należy przekraczać. Nauczyła się sztuki dowcipu i flirtu we właściwych momentach. Kiedy mówiła, mówiła krótko, nie zabierając gościom więcej czasu niż sobie życzą.

     Zgrabna Rosjanka w wypychanej obfitym biustem bordowej marynarce oraz działającej na wyobraźnię ołówkowej spódnicy sprawnie poruszała się między bogatą klientelą. Dzięki wizytom w Żizel oraz wrodzonej intuicji zawsze wiedziała nad kim się pochylić i komu wypiąć. Mimo sporej konkurencji, stała się ulubienicą wielu stałych bywalców. Ci cenili nie tylko jej urodę, lecz także intelekt, pogodę ducha i te wszystkie kawowo-naukowe ciekawostki, którymi z lubością raczyła ich swoją staranną, acz łamaną polszczyzną.  

     Jakość jej usług szybko znalazła odzwierciedlenie w napiwkach, kilkakrotnie przewyższających podstawowe wynagrodzenie. Prosta matematyka prowadziła do gorzkich wniosków: podobnych pieniędzy w pracy umysłowej nie otrzyma nawet lata po ukończeniu nauki. Dlatego po letnim semestrze, zdanym godnie i bez ekscesów, przeniosła się na studia zaoczne, żeby poświęcić się pracy na pełen etat.  

     Tatiana odzyskała spokój ducha i poczucie kontroli. Kiedy wydawało się, że osiągnęła stabilizację, życie przyniosło jej kolejną niespodziankę. Pewnego dnia, na minuty przed zamknięciem opustoszałego lokalu, Walentina zaciągnęła ją na zaplecze. Drzwi zamknęła na klucz.  

     – Siadaj i słuchaj. – Zapomniała dodać: „patrz”. Nie szczędząc zmysłowych ruchów, zdjęła z siebie górę uniformu.  

     – Walia, nie wiem jak to powiedzieć, ale… poczekaj.

     Tatiana zrobiła kilka kroków wstecz. Dopiero gdy zbliżając się do blatu wyciągnęła ręce w stopującym geście, koleżanka zatrzymała się. Zrobiła głupią minę, która przerodziła się w szeroki uśmiech.  

     – Naprawdę myślałaś, że…? Gdybym była lesbą, już dawno przeleciałabym cię na tym blacie.  

     – Nic nie myślałam… Dobra, ale o co ci chodzi? – Tatiana wciąż czuła się zdezorientowana. Powoli traciła cierpliwość.

     – Widzisz to? – Spod półprzezroczystego stanika wyglądali królowie na zielonym i złotym tle. – Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.  

     Walia w samych superlatywach mówiła o układzie z pewnym dobrze usytuowanym prawnikiem, nazywając go najlepszym klientem, jakiego miała: „Szanuje kobiety, ma klasę i gest”. Niestety, po przeszło dwóch latach schadzek doszedł do wniosku, że potrzebuje czegoś nowego.

     – Nic z tego nie mam, słowo. Od paru dni rozpaczam i skoro nie mogę go zatrzymać, chcę chociaż, żeby nie przejęła go żadna blyat.  

     – Chciałabyś mu zaproponować mnie?

     – Właściwie już to zrobiłam.

     – Co?!

     – Nie udawaj niewiniątka, obie wiemy, na co cię stać. Zresztą on leci na inteligentki. Kiedy usłyszał, że czytałaś Freuda, Eco i tego trzeciego, od razu się zainteresował.

     – Użyłaś tych słów? „Tego trzeciego”?

     – A co miałam, kurwa, powiedzieć, jak go nie znam?

     Obie zaniosły się śmiechem. Walia przewróciła przypadkiem karton ze stołu. Na szczęście nie było w nim żadnych zapasów.  

     – Bywa u nas na kawie? Czy nie interesuje go mój wygląd i chce tylko pogadać o książkach?

     – Nie przychodzi tutaj, ale pokazałam mu kilka fotek.

     – Chyba żartujesz…

     – Spokojnie! Tylko te w bikini. Jeśli dobrze to rozegrasz, nigdy się nie dowie jak fatalny masz gust.

     Tatiana założyła ręce na piersi i przewróciła oczami.

     – To jak? – Walia na powrót zakładała uniform. – Będziesz idiotką, jeśli chociaż nie spróbujesz. Wiesz o tym?

