O królewnie, która nie mogła spać (część 8)

O królewnie, która nie mogła spać (część 8)Drodzy Czytelnicy!
   Nie jestem w stanie wyrazić, jak bardzo jest mi przykro, że tyle czasu to zajęło – przepraszam Was z całego serca. Życie utrudnia mi pisanie na wszystkie możliwe sposoby, ale ja mu się nie dam.
   Jeśli ktoś nie pamięta fabuły poprzednich części, a chciałby sobie szybko przypomnieć to tu jest streszczenie:
   Streszczenie bajki o królewnie, która nie mogła spać.
   Ilustracje wygenerowane za pomocą AI.


   Rozdział 16

   Miecz młodzieńca błysnął i z przenikliwym świstem ciął.
   Odrąbana głowa strażnika obróciła się w powietrzu.
   „Nie!” – Anselmo spróbował krzyknąć, ale myśl zniknęła w eksplozji bólu.
   Stolarz stracił kontrolę nad ciałem i upadł jak podcięty – niemal jednocześnie z bezgłowym ciałem Bernardino. Wił się w konwulsjach, szorując twarzą po bruku, a wrzask Matki przeszywał każdy nerw rozdzierającym cierpieniem.  
   Podniesiono bronę i wiwatujący ludzie ruszyli na dziedziniec. Dziesiątki stóp potykały się o starca. Skulił się, choć kopnięcia były niczym wobec agonii jego Pani. Trzask zdeptanych okularów przepadł w rosnącej wrzawie tłumu, pełnej obrzydliwych okrzyków:
   – Obrońca Korony! Que viva!
   Anselmo zasłonił uszy, krzywiąc się. Nienawidził stajennego. Nienawidził tego, co zrobił Matce.
   Wśród bólu w umyśle stolarza pojawił się pełen furii nakaz.

       Sztylet!

   Jęknął i z trudem zgiął sztywną nogę. Podparł się i dźwignął na czworaki, a potem ruszył w kierunku podestu. Tu ludzi było mniej, a jego dłonie i kolana zaczęły ślizgać się na szkarłatnym od krwi bruku.
   Objął nieruchome ciało Bernardino, zanosząc się udawanym płaczem. Najwyraźniej rozpoznano w Anselmo starego przyjaciela, bo żaden z pobladłych strażników go nie odtrącił. A może byli zbyt poruszeni gwałtowną śmiercią swoich towarzyszy? Dość, że nie patrzyli, kiedy ukradkiem narzucił połę płaszcza na czarny sztylet. Wciąż odgrywał rozpacz – szlochał i rozmazywał po twarzy krew – podczas gdy drugą ręką powoli wsunął drewnianą broń pod ramię.



   W końcu gwardziści przyszli po ciało. Odepchnąwszy wyjącego starca, zabrali bezgłowy tułów na stos. Stolarz odczołgał się i spróbował wstać. Bezskutecznie. Po kilku niepowodzeniach ktoś podszedł i pomógł. Anselmo mruknął podziękowanie i kulejąc, wmieszał się w tłum.
   Przepychając się między ludźmi, spostrzegł Roberto otoczonego grupką dworzan. Widząc pulchne, opierścienione dłonie poklepujące młodzieńca po plecach, zmrużył oczy ze złością.
   „Jak to możliwe, że ten… ten pastuch? Jak!?”

       Ma moc. Jak ona.

   Matkę rzadko coś zaskakiwało. Anselmo wyprostował się i zmarszczył czoło. Czyżby stajenny mógł być dla niej równie cenny, jak królewna?

       Tak. Jedno z nich.

   Natychmiast ruszył w stronę Roberto, odnajdując pod płaszczem rękojeść sztyletu.

       Za silny!

   Znieruchomiał, zatrzymany rozkazem w pół kroku. Oczywiście. Stajenny przecież pokonał Matkę. Jaką szansę mógł mieć stary stolarz?
   Poszukał wzrokiem córki króla, w nadziei, że może do niej uda mu się ukradkiem podejść. Niestety, szkarłatna suknia mignęła tylko z daleka, znikając w drzwiach pałacu.
   Strażnicy zaczęli wyganiać wszystkich z dziedzińca.

       Później. Znajdź kogoś. Blisko nich.

