Strażnicy cienia III część 15

– Znowu się posprzeczaliśmy – powiedział ojciec, odprowadzając czarodziejkę do drzwi.
     – Mamy po prostu zupełnie odmienne poglądy na ten temat. Dla mnie to jest powód do dumy, dla was jakaś tragiczna przypadłość.
     – W głowie mi się nie mieści, jak to mogło się stać. Nigdy nic takiego…
     – To się zdarza – stwierdziła.
     – Ale nic takiego u ciebie nie zauważyliśmy.
     – Ja też nie. Mój dar dostrzegł ten mag, który został moim mistrzem.
     – Dar… – Westchnął. – Dar, który skazał cię na takie życie…
     – Przyjmij do wiadomości, że ja jestem bardzo zadowolona ze swojego życia. Ostatnio przyczyniłam się do śmierci wielu wampirów i jestem z tego dumna.
     – Gdybyś była moim synem, jakimś oficerem, to z pewnością byłby to powód do dumy… – zamilkł na moment. – Ja nie umniejszam twoich zasług, ale jak mam się przed przyjaciółmi pochwalić…
     – Prosiłam, żebyście zachowali to dla siebie – przerwała mu.
     – Bez obawy. – Posłał córce wymuszony uśmiech. – Nawet nie wiem, jak miałbym im to wyjaśnić… Gdzie twoje szaty?
     – Nie noszę ich, bo zależy mi na dyskrecji.
     – Inni czarodzieje też ich nie noszą? – zainteresował się.
     – Zależy, czy chcą pokazać kim są, czy nie – odpowiedziała.
     – To w sumie nie wiadomo, ilu ich jest. – Ta myśl go zatrwożyła.
     – Większość chodzi w szatach. Ja nie jestem w oficjalnej podróży, w związku z czym ich nie zakładam – wyjaśniła.
     – Mam nadzieję, że zbytnio cię nie przestraszyłem i że dotrzymasz słowa – powiedział ojciec, gdy Veronika ubrała już płaszcz i była gotowa do wyjścia. – W sumie… – Podszedł bliżej i ściszył głos. – Lepiej, że wróciłaś jako czarodziejka, niż gdybyś miała wcale nie wrócić.
     – Cieszę się, że tak myślisz. – Uśmiechnęła się lekko. – To naprawdę nic złego. Nie każdy może być magiem. To zaszczyt, prawdziwy zaszczyt.
     – To dlaczego większość magów nie cieszy się dobrą opinią? – zapytał.
     – Bo ludzie nas nie rozumieją i boją się. Nie mieści im się w głowach, jak możemy robić tak nieprawdopodobne, tak potężne rzeczy.
     – Jesteś moją córką i to się nigdy nie zmieni, ale przecież to nie jest normalne, bo większość ludzi właśnie nie robi takich cudownych rzeczy. Bogowie owszem, może kapłani dzięki bogom… Z drugiej strony to nie może być nic złego, skoro są imperialne Kolegia. Sam Imperator daje im przyzwolenie – powiedział.
     – Z pewnością słyszałeś niejedną historię o wyczynach magów w czasie wojny, o tym jak fantastycznie się spisali.
     – No tak – przyznał. – Słyszałem też, że tych magów, których wypuszczają na czas bitwy, muszą trzymać w zamknięciu, bo są zbyt niebezpieczni.
     – To kolejna bzdura wymyślona przez ignorantów i powtarzana przez plotkarzy. Nikt nikogo nie trzyma w zamknięciu – zapewniła go.
     – Ponoć jak taki czarodziej wpadnie w szał, to spali wszystko dookoła, zanim się uspokoi.
     – W Altdorfie jest wielu magów i jeszcze nie słyszałam o pożarach, które by były wynikiem ich negatywnych emocji. Nie wierz we wszystko, co słyszysz.
     – Czarodzieje jakoś się nie starają, by nas przekonać do tego, że jest inaczej – powiedział z wyrzutem.
     – A po co mieliby to robić? Po co tracić na to czas? Przepraszam cię bardzo, ale po co? Zobacz, ile już rozmawiamy na ten temat. Widzisz, że nie mam trzech rąk, nie zionę ogniem, a i tak cię nie przekonam, że magia to coś dobrego. Opowiadasz coraz bardziej niestworzone rzeczy. Bzdury, które można usłyszeć podczas pijackich libacji w tanich karczmach i tyle. Ja wiem swoje…
