Z głośników popłynęła piosenka, którą znałam aż za dobrze. "I kissed a girl and I liked it..." — słowa utkwiły we mnie jak echo. Przymknęłam oczy, pozwalając, by dźwięki otuliły mnie jak jedwab.
Stałam przed lustrem. Moje włosy — ciemnobrązowe, długie, gładkie — opadały swobodnie na ramiona. Koszula była rozpięta. Błękitna, miękka w dotyku, układała się na mnie niedbale, jakby była przypadkowym wyborem... a nie była. Pod nią czarna koronka — biustonosz i figi, które zakładałam tylko wtedy, gdy chciałam czuć się piękna dla siebie. Pończochy samonośne dopełniały obrazu kobiety, którą zawsze chciałam być — wolną, świadomą, pożądaną.
Spojrzałam na swoje odbicie i poczułam coś dziwnego. Pragnienie? Ciekawość? Samotność ubrana w pożądanie? Podniosłam rękę i dotknęłam lustra, jakby ta druga ja była kimś innym. Kimś, kogo mogłabym pocałować.
I zrobiłam to.
Musnęłam własne usta. Delikatnie. Najpierw z rozbawieniem, potem z czułością. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że to nie moje usta, tylko... jej. Tej kobiety z moich myśli. Tej, której nigdy nie dotknęłam naprawdę, ale o której śniłam nie raz.
Poczułam ciepło. Wino szumiało mi w głowie, ale to nie alkohol sprawił, że moje palce zaczęły powoli błądzić po szyi, potem po dekolcie. Każdy dotyk był jak iskra. W moim ciele narastała fala, której nie potrafiłam już zatrzymać.
Usiadłam na łóżku, a potem położyłam się, pozwalając sobie na więcej. Zamknęłam oczy. Czułam się wolna, rozpalona, żywa. Melodia w tle wciąż grała — a ja pozwalałam sobie śnić na jawie. O niej. O nas. O tym, co by było, gdybym się odważyła...
Leżąc na łóżku, czułam jak chłodne prześcieradło kontrastuje z ciepłem mojej skóry. Tkanina była gładka, miękka, ale to moje ciało stawało się prawdziwym źródłem doznań. Wino otuliło mnie lekkim zawrotem głowy — dokładnie takim, jakiego potrzebowałam.
Z głośników sączyły się kolejne dźwięki. Znałam ten refren na pamięć, ale teraz brzmiał inaczej. Zmysłowo. Prowokująco. Jakby śpiewał tylko dla mnie.
Moje dłonie zaczęły poruszać się same — wolno, uważnie, bez pośpiechu. Przesuwałam opuszki palców po wnętrzu ud, czując pod pończochą lekkie napięcie materiału. Każdy dotyk był świadomym wyznaniem — czułością, której tak bardzo mi brakowało.
Zatrzymałam się przy biodrze, tam gdzie koronka fig subtelnie przylegała do skóry. Zamknęłam oczy. W wyobraźni pojawiła się kobieta — nie konkretna, raczej esencja tego, co od dawna nosiłam w sobie. Miała ciepły uśmiech i spojrzenie, które mówiło: „zostań, jesteś bezpieczna.” Przesuwała palcami po moim ciele dokładnie tak, jak ja teraz. Z czułością. Bez pośpiechu. Jakby znała każdy fragment mojej skóry.
Westchnęłam. Cicho. Jakby to był sekret między mną a nocą.
Moje palce powędrowały wyżej, pod koronkę stanika, wyczuwając ciepło, pulsujący rytm serca. Byłam jak rozchylony kwiat, otwarty, wrażliwy, gotowy.
Delikatne muśnięcia przynosiły ulgę i napięcie jednocześnie. Gubiłam się w tej fali, w tej ciszy przerywanej tylko muzyką i oddechem. Każdy gest był jak rozmowa z własnym ciałem — czuła, potrzebna, spóźniona.
Wyobraźnia prowadziła mnie dalej. Jej dłonie zastępowały moje. Jej usta zbliżały się do moich. Dotyk nie był już samotny, był dzielony. Kobieta z moich fantazji pochylała się nade mną, a ja czułam ciepło jej skóry, zapach, który był mieszaniną jaśminu i czegoś nieokreślonego — może marzenia.
Moje ciało pulsowało. Powoli, świadomie. Zbliżałam się do czegoś, co było nie tylko przyjemnością, ale też uwolnieniem. Potrzebą bycia dotykaną, słyszaną, kochaną — choćby tylko przez siebie.
Moje biodra uniosły się nieznacznie, jakby same szukały kontaktu. Dłoń zsunęła się niżej, pod cienki materiał fig, który od razu poczułam wilgotny i rozgrzany. Westchnęłam, tak cicho, że mogłoby to umknąć, gdyby nie cisza wokół — pełna napięcia, jakby wszystko w tym pokoju czekało na to, co zrobię dalej.
Opuszki palców otarły się o łechtaczkę — miękko, ledwo zauważalnie, jakby sprawdzały, czy już wolno. A ja... nie tylko pozwalałam. Pragnęłam tego.