   Pchnięty przez gwardzistę, zachwiał się. Rzucił mu nienawistne spojrzenie, po czym ruszył w stronę bramy, powłócząc sztywną nogą.
   Przypomniał sobie rudowłosą służącą, którą tak często widywał w pobliżu królewny. Uśmiech wykrzywił pomarszczoną twarz.
   „Do kuchni będzie się łatwo dostać…”

Rozdział 17

   Ana-Lucía stała zamyślona przy oknie wychodzącym na dziedziniec. Wpatrywała się w pusty plac i choć kamienie brukowe były już dokładnie umyte, to w głowie władczyni wciąż wyraźnie rozbrzmiewały krzyki strażników. Zacisnęła usta na wspomnienie strachu o córkę i bezsilności, jakie ją wtedy wypełniały.
   Odegnała niepokój. Stajenny pokonał czarną magię i nawet gdyby atak się powtórzył – będzie już strzegł królewny.
   Odsunęła z policzka krawędź muślinowego welonu, który spływał spod korony. Mimo upływających lat twarz królowej wciąż była uderzająco piękna, a ciemnokasztanowe oczy błyszczały siłą i determinacją. Zwykle jedno spojrzenie wystarczało, by zrozumieć, kto stoi w cieniu wszystkich najważniejszych decyzji królestwa i dzięki komu beztroski i skłonny do zabaw Eduardo był uważany za mądrego władcę.



