Strażnicy cienia IV część 20

– Wóz możemy kupić, a towar mogę wyczarować w razie jakiejś kontroli. Powiedz mi tylko, co to ma być.
     – Nie mam pojęcia. Może dzieła sztuki? – zaproponował Hoefer. – Trudno je wycenić, a byle strażnik nie zna się na przykład na malowidłach… Ale czy to nie jest zbyt ryzykowne?
     – Chyba nie bardziej niż wchodzenie do zamku wampira w celu zamordowania gospodarza – stwierdziła Veronika.
     – Kiepsko by było, gdybyśmy utknęli przy samej bramie z trefnym towarem – powiedział. – Ale na tym to akurat ty lepiej się znasz –  dodał.
     – Magia bywa zawodna – przyznała – ale nie wiem, co jest większym ryzykiem. To, czy wybranie się tam w trzy osoby.
     – W takim wypadku może nie będziemy stawiać na magię, tylko kupimy jakieś bazgroły?
     – Można i tak. Pomysł z dziełami sztuki jest niezły.
     – Rano zorientuję się, czy sprzedają tu jakieś obrazy – zadeklarował Marcus. – Obawiam się jednak, że w tym mieście jest raczej deficyt sztuki.
     – Przydałby się nam początkujący malarz. Potrzebujemy czegoś, co nie jest dostępne, czego jeszcze nikt nie widział. To zminimalizuje ryzyko. – Z uśmiechem pokiwała głową. – Świetny pomysł. Podoba mi się coraz bardziej.
     – Te obrazy mają nam tylko pomóc przejść przez bramę miasta?
     – Tak – potwierdziła. – Zatrzymamy się w porządnym zajeździe i rozejrzymy się po okolicy. Nie będę niczego planować na podstawie opowieści krasnoluda ani jakichś mapek. Muszę to najpierw sama obejrzeć. Na miejscu wszystko się wyklaruje. Ułożymy plan, omówimy szczegóły i przystąpimy do realizacji… – Zamyśliła się na moment, po czym spojrzała na Marcusa. – Gdyby wszyscy byli w mieście, mogliby czekać z końmi w pobliżu zamku w jakiejś mniejszej uliczce.
     – Takie szczegóły też będziemy mogli ustalić dopiero na miejscu, chociaż z drugiej strony kilkanaście osób to nie jest szczegół. Trzeba to dobrze przemyśleć, zanim tam pojedziemy – zasugerował.
     – Nie muszą stać wszyscy razem. Ponoć to normalne miasto, więc jeśli zdecydujemy się działać w dzień, na ulicach będzie ruch. Trzeba tylko zadbać o kamuflaż, pochować zbroje, broń, ubrać się jak mieszczanie. Pomyślę o tym. – Ruszyła do wyjścia.
     – Podjęliśmy już decyzję co do ilości osób? – zapytał.
     – Wstępnie – powiedziała czarodziejka. – Jeszcze przed rozmową z tobą nie zakładałam, że moglibyśmy pojechać tam wszyscy. To może okazać się nierozsądne albo zbyt ryzykowne, ale na chwilę obecną tak. Do środka na pewno wejdę z Viktorem. Nie wiem, kto będzie nam towarzyszył. Dobrze walczysz?
     – Za późno zacząłem naukę, by osiągnąć poziom Filipa czy Ulrycha – odparł.
     – A więc najprawdopodobniej to nie będziesz ty.
     – A ty dobrze walczysz?
     – Moja magia jest potężną bronią. Przy sprzyjających okolicznościach jestem w stanie zabić kilkadziesiąt osób jednym zaklęciem. Myślę, że to wystarczy – stwierdziła, po czym opuściła jego izbę i wróciła na schody.
     Czuła się lepiej po rozmowie z Hoeferem. Obawiała się jechać do Sylvanii bez wsparcia i była zadowolona, że pojawiła się możliwość zabrania tam wszystkich ludzi. Doszła też do wniosku, że straż na murach nie powinna stanowić dla nich przeszkody. Zawsze mogła użyć przeciwko nim iluzji. Smok, którego była w stanie wyczarować, poradziłby sobie z nimi bez większego problemu. Nawet gdyby nie zabił ich wszystkich, zająłby ich na tyle, że wraz z towarzyszami mogłaby opuścić zamek i zniknąć w mieście. To był doskonały sposób na odwrócenie uwagi bez poświęcania kogokolwiek. Nikt by na nich nie patrzył, gdyby nad miastem pojawiła się przerażająca bestia.

