O królewnie, która nie mogła spać (część 9)

O królewnie, która nie mogła spać (część 9)Drodzy Czytelnicy!
      Jest grudzień, więc ten cykl zaczął się niemal dokładnie dwa lata temu! Bardzo Wam dziękuję za wytrwałość i cierpliwość.
      Udało mi się kolejną część ukończyć trochę wcześniej, niż sądziłem. Jest trochę inna niż wszystkie. Nie załączam linku do streszczenia, bo to właściwie osobne opowiadanie. Jedyne co dobrze byłoby pamiętać, to imiona rodziców Roberto.
Mam nadzieję, że się Wam spodoba.
      Ilustracja wygenerowana za pomocą AI.

      
Rozdział 20
Dwadzieścia jeden lat wcześniej.
   Kropelki potu łaskotały coraz mocniej. Elena wierzchem dłoni otarła czoło, a potem kciukiem przesunęła pod dolną wargą.
   „Ugotuję się tu razem z tą zupą…” – Zamieszała w garnku.
   Letni upał i żar bijący od żelaznej płyty nad paleniskiem sprawiły, że wnętrze skromnej izby stało się nie do wytrzymania. Odłożyła drewnianą łyżkę i przewiązała włosy wyżej, by odsłonić szyję. Została już tylko w camisie, a biały len przylepił się miejscami do ciała i krępował ruchy.
   Mimo gorąca, uśmiech nie znikał z warg młodej mężatki.
   Dziś trzeci dzień po odpuście na Asunción, więc ślub odbył się dokładnie rok temu!
   Postanowiła w ten szczególny dzień zrobić Manuelowi niespodziankę ulubioną potrawą. Od rana wszystko się udawało – mąż nie zauważył moczącego się bobu, a zarządca zgodził się, by wyszła wcześniej. Nawet nieustanny ból głowy jej sprzyjał – mimo że przebiegła całą drogę z królewskiej stajni – był dziś wyjątkowo niewielki.
   Niemal już gotowa zupa bulgotała leniwie. Elena nachyliła się i z satysfakcją wciągnęła smakowity aromat. Wyłowiła duże ziarno bobu i spróbowała. Zamruczała z zadowoleniem i zanuciła fragment przepisu:

   Kiedy dobrze zmięknie bób,
   wbij w morcillę nóż.

   Bosą stopą wybijając rytm na kamieniach podłogi, sięgnęła po z trudem zdobyty kawałek aromatycznej kaszanki.

   Na trzy palce porcje zrób  
   i do zupy włóż.

   Odmierzała i kroiła. Czasem dokładała czwarty palec. Co chwilę tanecznym ruchem obracała się i zsuwała kolejne kawałki z deski wprost do garnka. Te większe wyłowi potem dla męża.

   Już nie mieszaj. Przygaś żar.
   Sypnij świeżych ziół.

   Pogrzebaczem rozsunęła drwa w palenisku i uśmiechnęła się szerzej na myśl o minie Manuela, kiedy wróci z kuźni. Zjedzą razem, a kiedy ukochany się posili…
   Przed ślubem była pełna obaw. Na szczęście opowieści okazały się przesadzone i w obowiązkach żony nie było nic trudnego ani nieprzyjemnego. Uwielbiała szerokie ramiona męża i twarde od pracy z młotem dłonie. Unosił ją do łoża, jakby nic nie ważyła. Przygnieciona i rozkosznie bezsilna wobec śmiałego dotyku – miękła jak rozgrzane w piecu żelazo. Wykuwał ją z zachwytem, dysząc jak miech. Rytmiczne uderzenia przenikały ją miłym dreszczem i coraz bardziej rozpalały. Rosnący żar w oczach Manuela napawał ją dumą i kiedy tak patrzył, czuła, że sama zbliża się do czegoś naprawdę wyjątkowego.
   I choć nigdy nie zdążyła tego dotknąć – długo jeszcze z uśmiechem wpatrywała się w sufit, słuchając miarowego oddechu, a rozpalone ciało już tęskniło do kolejnej niedzieli.
   Dziś postanowiła zapomnieć o wszystkich problemach – nawet o tym, że wciąż nie jest w ciąży – i skupić się tylko na przyjemności.  
   Dodała posiekane oregano, po czym otarła łaskoczące krople z czoła, czując dodatkowe gorąco rozkwitające w podbrzuszu.

   Dwa pacierze warz i gar
   z ognia kładź na stół.