   „Dlaczego ona, a nie któreś z nas…? I kto, skoro od lat panuje pokój…? ”
   Dochodzenie rozpoczęto natychmiast, ale na rezultaty przyjdzie poczekać.
   Królowa westchnęła głęboko. Suknia w kolorze ciemnego wina mocniej napięła się w talii. Uniesione przez ciasny materiał piersi naparły na misterną złotą siateczkę, która pokrywała cały dekolt. Wyjątkowa biżuteria, zamiast ukrywać pełnię kobiecych kształtów, jedynie ją podkreślała.
   Ana-Lucía zacisnęła usta. Zwykle w takich chwilach szukała jaśniejszych myśli. Koncert nadwornych muzyków oczywiście odwołano, ale zbliżało się spotkanie z córką, cotygodniowa kolacja z Carlosem, a wieczorem czekał ją spacer po ogrodzie, gdzie róże właśnie ponownie zakwitły.
   Z zaskoczeniem uświadomiła sobie, że najbardziej czeka na posiłek. Był wyjątkowy – przygotowany tylko dla niej i serwowany osobiście przez szefa królewskiej kuchni. Prawdziwa uczta dla podniebienia. Ale to nie potrawy sprawiały jej największą przyjemność.
   Uśmiechnęła się z goryczą. Dawno pogodziła się z brakiem ognia w królewskim małżeństwie i trudno było nie zauważać, jak Carlos czasem patrzy.
   „Niemal jak wtedy tamten…” – Bawiła się jednym z klejnotów w złotej siateczce. „Ile to już lat?”
   Spoważniała na głęboko skrywane wspomnienie i jak zawsze, jej myśli od razu pobiegły ku córce.
   Pukanie wyrwało ją z zamyślenia. Odczekała chwilę, aż stojąca przy drzwiach służąca sprawdzi, kto przyszedł.
   – Jej Wysokość, królewna Blanca!
   Skinęła dłonią, a jej twarz rozpromieniła się.
   Córka weszła z gracją, ukłoniła się głęboko, unosząc brzegi żółtej sukni. Haftowany rąbek zakołysał się delikatnie tuż nad marmurową posadzką.
   – Matko…
   – Blanca, moja droga! – Ana-Lucía ruszyła z wyciągniętymi rękami. – Jakże cieszy mnie twój widok!
   Służąca ukłoniła się i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Młoda kobieta podbiegła z uśmiechem do matki. Przytulały się mocniej niż zwykle, a królowa długo gładziła gęste czarne loki, niemal identyczne jak u matki.
   W końcu ujęła twarz dziewczyny i wpatrzyła się w nią przenikliwie.
   – Powiedz mi, amada, jak ty się czujesz?
   Mimo radości piękne policzki były bardzo blade.
   – Już znacznie lepiej. Dziękuję, matko.
   – Jesteś pewna?
   Królowa ujęła ją za ręce i spojrzała uważnie na dłonie córki.
   – Sama widzisz, już się nie trzęsą. – W śmiechu Blanki zabrzmiała ledwie uchwytna nerwowość.
   Królowa wpatrzyła się czule w ciemnozłote oczy.
   – Pamiętaj, jesteś już bezpieczna – powiedziała z naciskiem, odgarniając włosy z czoła królewny.    – Straże są potrojone. Wszyscy mają obowiązek nosić łuk.
   – Czy don Roberto… – Blanca zawahała się.
   – Tak. Bądź spokojna, córko. Kapitan wkrótce złoży przysięgę. Przydzieliłam mu osobną komnatę, niedaleko twojej, aby zgodnie z rozkazem króla zawsze był w pobliżu.
   Królewna uśmiechnęła się i odetchnęła głębiej. Znów przytuliła się z czułością.
   – Dziękuję ci, matko!
   Kiedy się od siebie odsunęły, Ana-Lucía sięgnęła do delikatnie przekrzywionej korony.
   – Doña Valeria chyba się spieszyła… – szepnęła, poprawiając mocowanie tasiemki.
   – Nie, ja… sama dziś się ubrałam…
   Królowa popatrzyła pytająco, a Blanca westchnęła.
   – Wybacz, matko, coraz trudniej mi znieść jej obecność… Marceli zresztą też…
   – Nie są pomocne?