     Świtało, gdy ktoś zaczął walić w drzwi wejściowe.
     – Kogo tam niesie po nocy? – rozległ się głos karczmarza. – Gości mi pobudzicie.
     – Otwierać! Straż miejska!
     Veronika zeszła do połowy schodów, żeby im się przyjrzeć. Stanęła w cieniu przy ścianie, by nie rzucać się nikomu w oczy. Karczmarz wpuścił do środka pięciu uzbrojonych mężczyzn, którzy od razu rozsiedli się przy stole. Wyglądało na to, że po prostu chcieli napić się piwa, więc po cichu wróciła na swoje miejsce.

     W końcu na dworze zrobiło się widno. Czarodziejka zaniosła swoje rzeczy do pokoju, po czym poszła do Viktora. Rozebrała się i delikatnie usiadła na jego łóżku.
     – To ty? – zapytał zaspanym głosem.
     – Tak – odparła
     – Skąd wiesz, o kogo pytałem? – Otworzył oczy i rozejrzał się. – Już dzień.
     – Tak – potwierdziła, kładąc się obok niego. – Jestem zmęczona.
     – Dzisiaj nie ruszamy? – zapytał, obejmując ją i przytulając do siebie.
     – Nie.

     Gdy Veronika się obudziła, Viktor układał w wazonie polne kwiaty. Obok stał obiad, sądząc po zapachu, jeszcze ciepły.
     – Dzień dobry – przywitała się, siadając na łóżku.
     Viktor natychmiast odwrócił się jej stronę.
     – Dzień dobry. Zobacz, co dostaliśmy. – Wskazał na bukiet.
     – Bardzo ładne.
     – Podobają ci się? – zapytał.
     – Yhm. – Uśmiechnęła się do niego.
     – Prawdę mówiąc, sam je kupiłem – przyznał nieco zmieszany. – Nie byłem pewien, jakie lubisz.
     Zachwycona tym wyciągnęła do niego rękę. Nie odczytał tego właściwie i podał jej wazon. Odstawiła go na szafce przy łóżku i powtórzyła gest. Viktor zmarszczył czoło i zbliżył się do niej, a wtedy przyciągnęła go do siebie i zaczęła całować.
     – Masz ochotę na zimny obiad? – przerwał na chwilę, by się upewnić.
     – Oczywiście…
     
     – Tak powinien się zaczynać każdy mój dzień – powiedziała Veronika, odpoczywając po namiętnych uniesieniach.
     – Od obiadu? – zapytał Viktor, uśmiechając się.
     – Byłoby miło.
     – Nie lubisz wcześnie wstawać?
     – Lubię. Trochę sobie żartuję. Po prostu wprawiłeś mnie w wyjątkowy nastrój. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze się czułam – przyznała szczerze.
     – Cieszę się. – Pocałował ją.
     – Teraz chyba czas coś zjeść. – Usiadła na skraju łóżka i zaczęła się ubierać.
     Przed posiłkiem ustawiła wazon z kwiatami na stole. Pochyliła się nad nimi i przez chwilę delektowała się ich zapachem. Viktor obserwował ją z nieskrywaną radością.
     
     – Pójdę się wykąpać i przebrać, a potem chyba będzie trzeba porozmawiać o tym, co dalej – powiedziała czarodziejka, gdy skończyli jeść. – W nocy wpadliśmy z Marcusem na pewien pomysł. Jest dość interesujący. A, i miał wizję. Widział trzy osoby, ale jednej nie rozpoznał.
     – Trzy osoby w Sylvanii? Szkoda, że nie jedna – w jego głosie zabrzmiała nuta ironii. – Widział mnie?
     – Tak – potwierdziła, wstając. – Wygląda na to, że jest ci to pisane. Idę się odświeżyć. – Pocałowała go i skierowała się do wyjścia.

     Wracając z łaźni, Veronika spotkała na korytarzu Zygmunta. Czekał tam, by poinformować ją, że dyliżans do Averheim odjeżdża już następnego dnia. W związku z tym od razu dała mu pieniądze, by mógł zarezerwować dla siebie miejsce.

