Strażnicy cienia III część 20

Czarodziejka gwałtownie usiadła na łóżku i zdezorientowana rozejrzała się po izbie. Była noc. Nie słyszała żadnych niepokojących dźwięków.
     Zachowując czujność, wstała powoli, po czym podeszła do okna. Na zewnątrz też nic się nie działo.
     Ubrała się i wyszła na korytarz, gdzie wartował Filip.
     – Przyjechał? – zapytała go.
     – Kto? – Spojrzał na nią, nie rozumiejąc, o co chodzi.
     – Gert.
     – Nie. – Pokręcił głową. – Chyba nie.
     Rozczarowana wróciła do pokoju.

     Veronika obudziła się, słysząc pukanie do drzwi. Helmut poinformował ją, że wkrótce ruszają. Wstała bez ociągania i zebrała swoje rzeczy. Po drodze na dół odwiedziła jeszcze łaźnię.

     Jej towarzysze siedzieli przy śniadaniu.
     – Jak minęła noc? – zagadnął ją Filip, gdy się do nich przysiadła.
     – Więcej się nie budziłam – odparła.
     – Koszmary?
     – Nie – zaprzeczyła krótko i zabrała się za jedzenie.
     – Lepiej się dziś czujesz?
     – Ty nie wiesz kiedy przestać – powiedział do kolegi Ulrych.
     – Chciałem być miły – wyjaśnił Filip.
     – Za kwadrans ruszamy – oświadczył Marcus, odsuwając od siebie prawie pusty talerz.
     – Przemyślałam sprawę i zdecydowałam, że z wami pojadę – oznajmiła czarodziejka.
     Hoefer spojrzał na nią nieco zdziwiony, ale na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
     – Mam nadzieję, że to nie jest błąd – kontynuowała. – Tak jak mówiłam, zawsze chciałam dobrze.
     – Jestem przekonany, że podjęłaś słuszną decyzję. Bardzo się cieszę – powiedział, wstając.
     Gdy ruszył w stronę schodów, ktoś galopem podjechał pod zajazd.
     – Jak jeździsz, idioto?! – krzyknął jakiś mężczyzna na zewnątrz. – Ludzi pozabijasz!

