16 marca 2024 roku, Koszyce, rezydencja biskupa
Ciężkie, drewniane drzwi rezydencji biskupa wznosiły się przed nim, rzucając długie cienie w zanikającym świetle popołudnia. Ojciec Antoni, mężczyzna po czterdziestce z siwiejącymi włosami i kiedyś atletyczną sylwetką, teraz nieco zaokrągloną przez lata pobłażliwości, zawahał się przed wejściem. Jego sutanna, lekko pognieciona od podróży, luźno opadała na szerokie ramiona, a mimo prób zamaskowania, nadal czuć było od niego zapach stężonego alkoholu. Twarz, poorana zmarszczkami zmęczenia, zdradzała niepokój. Wezwanie od biskupa było nagłe, a Antoni bał się najgorszego.
Czekając w zimnym, słabo oświetlonym przedsionku, ksiądz myślami wrócił do dzieciństwa w małym polskim miasteczku przy granicy. Wychował się w pobożnej katolickiej rodzinie, gdzie niedziela była dniem świętym, a kościół stanowił centrum ich życia. Rodzice, skromni i głęboko wierzący, zawsze podkreślali znaczenie wiary. Byli wniebowzięci, gdy młody Antoni, duma rodziny, został gorliwym ministrantem i później ogłosił chęć wstąpienia do seminarium.
Lata w seminarium były dla niego okresem zarówno rozwoju, jak i rozczarowania. Wszedł tam z najczystszymi intencjami, ale szybko zrozumiał, że życie kapłana nie było tak idylliczne, jak sobie wyobrażał. Surowa dyscyplina, niekończące się rytuały i obłuda, którą dostrzegał u niektórych przełożonych, zaczęły go męczyć. Do czasu święceń wątpliwości zaczęły już kiełkować.
Jego pierwsze zadanie, mała parafia na wsi w Polsce, było miejscem, gdzie jego wiara zaczęła się naprawdę rozpadać. Tam, pośród monotonii życia parafialnego, Antoni poznał ją – lokalną piękność, której uroku nie mógł się oprzeć. Romans, który nastąpił, był pełen pasji, lecz skazany na niepowodzenie, a skończył się skandalem, gdy mąż kobiety przyłapał ich razem. Hierarchia kościelna, pragnąca uniknąć publicznej kompromitacji, szybko przeniosła Antoniego na Słowację, mając nadzieję, że odległość pogrzebie skandal.
Przez następne kilkanaście lat Antoni przemieszczał się z parafii do parafii, każde nowe zadanie było dla niego nowym początkiem, który oddalał go od ideałów, które kiedyś miał. Z czasem jego cynizm rósł, a wiara zmieniła się w ledwie utrzymywaną fasadę. Stał się biegły w nawigowaniu biurokracji kościelnej, przekształcając swoje parafie w dochodowe przedsiębiorstwa, czerpiąc wygodny udział z datków. Folgował sobie w występkach, przeciwko którym sam wygłaszał kazania – alkohol, hazard, kobiety – i nie miał przy tym wyrzutów sumienia.
Jednak to incydent sprzed dwóch miesięcy wstrząsnął nim do głębi. Wracał nocą z gry w karty, po kilku głębszych, kiedy stracił panowanie nad samochodem i potrącił starszego mężczyznę przechodzącego przez ulicę. Człowiek ten, cudem, przeżył, ale wydarzenie to niemal zburzyło kruchą pozę, którą Antoni z trudem podtrzymywał. Bliskość katastrofy przestraszyła go, przysiągł więc, że nigdy więcej nie usiądzie za kółkiem, ale poczucie winy pozostało, karmiąc jego narastające poczucie nieuchronnej zagłady.
Teraz, siedząc i czekając na wezwanie od biskupa, Antoni mógł tylko zakładać, że jego czas wreszcie się skończył. Wyobrażał sobie najgorsze – że czeka go ekskomunikę, wyrzucenie z kościoła w niesławie. Przejechał dłonią po twarzy, czując szorstki zarost, którego nie ruszał od kilku dni, i ciężko westchnął.
– Ojciec Antoni – odezwał się głos, przerywając ciężką ciszę. W drzwiach pojawił się młody ksiądz z neutralnym wyrazem twarzy. – Jego Ekscelencja chce cię widzieć.