     Tatianę dręczyły złe wspomnienia ze starszymi. Właściwie jedno, z profesorem Grzelczakiem. Jeśli miała się zgodzić, musiała wiedzieć o tajemniczym prawniku coś więcej.

     – Jaki on jest?

     – Obiecałam za wiele nie mówić. Wolałby, żebyś sama go poznała. – Walia wciąż czuła na sobie pytające spojrzenie, ale pozostała nieugięta. – Naprawdę obiecałam.

     Do Tatiany dotarło, że skoro wygadana zwykle Walia trzyma język za zębami, to obietnic złożonych temu człowiekowi po prostu trzeba dotrzymywać. Dobrze to czy źle? Będzie musiała przekonać się sama. Zresztą kogo zamierzała oszukiwać? Po przeszło pół roku na nowo odżyły w niej dawne ambicje.

     – Możesz nas umówić.

***  

     Przystanęła przed blokiem z kilkunastoletnią elewacją w samym centrum przeciętnego osiedla, wyposażonego w kilka ławek, trawniki i plac zabaw. Zmieszana, kilkakrotnie sprawdzała w telefonie adres. Wszystko się zgadzało. Wyobrażała sobie, że za plastikowymi oknami z charakterystycznymi zazdrostkami mieszkały w większości dobre, wzorowe wręcz rodziny, ale niekoniecznie zakładane przez super bogatych prawników. Podeszła do domofonu, na którym próbowała wpisać numer mieszkania, lecz sprzęt oczywiście nie działał. Tatiana zaczęła zastanawiać się, czy aby nie padła ofiarą głupiego żartu. Skoro jednak zaszła tak daleko, wspięła się po schodach na czwarte piętro. Zapukała w drzwi, nerwowo przestępując z nogi na nogę. Echo obcasów tylko wzmagało poczucie pustki, jakby była w tym bloku zupełnie sama.

     Po dłuższej chwili oczekiwania zamek wreszcie zgrzytnął i w drzwach stanął elegancki mężczyzna w antracytowym garniturze. Zmarszczki na twarzy maskował nie kosmetykami, a naturalnym wigorem, zaś łysina tylko dodawała mu charakteru. Oszacowała go na około pięćdziesiąt lat, choć mógł mieć nieco więcej. Co ważniejsze, dziewczyna zyskała przekonanie, że trafiła pod właściwy adres.  

     – Dziękuję za zaproszenie. Tatiana Winogradova

     – Robert Engelmann, cała przyjemność po mojej stronie. Walia nie mogła się pani nachwalić.

     – Walia dużo mówi… – próbowała zachować skromność.

     – I często ma rację.

     Tatiana odwiesiła futro na wieszak i przeszła do salonu. Rozejrzała się po pokoju. Na podłodze porządne panele, ściany wytapetowane, do tego meble ze średniej półki. Ot, schludne, niedawno urządzone mieszkanie. Bez krzty przepychu czy ekstrawagancji.  

     – Lubię się tutaj ukrywać. Na co dzień mieszkam gdzie indziej, jeśli to panią kłopocze.  

     – Ależ skąd. Jest pan znany?

     – Tylko trochę. Ale bardziej niżbym chciał.

     – A więc ukrywa się pan przed żoną.

     – Nie. Mojej żony już z nami nie ma.

     Tatianie oczy mało nie wyskoczyły z orbit. W jednej chwili zakryła dłonią usta, ale nie dało się już w nie wsadzić wypowiedzianych słów.

     – Tak bardzo przepraszam!

     – Proszę nie przepraszać. Miała piękne życie. Teraz patrzy na mnie z góry i z pewnością cieszy się, gdy jestem szczęśliwy… – Tłumaczył z nieudawanym uśmiechem. – Zapraszam do stołu. Dla mnie to dopiero obiad, ale nazwijmy to wspólną kolacją. Ręczę, że mamy dla siebie najlepszą pastę w całym mieście.  

     Tatiana zajęła miejsce, wciąż ze zwieszoną głową przeżywając swoją wpadkę. Na szczęście Engelmann odnajdywał się towarzysko równie dobrze, co na sali sądowej. Wpierw rozlał do kieliszków odrobinę starannie dobranego wina, a potem widząc towarzyszkę ze wzrokiem wbitym w podłogę raz jeszcze przyszedł jej na ratunek:

     – Kim jest ten trzeci, którego tak namiętnie pani czyta?