     – Zapewniam cię, że nie biorę udziału w takich przyjęciach – wtrącił. – To są powszechne poglądy. Nie tylko pijący w to wierzą.
     – Dobrze, może inaczej. Jeśli ktoś nie zna żadnego czarodzieja osobiście, może wierzyć w to, co się mówi, ale gdy sam czarodziej zapewnia cię, że to stek bzdur, to mógłbyś chociaż troszeczkę się nad tym zastanowić. Przecież wiesz, jakie niedorzeczne rzeczy ludzie potrafią opowiadać na różne tematy.
     – No nie wiem… Chyba będziesz musiała poświęcić więcej czasu na to, żeby przechylić szalę na swoją stronę – stwierdził. – Setki takich opinii słyszałem, a ty jesteś jedna i nie widzieliśmy się od pięciu lat.
     – Z pewnością nie będę spędzanego razem czasu tracić na przekonywanie cię do tego, że w karczmach nie mają racji. Jaki to ma sens? – zapytała. – Ich zawsze będzie setka, a ja jedna.
     – Oni są pijani, a ty trzeźwa. W sądzie nie tylko ilość, ale i wiarygodność świadków się liczy… Może, jak będziesz miała więcej czasu, opowiesz nam o wampirach i tych innych?
     – Jeśli będziecie chcieli posłuchać…
     – W zasadzie dlaczego nie. W końcu gorszej opinii już nie będziesz miała. – Uśmiechnął się. – Ciekawe, kim są ci twoi przyjaciele, których szukasz.
     – Sami porządni ludzie i krasnolud.
     – Od razu się zorientowałem, że coś kręcisz – powiedział. – Kilka tygodni do Averheim…
     – Mówiłam, że Averheim to przystanek – przypomniała. – Nie chciałam wam o wszystkim opowiadać.
     – No właśnie. I jak tu ufać czarodziejowi?
     – Celowo pominęłam pewne szczegóły, a i tak nie przyjęliście tego zbyt dobrze. Miałam wam powiedzieć na dzień dobry, że jadę do Sylvanii?
     – Gdzie??? – Mężczyzna rozejrzał się nerwowo. – Tylko nie mów nic matce – zastrzegł. – Po co? Kto ci kazał? Tam nikt nie jeździ.
     – Jeżdżą – zapewniła go Veronika.
     – Chyba tylko ci źli – mruknął.
     – Nie tylko. Jeden z moich towarzyszy jest łowcą czarownic. Oni chyba nie są źli?
     – Yhm, ale on tam długo nie pociągnie – powiedział szeptem. – Nie powinnaś się z nim zadawać. A jak ciebie dorwą, na pewno będą chcieli przekabacić cię na swoją stronę. Pewnie mają na to jakieś swoje sposoby. Jesteś kobietą i mogą cię… Wiesz co?
     – Nie martw się, poradzę sobie. – Pogładziła go po ramieniu. – Naprawdę wiem, co robię. Nic mi nie będzie.
     – Potrzebujesz pieniędzy? – zapytał, chcąc chociaż tak pomóc córce.
     – Nie, absolutnie. Mam ze sobą złoto. Przy okazji chciałam ci oddać za te książki, które zwinęłam, gdy wyjeżdżałam. Nie mam ich, bo były mi potrzebne na utrzymanie na początek.
     – Nie ma sprawy. – Machnął ręką.
     – Lepiej się poczuję, jeśli weźmiesz ode mnie te pieniądze. Teraz mogę oddać.
     – A nie znikną, kiedy wyjedziesz? – Zmrużył oczy.
     – Nie, to nie to Kolegium – odparła z uśmiechem i wręczyła ojcu sakiewkę. – Jeśli nie będę mogła przyjechać, odezwę się. Napiszę po powrocie.
     – Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć – zapewnił ją.
     – Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy… – zamilkła na chwilę. – Przykro mi, że tak wyszło. I nie martwcie się, nie ma powodów. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Znalazłam sobie idealne miejsce na ziemi, robię coś dobrego i chyba tak właśnie być powinno.
     – Więc zostaje mi tylko życzyć ci powodzenia…

