Ostatnia Wigilia Marstenów

Bim, bam, bom. Właśnie wybiła północ oznaczająca nadejście Wigilii Bożego Narodzenia. Ten dzień miał być radosny, jak żaden inny w roku. Nikt z trójosobowej rodziny Marstenów nie spodziewał się, że ta Wigilia będzie niezapomniana.        
Tom, Susan i Benjamin Marstenowie mieszkali w sennym miasteczku Jerusalem Lot, z dala od innych domów, na samym końcu Nailhouse Row. Sąsiedzi uważali ich za typowych odludków: nie pokazywali się częściej, niż to było konieczne, Tom i Susan nie nawiązywali znajomości w pracy a szesnastoletni Ben nigdy nie zapraszał kolegów do siebie. Dla mieszkańców Jerusalem było niepojęte, dlaczego tak świetnie prosperująca rodzina jest taka zamknięta w sobie. Nikt nie wiedział, że do niedawna rodzina Marstenów była liczniejsza. Ben miał siostrę bliźniaczkę, Elizabeth. Dwa lata temu cała rodzina wracała z wakacji a Tom, który przed odjazdem, pomimo protestów żony, wypił kilka Martini i stracił panowanie nad kierownicą. Jedyną ofiara śmiertelną była właśnie Elizabeth, którą pochowano na najbliższym cmentarzu, czyli niemalże po drugiej stronie ulicy. Ben był w głębokiej depresji. Bardzo kochał siostrzyczkę, która była jego najlepsza przyjaciółką, powierniczką sekretów i niezmordowanym towarzyszem dziecięcych zabaw.                          Żaden z członków rodziny Marstenów nigdy nie zapomniał o małej Elizabeth.  
- Dalej nie mogę w to uwierzyć… kolejna Wigilia bez Ellie…- westchnęła Susan wkładając sernik do piekarnika.  
- Przestań już to roztrząsać! Czy chociaż przez jeden dzień możesz nie mówić o niej??!!- zdenerwował się Tom, nie odrywając wzroku od "Dziennika Jerusalem”. Znowu złe wieści, pomyślał. Jeżeli dalej będzie płakać i lamentować, poślę ją do psychoterapeuty. Na górze, z dala od krzyków rodziców, Ben po raz kolejny rysował portret siostrzyczki. Szło mu pierwszorzędnie, był dumny z siebie jak nigdy. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ze płakał aż do momentu, gdy pojedyncza łza upadła na kartkę, rozmazując fragment oka. Zaciekawiony przechylił ją, a jego łza spłynęła z prawego oka Ellie. Nadało to rysunkowi tak rozdzierającego serce wyrazu, jakby Ellie wołała do niego z kartki "Chodź do mnie Ben! Tu jest zimno, wilgotno i ciemno! Ben, boję się!”. Poruszony jakimś dziwnym impulsem zerwał się z łóżka, narzucił kurtkę i wybiegł odwiedzić swoją ukochaną bliźniaczkę. Kiedy zobaczył już mały, biały, marmurowy grobowiec, przystanął.      
-Cześć mała! Nawet nie wiesz jak za tobą tęsknię. Chyba nigdy nie wybaczę sobie tego, że nie zginąłem razem  
z tobą-mówił zdławionym głosem Ben- nie byłbyś tak samotna, zwłaszcza w Wigilię. Tak bardzo bym chciał, żebyś żyła i odwiedziła nas, mnie i rodziców. Nie zostawiaj nas bez nadziei! Nie rób nam tego kochanie!
Co za głupota, pomyślał Ben. Stoję tu i gadam do siostry
w grobie, jakby jeszcze słuchała i wiedziała co mówię. Zrezygnowany odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę domu. Łzy ciekły mu po policzkach prawdziwą fontanną. Znów miał przed oczami Ellie leżącą bez życia na szosie w kałuży krwi. W uszach dźwięczał mu szloch matki i siarczyste przekleństwa taty. Szlochając, nie słyszał przerażającego zgrzytu czegoś nieludzkiego na powierzchni idealnie gładkiego, białego marmuru.  