   Pod koniec drugiego pacierza wnętrze izby zakołysało się, a w skroni zapiekło ze zdwojoną siłą. Przestraszona odsunęła garnek na krawędź ustawionej nad paleniskiem płyty, otworzyła szeroko okna i stanęła w wejściu.
   „Proszę, nie! Jeno nie dziś!” – pomyślała, zaciskając oczy.
   Niestety – z boku głowy pojawiły się znajome uderzenia.
   Elena nauczyła się żyć z nieustannym bólem i przez większość czasu po prostu go ignorowała. Kiedy jednak pojawiał się rytm – cierpienie przeszywało ją całą, jakby ktoś młotem wbijał ćwiek. Wnętrzności podchodziły do gardła, a przed oczami mroczyło się i kręciło. Za każdym razem trudniej było ustać na nogach i coraz większą część dnia spędzała w łóżku.
   Krzywiąc się, zacisnęła palce na framudze drzwi. Po chwili jednak ból zelżał samoistnie, a uderzenia zniknęły.
   Zdziwiona, ostrożnie odetchnęła i otworzyła oczy. Rosnące przed domem na równych grządkach warzywa i zioła przestały się kołysać. Coś przyciągnęło wzrok wyżej – za kamienny murek, gdzie w pobliskim lesie znikała droga.
   Zmrużyła oczy. Mężczyzna szedł raźnym krokiem, a biel włosów i opończy jaśniała w słońcu. Z niepokojem cofnęła się w cień otwartych drzwi.
   „Mnich może… albo czarownik jakiś…?”
   Zmarszczyła brwi. Wszyscy zakonnicy, jakich znała, byli łysi i grubi. Czarownicy z kolei nosili długie brody i ubierali się w kolorowe płaszcze. Nieznajomy był inny – szczupły, a mimo długich białych włosów jego pozbawiona zarostu twarz sprawiała wrażenie młodej.
   Elena poczuła, jak obawa miesza się z dziwną, uroczystą radością. Mężczyzna był coraz bliżej, więc schowała się jeszcze głębiej i przymknęła drzwi, zostawiając jedynie wąską szparę.
   Kiedy obcy mijał furtkę, zatrzymał się i spojrzał prosto w jej stronę. Zamarła.
   „Przecież mnie nie widać…”
   Mężczyzna uśmiechnął się.
   – Witaj, nadobna niewiasto! – zawołał, podnosząc dłoń. – Pokój tobie i twojemu domowi!
   Zatrzasnęła wejście i oparła się o nie plecami. Serce zabiło mocno.
   „A jednak zobaczył…!”
   Zerknęła w dół na siebie. W samej camisie tylko mąż mógł ją oglądać, a tę jeszcze przerobiła po ślubie – za radą matki. Zebrana z boku i głębiej wcięta tkanina ciaśniej przylegała do kobiecych kształtów.
   Zbliżyła się do otwartego okna, by wychylić samą głowę. W ostatniej chwili wspomniała odsłonięte włosy i cofnęła się.
   – Witajcie, dostojny panie! – krzyknęła, trzymając się surowego drewna futryny. – Dobrze idziecie, miasto już niedaleko.
   – Skąd myśl, że właśnie tam zmierzam, jasnowłosa damo?
   Uniosła lekko brwi i odruchowo poprawiła wstążkę. Nie dość, że jakimś sposobem kolor zauważył, to damą nazywa?
   – A gdzie indziej byście szli tą drogą?
   – A może właśnie do twojego domu zmierzałem, przyciągnięty przez wspaniałe zapachy? Czy może to raczej były twe oczy błyszczące w szparze drzwi niczym gwiazdy?
   Elena zmarszczyła czoło.
   – Niepotrzebnie język strzępicie, panie! – zadrwiła. – Nic wam do mojej kuchni i oczu! One jeno dla mojego męża!
   Mężczyzna się roześmiał.
   – Cóż to się stało, że gościnność tego królestwa tak zwiędła? Głodny i spragniony wędrowiec umiera na twoim progu, a ty ani strawą, ani urodą nie chcesz go ratować?
   – Miasto blisko – znajdźcie sobie karczmę. Jednym i drugim się tam nasycicie.
   Zgrzytnęła otwierana furtka.
   – Ejże! Mam męża zawołać?! – krzyknęła groźnie.
   – Wołaj. Na pewno będzie bardziej gościnny niż ty, okrutna pani. Z pewnością kubkiem wody mnie poczęstuje.
   Oparta o ścianę westchnęła ze zniecierpliwieniem.
   – Dostojny panie, czasu nie mam, by was gościć! Odejdźcie! Trzy domy dalej studnia jest przy drodze!
   Zapadła cisza.
   „Poszedł…?”
   Już miała wyjrzeć przez okno, gdy nagle drzwi otworzyły się. Uśmiechnięty nieznajomy stanął w progu.
   Młoda kobieta krzyknęła i doskoczyła do paleniska. Zasłoniła wcięcie camisy ścierką. Drugą ręką wyciągnęła pogrzebacz. Odwróciła się z furią, unosząc rozżarzony do czerwoności pręt w stronę białowłosego mężczyzny.
   – Jeszcze krok, a żelazem ugoszczę! – warknęła, choć głos jej drżał. – A potem takiego wrzasku narobię, że wszyscy sąsiedzi się tu zbiegną!
   Nieznajomy wciąż spoglądał wesoło. W izbie coś się zmieniło. Mimo upału powietrze nagle wydało się chłodniejsze i czystsze. Dźwięki ptaków dochodzące z zewnątrz łączyły się w dziwną melodię i nawet ogień w palenisku trzaskał jakoś radośniej.
   W końcu mężczyzna skierował spojrzenie na pogrzebacz po czym zasłonił dłońmi przyrodzenie.
   – Piękna i groźna jak starożytna bogini. Czy naprawdę gości w tym domu spotyka tak okrutna śmierć?
   – Uprzejmi goście nie wpychają się, gdy kobieta sama!
   – Sama? Wybacz, jasnowłosa damo. – Ukłonił się. – Męża chciałaś wołać, to pomyślałem, że on w domostwie. Nie obawiaj się. Z mojej strony nic ci nie grozi. – Przechylił głowę. – A przynajmniej nic, czego byś nie chciała…
   Elena prychnęła.
   – Chcę od was tylko, żebyście dali mi spokój!
   Nie odpowiedział. Uśmiech na przystojnej twarzy był szczery, a w szarych oczach migotały iskierki. Elena spojrzała uważniej i drgnęła – jakby pod powierzchnią bystrego strumyka nagle odkryła głębię górskiego jeziora.
   Odetchnęła głębiej. Pod długą opończą miał na sobie śnieżnobiałe spodnie i koszulę. W jego ubraniach, mimo prostego kroju, było coś wytwornego – uszyte z delikatnej tkaniny na brzegach błyszczały srebrzystymi haftami. Bose stopy mężczyzny nie nosiły żadnych śladów wędrówki.
   Im dłużej patrzyła, tym mocniej wracała do niej osobliwa radość, a gniew i wstyd znikały. Rozluźniła się.
   – Wybacz. – Mężczyzna ukłonił się z szacunkiem. – Jeśli takie jest twoje życzenie, odejdę i już nie będę cię niepokoił.
   Z nagłym ukłuciem żalu pogrzebacz zadrżał w jej ręce. Powoli go opuściła. Nieznajomy uśmiechnął się, jakby tylko na to czekał.
   – Tak myślałem… – Wszedł głębiej. – Ależ wspaniały aromat! Królewski kucharz pewnie dałby się pokroić za ten przepis… – pochwalił stojącą nad paleniskiem potrawę, po czym uniósł dłonie. – Tak, wiem. To tylko dla twojego męża. A czy woda również jedynie dla niego?
   Wskazał na niedawno przyniesione ze studni wiadro.
   – To… do gotowania. Cydru wam mogę przynieść.
   Mężczyzna wpatrzył się w wodę intensywnie.
   – Nie… nie trzeba. Jest czysta i zimna jak z górskiej rzeki. Twoja studnia głęboko sięga w zdrową skałę.
