Strażnicy cienia IV część 9

– To nie jest zajęcie dla kobiety – powiedział Viktor.
     – Tak samo dobre jak dla mężczyzny. Nie biegam z toporem dwuręcznym i nie tłukę się z bandami orków.
     – Masz miecz najwyższej jakości. – Spojrzał na jej broń. – Powiedz, ile kobiet w Imperium może się tym pochwalić?
     – To akurat jest prezent – odparła – i nie potrafię się nim posługiwać.
     – Założę się, że potrafisz. Większość kobiet, wyjeżdżając z domu, na pewno zapomniałaby o broni… Nie mów mi, że jesteś taka zwyczajna.
     – Nie twierdzę, że jestem zwyczajna, ale naprawdę nie potrafię walczyć.
     – Więc powinnaś się nauczyć, skoro już to dźwigasz – stwierdził.
     – Moją bronią jest magia – powiedziała Veronika.
     – Magia bywa zawodna.
     – Wiem – popatrzyła na jego medalion – przekonałam się o tym.
     – Miecz można trzymać do ostatniej chwili, do ostatniego tchnienia. Ci, którzy mają szczęście, trzymają go nawet po śmierci.
     – Gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy, miałam sztylet – przypomniała – ale szybko odeszła mi ochota, by go trzymać.
     – Nie mówię o tamtej sytuacji. Może w innych okolicznościach stwierdziłabyś, że zabierzesz tylu, ilu się da, zanim się do ciebie dobiorą.
     – Pewnie tak – przyznała mu rację. – Pewnie mogłyby zaistnieć takie okoliczności, ale jeszcze nigdy nie przyszło mi to do głowy. Chyba nie.
     – Parę razy byliśmy przyparci do muru. Wtedy nie ma wyboru, jest tylko jedno wyjście... – zamilkł.
     – Ranny to ty nie byłeś. – Nie zauważyła na jego ciele blizn typowych dla wojowników.
     – Nie, miałem szczęście – odparł.
     – Chyba masz dużo szczęścia, co?
     – Do czego zmierzasz? – zapytał.
     – Do niczego konkretnego. – Spojrzała na niego, uśmiechając się.
     – Nie mów zagadkami. Powiedz, co myślisz – poprosił.
     – Rzadko mówię to, co myślę.
     – Więc wszystko, co powiedziałaś, było kłamstwem. – Przyglądał się jej.
     – To nie tak. – Pokręciła głową. – Zawsze zdradzasz wszystkie swoje myśli?
     – Nie – zaprzeczył.
     – To nie znaczy, że kłamiesz, prawda?
     – Powiedziałaś przed chwilą, że rzadko mówisz to, co myślisz – przypomniał.
     – Chodziło mi o to, że nie zdradzam swoich myśli – wyjaśniła.
     – Więc czym są słowa, które wypowiedziałaś? Nie były wcześniej twoją myślą?
     – Czepiasz się – stwierdziła. – Po prostu nie mówię wszystkiego.
     – Ale nie rozmawiamy o tobie, więc chyba możesz zdradzić, co myślisz.
     – Nic konkretnego – powiedziała. – Po prostu wydaje mi się to dziwne, że na twoim ciele nie ma blizn. Jak mniemam, często walczysz i wydaje mi się, że nie wycofujesz się, gdy sytuacja wygląda zbyt groźnie.
     – Nie wiem, co sugerujesz, ale zapewniam cię, że prawdopodobnie nie dożyję starości i zginę od miecza bądź jakiejś innej broni. Może od trucizny.
     – A co miałabym sugerować? – zapytała.
     – Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Coś dziwnego. Nie mam pojęcia, co sugerujesz, bo nie wyrażasz swoich myśli. Prawda jest taka, że po prostu nie trafiłem na godnego przeciwnika, to znaczy nie dość dobrego, by mnie zranił. Niektórzy z pewnością byli wytrawnymi wojownikami, ale zawsze byłem od nich lepszy.
     – Skąd jesteś? – zmieniła temat.
     – Z Ostlandu, z Salkalten. Mój ojciec był oficerem. To pamiątka po nim. – Wskazał swój medalion. – On też go otrzymał od swojego ojca. Nie wiem, jak długo jest w rodzinie.
     – Walczyłeś w czasie wojny?
     Skinął głową na potwierdzenie.
     – Wielu moich ludzi oddało życie za Imperium – powiedział. – Nasza grupa to pozostałości tego, czym wcześniej byliśmy.
     – Ilu miałeś ludzi? – zainteresowała się.
     – Stu… – zamilkł na moment, a jego twarz spochmurniała. – Wielu wspaniałych wojowników zginęło w czasie Burzy Chaosu. Niejednego musiałem sam odprawić na tamtą stronę…
     – Opuściłeś północ na dobre, czy jesteś tu przejazdem?
     – Nie mam już do czego wracać – odparł po chwili. – Mój dom spłonął w czasie wojny.
     – To już dwa lata. Miałeś czas, żeby go odbudować albo coś sobie znaleźć – zauważyła.
     – Nie szukałem. Chyba tego nie potrzebuję – przyznał.
     – Ktoś mnie kiedyś przekonywał, że dom to bardzo użyteczny budynek. Można tam wrócić, odpocząć, zostawić cenne rzeczy…
     – Mówiłem ci, co jest dla mnie najcenniejszą rzeczą. Nie zamierzam jej nigdzie zostawiać, a w zajazdach jest całkiem wygodnie. I nie płacimy podatków – uśmiechnął się – oprócz tych drogowych.