Wiatr zawodził i gwizdał, gdy na białej płycie pojawiły się słowa "DLA CIEBIE WSZYSTKO BEN”. Nikt nie widział zgarbionej postaci, która, kilka godzin później, zataczając się wychodziła z bramy cmentarnej.      
***
Wieczór okrywał Jerusalem ciemnym całunem, gdy Susan Marsten nakrywała stół na wieczerzę wigilijną. Odruchowo nakryła też dla Elizabeth. Tom widział jej czerwone, zapuchnięte oczy i uznał, że nie będzie wyprowadzał jej
z błędu. Kiedy spojrzeli na siebie, oboje przywołali na twarze  
sztuczne uśmiechy.  
-Benjaminie Marstenie, jeśli chcesz dzisiaj zjeść to lepiej się pospiesz! Inaczej twój ojciec nie zostawi nic dla ciebie! -
zawołała z mistrzowsko wystudiowanym śmiechem Susan.  
-Cha, cha, cha! Bardzo śmieszne! Ale naprawdę, Ben, lepiej już chodź! - atmosfera dobrze dawanej wesołości udzieliła się również Tomowi.  
- Już idę, zaczekajcie!- tupot stóp i jęki schodów świadczyły o prawdziwości słów młodego Marstena.                     Rodzina zasiadła do stołu i właśnie mieli zacząć jeść. Wiatr hulał, gwiżdżąc i pojękując, kiedy rozległo się stukanie do drzwi. Na początku ciche, a potem coraz bardzie natarczywe. Stuk, stuk, stuk. Przerwa. STUK, STUK, STUK.  
- KOGO NIESIE O TEJ PORZE??!!!!- ryknął rozwścieczony Tom.  
- Otwórz tatusiu, to ja, wasza Ellie- odpowiedziała, a jej głos brzmiał tak, jakby usta miała pełne ziemi.  
-Ellie? Nasza Ellie? ELIZABETH?!!!-Susan była jednocześnie zaskoczona, przerażona i paskudnie szczęśliwa. Zerwała się  
z krzesła, odepchnęła męża o otwarła drzwi na oścież. To, co zobaczyła przeraziło ją do cna.  
    To była Ellie. Jej skóra miała fakturę pergaminu, była cienka i żółta. Ubranie zaczęło już gnić, wisiało na niej jak na wieszaku. Sama Elizabeth wyrosła, niewyobrażalnie schudła, a mimo to wciąż była niezwykle podobna do Bena. Niegdyś aksamitne, czarne włosy, teraz stały się szare i przerzedzone tak, ze było widać gnijącą czaszkę. Po całym ciele ukochanej córeczki Susan przemykały dziwne różowe robaki. Jednak najstraszniejszym akcentem stały się jej oczy. Czarne, martwe, matowe, pełne żalu i niewysłowionej wściekłości. Błądziły po twarzach rodziców i czaiła się w nich żądza mordu. Jedynie, gdy patrzyła na brata w jej oczach pojawiało się coś na kształt miłości i niewyobrażalnej tęsknoty. Tom patrzył na córeczkę |a jego twarz wyrażała na przemian skrajne przerażenie i miłość. Susan trzymała się framugi, by nie upaść. Ben, który stał za matką, przez kilka sekund patrzył w osłupieniu, w końcu podszedł do Ellie i przytulił ją mocno.  
- Nareszcie mogę cię przytulić. Nawet nie wiesz, jak mi tego brakowało! Ellie! Tak bardzo za tobą tęskniłem!- łkał Ben, nie zważając na robaki łażące po nim i po Elizabeth.  
- To dlaczego dopiero dzisiaj zaprosiłeś mnie z powrotem? Zresztą, nieważne, liczy się tylko, to, że zależało ci na tyle, żebyś poszedł na cmentarz i przywołał mnie. - odpowiedziała Ellie- NIE TO CO WY! - zwróciła się do rodziców - Pogrzebaliście mnie i nic więcej! Zależało wam na tym, żebym wróciła? NIE! - krzyczała Ellie, łkając.  
- Kochanie, to nie tak- zaczęli się tłumaczyć- po prostu…
- PO PROSTU CO???? NIE INTERESUJE MNIE TO!- wrzeszczała Ellie, a w jej oczach znów pojawiła się żądza krwi.  
- Nie złość się Ellie. Oni stracili wiarę. Ja nie. Ja zawsze wiedziałem, że do mnie wrócisz. Dziś Wigilia, to magiczny dzień, kiedy cuda się zdarzają. Wiedziałem, że tęskniłaś za nami, tak jak my za tobą - uspokajał ją Ben - mówimy o cudach, proszę Ellie, nie opuszczaj nas już! Obiecaj, ze tego nie zrobisz! Obiecaj!