   Elena mocniej zmarszczyła brwi. Serce biło coraz szybciej, a w radosnym rytmie nie było już cienia wstydu czy niepokoju. Nawet ból głowy jeszcze osłabł. Poczuła nagłą chęć, by zaczerpnąć wody, podbiec i przytknąć kubek do ust nieznajomego. Odegnała niewłaściwą myśl, ale pogrzebacz odłożyła.
   – Jak wolicie. Nalejcie sobie kubek. – Wskazała półkę, po czym zmusiła się, by wbrew sobie dodać: – Ale potem odejdźcie, proszę. Nie jestem przyzwoicie ubrana.
   Jedną ręką wciąż zasłaniała się ścierką, a wierzchem drugiej przetarła czoło.
   Mężczyzna zamknął drzwi.
   – Masz moją wielką wdzięczność, nadobna gospodyni. – Skinął głową. – W taki upalny dzień woda jest warta więcej niż złoto!
   Podszedł do półki, wziął gliniany kubek, po czym zaczerpnął z wiadra. Z pełnym naczyniem podszedł do stołu i wziął sobie krzesło.
   – W moim przekonaniu twoje szaty mają wiele uroku. – Przesunął mebel z szurgotem. – Z żalem jednak zgodzę się, że ścierka jest szpetna nieprzyzwoicie.
   Elena z nagłym wstydem odłożyła ścierkę, odsłaniając tym samym wcięcie koszuli. Skrzywiła się, zastanawiając się, dlaczego właściwie to zrobiła.
   Nieznajomy tymczasem usiadł na środku izby.
   – Zdrowie gospodyni… – Podniósł kubek w geście toastu. – …która gościnność swoją odnalazła, a urodą olśniewa niczym margarita rosą poranną roziskrzona!
   Elena zapatrzyła się na mężczyznę, jak unosi kubek do ust.  
   „Jak malowany…”
   Westchnęła, a twarz jej złagodniała. Odwiedził ją ktoś wyjątkowy. Znów powstrzymała nagłą ochotę, by podejść i go dotknąć – ręki, twarzy, czegokolwiek. Kilka kropli wody pociekło po jego szyi. Patrzyła jak płyną w dół, aż w końcu zniknęły, wypite przez materiał białej koszuli.
   Z zaskoczeniem poczuła miękkie i gorące rozluźnienie na dole. Ciało reagowało zupełnie wbrew woli, wbrew przyzwoitości i miedzianej obrączce na palcu. Elena zacisnęła uda i wciągnęła głęboko powietrze.
   „Cóż to się dzieje?”
   Była szczęśliwą mężatką, jej ciału nie godziło budzić się w ten sposób. Poza tym podobali jej się starsi silni mężczyźni o surowej urodzie – jak jej Manuel. Dlaczego więc teraz nogi bezwstydnie lgnęły do siebie na widok szczupłego młodego nieznajomego?
   Oderwał pusty kubek od warg i spojrzał na nią przenikliwie. Oddech Eleny przyśpieszył, a ciepło z podbrzusza rozlało się po całym ciele. Na ustach mężczyzny pojawił się przebiegły uśmieszek.
   Stała jedynie w koszuli przed kimś zupełnie obcym. Zamiast wstydu wypełniała ją jednak osobliwą przyjemność. Wyprostowała się. Zapragnęła całkiem pozbyć się przepoconego lnu i poczuć jego wzrok bezpośrednio na skórze.
   „Madre de Dios, nie może być!” – Zamrugała. „To nie mogą być moje chęci!”
   Drżąc, cofała się, aż na wilgotnych od potu plecach poczuła szorstkie kamienie ściany.
   – Co robicie, panie! – zapytała niepewnym głosem. – Czy jesteście czarownikiem? Czuję, że jakiś urok rzucacie!
   – Na to pytanie, a właściwie dwa pytania, nie tak łatwo odpowiedzieć – rzekł wesoło. – Nie nazwałbym się czarownikiem, choć potrafię niejedno. – Odłożył kubek na stół. – Co zaś się tyczy uroku… Gdybym naprawdę magii użył, nie miałabyś wątpliwości. Prawdą jednak jest, że sama moja obecność wywiera pewien wpływ… Zatem, choć nie jest to moim zamiarem, w pewnym sensie urok rzucam.
   Elena zmarszczyła gniewnie brwi. Z całego wywodu zrozumiała tylko dwa ostatnie słowa: „urok rzucam”.
   – Wiedziałam, że coś mi robicie! Przestańcie natychmiast i odejdźcie! – krzyknęła i spojrzała na leżący w palenisku pogrzebacz.
   Mimo złości, odetchnęła z ulgą, że nie jest odpowiedzialna za nieprzyzwoite myśli i ochoty. Obcy wstał i poprawił płaszcz na ramionach.
   – Przestać nie mogę. – Uśmiechnął się przepraszająco. – Czy słońce może przestać świecić, nawet jeśli mu pogrzebaczem zagrozisz? Odejdę, jeśli naprawdę tego chcesz.
   Jedyne czego pragnęła, to poczuć jego dotyk.
   „Nie! To czary!” – Przełknęła ślinę.  
   – Chcę, żebyście odeszli! – skłamała z wysiłkiem.
   Nieznajomy ukłonił się z szacunkiem i odwrócił w stronę drzwi. Ból w skroni stał się silniejszy. Zacisnęła pięści. Z dłonią na klamce mężczyzna spojrzał jeszcze z troską.
   – Powinnaś się napić. Jest naprawdę gorąco.
   „A może przez upał sama sobie tego cudaka wymyśliłam?” – przemknęło przez głowę z nadzieją.
   Ruszyła gwałtownie po kubek. Zaczepiła o coś biodrem. Spojrzała.
   Garnek z zupą – ten najlepszy, szkliwiony – spadał na kamienną podłogę. Przechylał się w locie, a smakowita potrawa – z takim wysiłkiem dopiero co ugotowana – zbliżała się do krawędzi.
   „Nie!” – Jakby ją kto w brzuch kopnął.
   Trzasnęło przecięte powietrze.
   Nieznajomy trzymał naczynie tuż nad podłogą. Potrawa zakołysała się łagodnie.
   „Co…?!” – Zamrugała, uderzona podmuchem.
   Spojrzała nieprzytomnie na drzwi i znów na palenisko. Co najmniej dziesięć stóp. Trzymał klamkę, a teraz tą samą dłonią odstawia zupę na płytę?
   – Jak… jak to zrobiliście…? – Cofnęła się o krok, rozdarta między ulgą a strachem.
   Ukłonił się.
   – Nie ma za co, nadobna gospodyni. Proszę, napij się.
   Wyciągnął do niej kubek pełen wody.
   Jeszcze szerzej otworzyła oczy.
   Zerknęła na półkę – brakowało kubka; na wiadro – woda jeszcze falowała.
   „Kiedy…?” – Niepewnie przyjęła naczynie. „To musi być sen… albo omamy jakieś…”
   Zachęcił ją gestem. Zaczęła pić.
   To, co się działo, nie mogło być prawdą, a jednak wszystko czuła wyraźniej niż zwykle: czysty smak wody, zimne strużki spływające po szyi, chłód na koszuli. Plama powiększała się, obejmując wilgotną pieszczotą piersi i brzuch.
   Dysząc, oderwała pusty kubek od ust. Mężczyzna opuścił lekko wzrok i uśmiechnął się szerzej. Podążyła za jego spojrzeniem. Przemoczony len stał się niemal przeźroczysty – nie ukrywał już ani intensywnej czerwieni, ani nieprzyzwoicie uniesionego kształtu.
   Elena zastygła na moment, po czym szybko odłożyła naczynie i założyła ręce na piersi.
   – Twoje piękno nie wstyd, ale dumę powinno ci przynosić. – Cofnął się z ukłonem.
   Poczuła ochotę, by się odsłonić. Spróbowała pomyśleć o Manuelu, ale bez przekonania. Jakby tak naprawdę nie chciała teraz wspominać męża. Oczy nieznajomego upajały, zmieniając ciepło między udami w ogień.
   „Znowu coś robi… To sen... Tak! Nie może być inaczej!” – Gorączkowo szukała wyjaśnienia. „Przemknął jak wiatr… te chęci… Omdlałam z gorąca i śnię…”