     Po tym długim pożegnaniu Veronika naciągnęła na głowę kaptur i wróciła do karocy, która cały czas czekała na nią przed domem. Poprosiła woźnicę, by zawiózł ją do dzielnicy kupieckiej.
     Szybko znalazła idealną dla siebie suknię. Potem dobrała do niej odpowiednią biżuterię. Trochę to wszystko kosztowało, ale było warto. Wiedziała, że spodoba się Gertowi.

     Wychodząc z kolejnego sklepu, zobaczyła rosłego krasnoluda z irokezem charakterystycznym dla zabójców krasnoludzkich. Miał wielki, czarny topór dwuręczny, na którego ostrzu wytłoczony był nietoperz. Czarodziejka od razu skojarzyła to z wampirami i przypomniała sobie o wizji Marcusa. Odłożyła swoje zakupy do karocy i obserwowała, dokąd zmierza krasnolud. Po chwili wahania postanowiła go dogonić i porozmawiać z nim.
     
     – Przepraszam, czy mogę zająć panu chwilę? – zapytała.
     Zatrzymał się i oparł przed sobą broń.
     – Słucham cię. O co chodzi? – Przyglądał jej się badawczo.
     – Piękny topór – zaczęła.
     – Dziękuję. – Wyraźnie był z niego dumny.
     – Czy może szuka pan pracy?
     – Nie – odparł.
     – A gdyby to miało związek z wampirami? – dopytywała.
     – Nie szukam pracy – powtórzył. – Rozumiem, że ty szukasz pracownika.
     – Szukam pomocy, a ten topór jakoś jednoznacznie mi się skojarzył – wyjaśniła.
     – To, że nie szukam pracy, nie znaczy, że chętnie nie wbiję czegoś wampirowi w dupę. Mam coś do załatwienia. Jeśli zaczekasz albo będzie ci po drodze, to czemu nie – powiedział krasnolud.
     – A kiedy i dokąd się pan wybiera? – zapytała.
     – Za godzinę mam statek do Averheim.
     – Bretończyków czy Arabów?
     – Nie wiem. A co za różnica? – Trochę się zdziwił.
     – Nieważne. A w Averheim długo pan zabawi?
     – Nie. Mam tam kogoś odwiedzić. Zadajesz dużo pytań – stwierdził.
     – Kierunek mi pasuje, ale ja wolałabym ruszyć jutro. Dopiero dziś przybyłam do miasta.
     – Do portu jest jeszcze kawałek drogi. Może się przejdziemy i opowiesz mi, o co chodzi, a ja ci powiem jak to załatwić – zaproponował.
     – Mnie jest potrzebny ktoś taki jak pan. Sama tego nie załatwię. Proszę na mnie spojrzeć, nie poradzę sobie.
     – A ja nie wsiądę na statek i nie popłynę na drugi koniec świata po to, żeby zabić jakąś wampirzynę. Dobrze wiedzieć, o co chodzi, bo i tu jest mnóstwo roboty. Jakbym znał konkrety, dałbym konkretną odpowiedź, gdzie i kiedy mamy się spotkać. Nie jest wykluczone, że będę w Averheim, gdy tam dotrzesz, jeśli wyruszysz jutro. Gdybyśmy się dogadali, tak właśnie by było.
     – Statek jest za godzinę, tak?
     – Tak – potwierdził krasnolud.
     – Być może uda mi się do tego czasu załatwić to, co miałam do załatwienia. Do zobaczenia – powiedziała, po czym pospiesznie ruszyła w stronę powozu.
     – Jeszcze się nie umówiliśmy – usłyszała za sobą.
     – To nic. Można to zrobić po drodze. Poza tym kierunek jest ten sam, więc nawet jeśli się nie dogadamy, to żadna strata.
     – Może nie zostanę w Averheim! – krzyknął, bo dzieliła ich już spora odległość.
     – Tak, ale ja mówiłam o rozmowie na statku! – wyjaśniła.
     Krasnolud wzruszył ramionami i poszedł w stronę portu.