   – Są, ale… – Królewna pokręciła głową. – Wiesz, że nigdy nie darzyły mnie sympatią, ale od czasu, gdy wyrzuciłam Valerię, przestały już nawet udawać.
   – Porozmawiam z nimi…
   – Proszę, nie rób tego. – Blanca się skrzywiła. – Muszę od nich zwyczajnie odpocząć.
   Kiedy Ana-Lucía skończyła poprawiać koronę, cofnęła się i wpatrzyła w córkę.
   – Muszę o coś cię prosić…
   – Tak, matko?
   Królowa westchnęła ciężko. Przeczuwała reakcję na to, co musiała powiedzieć.
   – Don Roberto będzie czuwał, ale… nie pozwól, byście przebywali razem bez towarzystwa.
   Królewna drgnęła niemal niezauważalnie.
   – Dobrze, ale… dlaczego?
   – Nie chcę żadnych plotek. Musisz wreszcie zacząć być świadoma swojego wpływu na mężczyzn i nie dawać złudnej nadziei…
   – Nadziei? Matko, nie rozumiem, o czym mówisz. – W głosie Blanki pojawiło się zniecierpliwienie. – I nawet nie zamierzałam…
   Królowa uniosła dłoń.
   – Córko, ja widziałam, jak on na ciebie patrzy. I widzę też, jak ty…
   Królowa przerwała, widząc, jak oczy dziewczyny gwałtownie ciemnieją. Wyprostowała się i powiedziała uspokajająco:
   – Don Roberto jest bohaterem… Ma ogromne uznanie nas wszystkich, ale… nie wolno dopuścić, by zaczął liczyć na względy królewskiej córki. Nikt inny nie powinien tak pomyśleć.
   Blanca zmarszczyła brwi, wciąż wyraźnie urażona.
   – Nie wiem, kto mógłby tak pomyśleć. On jest jedynie wiernym poddanym. Wszyscy wiedzą, że ma moją wdzięczność. I nic więcej.
   – Oczywiście… Ale jeśli będziesz z nim spędzać za dużo czasu, może się zdarzyć, że wbrew rozsądkowi on zacznie…
   W oczach dziewczyny błysnęła gorycz.
   – Mylisz się, matko. – Pokręciła głową. – Jest bardzo rozsądny. Bardziej, niż przypuszczasz. Oddany tylko królestwu. On nie myśli o mnie… w ten sposób.
   – Ach tak? – zapytała królowa, unosząc brwi. – Jestem bardzo ciekawa, dlaczego tak uważasz?
   – Znam go od lat. – Blanca wzruszyła ramionami, a jej spojrzenie uciekło w bok.
   Drżenie w głosie było słabe, ale ucho matki je usłyszało.
   – Preciosa, ja wiem, kiedy czegoś mi nie mówisz…
   Policzki Królewny nabrały koloru. Po chwili milczenia spojrzała matce w oczy i zaczęła mówić szeptem:
   – On… Proszę, nie mów ojcu... On obudził mnie… pocałunkiem.
   Królowa otworzyła szeroko oczy, a niepokój ścisnął jej serce. Blanca szybko dodała:
   – Nie w usta, tylko w rękę. I… w policzek. Powiedział, że to było konieczne. Wiem dobrze, jak to brzmi, matko. A jednak znam go dobrze i… wierzę mu. Widziałam w jego twarzy prawdziwy smutek, niemal… – Podniosła brodę. – …odrazę. Uczynił to wbrew sobie i z wielkim trudem.
   Ana-Lucía milczała, surowo zaciskając wargi.
   „Dios mio, pocałunek. I nawet o tym rozmawiali! Kiedy to się wydarzyło? Przecież on był w więzieniu…”
   – Matko, nie osądzaj go pochopnie. Próbował na wszystkie sposoby, ale tylko to zadziałało. Między nami jest i będzie jedynie przyjaźń. Nie musisz się o to martwić.
   – Rozumiem… – odpowiedziała królowa powoli.
   Bardzo chciała wierzyć córce, ale z każdą chwilą jej lęk był coraz większy. W końcu odezwała się cicho:
   – Mimo tej jego… zagadkowej niechęci, proszę, byś koniecznie unikała z nim rozmów w cztery oczy.
   – Dobrze, matko…
   – Wieczorem on nie ma wstępu do twojej komnaty. Dla jego bezpieczeństwa dopilnuj… Nie, to za mało. – Uniosła palec. – Przysięgnij mi, że nigdy… Nigdy, nie wejdzie po zmroku. Jestem pewna, że tym razem topór by go nie ominął, bez względu na jego zasługi.