   Uchwyciła się tego pomysłu. Nagle wszystko wydało się oczywiste. Jej śpiące ciało zapewne reaguje na wcześniejsze myśli o Manuelu. Stąd pożądanie i przesadna reakcja ciała. A dziwny nieznajomy jest tylko wytworem przegrzanej wyobraźni.
   Rozluźniła się.
   Mężczyzna podszedł do drzwi i je otworzył.
   – Adiós, nadobna gospodyni! – powiedział, odwrócił się i wyszedł.
   Serce kobiety ścisnął nagły żal.
   „Zaraz… Skoro to nie jawa…” – Przygryzła wargę. „…to czyż oczu jeszcze chwilę nacieszyć nie mogę…?”
   Nieznajomy stał już w słońcu, za drzwiami. Powietrze zgęstniało, a ból przeszył głowę.
   Przestąpiła z nogi na nogę.
   „A niech to…!”
   – Zaczekajcie!
   Podbiegła, złapała go za opończę i wciągnęła z powrotem do środka.
   – A cóż to…? – Potknął się o próg.
   Ściągnęła płaszcz z jego ramion.
   – Wybaczcie. Źle was powitałam, dostojny panie… – Powiesiła ubranie na kołku. – Wdzięczna wam jestem bardzo za tę zupę, coście ją tak cudem wyratowali. – Wskazała stojące na środku pomieszczenia krzesło. – Usiądźcie jeszcze na chwilę.
   Mężczyzna podrapał się po gładkiej brodzie.
   – Czy moje uszy źle słyszały, kiedy mówiłaś, bym odszedł, czy teraz mnie zawodzą?
   – A dajcie pokój! – Złapała go za koszulę i lekko pchnęła w stronę krzesła.  
   Nie opierał się.
   – I jak tu odmówić takiej gościnności…?
   Elena posadziła go, zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie. Znów przeniknęła ją uroczysta radość. Chęci zawirowały w dole brzucha, a usta same chciały się uśmiechać.
   Tylko sumienie zaciążyło.
   „A cóż komu szkodzi chwila rozmowy we śnie…?” – Uspokoiła je szybko w myślach.  
   – Przeczekajcie najgorsze słońce. Jeszcze wody?
   – Z ochotą przyjmę wszystko, czym mnie ugościsz.
   Wzięła kubek i podeszła do wiadra, a mężczyzna rozejrzał się.
   – Widzę, że gospodyni zachwyca nie tylko urodą, ale i zaradnością. Pałac króla nie powstydziłby się takiej czystości i porządku…
   Machnęła ręką.
   – A tam, jeno kamienie zmiotłam…
   – I do szycia zdolności też widzę…
   – Do szycia? A jakże to? – Zatrzymała się przy wiadrze i spojrzała, unosząc brwi.
   – Camisa twoja kształtna jak suknia niemal… Urodę podkreśla i wzrok przyciąga… Nie twoje to dzieło?
   Jego spojrzenie – przenikliwe i pełne szczerego podziwu – przyjemnie wodziło po tkaninie.
   – A wy na strojach też się wyznajecie?
   – Koszul akurat widziałem wiele…
   „Narzucić coś powinnam…” – Zerknęła na skrzynię z wahaniem. „Zresztą, co mi tam... Sen przecież jeno… niech patrzy, skoro tak mu się podoba!”  
   Schyliła się, by napełnić kubek.
   – Tyle gadacie, a przedstawić to wam się nie udało… – Pokręciła głową.
   Wstał.
   – Proszę o wybaczenie, twoja uroda mnie tak rozproszyła… – Skłonił się. – Árimel. Gościnę przyjmuję z najwyższą radością.
   „Imię, jak na wyśnionego cudaka przystało…” – Podeszła do mężczyzny, trzymając pełny kubek.
   – Elena. – Pochyliła się. – I mnie miło was gościć, szlachetny Árimelu.
   Wyciągnął rękę.
   Zmarszczyła brwi i znieruchomiała, bo uścisk prawicy to męska rzecz. Raz tylko widziała, jak rycerz na zamkowym turnieju podał damie dłoń.
   „Ani ja dama, ani on rycerz…”
   Mężczyzna jednak czekał wytrwale, a w jasnoszarych oczach nie było śladu kpiny. W końcu ostrożnie podała mu rękę.
   Ujął ją z szacunkiem. Drgnęła, a serce zerwało się do galopu.  
   Dotyk jego skóry był niezwykły: ciepły, a jednak kojąco chłodny; delikatny, a jednak przeszył ją intensywnym mrowieniem. Wszystkie włoski na przedramieniu uniosły się jak od wełnianego koca w mroźny dzień. Powietrze w izbie wypełniła żywiczna woń, przywodząca na myśli jakieś nieznane zioła – o wiele szlachetniejsze od tych z jej ogrodu.  
   Zdumiona, cofnęła rękę i wypuściła powietrze z lekkim westchnieniem.
   Mężczyzna usiadł na krześle i uśmiechnął się szeroko. Wpatrzona w gładkie palce, zapragnęła więcej ich dotyku. Nie tylko na swojej dłoni.  
   Sumienie nie poddawało się. Zaczęło szeptać w głowie:
   „Czy to myśli godne mężatki?”  
   „Ale… to nieprawdziwe przecież… Ja śnię…” – odpowiedziała sama sobie.
   „O Manuelu powinnaś śnić!”
   „Ja… on nie z mojej woli…”
   „A jeśli to nie sen?!”
   Przeszedł ją dreszcz niepokoju, ale szybko wspomniała, jak zupę uratował.
   „Głupiaś. Oczywiście, że sen!” Zdecydowała. „A przez to nic nie ma tu znaczenia…”
   Podeszła z kubkiem wody do siedzącego gościa. Zamiast podać mu naczynie, sama je przytknęła do uśmiechniętych warg.
   Zapatrzyła się w jego oczy i zasłuchała w rytmiczny odgłos przełykania. Odgarnęła niesforny kosmyk jasnych włosów z mokrego czoła.
   „Spocona jak koń przy pługu…” – Skrzywiła się.
   Oczy mężczyzny jednak błyszczały, jakby podziwiał najpiękniejszy obraz. Przy tym spojrzeniu, wzrok Manuela nagle wydał się nijaki – jakby dla męża była jedynie bryłą żelaza. Owszem kształtną, przydatną i do wykucia dobrą, ale wciąż bryłą. Uświadomiła sobie niesprawiedliwość tej myśli, ale ukłucie sumienia szybko zniknęło w narastającej radości.
   Założywszy włosy za ucho, prześlizgnęła opuszkami po swoim policzku. Árimel obserwował jej palce z zaciekawieniem. Kiedy sięgnęła do szyi, podążył wzrokiem za dłonią. Skierowała ją niżej w stronę wcięcia camisy. Im bliżej, tym wolniej, aż w końcu doprowadziła spojrzenie mężczyzny na sam skraj mokrej koszuli.
   Stamtąd wzrok Árimela ruszył dalej sam – wspinał się powoli po tkaninie uniesionej na piersiach. Mimo stromego zbocza dotarł tam, gdzie przez wilgotny materiał prześwitywała czerwień. Spoczął na twardym szczycie na dłużej i oczarowany podziwiał widok.
   Elena czułą to spojrzenie niemal jak dotyk, a tyle w nim było uwielbienia i szacunku, że nawet nie wydało się aż tak niestosowne, jak powinno. Tak można było patrzeć na różowe kwiaty almendro za domem, kiedy słońce zachodziło.
   Uwierzyła w ten zachwyt. Wyprostowała się, a piersi dumnie naparły na len. Poczuła się piękna jak nigdy dotąd – jak te rzeźby w nowym klasztorze na górce.
    Wypełniły ją chęci tak silne, że aż coś w głębi zabolało. Uwolniona wilgoć wtargnęła między delikatne płatki.
   Ręka sama sięgnęła i pogładziła gładki, chłodny policzek mężczyzny. Drewno trzasnęło w palenisku, a przez palce przebiegły jakby iskry.