     Krótko po zachodzie słońca dojechali do zajazdu, w którym doszło do pierwszego spotkania z Viktorem. Veronika spodziewała się, że atmosfera w grupie może być wyjątkowo napięta z powodu zdarzeń, które miały tam miejsce.
     Zatrzymali się na placu przed budynkiem, gdzie stały wozy podróżnych. Ci siedzieli nieopodal przy ogniskach. Drzwi i okiennice zajazdu były pozamykane.
     Filip spojrzał na czarodziejkę, pokręcił głową, zsiadł z konia i odprowadził go na ubocze.
     – Zajazd nieczynny! – krzyknął jeden z ludzi przy ognisku. – Tam jest coś napisane! – Machnął ręką w stronę budynku.
     Veronika podjechała do drzwi, by przeczytać informację wyrytą na drewnianej tabliczce:

     Własność miasta Averheim.
     Budynek na sprzedaż.
     Informacja w ratuszu miasta Averheim.

     Rozejrzała się po placu i skierowała się do stajni. Było tam jeszcze trochę siana, ale zabrakło worków ze zbożem.
     – Co znalazłaś? – zapytał Viktor, zbliżając się.
     – Nic, tylko siano – odparła.
     – Dobre i to. Ktoś się tu włamał – stwierdził, oglądając wrota. – Przynajmniej będziemy mieli wygodny nocleg.
     – W stajni? – Spojrzała na niego zdziwiona.
     – Nigdy nie spałaś na sianie? – Jej reakcja wyraźnie go rozbawiła.
     – Nie przepadam za sianem – powiedziała i wyszła na zewnątrz.
     – Ciekawe, czy zabrali łóżka – zastanawiał się, idąc obok niej. – Pewnie nie, bo znacznie trudniej byłoby im to sprzedać.

     Kobieta zauważyła, że Ulrych właśnie prowadził konie w stronę bramy. Spojrzał na Veronikę i zatrzymał się.
     – Wziąć twojego na pastwisko? – zapytał ją.
     – Właśnie się zastanawiam, czy nie lepiej by było, gdybyśmy rozbili obóz gdzie indziej – powiedziała, zmierzając w jego stronę.
     – Palisada to palisada – stwierdził i rozejrzał się – chociaż dzisiaj bezpieczniej jest poza nią. – Wziął od niej lejce i wyszedł za bramę.
     Odprowadziła go wzrokiem, a potem odwróciła się w stronę Marcusa, który właśnie szukał czegoś w swojej torbie.
     Odeszła na ubocze i usiadła na ziemi. Ona także nie czuła się komfortowo w tym miejscu. Wspomnienia z nim związane były zbyt świeże i nadal budziły niepożądane emocje.
     Sięgnęła po butelkę z wódką i napiła się. Po chwili przyszedł Viktor i kucnął przed nią.
     – Co jest? – zapytał, przyglądając się jej uważnie.
     – Nic… Nie podoba mi się tu – przyznała.
     – To zmieńmy otoczenie – zaproponował, nie widząc w tym problemu. – Możemy jechać dalej, konie nie są przemęczone.
     – Porozmawiam z Marcusem – powiedziała, po czym podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę byłego kapłana.
     Hoefer długo nie zastanawiał się nad propozycją Veroniki.
     
