Po kąpieli odniosła swoje rzeczy do izby, po czym zamknęła ją na klucz. Drzwi Viktora były uchylone, jednak minęła je i zapukała do Marcusa.
Zaprosił ją do środka.
– Ulrych wrócił? – zapytała.
– Jeszcze nie – odparł Hoefer. – Martwię się o niego… Jeśli to Casimir za nami jedzie... – urwał i zerknął w okno.
– Przecież nic mu nie zrobi na ulicy.
– Sama mówiłaś, że może być niewidzialny. – Spojrzał na nią.
– To prawda. Może powinnam była tam zostać…
– Nie, nie to miałem na myśli – powiedział. – Nie możesz być wszędzie, a Ulrych wie, co robi.
– Mam nadzieję.
– Ja też – bąknął pod nosem.
Popatrzyła na niego, a on tylko wzruszył ramionami.
– Obawiam się, że historia może się powtórzyć. Czasami myślę, że Helmut zginął przeze mnie. To nie moja wina, że tamten jest mordercą, ale…
– Jego śmierć nie poszła na marne – przerwał jej. – Przeznaczenia się nie oszuka, a my nie wiemy, co komu tak naprawdę jest pisane. Nie myśl, że to przez ciebie. Być może stałoby się to nawet, gdybyśmy się nie spotkali. Może i bez ciebie znaleźlibyśmy się w miejscu, gdzie leżał twój mistrz. W tamtym momencie to wszystko się zaczęło i to Helmut go znalazł. Dzięki niemu odkryłaś zdrajcę… – Popatrzył jej w oczy. – Mówię to teraz jako osoba wierząca. Jako jego przyjaciel też nie mogę pogodzić się z tym, że akurat tego dnia wyszedł, chociaż zazwyczaj tego nie robił. Nie korzystał z życia tak jak inni… – urwał i ponownie spojrzał w okno.
– Zjem i się położę – kobieta przerwała ciszę, która zapadła.
– Rozpakuję się, a potem będę na korytarzu.
Viktor stał przy oknie, obserwując coś z powagą i wyższością w postawie. Odwrócił się w stronę drzwi, gdy Veronika weszła do izby.
– Już jestem – powiedziała i uśmiechnęła się do niego.
– Kolacja gotowa. – Wskazał na zastawiony stół.
– Świetnie. – Usiadła, a on nalał jej wina do kieliszka.
Zaczęli jeść w milczeniu, co jakiś czas zerkając na siebie.
– Jesteś piękna – Viktor odezwał się pierwszy. – Pod każdym względem.
– Dziękuję – spojrzała na niego – a co konkretnie masz na myśli?
– Twoją urodę, charakter, duszę… Krótko się znamy, ale obserwuję cię i dostrzegam to. Jesteś taka naturalna. Nawet w tych swoich szarych kolorach, szarych myślach i niejednoznacznych słowach jesteś szczera, bo kiedy zaczynasz kręcić od razu widać, że kręcisz.
– To chyba świadczy o mojej nieudolności i braku doświadczenia.
– Ktoś, kto nie wiedziałby, czym się zajmujesz, stwierdziłby, że po prostu grasz niedostępną – stwierdził. – O tym może świadczyć takie unikanie odpowiedzi. Pewnie dworki bawią się w ten sposób ze swoimi adoratorami… Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś piękna. – Uśmiechnął się.
– Podoba ci się to, co innych zazwyczaj odstręcza. Mój wygląd zazwyczaj przyciąga, a reszta odpycha. I chyba nikt mi nie ufa.
– Dlaczego? – zapytał, przyglądając się jej.
– Większość pewnie uważa, że prowadzę jakąś grę, która ma doprowadzić nie wiadomo do czego i tak naprawdę każde moje słowo jest kłamstwem, a wszystko jakąś wielką fikcją.
– Ale tylko wtedy, gdy przyznasz, czym się zajmujesz – zauważył. – Ci, którzy cię poznają, wiedzą, że jesteś godna zaufania. Weźmy za przykład Marcusa i jego kompanów. Nie zauważyłem, żeby któryś z nich traktował cię z podejrzliwością, jakąś niechęcią czy chociażby dystansem. Jest wręcz przeciwnie… – Uśmiechnął się. – Zwłaszcza w przypadku Filipa. Myślę, że bardzo mu się podobasz i jestem przekonany, że doskonale o tym wiesz. Ten chłopak ma podwójny powód do niezadowolenia w związku z moją obecnością. Nie mam mu tego za złe. To świadczy tylko o tym, że jest zdrowym mężczyzną, ale nie powinien sobie na zbyt wiele pozwalać.
