Szare istnienie #27

Szare istnienie #27– A może jednak wypijesz kawkę i pojedziesz ze mną? – wznowił temat Frank, odwracając się do Laury przed wyjściowymi drzwiami.
– Kawkę...?! Ona mi nie pomoże, będę czuć się jeszcze gorzej. Już mnie Matt raz uszczęśliwił, dziękuję... – oświadczyła z niesmakiem i natychmiast sposępniała, przez ostatnie wydarzenia kompletnie zapomniała o leżącym w szpitalu przyjacielu. – Co z nim? Dawno nic nie mówiłeś. Byłeś w szpitalu?
– Muszę jechać, spóźnię się – oświadczył brunet i już chciał przestąpić próg.
– Stój, nigdzie nie pójdziesz, póki mi nie odpowiesz! – wrzasnęła zdenerwowana, gdyż ukochany nagle zaczął zachowywać się bardzo dziwnie.  
W mgnieniu oka się obudziła.
– Mała, co mam ci powiedzieć? Nic się nie zmieniło... i naprawdę muszę spadać, mam tylko pół godziny – mruknął, na chcąc na powrót wyminąć sympatię, lecz ona dobrze widziała jego podejrzaną postawę.  
– Kurwa, nie okłamuj mnie, dobra?! Przecież widzę, że coś jest nie tak! Nie wyjdziesz, póki nie dowiem się prawdy, nawet, jeśli to najgorsza prawda, rozumiesz?! – grzmiała, bliska płaczu, szarpiąc koszulkę młodego faceta.
– Już ci powiedziałem, co chcesz jeszcze wiedzieć? Mam kłamać? Mała, puść mnie, to już nie zabawa – wkurzył się.
– Nie, nie puszczę! Kłamać...?! Wciąż kłamiesz, czemu?!  
– Nie kłamię, dlaczego tak myślisz?
– Dlatego, że od razu zmieniłeś temat, jak zapytałam! – krzyczała, stojąc jak posąg miedzy nim, a drzwiami, a wydobywający się powoli z jej wnętrza szloch był już coraz bardziej słyszalny. – Mówisz, że ja zawsze bujam, a sam nie lepiej się zachowujesz. Kurwa, czemu ściemniasz?! – darła się coraz głośniej, słychać ją już było chyba na drugim końcu miasta.
– Bo nie chciałem cię denerwować – powiedział, lecz się chyba trochę zmieszał, brunetka nie zwykła być aż tak stanowcza.  
– Co się stało?! Czy on nie żyje?! – spanikowała i teraz już nie udało jej się powstrzymać płaczu.
– Żyje, ale miał ostatnio dwa ataki, które, jak twierdzi lekarz, jeszcze bardziej osłabiają jego organizm, przez co zmniejszają szanse na to, że z tego wyjdzie. Dwa razy udało im się go reanimować, ale mówi, że każdy kolejny, o ile takowy wystąpi, może być tym ostatnim. I co, zadowolona? – warknął, wyraźnie zły, a może raczej smutny.
  Dziewczynę zatkało i rozpłakała się jeszcze bardziej. Przytulił ją i zaraz poczuł się nieco głupio, że tak na nią syknął.
– Mała, nie płacz, wszystko będzie ok. To twardy koleś, on się nie da. Nie płacz – powtórzył i ścisnął ją jeszcze mocniej. – Muszę jechać, naprawdę, lipa spóźnić się pierwszego dnia.
– Dobraaa, jeedź – wymamlała, pociągając nosem.
– A ty? Jedź ze mną nie jestem pewien, czy możesz zostać sama...
– Mogę.
– Tak...?! Już to kiedyś mówiłaś i co zrobiłaś? Nie bardzo ci ufam, martwię się...
– Kurwa, przestańcie mnie w końcu jeden przez drugiego niańczyć! Jak będę chciała się zajebać, zrobię to, czy teraz, czy później! O co ci chodzi?! – wydarła się, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że go rani. – Jedź już, przecież tak ci się śpieszyło! – otworzyła mu drzwi przed nosem.