     Gdy weszła do izby Viktora, ten siedział na parapecie odwrócony tyłem do okna.
     – Stęskniłeś się? – zapytała, omijając talerze, które stały na podłodze przy drzwiach. – Nie siedź tam, bo cię zastrzelą.
     Nie odpowiedział, ale ruszył w jej stronę. Usiadła na łóżku, a on zajął miejsce obok niej.
     – Zaczekaj. – Uniósł nieco rękę, gdy zamierzała się odezwać.
     W skupieniu sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej sakiewkę.
     – Zamknij oczy – poprosił.
     Gdy to zrobiła, po chwili chwycił ją za dłoń i poczuła coś chłodnego na nadgarstku.
     – Możesz otworzyć – powiedział.
     Veronika spojrzała na Viktora, który obserwował ją z niepewnością, po czym przeniosła wzrok na bransoletkę, którą przed chwilą jej założył.
     – Bardzo dziękuję – powiedziała, oglądając prezent. – Z jakiej to okazji?
     – Bez okazji. Po prostu chciałem sprawić ci przyjemność. – Pochylił się i pocałował ją.
     – Udało ci się – przyznała z uśmiechem. – Jest śliczna, dziękuję.
     – Wiem, że to tylko złoto, ale większość ludzi ceni jego blask, więc pomyślałem, że to nie najgorszy dowód moich uczuć – wyznał, patrząc na jej dłoń. – Najpierw pomyślałem o pierścionku, ale na to chyba jest jeszcze za wcześnie.
     – Świetny wybór. Na co dzień nie noszę biżuterii, ale z tą bransoletką nie będę się rozstawać – obiecała i pocałowała go w usta.
     – Chciałaś coś powiedzieć – przypomniał jej.
     – Tak, chciałam ci opowiedzieć o planie.
     – Więc słucham. – Usiadł przodem do niej, a ona wzięła go za rękę. – Na pewno będziemy rozmawiać o planie? – zapytał z uśmiechem.
     – Tak – potwierdziła i pokrótce przedstawiła mu pomysł, na który wpadli z Marcusem minionej nocy.
     – Brzmi nieźle – przyznał, gdy skończyła.
     – Wszyscy wjechalibyśmy do miasta i zatrzymalibyśmy się w zajeździe. Potem powinniśmy się rozejrzeć, obejrzeć mury, policzyć strażników. Gdy już zbierzemy niezbędne informacje i dopracujemy szczegóły, umówimy się z resztą ludzi, by rozproszeni czekali na nas z końmi w pobliżu zamku. Po wszystkim dołączymy do nich i szybko opuścimy miasto. Trzeba to zrobić, gdy bramy będą otwarte.
     – Jeśli podniosą alarm, to nie wypuszczą nas z miasta. Straż będzie w pełnej gotowości – zauważył.
     – Więc uważasz, że konie powinny czekać na nas poza miastem?
     – To zależy, czy podniosą alarm, czy nie. Można by się dowiedzieć, kto za to odpowiada i pozbyć się go wcześniej, ale to trochę komplikuje sprawę.
     – Nawet bardzo – stwierdziła. – Pomyślałam, że mogłabym posłużyć się magią, by umożliwić nam wyjście. Kiedyś wyczarowałam smoka i udało mi się dzięki temu wykończyć kilkudziesięciu kultystów za jednym zamachem. Myślę, że i w tym przypadku może się okazać użyteczny.
     – Skoro dysponujesz takimi możliwościami, chyba nie mamy się nad czym zastanawiać – skwitował.
     – Niestety mamy, bo żaden wampir tego smoka nie zobaczy. Żeby to zaklęcie odniosło skutek, ofiara musi go widzieć i wierzyć, że to prawdziwy smok….
     – Jak to ma nam pomóc opuścić miasto? – przerwał jej.
     – Wcześniej myślałam o zamku i strażnikach, którzy tam pracują, ale faktycznie można by go użyć do torowania drogi. Dzięki niemu dotarlibyśmy do bramy.
     Viktor zamyślił się na chwilę.
     – Nie będę miał żadnej kontroli nad tym, co się dzieje. I gdzie w tym wszystkim miejsce dla wojowników? – zapytał. – Co my mielibyśmy robić?