- Uspokój się Benny- zaczęła Elizabeth - zostanę z wami, ale nie mam wiele czasu. Mój grób jest zbyt blisko…
-Przeprowadzimy się-przerwała jej Susan- zrobię dla ciebie wszystko, opuszczę to miasto, nawet kraj, bylebyś została z nami. Już na zawsze.  
- To nie o to chodzi! Nic nie rozumiecie! Nie byliście po tamtej stronie! Tam jest wieczność! Widzieliście kiedykolwiek biel tak ostrą, że nie możecie patrzeć? Czuliście kiedykolwiek zapach, który nie pachnie? – Ellie zaczęła szlochać tak głośno, że nie była w stanie powiedzieć chociaż słowa.  
- Ellie. Nie zostawiaj nas już. Nie rób tego. Proszę – Ben płakał równie mocno, jak Ellie, jednak to nie powstrzymało go od kolejnej próby objęcia siostrzyczki.  
- Nie rozumiecie! Nie daliście mi skończyć – zaczęła spokojniejszym głosem Ellie – mój grób jest zbyt blisko i nic temu nie zaradzicie. Nie pomoże nawet opuszczenie kraju. Muszę do niego wrócić, czy mi się to podoba, czy nie.  
     To już było zbyt wiele. Tom Marsten ryknął jak rozjuszony byk i pobiegł do sypialni, tupiąc głośno po schodach. Gdy wrócił, trzymał w dłoni pistolet.  
- Nie mogę tego słuchać! Do zobaczenia w Wieczności Ellie! – wypowiedziawszy te słowa Tom strzelił sobie w głowę. Krew zmieszana z mózgiem i włosami obryzgała ściany, gdy ten padał martwy na dywan. Susan krzyczała z przerażenia, żalu i bezsilności. Drżącymi dłońmi delikatnie wyjęła pistolet z sztywniejącej dłoni męża i leniwie obracała go w ręce.  
- Ellie… tatuś miał rację? Spotkamy się w Wieczności? – zapytała od niechcenia córkę.  
- Jeśli tego mocno chcecie, to tak. Spotkamy się - odpowiedziała niepewnie jej córeczka.  
- Oby kochanie. Mama nie może się już doczekać – mówiąc to, przystawiła sobie lufę do szyi i pociągnęła za spust. Drżące ciało Susan upadło równolegle do Toma. Ben patrzył na cały spektakl z niewzruszonym wyrazem twarzy. Chwilę później wyjął broń z ręki matki i pytającym wzrokiem spojrzał na Ellie. Nim ta zdążyła powiedzieć choćby słowo, Ben podszedł do niej, objął ja i pocałował w policzek. Gdy się od niej odsunął, uśmiechał się. Przyłożył lufę do miejsca, gdzie, jak sądził, znajdowało się serce. I strzelił. Raz. Drugi. Trzeci.  
     Ciała Marstenów leżały w kałuży krwi, tak podobnej do tej, w której leżała kiedyś tylko Ellie. Ta, teraz uśmiechnięta, odwróciła się na pięcie i wyszła z domu, którego nie znała, choć należał do jej najbliższych. Pewnym krokiem ruszyła w stronę cmentarza, a gdy doszła do swojego marmurowego grobu, pochłonął ją, jakby nigdy nie istniała.  
     Bim, bam, bom. Gdzieś w oddali zegar wybił północ, kończąc tym samym Ostatnią Wigilię Marstenów.

pain96

opublikowała opowiadanie w kategorii szkoła, użyła 1803 słów i 9922 znaków.

6 komentarzy

 
  • Aequor

    Łapka w górę! :)

    15 cze 2017

  • Aequor

    Podoba mi się. :)

    15 cze 2017

  • Mordum

    Podoba mi się. Czekam na kolejne opowiadanie. Mam nadzieje że będzie...

    18 lis 2012

  • kari693

    Opowiadanie świetne, zdecydowanie najlepsze jakie tu przeczytałam :)

    16 sie 2012

  • pain96

    bo nie pasowało mi do kryminalu, ani do niczego innego :D

    6 sie 2012

  • Morosov

    wtf? Czemu szkolne?

    6 sie 2012