Antoni wstał, jego nogi wydawały się ciężkie, gdy podążał za młodym księdzem długim, ozdobnym korytarzem. Przepych rezydencji biskupa, z jej wysokimi sufitami i ścianami ozdobionymi portretami świętych o poważnych twarzach, tylko pogłębił jego uczucie lęku. Został doprowadzony do dużych, drewnianych drzwi, misternie rzeźbionych w religijne symbole, a młody ksiądz zapukał delikatnie, zanim je otworzył i gestem wskazał Antoniemu, by wszedł.
Gabinet biskupa był przestronny, z wysokimi oknami wpuszczającymi zanikające światło dnia, które rzucało ciepły blask na wypolerowane drewniane meble. Za dużym biurkiem siedział biskup Józef, mężczyzna w wieku sześćdziesięciu kilku lat z łagodną twarzą i przenikliwymi niebieskimi oczami, które niczego nie przegapiały. Pomimo zaawansowanego wieku biskup emanował energią, jakby ciężar jego urzędu dodawał mu sił, a nie przygniatał.
– Ojciec Antoni – biskup Józef przywitał go z ciepłym uśmiechem, wstając z krzesła i wyciągając dłoń. – Proszę, wejdź, usiądź.
Antoni zawahał się, zaskoczony postawą biskupa. To nie była chłodna, potępiająca figura, której się obawiał. Zajął oferowane miejsce, nadal ostrożny, ale nieco bardziej uspokojony.
– Dziękuję, Ekscelencjo – odpowiedział Antoni, starając się ukryć burzę emocji wewnątrz. Przez moment rozejrzał się po pomieszczeniu – wysokie półki pełne religijnych ksiąg, krucyfiks wiszący na ścianie i mały stolik z karafką wina i dwoma kieliszkami na boku.
Biskup Józef powrócił do swojego krzesła i złożył ręce na biurku. Przez chwilę przyglądał się Antoniemu wyrazem niemal ojcowskim. – Słyszałem wiele o tobie, ojcze Antoni – zaczął łagodnym tonem. – Służyłeś Kościołowi wiernie przez wiele lat, w trudnych warunkach.
Antoni nieco zesztywniał, niepewny, dokąd to prowadzi. – Starałem się, Ekscelencjo – odpowiedział ostrożnie.
Biskup skinął głową, jego uśmiech nie zanikał. – Dlatego właśnie chciałem porozmawiać z tobą osobiście. Twoje nazwisko zostało ostatnio podane do wiadomości samego prymasa.
To wyznanie wstrząsnęło księdzem. Prymas? Z jakiego powodu tak wysoko postawiona osoba miałaby zwrócić na niego uwagę, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego ostatnie potknięcia?
– Czy mogę zapytać, dlaczego? – Antoni odważył się, nie mogąc ukryć ciekawości.
Biskup zaśmiał się cicho. — Wydaje się, że twoje talenty nie pozostały niezauważone. Twoja umiejętność zarządzania parafiami, zwiększania darowizn i utrzymywania kwitnącej wspólnoty parafialnej wywarła na wielu w Kościele duże wrażenie. Według naszych danych, twoja parafia regularnie przynosi najwyższe datki w regionie.
Antoni zamrugał, oszołomiony słowami. Nigdy nie wyobrażał sobie, że jego cyniczne wykorzystywanie parafian będzie postrzegane jako cnota. Walczył, próbując znaleźć odpowiednie słowa, podczas gdy jego umysł pędził.
— Ekscelencjo, muszę wyznać... miałem wątpliwości — zaczął Antoni, a jego głos drżał. — Od jakiegoś czasu zmagam się ze swoją wiarą. Nie wiem, czy jestem godzien odpowiedzialności, o której Ekscelencja mówi.
Biskup Jozef uśmiechnął się ze zrozumieniem. — Księże Antoni, wątpliwości są naturalną częścią naszej drogi. Nawet najsilniejsi z nas mają chwile słabości. Ważne jest, że mimo tych wątpliwości nadal wiernie służyłeś Kościołowi. To jest oznaka prawdziwej siły.
Antoni przełknął ślinę, a słowa biskupa spłynęły na niego niczym balsam, choć poczuł ukłucie wyrzutów sumienia, znając prawdę. Nie był silny; był cynikiem, który wykorzystywał swoją pozycję dla własnych korzyści. A jednak tutaj był, chwalony za to.
Biskup Jozef kontynuował, a jego ton stał się bardziej formalny. — Prymas zdecydował o mianowaniu cię nowym przełożonym jednej z najważniejszych parafii w Bratysławie — Bazyliki św. Michała. To prestiżowe stanowisko, i wierzymy, że jesteś odpowiednim człowiekiem na to miejsce.