– Nigdy sobie nie pozwalał i myślę, że nie będzie, a podobam mu się od samego początku.
– Wszystkim się podobasz. Zakochują się w tobie od pierwszego wejrzenia. Wiem coś o tym. – Puścił do niej oko. – Nie wiem, co by się stało, gdybyś nie opuściła broni tam w zajeździe.
– To znaczy? – zainteresowała się.
– Nie wiem, czy mógłbym skutecznie cię unieszkodliwić.
– Teraz mnie zaskoczyłeś – przyznała. – Na drugi raz podejmę ryzyko, skoro tak działam na mężczyzn.
– Lepiej nie. Na świecie są różne świry. Dla niektórych uroda może nic nie znaczyć.
Po kolacji Viktor dolał im wina, stanął za Veroniką i przeczesał jej włosy.
– Są wilgotne – stwierdził.
– Nie traćmy na nie czasu. – Podniosła się z krzesła, objęła go i pocałowała.
Wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka. Nie spieszył się. Wyraźnie delektował się każdą chwilą. Tym razem był niezwykle czuły i delikatny.
Leżeli przytuleni do siebie, gdy ktoś zapukał do drzwi.
– O co chodzi? – zapytał Viktor.
– Jest tam Veronika? – usłyszeli głos Ulrycha.
– O co chodzi? – Natychmiast się podniosła i sięgnęła po koszulę.
– Porozmawiamy u Marcusa – powiedział.
– Zaraz przyjdę – obiecała.
W pośpiechu zaczęła się ubierać. Była przekonana, że coś się stało.
– Co się dzieje? – zapytała, wchodząc do izby Hoefera.
– Nic. – Ulrych zamknął za nią drzwi. – To jakiś posłaniec. Ogorzała twarz, czarne włosy, młody. Miał przy sobie miecz, torbę podróżną, herb na ubraniu. Nawet nie zatrzymał się w bramie. Od razu popędził do pałacu.
– Yhm – mruknęła. Doskonale wiedziała, że to nic nie znaczyło. Dzięki magii cienia czarodziej w jednej chwili był w stanie zupełnie zmienić swój wygląd.
– Coś nie tak? – Ulrych przyglądał się jej z niepokojem.
– Właśnie sobie uświadomiłam, że może być do siebie niepodobny. To bez sensu. – Pokręciła głową.
– To bez sensu. – Marcus powiedział to w tym samym momencie co ona. – Jeśli chcemy go schwytać, należy to zrobić gdzieś, gdzie nie ma innych ludzi. Najpierw jednak musimy jechać do Sylvanii.
– Mam przeczucie, że pojedzie za nami i pewnie wkrótce zaatakuje. Musimy być gotowi. Nic nie może uśpić naszej czujności – zaznaczyła. – Ja na jego miejscu chciałabym załatwić to jak najszybciej. Dziwię się, że jeszcze tego nie zrobił…
– Mówiłaś, że był ranny – wtrącił Hoefer.
– Owszem, ale ja byłam w gorszym stanie i już czuję się świetnie. Zakładam, że w porównaniu z tym, co on mi zrobił, jego rana była draśnięciem. Może zaczeka aż… – zamilkła. – Żeby tylko Gert nie wpadł w jego łapy. – Od jakiegoś czasu ta myśl ją dręczyła. – Nie wiecie, jaką drogą zamierzał podróżować? Trakt? Rzeka?
– Nie wiem – odparł Marcus, a Ulrych tylko przecząco pokręcił głową.
– Trudno. Na razie chyba nie jesteśmy w stanie niczego zaplanować. Pójdę już, powinnam się położyć – oznajmiła, po czym wyszła wyraźnie strapiona.
Zarówno wieczór jak i noc minęły spokojnie. Rano Veronika zeszła na dół i zastała tam Zygmunta, który siedział przy barze i starannie składał serwetki. Gdy poprosiła o przygotowanie łaźni, mężczyzna skłonił się i od razu udał się na piętro.
Kobieta wróciła do swojego pokoju i zaczęła się pakować.
– Dzień dobry – powiedział Viktor, stając w progu jej izby. – Nie śpisz?
– Dzień dobry. Oczywiście, że nie. – Uśmiechnęła się do niego. – Zjemy razem śniadanie? – zaproponowała.