Zdezorientowany i zaskoczony chłopak spojrzał na wściekłą dziewczynę, lecz już nie próbował załagodzić sytuacji, tylko odwrócił się na pięcie i wyszedł. Z hukiem zatrzasnęła drzwi i przekręciła zamek, lecz po chwili ochłonęła i dopiero zrozumiała, jak się zachowała i że ostatnio za często ją ponosi. Szybko wyskoczyła z domu i pobiegła za nim – był już na końcu chodnika.
– Poczekaj – chwyciła go za ramię. – Przepraszam, nie wiem, co mi odbiło – mruknęła, zawstydzona do granic.
– Nic się nie stało, też się wkurwiłem, jak się dowiedziałem. Muszę iść, zadzwonię – ucałował ją w policzek i ruszył dalej.
Dziewczyna odprowadzała go wzrokiem do czasu, aż zniknął za zakrętem. "Co za suka!” – wyrzucała sobie, mając świadomość, że sprawiła mu przykrość i jego słowa zapewne nie były szczere. Stawiając anemicznie kroki szła powoli w kierunku domu, mając nieodparte wrażenie, że nie powiedział jej jednak prawdy, że coś ukrywa. Znała go już dość dobrze i widziała jego nerwowość w czasie tej rzekomej szczerości, poza tym na pewno starałaby się ukryć zdenerwowanie, gdyż, jak widać, chciał zachować tajemnicę, a jednak to mu nie wyszło, więc to daje dużo do myślenia...
Klapnęła na kanapie w salonie i spojrzała na zegarek – za kwadrans dziesiąta. Matt nie chciał zniknąć z jej głowy, dręczył ją coraz bardziej i bardziej, a uczucie senności odeszło w niepamięć.
– Kurwa! – zerwała się w końcu i za chwilę była pod prysznicem, a kilka minut później, chwyciwszy z szuflady kilka pogiętych banknotów, zamykała już drzwi od zewnątrz.
Ruszyła na przystanek. Nerwy targały nią jak szalone, przez co nic innego nie było w stanie jej rozstroić, przebywszy jednak kilkadziesiąt metrów w tym kolejnym, upalnym dniu, ponownie poczuła, że zaczyna morzyć ją sen. "Mogłam wypić ta cholerną kawę” – marudziła, lecz bała się napoju, w ostateczności wolała już senność niż wariacje organizmu.
Wsiadła do linii nr "12” i dwa kwadranse później autobus zatrzymał się dokładnie pod szpitalem. Odrobinę zezłoszczonym, wręcz zamaszystym krokiem weszła do brzoskwiniowego holu, lecz gdy tylko znalazła się wewnątrz, przygnębiający zapach szpitalnego korytarza ponownie wywołał niepokój.
Stawiając sztywne, teraz niepewne już kroki, wyglądając przy tym nieco jak sklepowy manekin, podeszła do recepcji, lecz nikogo w niej nie było. Spojrzała w prawo – na samym końcu widać było złowrogie drzwi z koszmarną, mleczną szybą i makabrycznym napisem. Czekała chwilę, lecz nagle doszło do niej, że mogą nie pozwolić jej wejść, w końcu to oiom, a ona nie jest nikim z rodziny. Rozejrzała się jeszcze i po chwili, korzystając z nieobecności personelu, migiem znalazła się przy oddziale, po czym z niemałą obawą uchyliła drzwi.  Tu także było pusto, co szczerze zdziwiło dziewczynę, lecz nie mając czasu na zastanawianie się nad tym faktem, strachliwie ruszyła w stronę sali Matta. Gdy stanęła przed drzwiami z numerem "4” zamarła – sala była pusta! Momentalnie zdławiło ją w gardle, nogi się ugięły...