     Po chwili drzwi zajazdu otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę. Veronika spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła Gerta. Wyglądał fatalnie. Był brudny i nieogolony. Omiótł salę dzikim wzrokiem, zatrzymał go na kobiecie, po czym zdecydowanym krokiem ruszył w jej stronę. Stanął przed nią zdyszany.
     – Nic z tego! – podniósł głos.
     – Co ci się stało? – zapytała, patrząc na niego rozszerzonymi oczami.
     – Nic. Nic z tego! – powtórzył. – Nie pozbędziesz się mnie! Zajęło mi to trochę czasu, ale przejrzałem cię na wylot!
     – O czym ty do mnie mówisz?
     Gert rozejrzał się, zabrał Ulrychowi z ręki kufel z piwem i napił się.
     – Chciałaś, żebym zawrócił! – kontynuował wzburzony.
     – Nie – zaprzeczyła. – Mówiłam ci, coś się wydarzyło. Nie chciałam tego. Po prostu tak się ułożyło.
     – Wiem, że zrobiłaś to z miłości. Wiem, że mnie kochasz i w głębi serca chcesz wziąć ten ślub.
     – To nie tak. – Pokręciła głową.
     – Co nie tak?! Sprowokowałaś mnie do tego wszystkiego, żebym…
     – Nie zrobiłam tego specjalnie – przerwała mu. – Tak wyszło. Zamierzałam wziąć z tobą ten cholerny ślub. Jechałam do świątyni… Chciałam za ciebie wyjść. Było mi strasznie źle z tym, że się spóźniłam, ale czułam się tak podle po tym, co się wydarzyło… Chciałam, żeby to był wyjątkowy dzień, a to był parszywy dzień! Dociera to do ciebie?! – uniosła się. – Oczywiście nie mogłeś tego zrozumieć, tylko się na mnie wściekłeś!
     – Myślałem, że ty to wszystko zaplanowałaś… – zamilkł. – Jestem idiotą – stwierdził, kręcąc głową.
     – Po prostu przekombinowałeś.
     – To dlaczego wyjechałaś beze mnie? – zapytał spokojnie.
     Najemnicy wstali od stołu i po kolei wyszli z zajazdu.
     – Po tym, co się wydarzyło, pomyślałam, że tak będzie lepiej – przyznała. – Na dodatek nie było cię. Nie wiedziałam, czy chcesz mnie jeszcze widzieć. Byłeś na mnie zły…
     – Nie na ciebie, kochanie. Na wszystko i na nic. Przestaniesz w końcu uciekać?
     – To nie była ucieczka – wyjaśniła. – Nie tym razem.
     – Nawet nie zostawiłaś listu. Myślisz, że zawsze cię znajdę?
     – Nie – zaprzeczyła.
     – Nie chciałaś, żebym cię znalazł? – zapytał z niedowierzaniem.
     – Może tak by było lepiej dla nas obojga... – wyszeptała, nie patrząc na niego.
     – Niedługo będziemy w Averheim. Jak tylko dotrzemy do miasta, jedziemy do świątyni – postanowił, ignorując jej słowa.
     – Nie wiem, czy powinniśmy… – zaczęła.
     Klęknął przed nią i wyciągnął pierścionek.
     – Gert, błagam cię, nie rób tego.
     – Już to zrobiłem – powiedział. – Przysięgam ci, że to ostatni pierścionek zaręczynowy.
     – A jeśli odmówię? – zapytała.
     – Nigdy tego nie robiłaś. Dlaczego miałabyś to zrobić? Przecież wiem, że tego chcesz.
     – Może nie zawsze powinniśmy dostawać to, czego chcemy… – zamilkła na chwilę. – Wiesz, że moja sytuacja jest skomplikowana. Mogę ci powiedzieć tyle, że to, co zaszło, ma z tym związek.
     – Moja też. Może jeszcze bardziej – odparł, nie zrażając się. – Ty przynajmniej wiesz, o co chodzi. Ja nie mam pojęcia, co się wydarzyło.
     – Nie jestem wolna – wyznała – a ostatnie zdarzenia mi o tym przypomniały.
     – W takim wypadku zrobię wszystko, by cię uwolnić… Przysięgam.
     Wyciągnęła dłoń w jego stronę, a wtedy on wsunął pierścionek na jej palec.
     – Jeszcze musisz powiedzieć "tak” – zaznaczył.
     – A jeśli znowu się nie uda? – zapytała. – Odpuścimy?
     – Nigdy. Powiedziałem tylko, że to ostatni pierścionek. Następnym razem dostaniesz ten sam. – Uśmiechnął się do narzeczonej.
     – Poprzedni był śliczny – stwierdziła.
     – Mam go. Jeśli wolisz… – Wyjął go z kieszeni i podał Veronice. – Zresztą możesz mieć dwa.
     – Tak – powiedziała rozbawiona.
     Dopiero wtedy podniósł się i namiętnie pocałował narzeczoną.
     
     – Co ci się stało? – zainteresowała się. – Nie wyglądasz najlepiej.
     – Upiłem się, wytrzeźwiałem, znów się upiłem, a potem zorientowałem się, że mnie zostawiłaś. Strażnicy nie chcieli mnie wypuścić w nocy z miasta…
     – Gdzie ty w ogóle byłeś? Kiedy wróciłeś do zajazdu? – dopytywała.
     – W Kufelku – odparł. – Strażnicy chcieli mnie aresztować, ale przyszedł ich dowódca i był na tyle życzliwy, że przyjął łapówkę i mnie wypuścili. Inaczej by mnie tu teraz nie było.
     – Pewnie jesteś bardzo zmęczony, a my zaraz ruszamy dalej. Krasnolud czeka. Może weź szybką kąpiel – zaproponowała. – Chociaż trochę się orzeźwisz.
     – A pomożesz mi umyć plecy? – zapytał z błyskiem w oku.
     – Chętnie. – Uśmiechnęła się do niego.