Antoni poczuł, jak serce mu przyspiesza. Bazylika św. Michała była jedną z najważniejszych i najbogatszych parafii na Słowacji, miejscem o wielkim wpływie i władzy w Kościele. Był to awans, którego nigdy się nie spodziewał, zwłaszcza w kontekście swoich ostatnich występków.
— Ale, Ekscelencjo... z pewnością są inni bardziej zasłużeni — wyjąkał Antoni, próbując ukryć swoje zaskoczenie. — Ja... ja już nawet nie wierzę w Boga.
Słowa wyrwały się, zanim zdążył je powstrzymać, i natychmiast tego pożałował. Serce waliło mu w piersi, oczekując reakcji biskupa.
Ku jego zaskoczeniu, biskup Jozef jedynie uśmiechnął się pobłażliwie. — Księże Antoni, wszyscy miewamy chwile zwątpienia. Nawet święci kwestionowali swoją wiarę. Ważne jest, że wykazałeś się niezwykłą zdolnością zarządzania parafiami i jednoczenia wspólnoty. To jest to, co naprawdę się liczy.
Duchowny siedział, oszołomiony niespodziewanym obrotem wydarzeń. Uśmiech biskupa nie znikał, a Antoni uświadomił sobie, że Kościół, na swój sposób, był równie cyniczny, jak on sam. Nie chodziło o wiarę — chodziło o władzę, wpływy i zdolność generowania bogactwa. Ta świadomość przyniosła mu zarówno ulgę, jak i głębokie rozczarowanie.
— Dziękuję, Ekscelencjo — zdołał w końcu powiedzieć Antoni, a jego głos się ustabilizował. — Jestem zaszczycony zaufaniem, jakim mnie obdarzają Ekscelencja i prymas.
Biskup Jozef skinął głową z aprobatą. — Jutro rano wsiądziesz do pociągu do Bratysławy. Wszystko zostało zorganizowane na twój przyjazd. Nie mam wątpliwości, że przyniesiesz wielki sukces Bazylice św. Michała.
Spotkanie zakończyło się formalnościami, Antoni skłonił się i podziękował biskupowi raz jeszcze, zanim wyszedł z jego gabinetu. Wracając długim korytarzem, jego umysł był burzą sprzecznych emocji. Przyszedł, spodziewając się potępienia, być może nawet wyrzucenia z Kościoła. Zamiast tego został nagrodzony, awansowany na stanowisko o wielkiej władzy i wpływach.
Gdy wyszedł na chłodne wieczorne powietrze, zapalił papierosa, a jego dłonie lekko drżały. Ironia całej sytuacji była niemal nie do zniesienia. Przez lata oddalał się coraz bardziej od wiary, którą kiedyś pielęgnował, a jednak teraz został wyniesiony na jedno z najbardziej prestiżowych stanowisk w Kościele.
Wypuścił długi strumień dymu, obserwując, jak rozpływa się w zmierzchu. Ciężar sytuacji przygniatał go, ale jednocześnie czuł dziwne poczucie wyzwolenia. Skoro sam Kościół mógł przymknąć oko na jego grzechy, być może nie musiał już czuć wyrzutów sumienia. Mógł dalej postępować, jak dotychczas, być może nawet śmielej, mając poparcie biskupa i prymasa.
Oddalając się od rezydencji biskupa, zmierzając w stronę małego mieszkania, gdzie miał spędzić ostatnią noc w Koszycach, Antoni myślał już o swoim nowym życiu w Bratysławie. Bogactwo, wpływy, władza — to wszystko mogło być jego. Będzie odgrywał rolę wiernego pasterza, ale za zamkniętymi drzwiami będzie oddawał się wszystkim przyjemnościom i pokusom, na które miał ochotę.
Jutro wsiądzie do pociągu do Bratysławy, a nowy rozdział jego życia czeka na napisanie. A jeśli nie ma Boga, który by go osądził, to jakie to miało znaczenie?
Duchowny odrzucił niedopałek na bruk i przydeptał go obcasem, a na jego twarzy pojawił się krzywy uśmiech. Po raz pierwszy od dawna czuł coś na kształt zadowolenia.
***
Jest to autorskie opowiadanie z powieści "Ekspress do Bratysławy" (całość dostępna na moim blogu)
Dodaj komentarz