O czym mówi martwy człowiek?

Każdego dnia przechodziłem koło tego zatęchłego, zniszczonego nagrobka. I pomimo mojej podświadomej zgryźliwości względem spraw boskich, przystawałem naprzeciw tej kamiennej płyty, brałem oddech i... modliłem się. Nie była to szczególnie wyszukana modlitwa, zwykle kończyła się po trzech słowach, ale gdzieś podskórnie odczuwałem potrzebę uzewnętrznienia się duchowo.


"Każdy człowiek tak ma, a jak nie ma, to podejrzewam, że człowiekiem nie jest".


Nie obchodzą mnie odwieczne spory, czy ktoś bądź coś tam jest.
Nie interesuję mnie polemika, o sensie rzucanych w powietrze słów. Ona odeszła. I nic tego nie zmieni.



"Ten młodzian nic, tylko chodzi z opuszczoną głową, i w koło ten cmentarz i cmentarz. Porządny mężczyzna winien wziąć się w garść. Gęby same się nie wykarmią".



Codzienne słowa mojego wuja. Nie przeklinałem go za te słowa. Nie miałem mu ich za złe. Sam wielokrotnie zastanawiałem się nad swoim losem.

I dowiedziałem się. Każdego dnia się dowiadywałem. Umarłem. Umarłem razem z nią. Lata mijały, a śmierć uwiła sobie gniazdko w moim sercu. Lata mijały, a śmierć stała się nieodłącznym towarzyszem mojego życia.


***


Wybudził mnie kaszel. Suchy, zachrypnięty i męczący. Sięgnąłem po leżącą nieopodal szklankę z wodą, aby zwilżyć gardło. Zawsze to pomagało. Nie było inaczej i tym razem.


"Zimno coś".


Podniosłem się powoli. Syknąłem. Rozmasowałem obolałe nogi. Podszedłem do zasłony i rozsunąłem ją jednym ruchem. Światło poranka wlało się do izby.


"Co do cholery?"


Okno było uchylone. Próbowałem je domknąć. Nic to nie dało. Machnąłem ręką. Stara, brudna podłoga. Jedna szafka, stolik nocny i łóżko. Całe wyposażenie skromnego domu. Syn próbował wziąć mnie do siebie. Namawiał. Nie zgodziłem się. Nigdy bym się nie zgodził. Ona by tego nie chciała. Wyciągnąłem z kieszeni papierosa. Zapaliłem.


"Chcesz?"


Kaszel.


"Czyli nie, rozumiem".


Usiadłem na łóżku. Zaskrzypiało. To był czas na modlitwę. Poranną modlitwę ku pamięci. Uczyniłem niedbale znak krzyża.


"W imię Ojca, Syna i Ducha Świętego. Dziękuję ci..."


Spojrzałem na wiszącą na ścianie czarno-białą fotografię. Przedstawiała uśmiechniętą, młodą kobietę i chłopaka w niedopasowanym, słomkowym kapeluszu. Czas wówczas nie miał znaczenia. Nic nie miało znaczenia.


"Dziękuję ci... modliłem się, powierzałem ci wszystko. Nadzieja to takie gówniane słowo. Słowo dla naiwnych, myślących, że życie to oddawanie czci Najwyższemu, który w zamian da im dobre i poczciwe życie".


Zakaszlałem. Papieros wypadł mi z dłoni. Przez chwilę patrzyłem na zdjęcie. Wreszcie wstałem.


"Chodź, musisz mi pomóc".


Wyszedłem z izby.


***


Szedłem wzdłuż polnej drogi, niedaleko lasu, z zarzuconym na ramię workiem. Każdy krok sprawiał ból starych kończyn. Wreszcie zatrzymałem się na wzgórzu. Położyłem worek na ziemi i wyciągnąłem zeń drewniany krzyż. Pocałowałem go, jak uczono mnie w domu. Nie szły za tym żadne emocje, z wyjątkiem poczucia spełnienia moralnego obowiązku.


Zaostrzony koniec krucyfiksu wbiłem w ziemię. Z kieszeni wyciągnąłem pogniecioną kartkę papieru, którą położyłem pod krzyżem. Popatrzyłem w niebo i splunąłem na ziemię.


Wyciągnąłem z kieszeni papierosa, podszedłem do stojącego nieopodal dębu i oparłem się, patrząc na roztaczający się ze wzgórza widok.