– Wszystko w porządku? – doszedł do niej nieznajomy głos. Po chwili ujrzała przed sobą uśmiechniętego, wysokiego, młodego blondyna, sterczącego nad jej głową w otoczeniu śnieżnobiałych ścian. – Jak się czujesz? Zemdlałaś, ale już chyba wszystko ok – podał jej plastikowy kubeczek.
Dziewczynie zrobiło się nieco głupio, lecz nie to zaprzątało jej głowę, tylko: "umarł!”.
– Co się stało, czemu weszłaś na oiom? Masz szczęście, że nie było tam grubej rudej, już ona dałaby ci popalić – zaśmiał się na oko dwudziestokilkuletni mężczyzna. – Poza tym nie można sobie tam wchodzić tak po prostu, to zamknięty oddział – upomniał ją, w dalszym ciągu będąc jednak bardzo przyjaźnie nastawionym w stosunku do 18-latki.
– Przepraszam – mruknęła i podniosła się do pozycji siedzącej. – Chciałam zobaczyć, co z moim kolegą, a że nikogo nie było... – tłumaczyła się, zmieszana.
– Jak się nazywa?
– Matt O’Donnell – mruknęła przez zęby, gdyż uczucie rozpaczy ponownie stanęło w jej gardle.
– Leży pod trójką, a ciebie znalazłem pod czwórką – uśmiechnął się. – Wypij, wzmocni cię trochę, a to na uspokojenie – podał jej dwie malutkie pigułki, które bez sprzeciwu połknęła.
– Co z Mattem? – zapytała, trzęsąc się w środku.
– Bez zmian.
– Mogę go zobaczyć?
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, jesteś mocno poddenerwowana – rzekł lekarz, który zrobił się nagle śmiertelnie poważny, widząc jednak, że mina dziewczyny mówi: "proszę, bardzo mi zależy”, dodał:
– No dobrze, ale tylko na chwilę.
Brunetka wstała i od razu poczuła, że dolne kończyny nie są jeszcze tak stabilne, jak powinny, mimo to starała się opanować nad nimi władzę i wolno ruszyła za blondynem. Po chwili uświadomiła sobie, że nadal są na tym samym oddziale, tylko w sali na końcu. Chwilę później zatrzymali się pod trójką i rzeczywiście – u Matta nic się nie zmieniło. Nogi ponownie jej sflaczały, lecz tym razem udało jej się ustać w miejscu, choć poczuła lekki zamęt w głowie.
Lekarz w mig to zauważył i natychmiast przesunął się w bok, stając bardzo blisko dziewczyny.
– Wszystko będzie dobrze, to twardy facet – uprzedził jej pytania.
– Co z nim? Nic mi nie mówią, znaczy... jego kolega... – wymamrotała. – Powie mi pan? – dodała, gapiąc się na chłopaka niepewnym wzrokiem.
Spojrzał na nią, nie będąc chyba pewnym, czy przy jej obecnej prezencji udzielać jakichkolwiek informacji, po chwili jednak odparł:
– Było trochę gorzej, ale już wszystko wróciło do normy i jak widzisz na razie jest, jak jest. Musimy czekać, nic innego nie możemy w tej chwili zrobić, ale bądź dobrej myśli... ja jestem – objął ja ramieniem. – A teraz już chodźmy, ordynator nie będzie zadowolony, że tu spacerujemy – dodał i zacisnąwszy delikatnie uścisk, skierował się w stronę wyjścia, prowadząc brunetkę obok siebie.  
Gdy tylko wyszli, wspomniana wcześniej przez lekarza ruda, dość sporej postury kobieta, od razu zmierzyła Laurę ganiącym, a raczej złośliwym wzrokiem, wychylając głowę zza lady. Milczała, bacznie obserwując nastolatkę, lecz gdy mijali jej stanowisko, nie wytrzymała jednak:
– To intensywna terapia, nie spacerniak, należy zapytać, czy można wejść! – warknęła. – Co za ludzie...! – dorzuciła i szybko schowała się za kontuarem.
18-latka spojrzała na chłopaka – uśmiechał się pod nosem. Doszli do wyjścia z placówki.
– Poczekaj chwilę – nakazał blondyn i zniknął za drzwiami obok. Po chwili wyszedł i wręczył Laurze niebieską fiolkę.
– Jakby zrobiło ci się słabo, popij jedną, lecz nie więcej, niż dwie dziennie. Nie są to mocne leki, lecz z takimi także należy uważać, nie łykać przy każdej nadarzającej się okazji. Muszę wracać na oddział, trzymaj się – uśmiechnął się i już chciał odejść.
– Panie doktorze...! – rzuciła i chłopak się zatrzymał. – Czy mogę go czasem odwiedzić?  
– Nie jesteś nikim bliskim, więc nie wiem, czy cię wpuszczą, ale jak nie będzie Glorii tylko Susan, taka wysoka blondynka, myślę, że nie będzie problemu, że na te kilka minut cię wpuści. Trzymaj. Jakby jednak był problem powiedz jej, że pozwoliłem ci wejść na chwilę – rzekł, dając jej swoją wizytówkę. – Muszę uciekać, uważaj na siebie – wygiął usta w uśmiechu i podał jej rękę.
– Dziękuję – odarła i chłopak szybko się oddalił.