   – Dobrze, oczywiście, ale… Matko, nie rozumiem, czego się obawiasz? Ryzykował dla mnie życiem. Jestem przy nim całkowicie bezpieczna.
   „Czy to możliwe, by była tak naiwna?” – Matka pokręciła głową.
   – Mimo to przysięgnij. To dla mnie ważne.
   Królewna przez chwilę milczała.
   – Dobrze – powiedziała w końcu. – I tak zawsze zamykam drzwi przed snem. Nigdy ich nie otworzę. Ani dla niego, ani dla nikogo innego. Przysięgam, Matko.
   Królowa skinęła głową, ale jej niepokój niewiele się zmniejszył.
   „Na razie to musi wystarczyć” – pomyślała, poprawiając ułożenie żółtej tkaniny na ramionach córki.
   Blanca wykorzystała chwilę ciszy, by zmienić temat:
   – Matko, Juanita twierdzi, że ma sposób, by doczyścić tę nową suknię, wiesz tę…
   – Tak.
   – Była cała we krwi, ale ona ma na to sposób. Jest taka kochana… Właściwie… Matko, czy pamiętasz, jak kilka tygodni temu pytałam, czy ona nie mogłaby zostać damą dworu?
   – Tak, pamiętam. Wyjaśniłam, dlaczego to niemożliwe.
   – Ja cały czas odrywam ją od jej obowiązków. Robi dla mnie więcej niż ktokolwiek inny. Ma przeze mnie kłopoty, a ja jej coraz bardziej potrzebuję…
   – Nie widzę powodu, dla którego nie mogłaby zostać twoją osobistą służką. Możemy zwolnić ją z innych prac.
   – Tak, ale… ona jest dla mnie kimś więcej. Chcę, by przejęła wszystkie obowiązki Valerii i Marceli. Chcę, by to ona mi pomagała.
   Matka zmarszczyła czoło.
   – Tłumaczyłam ci, że damą dworu może zostać tylko szlachetnie urodzona…
   – Więc nadajmy jej tytuł. Jest ten niewielki majątek, który wuj Esteban mi zapisał... Sama nauczę ją wszystkiego.
   Ana-Lucía pokręciła głową.
   – Nie bądź niemądra, córko. Ta ziemia jest twoja, ale nie możesz jej ot tak przekazać. Król musiałby się zgodzić. Wiem, że chcesz dobrze, ale Eduardo nigdy…
   – Matko! Gdyby nie Juanita, Roberto zostałby stracony, a wtedy nikt nie powstrzymałby demona! Tylko ona miała odwagę, by sprzeciwić się Valerii, bo wiedziała jakie to ważne.
   „Znowu ten Roberto…”
   – A może gdybyś nie przyszła na jego proces, to byłabyś bezpieczna?
   – Nie rozumiesz, matko – westchnęła Blanca. – Przecież Bernardino przyszedł tam tylko po mnie – wszyscy to widzieli. Gdybym spała, znalazłby mnie w komnacie… Jestem równie wdzięczna Juanicie, jak kapitanowi.
   Królewna mówiła z głębokim przekonaniem. Matka westchnęła, pocierając skronie.
   „Może rzeczywiście byłoby lepiej, gdyby miała bliską przyjaciółkę.”
   – Dobrze, porozmawiam z ojcem, ale niczego nie obiecuję.
   – Dziękuję, matko. – Przytuliła się. – Wierzę, że ci się uda. Nie mów jej, że to na moją prośbę.
   Rozmawiały jeszcze chwilę, a kiedy w końcu drzwi za Blancą się zamknęły, królowa podeszła do okna i pogrążyła się w rozmyślaniu.  
   Długo rozważała słowa córki. Czy powiedziała wszystko? Przekonanie o niechęci stajennego wydawało się szczere…
   „Nie. To niemożliwe.” – Pokręciła głową stanowczo. – „Ona się myli. Nie mogę tego tak zostawić. Wybacz amada, ale to konieczne... Ile bym dała, byś nie musiała dźwigać po mnie ciężaru korony…”
   Przymknęła oczy, ale kiedy po chwili znów je otworzyła, spojrzenie władczyni stało się chłodne i surowe.
   „Ja też poświęciłam wszystko.” – Gorycz zdusiła ostatnie wątpliwości.
   Zadzwoniła srebrnym dzwonkiem. Drzwi otworzyły się natychmiast.
   – Sprowadź mi doñę Valerię de la Torre i doñę Marcelę de Valdés! A potem sierżanta Delgado.