     Czarodziejka jako pierwsza wyszła za palisadę i dołączyła do Ulrycha pilnującego koni.
     – Jedziemy dalej – powiedziała do niego. – Nie zatrzymujemy się tutaj na noc.
     – Daleko? – zapytał.
     – Godzinę, może dwie. – Zaczęła przywiązywać bagaż do siodła.
     Ulrych bez słowa ruszył w stronę drogi. Po chwili kobieta go wyprzedziła, jadąc konno.
     Zatrzymała się na trakcie i rozejrzała się. Uświadomiła sobie, że w tym miejscu po raz ostatni widziała Gerta. Oczami wyobraźni zobaczyła go nieprzytomnego, leżącego przy drzwiach. Znów poczuła rozpacz, która wtedy jej towarzyszyła i natychmiast odwróciła się tyłem do zajazdu, by czym prędzej odgonić niechciane wspomnienia.

     Marcus i jego kompani ruszyli na przedzie. Nie jechali zbyt szybko. Po pewnym czasie wyprzedził ich jeden z najemników i to on znalazł miejsce odpowiednie na nocny postój.

     Szykując sobie posłanie pod jednym z drzew, czarodziejka zerknęła w stronę Viktora. Akurat rozmawiał z jednym ze swoich ludzi. Po chwili podszedł do niej, położył na ziemi swoje rzeczy i usiadł.
     – Jesteś głodna? – zapytał. – Kolacja będzie nie wcześniej niż za godzinę.
     – Trochę, ale… – przerwała, obserwując, co robił.
     Sięgnął do torby i podał jej suchara.
     – Dziękuję, wolę jego jedzenie. – Skinęła w stronę kucharza, który właśnie kroił mięso w pobliżu ogniska. – Pewnie przygotuje coś pysznego.
     – Taką mam nadzieję. – Uśmiechnął się do niej. – Przejdziemy się? – zaproponował.
     – Dokąd? – Rozejrzała się po okolicy.
     – Gdzieś na ubocze.

     – Dobrze pływasz? – zapytał, gdy szli w górę rzeki.
     – Nie – odparła krótko Veronika.
     – To świetnie. Nauczę cię.
     – Nie chcę. – Zerknęła na niego.
     – Dlaczego? – Zaskoczyła go ta odpowiedź.
     – Pewien krasnolud kiedyś stwierdził, że gdyby bogowie chcieli, żebyśmy pływali, daliby nam skrzela. – Próbowała zachować powagę, choć nie przychodziło jej to łatwo.
     – A ile razy ten krasnolud się topił, zanim doszedł do takiego wniosku? Czy to może powszechne wśród jego ludu? – dopytywał rozbawiony Viktor.
     – Myślę, że to możliwe. Krasnoludy nie lubią wody.
     – Mam nadzieję, że nie podzielasz jego… – zaczął.
     – Ja całkowicie się z tym zgadzam – przerwała mu, z trudem powstrzymując śmiech.
     – Mam inną teorię. Krasnoludy są dobre tylko w kuciu broni. Kiedyś próbowały pływać, ale kompletnie się do tego nie nadawały. Ich próby skończyły się wyzwoleniem jakichś fobii, wodowstrętu, który posunął się tak daleko, że uciekły najdalej, jak się dało, czyli w góry. Żeby jakoś wytłumaczyć swoją nieudolność, wymyślają tego typu teorie. Gdyby się zastanowić nad ich ludowymi mądrościami, to jeśli krasnolud czegoś nie potrafi, to jest to niemożliwe, tak?
     – Albo niewłaściwe jak pływanie.
     – Albo, jeśli coś ma być zrobione dobrze, to musi być zrobione przez krasnoluda – dodał.
     – To oczywiste – potwierdziła z rozbawieniem.
     – A jeśli krasnolud zrobi coś gorzej od człowieka, znaczy to tyle, że robienie tego jest bezsensowne i bezcelowe. Trochę się tego nasłuchałem… A mówią, że to elfy mają zadarte nosy. Elfy przynajmniej mało mówią.
     – Nie znam elfów – przyznała.
     – Ja w zasadzie też nie, ale te, które spotkałem, mało mówiły. To jak? Spróbujesz, czy zaczekasz, aż ci skrzela wyrosną?
     – Zaczekam – zdecydowała.
     Viktor zatrzymał się przy łagodnym zejściu do rzeki i rozejrzał się. Podniósł kamień i cisnął nim w wodę. Gdy Veronika usiadła na trawie, on zaczął się rozbierać.
     