***


Do uszu dotarł do mnie dźwięk jadącego roweru. Zerknąłem na ścieżkę.


"Ech, jeszcze tego tu brakowało..."


Paliłem niedbale papierosa, starając się nie zwracać uwagi na nadjeżdżającego starca. Wiedziałem jednak, że miną sekundy, a rower zatrzyma się koło krzyża i usłyszę ten irytujący głosik. Nie pomyliłem się.


"Franek, a ty znowu tutaj? A co to, kapliczkę zrobiłeś? Franuś, nie mogłeś spać, co? Musisz kiedyś do mnie wpaść, tak żeś dawno mnie nie odwiedził".


Seria pytań. Teoretycznie niegroźnych, ale niezmiernie irytujących. W rzeczywistości ten człowiek kompletnie nie interesował się moim losem. Pytał, bo tak nakazują ludzkie obyczaje. Kiedy stało się to, co się stało, miał mnie tam, gdzie ludzie mają czyjeś krzywdy i problemy. Nie chciałem rozmawiać.


"A gorzałczynę jakąś masz?"


Pokiwałem przecząco głową. Zaciągnąłem się papierosem. Popatrzyłem kątem oka na starca, a właściwie lokalnego pijaczka, który wziął sobie za punkt honoru, zaprzyjaźnić się ze mną. Na nic były tłumaczenia, że nigdy do owej przyjaźni nie doszło.


"Nie możesz się tak zadręczać, Franek. Było minęło. Poza tym... zimno tu. Moja stara zrobiła dzisiaj zupę, taką jak lubisz. Chodź ze mną..."


Nigdy nie miał żony. I nie było też żadnej zupy. Pretekst dobry do tego, żeby stąd pójść i się ze mną napić.


"Franek?"


Odwróciłem głowę w kierunku staruszka. Nawet nie pamiętam, jak doszło do tego, że zacząłem go szarpać i przygwoździłem do konaru drzewa.


"Nie pójdę już nigdy, nigdzie... nie rozumiesz? Nie będzie żadnej zupy, żadnej świecy jak będzie ciemno. Nie będzie słów o poranku. Szeptu przed snem. Nie będzie modlitwy o bezpieczny powrót. Nie będzie żadnych, wspólnych chwil. Nie ufam mu. Zostawił mnie. Zostawił moją rodzinę! A ta kapliczka... to nie jest kapliczka. To grób. Miejsce, gdzie pochowałem samego siebie!"


Wreszcie go puściłem. Oddychałem ciężko. Staruszek był przerażony, ale chciał mnie jeszcze pocieszyć, albo przynajmniej poklepać po ramieniu. Odtrąciłem jego rękę.


"Idź już stąd. Chcę zostać sam..."


Odjechał niedługo potem. Nic nie powiedział. A ja... zostałem sam. Zawsze byłem sam.


***


Obudziłem się z krzykiem. Nieczęsto mi się to zdarzało w ostatnich miesiącach. Wstałem z łóżka i sięgnąłem po wiadro z wodą. Zmroziło mnie. Oddech przyspieszył. Serce zaczęło łomotać. Upadłem na ziemię.


"Jak tam jest?"


Pytanie powtarzało się w głowie. Wciąż i wciąż. Nie byłem gotowy. Nie znałem odpowiedzi.


***


Obudziłem się po kilku godzinach. Zwlokłem się z podłogi. Zerknąłem na zdjęcie i... rozpłakałem się. Pierwszy raz od bardzo dawna. Nie mogłem się uspokoić przez wiele minut.


"I co się tak patrzysz? Mało ci jeszcze?"


Pytania dobijały się do mojej głowy. Wreszcie wstałem. Krzyczałem. Musiałem krzyczeć.


"Taki dobrotliwy... może chcesz posłuchać spowiedzi? Nie... nie chcesz. Nigdy tak naprawdę nie chciałeś mnie wysłuchać. Niemniej powiem, powiem ci wszystko".


Zakaszlałem.