Rozdział 18

   Blanca na przemian ustawiała figury na szachownicy, a potem jedna po drugiej wkładała je z powrotem do worka. Rytuał, który zwykle spowalniał rozbiegane myśli, dziś nie przynosił ulgi.
   Nowy kapitan gwardii miał się zjawić lada moment. Po raz kolejny postawiła ostatniego piona dokładnie na środku pola, po czym wygładziła wszystkie zmarszczki błękitnej sukni.
   „To tylko Roberto” – upomniała samą siebie.
   Czuła jednak, że nie będzie to już dobrze znany stajenny, ale ktoś nowy. Obawy i nienazwane nadzieje mieszały się w sercu młodej kobiety, a mimo upalnego dnia smukłe dłonie były zadziwiająco chłodne.
   Rozległo się pukanie, a zaraz potem szelest satyny, kiedy Blanca wstała. Poprawiła idealnie ułożone włosy i odczekała chwilę.
   – Wejść!
   Drzwi otworzyły się i do komnaty wszedł Roberto, a tuż za nim dwóch innych strażników – Javier i Felipe.
   – Wasza Wysokość! – Ukłonili się głęboko, przyciskając dłonie do piersi.
   – Witajcie. – Królewna skinęła głową, wpatrzona w byłego stajennego.
   Zmienił się nie do poznania. Dopasowany ciemnobłękitny mundur straży leżał doskonale. Wypolerowane guziki błyszczały w równym rzędzie na długim kaftanie, a u szerokiego skórzanego pasa wisiał prosty miecz.
   Blanca podniosła wzrok na włosy Roberto; nie powstrzymała uśmiechu. Mimo że ktoś poświęcił dużo wysiłku, by staranne uczesanie odpowiadało randze młodzieńca – kilka jasnych, niesfornych kosmyków zdążyło już wyrwać się na wolność.
   – Nie mogłam się doczekać mojego wybawcy w nowej odsłonie – powiedziała z większą radością, niż zamierzała.
   Roberto jeszcze bardziej się wyprostował.
   – Pani, melduję, że twoja gwardia jest w pełnej gotowości. Pozwól proszę, że złożę przysięgę.
   – Mów, kapitanie. – Zachęciła go gestem dłoni.
   Zrobił krok do przodu i uklęknął na jedno kolano.
   Przycisnął prawą pięść do serca. Jego ramię zdobiła kapitańska opaska, na której obok stopnia wyhaftowano inicjał królewny – symbol jej osobistej gwardii.
   – Ja, Roberto Caballero…
   Urwał, przełknął ślinę i zaczął jeszcze raz:
   – Ja, kapitan don Roberto Caballero, przysięgam ci wierność w każdym czynie, słowie i myśli. Przysięgam cię bronić… bronić twojego zdrowia i godności… własnym życiem. Przysięgam posłuszeństwo we wszystkich rozkazach, które otrzymam. Mój miecz należy do ciebie, Wasza Wysokość.
   Kiedy mówił, patrzyła na niego ciepło.
   – Przyjmuję twoje słowa z wdzięcznością. Wstań. – Skinęła mu, po czym zwróciła się do Javiera: – Sierżancie Delgado, zostawcie nas samych.
   Javier delikatnie uniósł brew i popatrzył na Felipe, jednak nie poruszył się w stronę wyjścia. Otworzył usta, po czym je zamknął, wyraźnie zastanawiając się co zrobić.
   – Czy jest coś jeszcze…? – zapytała Królewna, zaskoczona jego wahaniem.
   – Nie, ja…
   Zmarszczyła czoło.
   „Czyżby nie chciał, żebym została sama z Roberto…?”
   – Kiedy już wyjdziesz, zawołaj mi Juanitę.
   Javier się rozluźnił.
   – Tak jest, Wasza Wysokość. – Ukłonił się, po czym razem z Felipe wyszli.
   „Naprawdę coś mu rozkazała…” – pomyślała Blanca z niedowierzaniem, czując złość na matkę.
   Zacisnęła usta i wbiła twardy wzrok w drzwi.
   – Czy wszystko w porządku, Wasza Wysokość? – zapytał po chwili Roberto.
   – Wiele razy prosiłam cię, żebyś nie mówił tak do mnie, kiedy jesteśmy sami – powiedziała chłodno, siadając przy stoliku. – A może wolisz, kapitanie don Roberto, żebym również zwracała się do niego tylko oficjalnie?
   – Ja… oczywiście, że nie…
   Królewna westchnęła. Nie chciała, by ta rozmowa tak się zaczęła.  
   Podniosła wzrok na Roberto. Niebieskie oczy były pełne troski.
   – Jesteś pewny? – zapytała po chwili. – Twój nowy tytuł brzmi wspaniale.
   Skrzywił się.
   – Czuję się z nim… dziwnie. Chętnie bym go komuś oddał, a sobie zostawił jedynie nowe obowiązki.
   Na twarzy młodej kobiety pojawiło się zainteresowanie.
   – Ach tak? Zapewne cieszy cię wydawanie rozkazów?
   Roberto spochmurniał.
   – To akurat jest najgorsze. Słuchają mnie, ale patrzą z jakąś taką…
