Strażnicy cienia II część 25

– Złapałem trop – oznajmił z dumą Gert.
     – Jesteś genialny – pochwaliła go narzeczona. – Niedobrze, że zbiera trupy. Chociaż ich nie obawiam się tak jak żywych.
     – Ja też – przyznał Gert. – Poza tym po co mu trupy? Chyba tylko na drogę, a to zaledwie kawałek… Może gdzieś je sobie zakopie na później.
     – Albo pójdzie z nimi na plantację. Tam już narobiłyby bałaganu – zasugerowała Veronika.
     – Czy mamy pewność, że on wie, kim my jesteśmy? – zapytał Edgar.
     – Nie – odparła kobieta. – Wie, kim ja jestem. Reszty nie powinien znać… Chyba że ktoś śledził Jose, gdy wracał z tartaku.
     – Kto ma ochotę zobaczyć zajazd zrujnowany przez wampira? – przerwał im Gert.
     – Można tam pojechać i się rozejrzeć – uznała czarodziejka.
     – Radzę najpierw zjeść – powiedział Edi i sięgnął do torby, w której był prowiant.
     Jose zdjął koc z Esteli, a Veronika wyjęła pamiętnik Dietmunda von Carsteina. Nie był zbyt gruby ani w całości zapisany.
     Najpierw zajrzała na koniec.

     Wkrótce się stanie. Kiedy się połączą matka i córka, będę najpotężniejszy z całego rodu, a być może ze wszystkich, którzy dotąd istnieli.

     Te słowa zaskoczyły ją i zatrwożyły. Przeczytała je ponownie, tym razem na głos.
     – Myślę, że to córka. – Skinęła w stronę Estalijki.
     – A gdzie jest matka? – zapytał Gert.
     – Może u niego.
     – Ona nic nie mówiła o matce, tylko o narzeczonym – przypomniał, na co Jose skinął głową.
     – To co, że nie mówiła? Skąd wiesz, że ona nie kłamie? – Veronika nie darzyła jej ani sympatią, ani zaufaniem. – Nieważne. Po prostu zabrzmiało to dość złowieszczo.
     – Może otwórz jeszcze na szesnastej stronie, przeczytaj czwartą linijkę od góry, a wtedy czegoś się dowiemy – zaproponował nieco złośliwie Gert.
     – Dobrze – zgodziła się i po chwili przeszukiwania na głos przeczytała tekst:
     
     Na księgę rzucono klątwę, ale to nie stanowi żadnego problemu. Właściwie to było zabawne.

     – Pewnie chodzi o księgę, którą znaleźliśmy w jego rzeczach. Dlatego pojawił się ten duch, gdy ją otworzyłam – głośno myślała czarodziejka.
     – Jest przeklęta – podkreślił Edgar.
     – Tak, ale to księga opatrzona symbolem Vereny, a ten duch, czy cokolwiek to było, także miał symbol Vereny, więc umówmy się, że czytanie jej, nie jest zbrodnią – stwierdziła, po czym wróciła do pamiętnika.
     
     Ralf nie chciał ze mną rozmawiać. Ta suka Verena, nie wiedzieć czemu, wciąż darzy go sympatią. Wymknął mi się, ale księga jest ważniejsza.
     Wszystko się zgadza. Ralf nie był szalony. Myślę, że po prostu któryś z bogów zaczął za mocno klepać.