     – To nie jest plan, tylko luźny pomysł – zaznaczyła. – Spodziewam się, że ruszy za nami pościg i najpóźniej w drodze do Imperium dojdzie do walki. Wtedy twoi ludzie bardzo by nam się przydali.
     Mężczyzna pokiwał głową.
     – Pomysł jest niezły – przyznał.
     – Gdybyśmy zdecydowali się na jego realizację, twoi ludzie potrzebowaliby ubrań typowych dla mieszczan, żeby nie rzucać się w oczy, gdy będą na nas czekać.
     – Mają, co trzeba – zapewnił. – A jak zamierzasz dostać się do zamku?
     Veronika popatrzyła na Viktora i wzruszyła ramionami.
      – Ostatecznie moglibyśmy zagrać tych kupców do końca i po prostu wjechać tam razem z ochroną – powiedziała bez przekonania.
     – Tak – uśmiechnął się – wtedy stanęlibyśmy przed wampirem i mielibyśmy możliwość załatwienia go od razu.  To mi się podoba.
     – Wolałabym zrobić to po cichu. Gdyby udało nam się wejść niepostrzeżenie… – zamilkła i spojrzała na niego. – Potrzebujemy małej ołowianej szkatułki.
     – Po co? – zapytał zdziwiony tym stwierdzeniem.
     – Na twój medalion. Ołów blokuje działanie magicznych przedmiotów – wyjaśniła. – Gdyby był w niej zamknięty, mogłabym rzucić na ciebie zaklęcie i nikt by cię nie widział, a kiedy przestałoby działać lub nie byłoby ci już potrzebne, mógłbyś go założyć i wampiry nie zrobiłyby ci krzywdy swoją parszywą magią – tłumaczyła podekscytowana. – Dzięki temu byłbyś w miarę bezpieczny, a do środka dostałbyś się niezauważony, o ile oczywiście będzie tam naturalny cień. Bez tego się nie uda.
     – Dobry pomysł – przyznał. – Tam podzielimy się zadaniami i uderzymy jednocześnie. Ja zajmę się wampirem.
     – Są dwa wampiry – przypomniała. – Do tego trzeba się zająć dziewczyną i brakuje nam trzeciej osoby. Nie wiem, kto z nami pójdzie.
     – Brak ochotników? Wezmę kogoś ze swojej drużyny.
     – Nie chodzi o ochotnika, tylko o osobę idealną do tego zadania. Wszyscy twoi ludzie mają żołnierską przeszłość? – zapytała.
     – Nie – zaprzeczył.
     – Czy któryś z nich był skrytobójcą?
     – Nic mi o tym nie wiadomo. A co to ma do rzeczy? – zainteresował się.
     – Ktoś taki byłby idealny. Wspominałam już, że kogoś takiego nam brakuje. Chodzi o to, żeby poruszać się cicho, ukrywać, skradać – wyjaśniła. – Skrytobójca to potrafi, a do tego wie, co robić z bronią.
     – Gdybyśmy mieli mundury tamtejszej gwardii, może te umiejętności nie byłyby aż tak istotne. – Popatrzył na nią pytająco. – Oczywiście musielibyśmy unikać mieszkańców, ale moglibyśmy swobodniej poruszać się po zamku.  
     – To będzie można zdobyć na miejscu. Ciekawe, czy ci w lochach mają mundury. Jeśli tak, można by było zdjąć je z nich – powiedziała. – Od tego byśmy zaczęli.
     – Zapytaj krasnoluda.
     – Tak zrobię – zapewniła go. – Dziękuję, bardzo mi pomogłeś. Wszystko zaczyna nabierać właściwego kształtu. – Uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek. – Jeśli nie masz innych planów, moglibyśmy teraz pójść na zakupy.
     – Czas dobry jak każdy inny – stwierdził, sięgając do swojej torby po listę niezbędnych rzeczy, którą wcześniej przygotował.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2361 słów i 14017 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Ostateczne przygotowania...hm jakie sexi ranki. Tylko kto ma być tym trzecim? Co go Marcus nie może ( a może nie chce rozpoznać?) :P  mam pewne podejrzenia.....

    1 lut 2018

  • Fanriel

    @AnonimS ... i zachowasz je dla siebie. Napiszesz, jak się potwierdzą?

    1 lut 2018