   Elena wciągnęła powietrze. Kubek niemal wypadł z jej dłoni. Strumyki wody popłynęły po szyi Árimela na białą koszulę. Inne krople – gorące i miękkie – pociekły po wewnętrznej stronie ud. Odruchowo zacisnęła nogi, rozcierając łaskoczącą wilgoć po gładkiej skórze. Przytulone do siebie wargi uderzyły przyjemnością.  
   Spojrzał prosto w jej oczy. Inaczej niż wcześniej. Mocniej. Coś jakby wsunęło się do jej duszy. Ciepłą obecność była miła i kojąca. Odgłos przełykania wody coraz głośniej dudnił w uszach.
   „Jakże ten sen przedziwny…”
   Zobaczyła rozbawienie w jego wzroku.
       Ależ to wcale nie jest sen!
   Zamarła, a jej oczy zrobiły się okrągłe. Mężczyzna nie przerywał picia, a przecież wyraźnie go usłyszała!
       Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć…
   Znowu! Zabrała prawie pusty kubek i cofnęła się. Zaśmiała się. Spoważniała. Teraz była już całkiem pewna, że śni, mimo że wszystko wydawało się całkowicie prawdziwe.
   – Czy wy… przed chwilą …? – zapytała w końcu. – Jakby… w mojej głowie?
    Árimel otarł usta.
   – Musiałem zerknąć… Twoje lico gładkie i kształty piękne nad podziw, ale żar w sercu i zmysłach urzeka jeszcze mocniej.
   Z głośnym stukiem odłożyła kubek na stół.
   – Żar…? Jak to? To nie jeno w głowie mi gadacie, ale na myśli się gapicie? – Oparła dłonie na biodrach. – Jakże to tak, „szlachetny” Árimelu?
   – Przyznaję, Eleno, że nieprzystojne to zachowanie. – Uśmiechnął się, ale zupełnie bez skruchy. – O wybaczenie proszę.
   – Niebywałe! Do domu wpuścić, a w rozum się wpycha… – Młoda kobieta pokręciła głową.
   Czuła, że wciąż tam jest. Pomyślała o pogrzebaczu – o wbijaniu go raz po raz między nogi gościa.
   Mężczyzna roześmiał się.
   – Nie zrobiłabyś tego, Eleno. Twoje serce zbyt mi przychylne… – Kobieta zmarszczyła groźnie brwi. – Och, nie patrz tak. Nie tylko serce przecież…
   Otworzyła oczy, oszołomiona. Wiedział, jak bardzo jej ciało skłania się ku niemu. Wiedział, jak miłe było spojrzenie na piersiach i że cała drży z chęci, które on w niej wzbudza.
   Serce zabiło jeszcze szybciej. Poczuła się bardziej naga, niż gdyby camisę zrzuciła. Co gorsza, podobała się jej ta świadomość!  
   Policzki zapiekły. Jakże to – widział nieskromne odczucia, a w brzuchu jeszcze milej się robiło? Żar w duszy rozgorzał gwałtownie, jakby ktoś na miech naparł z całych sił.
   Szybko zaczęła recytować przepis na zupę, starając się ignorować wilgotne gorąco między udami.
   Skinął głową z uznaniem.
   – Pomysłowe, tyle że zupełnie niepotrzebne. Twoje myśli zachwycają bardziej niż camisa nawet… Po co takie piękno zasłaniać?
   I tak jak wcześniej, kiedy zakrywała mokrą koszulę, wyraźnie poczuła, że nie chce przed tym gościem nic ukrywać.
   – Znowu urok rzucacie! – Tupnęła nogą. – I po co? Cokolwiek mi tam podpatrzycie, to nieprawda będzie! Wszystkie te… te chęci dziwne… to wasze czary jeno!
   Árimel zmarszczył brwi.
   – O nie, nadobna Eleno! – Uniósł palec. – Ja nikomu żądz nie daję. – Wstał. – Ja jedynie luzuję więzy, którymi na co dzień są spętane. Przy mnie pragnieniom łatwiej się uwolnić, ale one wszystkie wciąż są twoje.
   Patrzyła surowo, ale całe ciało drżało z ochoty. Piersi unosiły się gwałtownym rytmem, w żyłach płynął ogień. Mężczyzna przyciągał ją jak słodki miód najbardziej wygłodniałą pszczołę. Chciała się odsłonić – na jego wzrok i na jego myśli. Chciała dotykać i być dotykaną.
   „To naprawdę moje…?”
   Powoli do niej docierały słowa Árimela. Te chęci były jej. Rozluźniła się i otworzyła zaciśnięte pięści.
   „Tylko że…”
   Potarła miedzianą obrączkę. Wiedziała, że powinna czuć coś jeszcze. Wyrzuty sumienia? Powinna pomyśleć o… Nie, nie teraz. Przysięgła wierność... ale we śnie przecież to nie ma znaczenia. Kiedy się obudzi, znów będzie szczęśliwą i oddaną żoną. Ale zanim to nastąpi…  
   Zadrżała, opanowana narastającą żądzą. Gorące wnętrze drgnęło, a kolejne krople wydostały się na zewnątrz.
   Árimel spojrzał przelotnie w dół – dokładnie w to miejsce, gdzie załaskotało.
   – Jesteś doprawdy bardziej gościnna, niż mi się na początku zdawało, ale jeśli uważasz, że to jedynie urok, będzie lepiej, jeśli pójdę…
   Ruszył w stronę drzwi.
   – Nie! – Stanęła mu na drodze. – Proszę, zostańcie! Już wam wierzę…
   Spojrzał uważnie i pokręcił głową.
       Widzę przecież, że nie do końca…
   – Bo jakże w takie cuda wierzyć? Ale… nie dbam już o to, co jest prawdą, co nie. – Złapała za koszulę i posadziła znów na krześle. – Proszę, usiądźcie…
   Nie opierał się, ale patrzył bez słowa. Elena uniosła lekko koszulę i stanęła okrakiem nad siedzącym na krześle mężczyzną.
   – Nie możecie teraz odejść – szepnęła. – Nie pozwolę wam. Jawa czy sen… – Pogładziła jego policzek. – Jakże to… Więzy luzować, a z uwolnionymi chęciami zostawić? Proszę… Chcecie, bym z żalu zmarła…?
   Z całych sił wyobraziła sobie, jak Árimel znika w drzwiach. Natychmiast w skroni zapiekło, a serce ścisnął ból. Skupiła się na tych odczuciach.
   Twarz mężczyzny złagodniała.
   – Skoro tak, to chyba zostać muszę…  
   Z radości chciała go uściskać i przylgnąć do niego całą sobą.  
   Árimel przechylił głowę i zapytał:
   – Tylko powiedz mi, Eleno… Czego pragniesz…
   – Ja tylko… – Wzruszyła ramionami. – Po prostu patrzcie jak wcześniej…
   Przygryzła wargę i zacisnęła pięści. Serce biło jak młotem. Wypełniający ją żar pchał do działania, ale nie wiedziała co i jak właściwie robić. Zsunęła nogi nieco bliżej, udami dotykając kolan mężczyzny. Delikatny powiew powietrza musnął wilgotną skórę ud i prześlizgnął się chłodem po rozchylonej kobiecości. Zanurzyła dłonie w białych włosach.
   Westchnęła. Opięte mokrym lnem piersi zakołysały się tuż przed twarzą Árimela. Jego oczy znów zapłonęły zachwytem. Nachyliła się. Oddech pieścił ją w leniwym rytmie. Po wewnętrznej stronie ud popłynęło kilka kropli.
   Upajająca bliskość zakręciła w głowie. Palce nieśmiało dotykały chłodnych policzków i czoła, jakby nie do końca wierzyła, że został.
   Zbliżył twarz.  
   Sapnęła, kiedy miękka warga musnęła nabrzmiały szczyt. Otworzył usta, otulił i zassał – wciągając twardość wraz z ciemną jak dojrzała wiśnia obwódką.
   „Niepodobna…!” – Myśl utonęła w przyjemności.
   Zacisnęła palce w białych włosach i gwałtownie wciągnęła powietrze pełne balsamicznego zapachu. Gorąca pieszczota, mimo że stłumiona przez tkaninę, wydała się milsza niż wszystko, czego do tej pory doznała w łożu małżeńskim.