     – Nie wiem. Może Houellebecq? – zaśmiała się pogodnie.  

     Wywiązała się rozmowa. Dyskutowali trochę o sztuce, trochę o infrastrukturze, szukając przy okazji odpowiedzi na pytanie, dlaczego Rosjanki są takie piękne. Engelmann był uprzejmy i błyskotliwy, a jego niewinne na pozór pytania, jak przystało na prawnika, zawsze zawierały drugie dno. Daremne byłyby próby dorównywanie jego intelektowi, ale nauczona doświadczeniami z La Proportion, dzielnie dotrzymywała mu kroku.

     Dyskusja została umiejętnie przekierowana na temat ich samych. Tatiana z nostalgią opowiedziała o życiu w ojczyźnie, wspólnych chwilach z ukochaną rodziną i największych przygodach, umyślnie unikając wspomnień z ostatniego roku. Robert z kolei zarzekał się, że choć jego dziadek był uciekającym z Niemiec żydem, on sam czuje się stuprocentowym Polakiem. Wiele czasu poświęcił też dorobkowi swojego życia – słynnej kancelarii Biały&Engelmann.  

     Rozmowa kleiła się wspaniale. Zjadła być może najlepszy posiłek w swoim życiu, a do tego napiła się wina, które ledwo potrafiła docenić i to serwowanego w takich ilościach, by wciąż pozostawała w pełni sił. Przyszła tu, żeby służyć Engelmannowi, a tymczasem to on usługiwał jej. Zaproponował nawet przejście na „ty”, co z nieskrywaną dozą ostrożności zaakceptowała. W związku z jego uprzejmością odczuwała coraz silniejszy niepokój. Nerwowo wyczekiwała momentu, w którym mężczyzna po drugiej stronie stołu z zaledwie strzępków informacji odtworzy historię jej życia, zdemaskuje motyw działania i skaże na godzinę ostrego rżnięcia.

     – Przepraszam za bezpośredniość, ale zgodnie z teorią mojego wspólnika istnieją trzy typy kobiet: te, z którymi się rżnie, śpi lub kocha. Do której grupy się zaliczasz?

     Tatiana odruchowo otworzyła usta, ale się wycofała. Musiała to przemyśleć. Być może miał ochotę na rżnięcie, a na pewno był gotów za to sowicie zapłacić, ale czy mężczyzna jego pokroju po takiej odpowiedzi nie straci do niej szacunku?

     – Hmm… – grała na czas.

     Spanie? Bezpieczna opcja, ale ani to piękne, ani ekscytujące. Sypianie kojarzyło jej się z parami w dogorywających związkach. Tylko czy miała odwagę powiedzieć, że zasługuje na kochanie? I jak zostałoby to przyjęte? Nie chciała robić z siebie naiwnej wariatki, która przy pierwszej okazji przyklei się do niego i już niebawem zacznie planować wspólną przyszłość.

     – Nie wiem, trudno jest oceniać samą siebie.

     – Obiecaj, że zastanowisz się do następnego spotkania.

     Po uzyskaniu zgody, Engelmann podniósł się z krzesła, uznając spotkanie za zakończone. Zakłopotana Tatiana nie wiedziała, gdzie popełniła błąd. Nie mogła zrozumieć, dlaczego Robert ściągnął ją tutaj i nawet z niej nie skorzystał.

     – To był miły wieczór. Niebawem zobaczymy się ponownie. Pozwól, że dopóki nie poznamy się lepiej, tylko ja będę do ciebie dzwonił. Aha, proszę pamiętać o kopercie.  

     – Ale przecież niczego nie zrobiłam.

     – Nie sprzedajesz wyłącznie swojego ciała, Tatiano. Sprzedajesz swój czas, a w tym dyskrecję, intelekt, zaufanie i wiele więcej. Od dzisiaj twój czas jest dla mnie bardzo cenny. I pamiętaj: zawsze bierz, co ci się należy, bo zazwyczaj będziesz musiała o to walczyć. Jeśli się tego nie nauczysz, inni zawsze przekonają cię, że jesteś warta mniej.