– Oczywiście. Zamówię.
– Jeszcze nie teraz – poprosiła. – Najpierw chciałam się wykąpać. Czekam, aż przygotują łaźnię.
– A, czekasz na dziadka. – Wszedł do środka i usiadł na łóżku.
– Dobrze, że mi przypomniałeś. – Wyjęła z sakiewki pięć złotych koron.
– Zapłaciłem za wszystko – powiedział, obserwując jej poczynania.
– To napiwek dla niego – wyjaśniła.
Viktor uniósł brwi.
– Trzymał ci książkę przez całą noc? – zażartował.
– Skądże. Po prostu urzekła mnie jego etykieta.
– Jest dziwny – stwierdził.
– Fenomenalny, zupełnie niepasujący do tego miejsca. Jest cudowny, stąd ten napiwek.
– Aż tak bym się nim nie zachwycał, ale masz rację. Z pewnością wiele widział. Jest stary. Ile on może mieć? Z siedemdziesiąt? – zastanawiał się.
– Może.
– I jeszcze pracuje. – Pokręcił głową i spojrzał w stronę drzwi, gdy Zygmunt zapukał w futrynę.
– Pani kąpiel gotowa – oznajmił.
– Bardzo dziękuję – odparła Veronika i sięgnęła po swoje rzeczy.
– Zaczekaj – Viktor zatrzymał służącego – chciałem z tobą pogadać. – Ruszył do wyjścia.
Przechodząc obok Zygmunta, czarodziejka podała mu wcześniej przygotowane monety i podziękowała za miłą obsługę. Zaskoczony mężczyzna popatrzył na pieniądze.
– Nie mogę tego przyjąć – oświadczył, wbijając wzrok w podłogę.
– Dlaczego? – zdziwiła się Veronika.
– Pan Niklaus wypłaca mi pensję – wyjaśnił.
– To napiwek. To przecież naturalne w zajeździe. Gdy gość jest zadowolony z obsługi, daje napiwek. – Absolutnie nie rozumiała jego stanowiska.
– Proszę to zabrać. – Zygmunt trwał przy swoim.
Zdezorientowana czarodziejka spojrzała na Viktora przysłuchującego się tej rozmowie. Z jego twarzy wyczytała, że był równie zaskoczony co ona.
– Miło mi słyszeć, że jest pani zadowolona – powiedział służący.
– Teraz już trochę mniej – odparła, chowając do kieszeni niechciane złoto.
– Proszę wybaczyć.
– Mowy nie ma. – Zamknęła drzwi od pokoju i poszła do łaźni.
Po kąpieli Veronika udała się do Viktora. Śniadanie czekało już na stole, a on stał przy oknie i patrzył na coś z niesmakiem. Podeszła do niego i zobaczyła, że po ulicy szła roześmiana grupa niziołków. Miały ze sobą nieprzeciętnie dużą beczkę i śpiewały coś o piwie. Znów obchodziły jedno ze swoich świąt.
– Powinni je zamknąć w jakimś cyrku – podsumował Viktor. – Co to w ogóle jest? Jak bogowie mogli coś takiego stworzyć? – Pokręcił głową. – Ja na ich miejscu tak bym się nie cieszył. Miałbym żal do swoich rodziców.
– A ja myślę, że byś nie miał – powiedziała rozbawiona.
– Gdybym tylko miał świadomość, że mógłbym być kimś takim jak teraz, chyba odwróciłbym się od bogów – ciągnął Viktor.
– Sądzę, że żadnemu niziołkowi nawet nie śniło się, że mógłby być kimś takim jak ty.
– Z pewnością. Z pewnością niziołki myślą, że to uciążliwe, niewygodne i… nie wiem co jeszcze. Może zawroty głowy od tej wysokości albo coś w tym stylu. Ktoś naszych rozmiarów nie mieści się do żadnego porządnego domu, trzeba budować specjalne zajazdy. Pewnie patrzą na nas jak na dziwadła, interesujące okazy. Muszę przestać o tym myśleć, bo zaraz się zdenerwuję.
– Żartujesz, prawda? – upewniła się.
– Trochę – przyznał – ale jeśli niziołki w ten sposób o mnie myślą… – Znów pokręcił głową. – Jedzmy i zabierajmy się stąd. Odwiedźmy wreszcie tę Sylvanię.