       Klejnot rozkwita, rwanym tchnieniem drży

   Árimel rozchylił wargi szerzej. Język czule nacisnął materiał camisy. Jęknęła, po czym zdziwiona szybko zasłoniła usta. Nacisk przesunął się. Zataczał szerokie kręgi w leniwym rytmie.  

       Zmysły i zachwyt w jedno splata ruch

   Oddychała coraz głośniej, czując, jak pieszczota przeszywa ją na wskroś. Ciało drgnęło i zaczęło się poruszać jak trawa kołysana wiatrem. Obecność mężczyzny w jej myślach wsunęła się głębiej. Dotykał jej doznań jak skóry – z tą samą czułością i podziwem.

       Smak ogniem płonie i słodyczą skrzy

   Szept w głowie był pełny absolutnego zachwytu – nie musiała rozumieć dziwnych słów. Zazdrosna ochota wypełniła drugą pierś – Árimel natychmiast pociągnął camisę w dół i przywarł do odsłoniętego sutka.  

       Aż pęka razem – i ciało i duch.

   Zassał z jeszcze większą siłą, wciągając głębiej nagą skórę. Przycisnął językiem twardy szczyt do podniebienia i delikatnie potarł. Tej przyjemności Elena nie potrafiła już znieść.  
   Zacisnęła oczy, a oddech uwiązł w gardle. Nagły wybuch rozkoszy uderzył w nią niczym oślepiająca błyskawica. Kolana ugięły się pod naporem doznań. Przyciągnęła głowę Árimela.
   Między udami gwałtownie napinały się mięśnie, o których istnieniu nawet nie wiedziała. W tym samym rytmie zaciskały się palce bosych stóp na kamiennej podłodze i dłoni wplecionych w białe włosy mężczyzny.
   Z impetem strzaskała granicę, której nigdy nie mogła dosięgnąć – ciało zmieniło się w rozpaloną do białości rozkosz i rozpadło się na tysiąc kawałków. Na chwilę przestała istnieć, została jedynie pulsująca jasność.
   Zamglona świadomość wróciła. Zdążyła usłyszeć ostatnie echo własnego jęku, a przyjemność dopalała się w ostatnich skurczach. Wsparła się na ramionach Árimela.
   „Santísima Señora…! Umarłam…!” – Dysząc, kręciła z niedowierzaniem głową. „Ale jakże cudnie…!”  
   Usłyszała śmiech. Mężczyzna wciąż trzymał ją w talii.
   – Zaręczam ci, że żyjesz. Bardziej niż kiedykolwiek…
   Rozwarła oczy.  
   „Ale jakże to…?!” – Wyprostowała się i poprawiła camisę. – „Więc to tak może się stać…? A nawet na dole nie dotknął… jeno skosztował…”
   Wpatrywał się w nią jeszcze bardziej intensywnie.
       Jakże ten smak wyborny rozbudza apetyt…
   Zauważyła głód w jego oczach i przeszył ją dreszcz. Powinna przecież zadbać o dostojnego wędrowca.  
   – Już ja was ugoszczę, Árimelu… – wykrztusiła. – Jeno oddech złapię…
   Otarła kroplę potu, zanim ta kapnęła z jej nosa. Spojrzała w kierunku ścierki.
   Zmarszczył brwi.
   – Wytarłabyś poranną rosę z kwiatu? Ścierką?
   Zaśmiała się. Palce mężczyzny gładziły jej policzki. Zapomniała o upale i zmęczeniu. Czuła ich zapach – ciepły i żywiczny. Odetchnęła głęboko. Spocona i w poplamionej camisie, spijała uwielbienie z szarych oczu i upajała się nim.
   Sięgnął do wstążki. Rozwiązał ją i rozrzucił włosy. Wyprostowała się z dumą. W całej okolicy tylko ona miała takie – jak łan dojrzałej pszenicy. Owszem, teraz łan po gradobiciu i lepiący się do spoconej skóry, ale Árimel dotykał go z najwyższym zachwytem i czułością. Przemknęła jej  niepokojąca myśl, że te odsłonięte włosy są dla kogoś innego. Nie usłuchała.
   Kolana miękły coraz bardziej.
   – Wybaczycie śmiałość…? – szepnęła.
   Usiadła, zanim odpowiedział. Uśmiechnął się, złapał w talii i przyciągnął do siebie.
   Najbardziej miękkie miejsce spoczęło na najtwardszym.
   Gwałtownie złapała tchu.
   Ręce w talii ścisnęły mocniej. Kobiecość ugięła się pod rozkosznym naporem i rozchyliła szerzej. Poczuła rozlewające się gorąco. Niepokój o tkaninę przebił się przez przyjemność.
   „Spodnie mu popsuję… ”
   Usta Árimela drgneły.
       To przecież ozdoba najpiękniejsza…
   Zakołysała biodrami. Pełne wilgoci wnętrze już nie prosiło, ale żądało wypełnienia.  
   „Co innego lepiej ozdobię…”  
   Uniosła się.
   Nie odrywając wzroku od wygłodniałych oczu, sięgnęła do spodni. Palce odnalazły rzemień. Rozwiązała. Pociągnęła materiał i niecierpliwie spojrzała w dół. Przechyliła głowę.
   Był idealnie prosty i gładki niczym słup na zamkowej sali. Zdawał się smukły i lekki, a jednocześnie emanował nieziemską siłą.
   Ujęła go dłonią. Pod twardością granitu drżała niepowstrzymana moc.
   Ugięła kolana i opadła.
   W oczach Árimela zajaśniały błyskawice. Wraz z męskością wypełniła ją nieziemska rozkosz. W izbie zerwał się wiatr. Camisa załopotała. Iskry buchnęły z paleniska i zawirowały wokół krzesła. Nie gasły, ale migocząc – krążyły coraz szybciej. Tak samo jak przyjemność na dole pod koszulą.
   Mężczyzna był w niej jednocześnie gorący i chłodny; twardy jak skała i delikatny jak mech; naciskał potężnie i czule muskał. Oderwała stopy od podłogi, przylgnęła całą sobą i naparła – kobiecość poddała się i przyjęła więcej. Rozkosz jak gęsty miód docierała coraz głębiej.
   Na koniec znieruchomiała i po prostu chłonęła odczucia. Nawet dotyk Árimela w umyśle zastygł, podziwiając burzę zmysłów.
   Dłonie trzymające ją w talii co chwilę przebiegało drżenie, ale czekały cierpliwie, aż Elena sama zapragnie więcej.
   Zapragnęła.