Delikatne, koliste ruchy niosły ciepło. Najpierw spokojne, prawie niewinne. Tylko ja i ta jedna, najczulsza część mnie, pulsująca od życia. Muzyka w tle stała się czymś więcej niż dźwiękiem — była rytmem, przewodnikiem, tłem dla tej intymnej chwili.
Zamknęłam oczy. Wszystko we mnie skupiało się tam — w miejscu, gdzie moje ciało mówiło mi, że żyję. Każde muśnięcie budowało coś większego, głębszego. Napinałam się pod dotykiem, a potem rozluźniałam. Falowałam, jakby całe moje istnienie stało się jednym oddechem.
Palce krążyły pewniej. Szybciej. Wilgotność narastała, ciepło promieniowało aż po brzuch. Wtedy drugi palec — nieśmiało, jakby prosił o zgodę — wsunął się głębiej, powoli, niemal ceremonialnie. A ja uniosłam biodra i przyjęłam ten gest, jak dar, na który czekałam od dawna.
Byłam dla siebie kochanką. Cierpliwą. Zmysłową. Obecną.
Z każdym ruchem wewnątrz, z każdym okręgiem na zewnątrz, moje ciało drżało bardziej. Oddychałam ciężej, czułam jak napięcie zbiera się w podbrzuszu, jak cała ja zmierzam w stronę czegoś nieuniknionego.
Obraz kobiety z mojej wyobraźni nie znikał. Wręcz przeciwnie — była tu, obok, może nawet we mnie. Jej dłonie, jej zapach, jej czułość — czułam je mocniej niż własny dotyk. Była tym, czego brakowało między moimi palcami a moim sercem.
Kolejny palec. Głębiej. I krąg — ten zewnętrzny, już szybciej, bardziej stanowczo, jakby ciało wiedziało, że to właśnie teraz.
Traciłam kontakt z czasem. Z miejscem. Byłam czystym doznaniem, płomieniem, który właśnie miał się rozlać po całym ciele.
Moje ciało drżało. Ruchy stały się szybsze, bardziej zdecydowane, a palce wiedziały już dokładnie, gdzie i jak. Czułam, że jestem blisko — tej cienkiej granicy, za którą nie ma już myśli, tylko czucie.
Oddychałam płytko, nieregularnie. Biodra same unosiły się w odpowiedzi na każdy nacisk, jakby grały z moją dłonią w dobrze znaną grę.
Wewnętrzne napięcie sięgało zenitu — nie było już miejsca na wahanie, na kontrolę. Wszystko, co trzymałam w sobie przez dni, tygodnie, miesiące… teraz wychodziło na zewnątrz w drganiu mięśni, przyspieszonym pulsie, cichym, urwanym jęku, który wydostał się z moich ust, zanim zdążyłam go zatrzymać.
Kulminacja była nagła i głęboka. Nie eksplodowałam jak burza — raczej rozlałam się powoli jak ciepło po zimnej tafli skóry. Fala przeszła przez mnie miękko, ale wyraźnie. Wewnętrzne ściany pulsowały w rytmie moich skurczy, a ja byłam całkowicie zanurzona w tym, co czułam — bez filtra, bez skrępowania.
Palce zatrzymały się. Oddech opadł. Wciąż miałam zamknięte oczy, nie dlatego, że uciekałam — lecz dlatego, że chciałam zostać jeszcze chwilę w tej ciemności, gdzie wszystko było tylko moje.
Minęło kilka minut, zanim poruszyłam się na dobre. Dłoń opadła powoli na łóżko, jakby nie miała już siły. Usta były lekko rozchylone, policzki ciepłe. Czułam się rozbrajająco naga — nie fizycznie, ale emocjonalnie. Jakby coś ze mnie zeszło.
Spojrzałam w sufit. Nie było w tym spojrzeniu pustki — była cisza. Taka, jakiej nie doświadczałam od dawna. Cisza po bólu. Po napięciu. Po głodzie bliskości.
Nie płakałam. Ale byłam blisko. Bo zrozumiałam, jak bardzo było mi to potrzebne — nie tylko dotyk, ale to, że wreszcie byłam dla siebie dobra. Że pozwoliłam sobie poczuć. Że nie odrzucałam swojego pragnienia, tylko je przyjęłam — jak część siebie.
Podciągnęłam na siebie prześcieradło, pozwalając, by materiał otulił moje ciało tak, jak wcześniej robiła to fantazja. Uśmiechnęłam się, cicho, z czułością. Może do siebie. Może do niej. A może do życia, które znowu we mnie drgało.
I przez moment... naprawdę nie czułam się sama.
1 komentarz
gosiak89
Piękne, zmysłowe, pełne napięcia i uczucia do samej siebie. Cudowna terapia, wspaniałe przeżycie, nie tyle cielesne, co duchowe, wręcz holistyczne
Rozpłynęłam się...
Dziękuję 
iskra957
@gosiak89 Kocham Cię
Cieszę się, że Ci się podobało moja wierna kibicko 