   – Nie podoba im się twój szybki awans. Nie przejmuj się tym. Przywykną… – Nagle podniosła palec. – Chyba, że chodzi o coś innego.
   – Co takiego?
   – Czy… marszczą czasem nos?
   – Nie zauważyłem…
   Królewna wstała, podeszła bliżej. Zaniepokojony kapitan uniósł brwi, kiedy się nachyliła.
   „Olej lniany, żywica… rozmaryn?” – Blanca wyliczała w głowie nuty przyjemnego zapachu.
   – Niestety. – Udała, że się krzywi. – To może być to. Potrzeba więcej mydła, by… odciąć się od stajennej przeszłości. Od razu będą patrzeć na ciebie przychylniej. Jako kapitan musisz świecić przykładem również w kwestii higieny.
   Roberto przechylił głowę i uśmiechnął się.
   – Bardzo zabawne…
   – Też tak myślę. – Rzuciła mu łagodne spojrzenie. – Powiedz zatem, skoro nie rozkazywanie, to co sprawia ci radość w twoich nowych obowiązkach?
   – Zawsze chciałem mieszkać na zamku: mieć wygodne łoże, jeść posiłki z kuchni zamkowej…
   Skrzyżowała ręce na piersiach.
   – Wspaniale. Twoje marzenia się spełniły…
   – Jest jeszcze coś… – Zniżył głos do szeptu. – Nie mów królewnie, ale zawsze chciałem spędzać więcej czasu blisko niej…
   Z trudem powstrzymała uśmiech, czując, jak gdzieś głęboko w niej rozlewa się ciepło.
   – Doprawdy? Nie wiem, czy po kilku dniach w jej pobliżu nie zmienisz zdania…
   – Zobaczymy. – Założył ręce za plecy i z miną znawcy zaczął przechadzać się po komnacie. – Jeśli zacznie gryźć jak stara Bruja albo kopać jak Rayo, to pewnie wrócę do stajni.
   Blanca zmarszczyła brwi, udając oburzenie.
   – Naprawdę wolałbyś kopniaki i ugryzienia koni od moich?
   Popatrzył na nią wesoło.
   – Z końmi wiem, jak sobie radzić. Z królewnami – oj, tu jest znacznie gorzej…
   – Zapewniam cię, że to nic trudnego. Wystarczy ich uważnie słuchać… – zaczęła wyliczać – ...dbać o ich bezpieczeństwo, o dobre samopoczucie…
   Roberto wyjrzał przez okno. Popatrzył w górę i w dół.
   – No proszę, dokładnie jak z końmi… – mruknął na tyle głośno, by słyszała. – Dam radę, jeszcze tylko zgrzebło przyniosę…
   Blanca uśmiechnęła się kącikiem ust. Nie odpowiedziała, kręcąc głową z niedowierzaniem.
   „Ależ nieokrzesany…!” – Odruchowo dotknęła swoich włosów. „Ciekawe, czy potrafiłby posłużyć się grzebieniem?”
   Roberto szedł wzdłuż ściany komnaty, mówiąc:
   – W kwestii bezpieczeństwa… Nie musisz obawiać się okien. Mur jest dobrze zabezpieczony i nikt tędy nie wejdzie.
   – Po tym czego dokonałeś na dziedzińcu, nie sądzę, żeby ktoś nawet próbował się do mnie zbliżyć… Właściwie… kiedy miałeś czas, by tak doskonale opanować szermierkę?
   – Blanca, ja… nigdy wcześniej nie walczyłem mieczem… – Roberto podrapał się po gładko ogolonej brodzie – Nie mów nikomu, bo… znowu mnie oskarżą o czarną magię. – Zaśmiał się nerwowo. – A to rzeczywiście musiała być jakaś magia, ale z pewnością nie czarna.
   – Magia? – wyszeptała królewna, unosząc brwi. „Czyli jednak!”
   Wtedy na dziedzińcu przez chwilę była przekonana, że młodzieniec w walce porusza się z nadludzką szybkością i precyzją. Kiedy jednak opadły emocje, uznała, że musiało być to jedynie złudzenie spowodowane przerażeniem.
   – Jak to możliwe? – zapytała. – Skąd?
   – Sam nie wiem. – Roberto pokręcił głową. – Kiedy podniosłem miecz, nie myślałem nawet o walce. Ja… byłem pewien, że zginę. Chciałem go tylko opóźnić… żeby łucznicy zdążyli…
   – Och… – szepnęła Blanca. – Nie sądziłam…
   Odwaga i poświęcenie stajennego nabrały nagle nowego znaczenia. Stanął w jej obronie bez najmniejszej wiary w zwycięstwo. Poczuła w gardle rosnący ucisk, a Roberto mówił dalej:
   – Kiedy zobaczyłem jak ty… twoje łzy… Ja… zwyczajnie się wściekłem i… poczułem takie gorąco… jakby w środku… – Przyłożył rękę do munduru na piersi – Sięgnąłem do tego… Wtedy wszystko się zmieniło. Nagle wiedziałem, jak walczyć…
   Milczała przez chwilę.
   „Ciepło we wnętrzu… Jak w moim śnie…”
   – Nie masz pojęcia… – odezwała się w końcu. – …jak bardzo jestem ci wdzięczna…
   Uśmiechnął się ciepło.
   – Wierzę, że moc wróci, jeśli będzie znów potrzebna… Wiesz, że zrobię wszystko.
   – Wiem – szepnęła z absolutnym przekonaniem.