   Bose stopy wsparła o kamienie podłogi. Kolana i biodra ożyły. Po raz pierwszy to ona sama ruchem szukała przyjemności. I choć szło jej niewprawnie, to i tak fale rozkoszy raz po raz uderzały mocno, wyciskając z ust głośne westchnienia.
   To jej ciało nadawało rytm, to jej biodra decydowały, gdzie uderzy i jak głęboko sięgnie przeszywającą ją twardość. Árimel tylko podtrzymywał. Wodził po niej wzrokiem, jakby sam nie mógł zdecydować czy bardziej zachwycić się twarzą, odkrytą piersią, czy lnem przyklejonym do wąskiej talii.  
   W głowie usłyszała słowa. Ich strumień płynął i układał się w dziwną, ale piękną melodię. Mówił z tym swoim urzekającym podziwem, a Elena unosiła się i opadała. Mocniej i gwałtowniej. Wiatr w izbie nabrał sił, iskry rozjarzyły się mocniej. Mimo gorąca i rwanego tchu z coraz większą łatwością prostowała się w kolanach. Z każdą chwilą jakby mniej ważyła.  
   Lekkość w brzuchu uniosła się, zmierzając do gardła. Elena zmarszczyła brwi, bo po każdym uniesieniu, opadała wolniej.  
   Aż w końcu nie opadła wcale.
   Zamrugała zdziwiona i rozejrzała się. Unosili się razem z krzesłem dwie stopy nad podłogą, a jej włosy falowały dookoła jakby była w wodzie zanurzona!
   Nie poczuła strachu ani nawet zaskoczenia, a jedynie niecierpliwość.
   “Jakże ja teraz galopować będę?”
   Árimel uśmiechnął się.  
       Wybacz, jasnowłosa damo, taką moc wyzwalasz, że nie całą opanować mogę…
   Dłonie złapały ją za pośladki. Palce wbiły się w miękką skórę. Z zaskakującą siłą poruszył nią w górę i w dół, a rozkosz znów wypełniła spragnioną kobiecość.
   Wznieśli się wyżej, a krzesło spadło. Porwane wiatrem okrążyło izbę i huknęło o coś z trzaskiem. Z rozwianymi włosami płynęli w powietrzu, a on nasuwał ją na siebie w coraz szybszym rytmie.
   Rozrzuciwszy ręce, odchyliła się do tyłu. Wiatr chłodził skórę, a przyjemność zmieszała się z niepowstrzymaną radością. Roześmiała się w głos.
   W umyśle czuła Árimela – przepalał ją uwielbieniem.
   Jeszcze wyżej. Przycisnął ją do sufitu. Unieruchomił, a twarde belki wydały się bardziej miękkie niż najlepsza poduszka – ta z rozmarynem w sianie.
   Westchnęła.
   Przed oczami miała jego piękną twarz, a białe włosy rozlały się szeroko jak promienie słońca. Gdzieś daleko widziała izbę, a w niej coraz szybciej wirujące iskry.
   Szarpnęła się nie po to, by się wyrwać, ale by poczuć, że nie mogłaby. Rozkoszując się bezsilnością, w pełni oddała się ruchowi jego bioder. Sięgał rytmicznie i odnajdywał w niej najpiękniejsze, najczulsze miejsca.
   Rozpędzona w stronę granicy odczuwania wiedziała, że już za moment znów ją przekroczy. Przyjemność rozjaśniła jej twarz uśmiechem.
   Árimel spojrzał łagodnie. Źrenice drgnęły jakimś ukrytym wysiłkiem. Przez chwilę zrobiło się cicho. I nagle…
   Uderzyła w nią fala jego odczuć. Otworzyła usta.
   Porwały ją emocje o niepojętej, wręcz niszczycielskiej sile. Kolory stały się tak głębokie i intensywne, że mogłaby stracić wzrok. Dusza zmiażdżona zachwytem skręciła się w euforii. Własne myśli uniesione wiatrem zawirowały razem z iskrami w izbie.
   Z trudem łapała urywany oddech.
   Nawet nie próbowała pojąć ogromu uwielbienia. Jakże by mogła objąć cały las, gdy ramiona z trudem sięgały jednego drzewa? Własne doznania zapłonęły jego żądzą. Na rozkosz twardego wypełnienia nałożyła się inna, potężniejsza – otulająca miękkość własnej kobiecości. Pragnął zanurzać się w ten gorący uścisk bez końca.
   Widziała siebie jego oczami. Nie włosy – ale łan złotej przędzy w idealnym nieładzie. Nie twarz – ale urzekające piękno gładkiej skóry i szkarłatu rumieńców. I prawdę mówił – każda kropelka potu spływająca po czole błyszczała mu piękniej niż rosa.
   Sięgnęła głębiej w jego doznania. Zobaczyła, jak głęboko w duszy Árimela tkwi błękit jej oczu. Poczuła, jak oddycha każdą najbardziej intymną nutą zapachu jej ciała. Zrozumiała, że kiedy patrzy na plamę na jej brodzie – widzi, jak po krojeniu morcilli otarła brudną dłoń. A w bliźnie na skroni – czuje tamten ból, gdy na kamień spadła z konia!
   Zadrżała. Huragan odczuć Árimela zapierał dech. W samym środku ona – wyjątkowa, jedyna i najpiękniejsza.
   Zamknął oczy. Jego uczucia zniknęły. Zamrugała i zanurzyła się na powrót we własnej tylko rozkoszy.
   Ciało mężczyzny napięło się, a jego biodra naparły mocniej. Belki sufitu zaskrzypiały.
   Elena sapnęła. Gorący promień światła wypełnił ją. Raz po raz pełen energii blask wlewał się w nią. Rozjarzył drżące wnętrze, rozpływał się dalej, aż sięgnął nawet włosów i paznokci. W powodzi zmysłów ledwie poczuła dwa szarpnięcia – w skroni i w dole brzucha. Coś przesuwało się, zmieniało, napełniało ulgą. Ból głowy zniknął.
   Dysząc ujęła dłońmi twarz Árimela. Oplotła jego biodra nogami, przywarła i przełamała granicę.  
   Jęknęła. Oślepiająca rozkosz uderzyła słodkim rytmem, ale tym razem Elena kurczowo chwyciła się świadomości. Nawet na chwilę nie odrywała wzroku od szarych oczu. Fale ognia wznosiły się coraz wyżej. Chciała, by on to widział i czuł.
   Árimel uśmiechnął się, a świat spłonął w ekstazie i zniknął.