Obejrzała się jeszcze na siedzącą w oddali, wredną babę i po chwili opuściła szpital. Na zewnątrz zaczęło palić jeszcze bardziej, ale po lekach, które dał jej młody mężczyzna, czuła się o wiele lepiej, kroki stały się pewniejsze, a stres mijał.
Nie mając zegarka zapytała przechodnia o godzinę i się po chwili dowiedziała się, że dochodzi południe. Sprawdziła kieszenie – kilka banknotów i monet, które po przeliczeniu dały sumę trzydziestu siedmiu dolarów i osiemdziesięciu dwóch centów. Po wizycie w sklepie, zaopatrzona już w butelkę lodowatej wody, ruszyła w poszukiwaniu budki telefonicznej, lecz tej, jak na złość, nigdzie nie było. Leki działały jak należy, więc Laura, czując się bardzo dobrze i mając świadomość, że Amber jest na basenie, a w najlepszym przypadku w pracy, postanowiła przespacerować się po mieście.
Myśli powróciły (w jej przypadku jakże mogłoby być inaczej?), lecz na chwilę obecną nie wkurzały tak bardzo, dziewczyna miała wrażenie, ze prochy prócz wyśmienitego samopoczucia dały jej też nieco odwagi i wiary, że jednak wszystko będzie dobrze. Wczorajsza noc siedziała jej w głowie, wymuszając jednoznaczne postanowienia, że w końcu to zrobi, że w końcu im się uda. Przecież nie będzie łóżkowym nieudacznikiem do końca życia, przecież to seks, przecież jest fajny... każdy tak mówi. A może to tylko puste słowa, wywyższanie się, szpan...? Ale przecież tak musi być, w innym przypadku po co ludzie pieprzyliby się, do cholery?! Też chciałaby móc pochwalić się Emmie, jak to było wspaniale, jaki jest cudowny, a tu co...? Wielka dupa...
Nagle ktoś objął ją za brzuch i zasłonił oczy, stając z tyłu. Natychmiast wróciła do żywych, zamarłszy w miejscu.
– Każdego bym się tu spodziewał, ale ciebie...?! Co tu robisz? Tu nie jest bezpiecznie. Chcesz się natknąć na ta sukę? To jej rejony i często się tu plącze, radzę więc zmienić miejsce podróży – wyszeptał do ucha znajomy jej głos, po czym uwolnił dziewczynę.  Spojrzała przed siebie – była w środku centrum, w okolicy pubów i nocnych klubów. Strachliwie się odwróciła – stał przed nią jak posąg, lecz nagle to, co zobaczyła, doszczętnie ją przeraziło. Podpuchnięte prawe oko było całe granatowe, rozcięta niezbyt mocno warga zaczynała się powoli goić, a prawa dłoń opatulona była cienkim, niezbyt już czystym bandażem. Milczała, nie wiedziała, co powiedzieć, co zrobić, gapiła się tylko z niedowierzaniem na wyraźnie osowiałego bruneta.
– Cześć. Co ci się stało? – wydusiła w końcu, nadal nie wierząc w to, co widzi.
– Nic, miałem małą sprzeczkę – odparł, lecz barwa jego głosu była bardzo zastanawiająca, a dokładniej rzecz biorąc – odrobinę przerażająca i skłaniająca do natychmiastowej refleksji.
– Nie w pracy? Chodź, odprowadzę cię, tu naprawdę można wyłapać... – uśmiechnął się niemrawo i ruszył przed siebie.  
Szli w milczeniu, w czasie którym Laura bacznie przyglądała się chłopakowi, który sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz rozpłakać, do tego zauważyła, że prócz śladów pobicia, także odrobinę kuleje. Wielki żal zagościł w jej wnętrzu i kompletnie się pogubiła, lecz nie miała odwagi pytać dalej. W końcu się odezwał:
– Czy oni wczoraj zajebali ci ten telefon?
Dziewczynę zamurowało, ale zaraz odparła, lecz dość cicho, wręcz wstydliwie:
– Taaak?
– Odzyskasz go, tylko daj mi swój domowy numer, żebym mógł się z tobą jakoś skontaktować – mruknął, ani razu nie spojrzawszy jeszcze na dziewczynę.
Nie wiedziała, co zrobić. Mimo, iż zaczynała mu jakoby ufać, nie była zbyt chętna do podania mu telefonu, choć tak naprawdę gdyby chciał, zdobyłby go przecież bez problemu...
Zadzwoniła komórka Jimmy’ego, który po chwili rzucił w słuchawkę przerywane: "juuż wraacam”, po czym schował urządzenie.  
– Laura, to co? Nie mam już czasu, muszę spierdalać – ponaglał i dopiero teraz spojrzał na nastolatkę.
Przeszedł ją zimny dreszcz, wzrok miał smutny i zimny, bez jakiegokolwiek życia. Nigdy nie wiedziała go w takim stanie, do tego dziwiła się, że on, taki twardy facet...?
– Laura! – poniósł nieco głos. – Co z tym numerem?!
Podyktowała mu, zapisał i zapytał:
– Jedziesz na basen?
– Tak.
– Chodź, podwiozę cię, jadę w tamtą stronę. I nie radzę protestować, chyba, że chcesz spotkać się z koleżaneczkami tej szmaty, co zapewniam cię – nie będzie przyjemne.
Nie sprzeciwiała się tylko ruszyła za chłopakiem, który po chwili otworzył drzwi znanego jej już samochodu i chwilę później ruszył, agresywnie wciskając gaz.