"Ludzie mówią, żebym odpuścił, dał sobie spokój. Idź do kościoła, mówią. Módl się, mówią. Dla ludzi wszystko jest takie proste. Jakby świat składał się z najprostszych elementów. Miałem opory, wiedziałem, że to nie ma sensu, ale zrobiłem, tak jak mówili! Tak, zrobiłem. Mimo to miałeś mnie gdzieś! Bezczynnie patrzyłeś, jak mozolnie robiłem w polu, żebyśmy mieli co jeść! Jak musiałem jeździć do miastowych, żeby znaleźć jakieś leki albo choćby rozwiązanie! Uczyła mnie matka z ojcem, że Bóg istnieje i jest dobrotliwy. A prawda jest taka, że żyliśmy w nędzy. I nikogo nie prosiliśmy o pomoc. I żaden Jezus, czy inny święty, jakoś nie połasił się, żeby wyciągnąć dłoń".


Wreszcie uspokoiłem się.


"Zostałem sam".


***


Stałem na krześle. Ubrany w najlepszą marynarkę, jaką miałem. Jedyną marynarkę. Prezent z dawnych lat. Nie leżał na mnie jak przed laty, ale na specjalną okazję trzeba wyglądać. Tak mawiała moja matka. Wypolerowałem buty. Zawiązałem krawat. Zawiesiłem sznur na haczyku, który wystawał z sufitu. Najprostszy z oczywistych metod pożegnania się ze światem. I bólem. Podobno. Nałożyłem pętle na szyję. Jeden krok i przekonam się o wszystkim.


"Czy jeszcze ją zobaczę?"


Jeden krok. Tylko jeden krok.


***


Stałem na wzgórzu, oparty o konar dębu. Widok zachodzącego słońca był szczególnie piękny z tego miejsca. Starzec siedział na ziemi tuż obok mnie.


"Jak tam jest?"


Wyciągnąłem z kieszeni papierosa. Zapaliłem.


"Inaczej".


"Chłodno coś dzisiaj".


Uśmiechnąłem się.


"Ano. Zbiera się na deszcz".


Starzec napił się z leżącej obok butelki.


"Uuu... mocne. Franuś, powiedz mi tak szczerze, spotkałeś ją?"


"Nie wiem, o czym mówisz. Ładny ten grób".


"Oj, Franuś, Franuś"



Kolejny łyk z butelki.


"Chcesz trochę?"


Kiwnąłem głową. Chwyciłem za butelkę. Napiłem się.


"Rozumu to nigdy nie miałeś, ale muszę przyznać... gust masz przedni. Człowiek po przejściu przez drzwi spotyka to, czego pragnie".


"No, no, no, Franek... nie wiedziałem, że z ciebie taki poeta. I co, spotkałeś swoje pragnienie?"


Zerknąłem na staruszka.


"Zimno tu. Idziemy?"


Staruszek uśmiechnął się.


"Idź, Franuś. Idź. Musisz iść. Ja sobie jeszcze posiedzę. Lubię wieczory w tym miejscu".


Uścisnąłem mu dłoń. I poszedłem. W sobie tylko znanym kierunku.

3 komentarze

 
  • Użytkownik Pani123

    Dobry tekst dający możliwość swojej interpretacji. Podoba mi się  <3

    25 cze 2023

  • Użytkownik Sufjen

    @Pani123 Dziękuję za odwiedziny i lekturę. Cieszy mnie również, że się podobało. Pozdrawiam!

    26 cze 2023

  • Użytkownik Florian

    Może i jest pare ciekawych zdań czy przemyśleń ,  ale za smutne i ponure...  

    Martwy człowiek ?  

    "Ciało nigdy nie jest naprawde żywe,  a dusza ( świadomość)  nigdy nie umiera..."  

    "Dusza jest wieczna,  nie ginie gdy zabijane jest ciało"  

    Społeczeństwo ucieka w hedonizm.  
    Tylko w wyniku ignorancji myślimy że po śmierci nie ma nic,  że jest "jedno życie"  itd.  

    Z jednej strony:  

    Kościelne fałszywe dogmaty wymyślone przez ludzi aby utrzymywać ludzkie owce w strachu i kontroli.  

    Z drugiej:  galopujacy ateizm,  w odpowiedzi na to.  

    Czytaj Vedy,  prastare ksiegi duchowości Wschodu,  które sa ponad materialistyczna religijnościa.

    25 cze 2023

  • Użytkownik takisobie

    Smutne, dające do myślenia. Dobrze się czytało, gratuluję.

    23 cze 2023

  • Użytkownik Sufjen

    @takisobie Dziękuję za odwiedziny i lekturę. Pozdrawiam!

    23 cze 2023