     – Ralf to autor książki. Ralf Palaco. – Spojrzała na Jose.
     – Coś mi to mówi, ale nie mogę teraz skojarzyć – przyznał.
     – To o bogach. Myślę, że w tej księdze mogą być zawarte fakty, o których ludzie nie wiedzą. Coś, co uchodziłoby teraz za herezję albo bredzenie szaleńca. Z tego, co napisał wampir, wnioskuję, że to może być prawda. Ma to jakiś związek z tą dziewczyną i ewentualną potęgą Dietmunda – dedukowała.
     – Zabicie wampira, w porządku – zaczął Edi. – Jeśli jednak w grę wchodzi przeklęta księga, wampir, kobieta i bogowie, to ja się wypisuję. Oddajcie to komuś, kto się na tym zna. Najlepiej do świątyni Vereny. W końcu to ich własność… Czym prędzej.
     – Naprawdę nie interesuje cię, co jest w środku? – Veronice ciężko było w to uwierzyć.
     – Możemy oddać, ale najpierw trzeba przeczytać – stwierdził Gert.
     – Ktoś chyba nie chciał, żeby to było czytane – zauważył Edgar.
     – Może ktoś nie chciał, żeby czytały to wampiry. My nie mamy złych zamiarów. Chcemy tylko udaremnić ich niecne plany. Bardzo dobrze się stało, że te rzeczy są w naszych rękach – przekonywała go kobieta.
     – Tak, ale im dłużej są u nas, tym większe jest ryzyko, że wampir je odzyska. – Edi miał swoje spojrzenie na tę sprawę.
     – Wcześniej z pewnością ta księga była dobrze strzeżona, a mimo to dostała się w jego ręce. Spokojnie. – Trwała przy swoim.
     – Myślę, że lepiej by było najpierw przeczytać pamiętnik. Niektóre informacje są nie do przyjęcia dla większości ludzi – Jose włączył się do dyskusji. – Na pewno są rzeczy, które nawet dla czarodzieja byłyby nie do zniesienia.
     – A może byłyby bardzo interesujące – powiedziała.
     – Z pewnością, ale niektóre interesujące rzeczy bywają zgubne – zauważył. – Fakty są takie, że ktoś nie chciał, żeby to było czytane.
     – Jesteśmy magami. Idziemy do przodu tylko dlatego, że sięgamy po nieznane – upierała się.
     – My uczymy się podstaw – przypomniał.
     – Tam raczej nie ma zaklęć trzeciego stopnia – stwierdziła.
     – Może, gdy to przeczytamy, będziemy w stanie pomóc Esteli – powiedział Gert, na co Jose zareagował zainteresowaniem.
     Veronika kompletnie go nie rozumiała. Wszyscy magowie z jej Kolegium wręcz palili się do odkrywania tajemnic, a ta bez wątpienia była wyjątkowa. Czarodziejka, niezależnie od opinii towarzyszy, zamierzała zgłębić tę sprawę.
     – Przeczytanie najpierw pamiętnika jest dobrym pomysłem – podsumowała.
     Zadowolony Estalijczyk skinął głową.
     – Zrobię to czym prędzej – zadeklarowała. – Może dowiemy się na co stać tego wampira i co on właściwie zamierza.
     – Możesz sobie poczytać na warcie albo w górach, a teraz powinniśmy się stąd zabierać – odezwał się Edi.
     – Taki mam zamiar. Rozejrzysz się po zajeździe? – zwróciła się do Gerta. – Ja w tym czasie postudiuję pisaninę Dietmunda.
     – Jasne – zgodził się.
     – Zatrzymamy się tam na chwilę – mruknął Edgar. – Chcę dojechać do tego cholernego miasta przed zmrokiem. I chyba jeszcze dziś mamy je opuścić… Nie mówiąc o ślubie.
     – Obawiam się, że na ślub dzisiaj nie starczy nam czasu – stwierdziła czarodziejka.
     – Poczytać możesz jutro – powiedział jej narzeczony.
     – Zajazd to chwila, a ślub zajmie jednak trochę czasu. Wątpię, by udało nam się dzisiaj opuścić miasto. Może lepiej by było, gdybyśmy zrobili to rano – zasugerowała.
     – Możecie to przedyskutować po drodze – rzucił Edi, dosiadając wierzchowca.
     Gert szybko pomógł Jose z Estelą, po czym wszyscy ruszyli.

     Gdy dojechali do bramy, Edgar był już za palisadą. Prowadząc za sobą konia, przechadzał się po posesji.
     Budynek był dwupiętrowy. Główne drzwi były otwarte na oścież. Dokoła panowała nietypowa w takich miejscach cisza.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1124 słów i 6671 znaków, zaktualizowała 8 lis 2017.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka przeczytałam z zapartym tchem

    19 mar 2018

  • Fanriel

    @Margerita Bardzo mnie to cieszy. Dziękuję. :)

    19 mar 2018