agnes1709

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 2739 słów i 15932 znaków, zaktualizowała 18 gru 2016.

3 komentarze

 
  • mariplosa

    No to przeczytałam całość  :D  
    I nie mogę dojść  dlaczegóż ona tak oszukuje Franka?! Niby się o niego boi...niby kocha go ... Musi mu zacząć mówić prawdę bo jeśli on się dowie  z innego źródła  prawdy to przecież ją  zostawi, nikt nie lubi być oszukiwany a juz tym bardziej"ukochany". W tej części pokazałaś jak sama bohaterka drążyła by dowiedzieć sie prawdy o stanie Mata. Wścieka się że nie mówi jej wszystkiego a sama co robi??!!
    Fajnie piszesz opowiadanie spoko bardzo zagmatwane ma życie nasza bohaterka, czekam na je dalsze losy :) Pozdrawiam i dużo weny życzę:):*

    26 paź 2016

  • agnes1709

    @mariplosa Dzięki. Wiem, że panna świruje, ale cóż, musi być trochę zagmatwania, za szybko powiedzieć wszystko to koniec opowiadania, bo gdzież tajemnice i ściemy? Hehe. Jeszcze tylko podkręcić akcję(gdyż trochę za sucho) i będzie dobrze. Na razie czasu brak, ale na dniach coś dorzucę.

    26 paź 2016

  • mariplosa

    @agnes1709  hehe no racja:) te jej sny...nieźle to obmyśliłaś:)  
    Na pewno tu jeszcze zajrzę

    26 paź 2016

  • agnes1709

    @mariplosa :)

    27 paź 2016

  • violet

    Są czytelnicy, mówiłam Ci, że jest dobre :)

    19 paź 2016

  • Misiaa14

    boskie*-*

    19 paź 2016

  • agnes1709

    @Misiaa14  :)

    19 paź 2016