   Ciemność. Inna. Przytulna?  
   Czegoś brakuje…
   Ktoś woła. Niepotrzebnie… Jest tak dobrze. Jest ulga.
   Znowu wołanie…
   „Och, po co tak woła?”
   Z oddali napiera gorąco, zapach zupy, twardy kamień na policzku.
   Poczuła ciężar powiek. Ależ to wołanie natarczywe.
   Błysk światła. Rozmyta twarz. Wpatrzona w nią, przerażona.
   Zamrugała, a Manuel przyłożył ogromną dłoń do piersi.
   – Uff, żyjesz! – odetchnął głęboko. – Bendito San Eloy!  
   Uśmiechnęła się słabo.
   – Ano, żyję… po co wrzeszczy…? – szepnęła. – Co bym żyć nie miała…
   Manuel roześmiał się z ulgą. Przytulił ją i pomógł usiąść.  
   – Mi corazón… – Dotykał ostrożnie jej twarzy. – Ja już myślałem… myślałem…
   Nagle Elena wyprostowała się.
   – Moja głowa!
   – Znowu? Ech, zrobię okład…
   – Nie… właśnie nie boli…! – Przytknęła dłoń do czoła. – Nic a nic… Jakie to dziwne…
   – A, to dobrze… ale i tak cię położę…
   – Nie, nie trzeba…
   Nie usłuchał. Podniósł ją bez wysiłku, a ona przytuliła się do niego. Gęsta, pachnąca dymem kuźni broda załaskotała przyjemnie. Znajome ciepło rozlało się w środku.
   Znad ramienia rozejrzała się po kuchni. Krzesła stały równo przy stole, na półce koło okna nie brakowało żadnego kubka.
   „Gracias a Dios!” – Oddychała z coraz większą ulgą. – „Cóż to był za sen szalony…”
   Idąc do sypialni, Manuel mamrotał z wyrzutem:
   – W taki upał gotować! Już ja ci pokażę… Garnki będę chował…!
   Zaśmiała się.
   – No, ale cieszysz się? – zamruczała mu do ucha. – Twoja ulubiona…
   – Cieszę, cieszę. Ale żeby mi to było ostatni raz! – Ułożył ją na łóżku. – Teraz odpocznij. Cydru przyniosę…
   Pogładziła jego dłoń z wdzięcznością.
   „Mój Manuel…”
   Kiedy zniknął w drzwiach, westchnęła, układając się wygodnie. Dotknęła ręką skroni i potrząsnęła głową.  
   „Jaka to ulga niebywała…”
   Poczuła wilgotne mrowienie na dole.
   „No tak… A to przez sen oczywiście…”
   Manuel szybko wrócił. Wzięła od niego kubek i upiła kilka łyków. Rześki smak zaszczypał na języku i zakręcił w nosie.
   – Dziękuję, mi amor! Już mi całkiem dobrze... Nałóż nam zupy, proszę…
   Skinął głową, pogłaskał ją i wyszedł. Kiedy dopiła, otarła usta i wstała.  
   Wilgoć na dole załaskotała mocniej. Elena sięgnęła po skrawek czystego płótna. Zerknęła w stronę wejścia, po czym szybkim ruchem podciągnęła brzeg camisy i wytarła gorące ślady niestosownych myśli.
   „Całkiem mnie te omamy przemoczyły…”
   Rzuciła wilgotną tkaninę na podłogę i pobiegła z radością do Manuela.
   Kiedy drzwi zamknęły się, w półmroku coś zajaśniało.
   Tuż obok łóżka. Zmięty kawałek materiału, a na nim…
   Białe krople świecące delikatnym blaskiem.
    
      Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali tę część. Bardzo proszę, napiszcie, co sądzicie. W kolejnych rozdziałach wrócę już do Blanki i Roberto, ale to pewnie potrwa dłużej...

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Unstableimagination kolejny kapitalny tekst nam tu zaserwowałeś. Ja go nie czytałam, jak go pochłonęłam.  
    Chociaż nie popieram zdrady, to wcale się nie dziwię Elenie, że uległa Arimelowi. Sama też jestem pod jego urokiem ;) Poza tym gdyby nie ten skok w bok to nie byłoby Roberto, a tym samym historii "O królewnie, która nie mogła spać", a tego bym nie przeżyła ;)  
    Do rozważenia podsuwam pewien pomysł - opisanie przygód Arimela (to tak na przyszłość).
    I niecierpliwie czekam na kolejne części czy to Królewny czy Magii krawieckiej! :)

    5 godz. temu