     Czarodziejka pojechała prosto do zajazdu. Zapłaciła woźnicy, zabrała swoje zakupy i weszła do środka. Tam uderzył ją wszechobecny zapach kwiatów. Były wszędzie, na schodach i korytarzu. Jak się okazało, zdobiły drogę do jej pokoju.

     Gdy dotarła na górę, zapukała do drzwi najemników. Otworzył jej Helmut.
     – Chciałabym rozmawiać z Marcusem – powiedziała.
     – Jest – odparł, otwierając szerzej, by mogła wejść do środka. – Proszę usiąść – zaproponował, po czym udał się do drugiego pomieszczenia.
     Po chwili wrócił z Hoeferem.
     – Możemy porozmawiać na osobności? – zapytała go.
     Helmut wyszedł bez słowa. Marcus odprowadził go wzrokiem i po chwili usiadł obok Veroniki.
     – Nie wiem, czy sprawa akurat tego wymagała, ale na wszelki wypadek… – wyjaśniła, wskazując na drzwi. – Chyba spotkałam tego krasnoluda.
     – Już? – Był zaskoczony tą informacją.
     – Tak. Wkrótce wypływa do Averheim.
     – A potem? Zna drogę?
     – Nie wiem, dokąd on dokładnie zmierza, ale zajmuje się wampirami.
     – Łowca wampirów? – dopytywał Hoefer.
     – Nie wiem. Spotkałam go na ulicy i zaproponowałam mu pracę, ale nie był zainteresowany. Gdy powiedziałam mu, że chodzi o wampiry, chciał poznać szczegóły, ale z kolei ja nie chciałam mu zbyt wiele zdradzać. Dowiedziałam się, że płynie do Averheim. Ma tam kogoś odwiedzić, a potem rusza dalej. Byłby skłonny się tam umówić, gdyby wiedział po co… Nie ukrywam, że bardzo mi nie pasuje, żeby zaraz wypływać. Mam tu coś do załatwienia dziś wieczorem.
     – Czy to jest ważniejsze od naszej misji? – zapytał.
     – Zależy dla kogo i jak na to spojrzeć… Absolutnie nie neguję wagi sprawy – zaznaczyła – ale uważam, że jesteśmy w stanie dogonić go konno, jeśli troszeczkę nie dośpimy. Duży statek w górę rzeki nie będzie płynął szybko. Jak się postaramy, możemy nawet być tam przed nim.
     – Więc kiedy ruszamy?
     – Rano – odpowiedziała, na co skinął głową.
     – Trzeba znaleźć Filipa i Ulrycha – stwierdził Marcus.
     – Rozumiem, że nie zamierzasz się z nim spotkać? Byłby skłonny na nas zaczekać, gdyby przedstawić mu odpowiednie argumenty. Na wypadek, gdyby coś nam wypadło po drodze.
     – Jak on się nazywa? – zapytał.
     – Nie wiem. Zabójca krasnoludzki z charakterystycznym czarnym toporem z symbolem nietoperza.
     – Znajdę go i umówię się z nim na spotkanie w Averheim – zadeklarował.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2180 słów i 12930 znaków.

3 komentarze

 
  • Margerita

    łapka w górę ale ten ojciec Verki jest marudny

    12 gru 2019

  • Fanriel

    @Margerita, dziękuję. :)

    9 sty 2020

  • AnonimS

    Już się coś dzieje , czytam dalej.

    22 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS :)

    22 gru 2017

  • NataliaO29

    Jak zwykle dobrze poprowadzony rozdzial ;)

    21 gru 2017

  • Fanriel

    @NataliaO29 Dziękuję!  :P

    21 gru 2017