     Mężczyzna spojrzał jej w oczy i z pełnym przekonaniem wsunął kopertę w dłoń, którą w progu drzwi pocałował jeszcze na pożegnanie. Gdy Tatiana opuściła „kryjówkę” Roberta, nie potrafiła pozbierać myśli. Z jednej strony cieszyła się, że przetrwała pierwszą schadzkę, z drugiej jednak chciała jak najszybciej ponownie spotkać się z tym niezwykłym facetem. No i oczywiście ciekawa była zawartości koperty. Oparta o zimną ścianę klatki schodowej zerknęła do środka. Gotówka. Już na pierwszy rzut oka całkiem okrągła sumka.  

     „Szanuje kobiety, ma klasę i gest”.

     Walia nie kłamała, a Tatiana w jednej chwili poczuła do niej ogromną wdzięczność. Chciała czym prędzej z nią pomówić, żeby podzielić się wrażeniami. Przedtem jednak musiała się nieco oddalić. Szybkim krokiem zeszła schodami na dół i opuściła budynek. Zaczerpnęła świeżego powietrza, a jej oczy mimowolnie skierowały się ku centrum.  

     Power Tower wydawała się blisko, jak nigdy dotąd.  



     Drogi Czytelniku, przeczytałeś do końca? Pozostaw po sobie komentarz. To najlepsza nagroda dla twórcy. Jeśli opowiadanie przypadło Ci do gustu, zapraszam do innych tekstów z Veersum!

3 komentarze

 
  • Użytkownik hm

    ruscy nie sa na topie zeby o nich pisac

    4 godz. temu

  • Użytkownik Vee

    @hm Rosja znajduje się na cenzurowanym (choć tylko w naszej części świata), a inne kraje dokonujące potwornych zbrodni – nie. Nie ma to jednak przełożenia na twórczość, bądź ma... odwrotnie proporcjonalne. Postacie sowieckie były przecież standardem zimnowojennego kina, później zastąpili ich Talibowie i to z silnym zabarwieniem politycznym. Mój tekst nie porusza kwestii poniesionych przez wojnę krzywd ludzkich (mógłby), tylko o trudach adaptacji w nowym kraju. Zamiast Rosjanki mogła się pojawić postać z Afryki, ale wówczas, kierując się tą samą logiką, też byłoby źle. Myślę, że lepiej, gdyby "nie na topie" znalazło się kazirodztwo i seks nieletnich, ale to, jak wiemy, ma się świetnie.

    3 godz. temu

  • Użytkownik Pumciak

    Bardzo trafnie opisane poszukiwanie spąsora tak robi około 70 procęt studętek ,a opowiadanie bardzo mi się podobało serdecznie pozdrawiam

    5 godz. temu

  • Użytkownik Vee

    @Pumciak dzięki, Pumciak. Ten odsetek raczej nie jest aż tak wysoki, ale nie jest odkryciem, że wiele kobiet w potrzebie próbuje się w ten sposób ratować. Jeśli powstanie dalsza część, opowiadanie może przybrać zupełnie inny charakter, wszak zdaje się, że Tatiana znalazła w końcu mężczyznę, którego szukała :-)

    3 godz. temu

  • Użytkownik Koń trojański

    Tylko popraw: Królewiec, a  nie Kaliningrad.

    16 godz. temu

  • Użytkownik Vee

    @Koń trojański Cześć. Abstrahując od raczej dziecinnej zmiany nazwy tego regionu, dla bohaterki mojego opowiadania jest on zdecydowanie Kaliningradem :-)

    16 godz. temu

  • Użytkownik Koń trojański

    @Vee Dziecinnej? Sprawdź kim był Michaił Kalinin,  
    nazwa Kaliningrad powstała dla uczczenia  tego człowieka. Sprawdź też w Wikipedii hasło "Królewiec". Poza tym piszesz "Rzym", a dlaczego? Przecież to miasto nazywa się "Roma". Więc zmień to i nie gloryfikuj zbrodniarza.

    16 godz. temu

  • Użytkownik Vee

    @Koń trojański nie muszę sprawdzać kim był Kalinin, a dziecinne są okoliczności tej zmiany. Chętnie się za to dowiem kim był "ruski", że pierogi w tym samym czasie stały się ukraińskie ;) W moim tekście nie ma Rzymu. Gdyby się pojawił, zostałby zapisany po polsku, ponieważ z perspektywy rosyjskiej postaci to neutralne miasto. Jeśli uważasz, że stosując tę nazwę kogokolwiek gloryfikuję, to w porządku, nie będę z tym walczyć ;)

    16 godz. temu