     – Postanowiłam, że nie pojadę do Sylvanii, ale dziś w nocy miałam dziwny sen – zaczęła Veronika, gdy ruszyli w dalszą drogę. – Chyba widziałam Morra. Kazał mi jechać z Hoeferem. Teraz odnoszę wrażenie, że byłam bliska popełnienia błędu. Nasze spotkanie z Marcusem przecież nie było przypadkowe. To wizje przywiodły go do tego zajazdu… Znów bym spartaczyła. – Pokręciła głową. – Chciałam jechać do Talabheim, by przekazać tę sprawę komuś innemu.
     – I zmieniłaś zdanie z powodu snu? – Gert spojrzał na nią nieco zdziwiony.
     – Tak – potwierdziła – i cieszę się, że tam jadę. Nie czułam się najlepiej ze świadomością, że się od tego odcinam, ale uważałam, że tak będzie najrozsądniej. Myślałam, że nie podołam. Owszem, czasami odnoszę sukcesy, ale, ogólnie rzecz biorąc, radzę sobie średnio.
     – Myślę, że świetnie sobie radzisz, ale przydałby nam się w drużynie hierofanta. – Puścił do niej oko.

     Otaczały ich łąki, więc nie musieli być szczególnie czujni. To nie był teren dobry na zasadzki.
     Helmut jak zwykle jechał na przedzie. Narzeczeni trzymali się z tyłu, za Hoeferem i jego ludźmi. Gert był zmęczony, ale wyraźnie zadowolony. Co chwilę zerkał na Veronikę i uśmiechał się.

     Około południa zatrzymali się na postój przy rzece. Marcus w milczeniu wpatrywał się w wodę, natomiast Ulrych opowiadał Filipowi jakąś historię.
     – Odpocznij – zaproponowała narzeczonemu Veronika i rozłożyła dla niego koc.
     – Jak jest? – zapytał ją głośno Filip.
     – Świetnie – odpowiedziała i sięgnęła do torby po zwój z zaklęciem.
     Gdy Gert się położył, usiadła obok niego i zaczęła się uczyć.

     Po niespełna godzinie Hoefer stwierdził, że powinni jechać dalej, więc wkrótce wszyscy dosiedli koni.
     Po jakimś czasie dostrzegli Helmuta stojącego na poboczu drogi. Wyraźnie szukał czegoś na ziemi.
     Gdy się do niego zbliżyli, zauważyli leżące nieopodal zwłoki mężczyzny w ciemnym płaszczu. Veronika od razu je rozpoznała. Starała się zachować kamienny wyraz twarzy, chociaż to, co zobaczyła, ogromnie nią wstrząsnęło.
     Jej towarzysze zaczęli rozglądać się w napięciu, jakby morderca miał być gdzieś niedaleko.
     – Czego szukasz? – Gert zwrócił się do Helmuta.
     – Śladów – mruknął w odpowiedzi.
     Kobieta spojrzała na zwiadowcę i zsiadła z rumaka.
     – Chyba powinniśmy jechać – stwierdził wtedy jej narzeczony.
     – Nie możemy tak go tu zostawić – odezwał się Marcus.
     – Dojechał tu konno, ale ślad się urywa. Jakby wierzchowiec wyparował – poinformował ich Helmut.
     Czarodziejka domyślała się, że podróżował na rumaku, którego można sprowadzić nocą dzięki magii. Taki koń znikał o świcie.
     Podeszła do martwego mężczyzny, by ustalić jak zginął. Wtedy zauważyła zdobioną rękojeść sztyletu wystającą z jego pleców.
     – Zdradziecki atak – powiedziała do siebie.
     – Ale skuteczny – dodał Gert i kucnął przy zwłokach. – Ładny nóż. Właściciel może chcieć go odzyskać.
     – Wsadźmy go na konia i odjedźmy od drogi – zaproponował Hoefer.

     Filip z Ulrychem od razu zabrali zwłoki. Veronika została na miejscu, by się rozejrzeć, jednak nie znalazła żadnych śladów oprócz niewielkiej ilości krwi zaschniętej na trawie.
     