     – Mam nadzieję, że zmienisz zdanie – powiedział, zanurzając się w rzece. – Woda jest bardzo przyjemna.
     Obserwowała go, gdy pływał i sama nabrała ochoty na kąpiel. Po chwili do niego dołączyła.
     – A już straciłem nadzieję na twoje towarzystwo – przyznał, zbliżając się do niej.
     – I tak nie zamierzam pływać – oznajmiła.
     – A kto mówi o pływaniu? – Objął ją i zaczął namiętnie całować.
     
     – Nie mogę cię wyczuć – wyznała.
     – To znaczy? – Patrzył na nią z nieskrywaną fascynacją.
     – Twoje reakcje mnie zaskakują. Nigdy nie wiem, czego się po tobie spodziewać. Nie jestem w stanie ich przewidzieć.
     – A dlaczego chcesz je przewidywać? – zainteresował się.  
     – Czasami unikamy robienia niektórych rzeczy, by nie wywołać jakichś reakcji. To jest przecież naturalne. Na tym polega współżycie z ludźmi. Zakładamy, że tym można kogoś urazić, a tym można sprawić mu przyjemność. Ciebie nie jestem w stanie rozgryźć.
     Słuchał jej z uśmiechem na twarzy.
     – Co cię tak bawi? – zapytała.
     – Nic – odparł. – Zastanawiam się, czy chcesz mnie teraz rozzłościć.
     – A co? Dobrze mi idzie?
     – Nie – pokręcił głową – ale jestem niezmiernie ciekawy, jakiej reakcji oczekujesz.
     – Żadnej. Po prostu podzieliłam się z tobą wrażeniami. Mam z tym problem, a to rzadko mi się zdarza.
     – W tym chyba ci nie pomogę. – Palcami przeczesał jej włosy. – Ja zazwyczaj nie przejmuję się takimi rzeczami.
     – Ty nie liczysz się z innymi, prawda?
     – Z tobą się liczę – powiedział. – Wiesz, że wcale nie miałem ochoty rozstawać się z tobą dziś w nocy?
     – Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? – zapytała.
     – Nie chciałem cię zatrzymywać, skoro miałaś ochotę wyjść.
     – Może nie miałam… – Przechyliła lekko głowę, patrząc mu w oczy.
     – Więc dlaczego wyszłaś?
     – Może dlatego, że nie jestem w stanie cię wyczuć – odparła.
     – A co to ma do rzeczy? Leżymy sobie w łóżku, jest przyjemnie, a ty nagle wstajesz i wychodzisz. Gdzie tu jest moja wina?
     – A kto mówi o winie? Przecież mogłeś mi powiedzieć, czego chcesz. Najwyżej bym odmówiła.
     – Wiele mi wczoraj dałaś… – Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech. – Myślę, że całe to gadanie jest bez sensu. Stoimy nago w wodzie i zastanawiamy się nad tym, co nas gryzie. To jest…
     Przerwała mu pocałunkiem, który odwzajemnił.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2210 słów i 13506 znaków, zaktualizowała 20 sty 2018.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Amory, amory. Jak zwykle udało ci się Autorko stworzyć wyrazistą postać która mimo że dość mroczna budzi sympatię.  Jego postawa jest dla do zaakceptowania. Fascynuje go Veronika ale mimo to pozostaje sobą.

    21 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Dziękuję. Cieszy mnie to bardzo. :)

    21 sty 2018