Po posiłku Veronika wróciła do siebie po bagaże. Po raz kolejny sięgnęła po list od Gerta i przeczytała go. Nadal nie mogła pogodzić się z tym, co napisał. Doszła do wniosku, że powinna o nim zapomnieć. Najlepiej by było udawać, że nigdy nie istniał, choć to zdawało się być zbyt trudne. Wszystko jej o nim przypominało i ciągle o nim myślała.
Gdy zeszła na dół, większość jej towarzyszy była już na zewnątrz.
– Gdzie znajdę właściciela zajazdu? – zapytała karczmarza, zatrzymując się przy barze.
– Ja jestem właścicielem – odparł.
– W takim układzie mam do pana pewną sprawę – zaczęła. – Obsługiwał nas starszy mężczyzna…
– Coś nie tak? – przerwał jej.
– Nie, właśnie wszystko w porządku. Chciałam dać mu napiwek – wyjaśniła.
– On nie przyjmuje napiwków. – Skrzywił się. – Wprawia tym w zakłopotanie klientów. Gdy komuś bardzo na tym zależało, doliczałem mu to do pensji.
– Właśnie o to chciałam pana prosić.
– Niestety to niemożliwe – powiedział karczmarz. – Już tu nie pracuje.
– Dlaczego? – Veronika nie zdołała ukryć zaskoczenia.
– Bo pracuje dla mnie – odezwał się Viktor, który właśnie wszedł do środka. – Pojedzie z nami do Leichebergu, zaczeka tam, a potem odeślę go do mojego znajomego w Talabheim, który na pewno znajdzie mu jakąś lżejszą pracę.
– Ostatecznie to był mój pracownik i jeśli pani nalega… – zaczął barman.
– Nie, nie nalegam. – Czarodziejka posłała mu nieprzyjemne spojrzenie.
– Wiedziałem – mruknął niezadowolony.
Veronika pomyślała, że Gert także zabrałby Zygmunta z tego miejsca. Była pewna, że wysłałby go na swoją plantację i kazał siedzieć w fotelu na ganku. Choć miał nadmiar pracowników, nieraz zatrudniał ludzi, którzy według niego potrzebowali pomocy i zupełnie ignorował fakt, że Ediego za każdym razem doprowadzało to do szału.
Służący w stroju podróżnym siedział wyprostowany na koniu. Do jego siodła przytroczony był spory bagaż.
– Ile mu zaproponowałeś? – kobieta zwróciła się do Viktora.
– Nic. Zapytałem go tylko, czy nie chciałby wrócić do starego zajęcia. – Zerknął w stronę Zygmunta. – Pracował kiedyś w dużym domu, zarządzał służbą. Ja nie będę mu płacił, nie potrzebuję go.
– Chętnie bym go zatrudniła, ale nie w dużym domu… – Zamyśliła się na moment. – Może w średnim.
– Masz dom? – zapytał Viktor.
– Nie, ale mogłabym kupić. Chyba warto mieć dom – powiedziała, patrząc na Zygmunta.
– Jeśli masz na to ochotę, to czemu nie. W mniejszym domu pewnie miałby mniej pracy.
– Jest stary. Nie musiałby tam pracować. – Dosiadła swojego rumaka.
Viktor przez chwilę patrzył na nią zdumiony, nie ruszając się z miejsca.
– Jeśli chcesz… – odezwał się w końcu. – Nie jest moją własnością, nawet dla mnie nie pracuje. Ja mu tylko coś zaproponowałem. Nie sądzę, by mój przyjaciel odmówił, ale do Talabheim daleka droga, więc, jeśli złożysz mu propozycję, a on się zgodzi, jest twój.
2 komentarze
AnonimS
Fakt. Zygmunt niby majordomus angielskiego lorda . Viktor uprzedził ale i rozbudował zamysł Veroniki.... Reszta w zwolnionym tempie bez eforii za to spokojnie. Fajnie się to czyta. Już nawet Veronika ciut mniej mnie drażni ale tylko ciut :P
Fanriel
@AnonimS "Ciut" to zawsze coś. Cieszę się, że fajnie się czyta. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.
Fanka
Spokojna część
Szacunek dla Zygmunta A karczmarz powinnien w łepek dostać za chciwość
Fanriel
@Fanka Lubię czasem zwolnić. Tak, Zygmunt to wyjątkowy człowiek. Karczmarz - typowy. Dziękuję za kolejny komentarz. Pozdrawiam serdecznie!
Fanka
@Fanriel Dziekuje i również pozdrawiam !
Fanriel
@Fanka