     – Strata czasu – Gert powiedział szeptem do narzeczonej, gdy ruszyli za pozostałymi.
     – Dlaczego? – zapytała wyrwana z zamyślenia.
     – Przecież to nie nasz trup. Po co my się nim zajmujemy? Jeszcze ktoś zobaczy i pomyśli, że załatwiamy tu swoje sprawy.
     – To musiał zrobić ktoś, kto jechał w tę samą stronę co my. Może być w zajeździe… – głośno myślała. – Chociaż niekoniecznie… Z przeciwka też mógł jechać.
     – Tym bardziej nie powinniśmy się w to angażować – Gert obstawał przy swoim.
     – Nie wiem, czy nie powinniśmy.
     – Musiał komuś podpaść – domyślał się.
     – Pewnie miał wielu wrogów.
     – Dlaczego wielu? – zapytał. – Wystarczy jeden zdeterminowany. Wszystko w porządku? – Przyjrzał się jej uważnie.
     – Znam go – przyznała szeptem Veronika.
     Gert rozejrzał się, by mieć pewność, że nikt tego nie słyszał.
     – Więc to jednak nasz trup. Ze Streissen? Z Averheim?
     – To mój mistrz...
     – Jak to twój mistrz? – Przystanął i chwycił ją za rękę. – Dlaczego nic nie mówisz?
     – A co mam powiedzieć? – Spojrzała na niego.  
     – Że to twój mistrz. Dlaczego on tu leży martwy? – zapytał bez sensu.
     – Bo ktoś mu wbił nóż w plecy – rzuciła.
     – Cholera, jakby się zatrzymał w zajeździe, spotkałabyś się z nim. Może pojechałby z nami.
     – Już się z nim spotkałam… – mruknęła. – W dzień naszego ślubu.
     – Gdy byłaś na zakupach?
     – Nie. – Pokręciła głową. – Tuż przed ślubem.
     – To znaczy, że byłaś z nim, kiedy ja czekałem?
     – Tak – potwierdziła.
     – To tego nie chciałaś powiedzieć – domyślił się. – Co teraz? Chyba będzie trzeba to komuś zgłosić.
     – Na pewno.
     – Jakby co, ja nic nie wiem – zastrzegł Gert.
     Te słowa ją zaniepokoiły i zaczęła mu się przyglądać.
     – Czego ty nie wiesz? – zapytała.
     – Nie wiem, kim on jest, więc ja nikomu niczego nie będę zgłaszał.
     – Masz z tym coś wspólnego? – Z uwagą obserwowała każdy jego gest.
     – Przestań. To nie jest mój nóż. Ja bym takiego nie użył.
     
     – Nie mamy łopat – powiedział Ulrych, gdy zatrzymali się w miejscu wskazanym przez Hoefera.
     – Wygląda na to, że łopatę trzeba mieć zawsze przy sobie – skwitował Gert.
     – Chcecie go tutaj pochować? – upewniła się Veronika.
     – A gdzie? – zapytał Ulrych. – Przecież nie będziemy go ciągnąć ze sobą. Jeszcze musielibyśmy się tłumaczyć.
     Czarodziejka sięgnęła po torbę mistrza, a Filip zaczął go przeszukiwać.
     – Zaczekaj – powstrzymała go. – Ja to zrobię.
     Zdziwiony mężczyzna pytająco popatrzył na Marcusa, który tylko delikatnie skinął głową.
     – Dzielimy się po równo – zaznaczył Filip, ustępując jej miejsca.
     – To czarodziej – poinformowała go.
     – Psia mać! – Cofnął się gwałtownie.
     – Skąd wiesz? – zainteresował się Ulrych.
     – Znam go – przyznała.
     – To może nie chcesz go tu zostawiać? – domyślił się Hoefer.
     – Dla niego to już nie ma znaczenia. Zgłoszę to, gdzie trzeba – powiedziała.
     – Dla nas ma – zaznaczył Filip.
     – Dla nas ma – powtórzyła. – Niech tu zostanie. Tak będzie najlepiej.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2161 słów i 13167 znaków, zaktualizowała 26 gru 2017.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Ach ten Gercik i to mi się podoba że się nie poddaje

    29 paź 2021

  • AnonimS

    To śmiercią mistrza to mnie zaskoczyłaś . Myślałam  że będzie gdzieś w tle i od czasu do czasu namiesza Veronice w głowie tak ostatnio a tu zgon i od noża. Z tego można wysnuć dwa wnioski. Mistrza zabił ktoś  kogo on znał bo chyba nie dopuścił by tak blisko obcego. Ukatrupiłaś go celowo żeby usamodzielnić panienkę? I żeby jej więcej w głowie nie mieszał?

    27 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Lubię zaskakiwać. ;) Mogę Ci zdradzić, że nie zginął, by Veronika stała się samodzielna.

    27 gru 2017