   Patrzyli przez chwilę na siebie. W jego oczach była teraz siła, której wcześniej nie widziała. Błękit wciąż przypominał bezchmurne niebo, ale było w nim coś więcej – jakby kolor odbijał się w stalowej klindze miecza. Ten sam, a jednak inny. Królewna lekko przechyliła głowę, nie mogąc oderwać wzroku od twarzy młodego mężczyzny. Ukłonił się, po czym…  
   Kucnął i wszedł pod łoże.
   Zamrugała zaskoczona.
   – Co… co ty…? – Cofnęła się o krok. – Co spodziewasz się tam znaleźć?
   Przez chwilę zastanawiała się w panice, czy nocnik na pewno został rano wyniesiony.
   – Oby nic… – Głos był stłumiony. – …ale sprawdzić muszę wszystko.
   – Wszystko? – Złapała odruchowo za suknię, zbierając jej fałdy ciasno wokół siebie.
   – Tak. Wszystko.
   – Hm.
   Zrobiła kolejny krok w tył, patrząc na wystające spod łoża buty.  
   Kiedy w końcu Roberto wyszedł, włosy już całkiem wróciły do swojego naturalnego nieładu.
   – W porządku – oznajmił. – Żadnych śladów zagrożenia.
   – Naprawdę sądzisz, że ktoś mógłby coś zrobić… w mojej komnacie?
   – Skoro atak wprost się nie udał… Javier opowiadał o ukrytych ostrzach, truciznach…
   Dotknął krzeseł, ostrożnie opukał stół, po czym zaczął zaglądać po kolei do każdej z czterech przestronnych szaf. Wciąż lekko oszołomiona przyglądała się, jak dokładnie sprawdza, czy między jej sukniami a stosami najbardziej osobistych szat nie czai się żadne niebezpieczeństwo.
   Kiedy skończył, wskazał na drzwi do prywatnej łaźni królewny.
   – Mogę?
   – Oczywiście… – Skinęła dłonią.
   Ruszyła za nim, ale w tym momencie rozległo się pukanie.
   Zniecierpliwiona obróciła się w stronę drzwi.
   – Wejść!
   Do środka wsunęła się rudowłosa dziewczyna, a na jej widok rozdrażnienie natychmiast zniknęło.
   – Dzień dobry, Wasza Wysokość! – powiedziała lekko zdyszana Juanita, zginając kolana w ukłonie; prosta granatowa suknia dotknęła wypolerowanych desek podłogi. – Wzywałaś mnie, Señorita.
   – Tak. – Blanca uśmiechnęła się szeroko. – Witaj.
   – Przybiegłam z kuchni jak najszybciej… sierżant Delgado mówił, że to bardzo pilne…
   – Doprawdy? Ja nie powiedziałam, że to pilne... – Pokręciła głową. – Javier… no cóż. Bywa nadgorliwy…
   Przypatrzyła się młodej służącej uważnie. Zwykle biały i wyprasowany fartuszek był poplamiony i oprószony mąką, a upięte pod czepkiem włosy poluzowały się i kilka rudych pasemek wysunęło się spod materiału.
   Widząc wzrok królewny, Juanita sięgnęła, by się poprawić.
   – Wasza Wysokość, wybacz mój wygląd… Spieszyłam się… Jeśli nie jestem pilnie potrzebna, to proszę o pozwolenie, żeby się przebrać…
   Blanca podeszła do dziewczyny, spoglądając na nią ciepło. Pogładziła usiane piegami policzki, zcierając z nich mąkę. Służąca drgnęła, a jej twarz delikatnie się zaczerwieniła.
   – Nie trzeba, wyglądasz prześlicznie – powiedziała królewna i sięgnęła do rudych włosów. – Jak zawsze…
   Zielone oczy otworzyły się szerzej. Ich błysk przyciągnął spojrzenie Blanki, ale wtedy Juanita szybko opuściła wzrok.
   – Señorita, jesteś zbyt łaskawa…
   Królewna odpięła czepek, poprawiła uczesanie, a potem odwiązała jeszcze brudny fartuszek.
   – Gotowe!
   – Dziękuję, Wasza…! – W tym momencie Juanita podskoczyła przestraszona, bo Roberto właśnie wrócił z komnaty kąpielowej. – Och! Kapitan don Roberto! Nie spodziewałam się… – dygnęła szybko.
   – Miło mi cię widzieć, Juanito. – Młodzieniec ukłonił się służącej, po czym zwrócił się do królewny: – Pani, twoja olśniewająca łaźnia jest również całkowicie bezpieczna. Zakładając oczywiście, że Wasza Wysokość nie poślizgnie się na mokrej podłodze. Kąpiel w tej złoconej balii może być…
   – Kapitanie! – zganiła go Blanca. – Myślenie o mojej kąpieli już chyba nie wchodzi w zakres twoich obowiązków?
   Nie zdążył odpowiedzieć, a królewna zwróciła się do Juanity:
   – To właśnie jest przyczyna, dla której cię wezwałam. Potrzebuję, byś pomogła mi nauczyć nowego kapitana manier.
   Służąca uniosła brwi, a Roberto zmarszczył czoło. Obydwoje odezwali się jednocześnie:
   – Z wielką chęcią Señorita, ale co dokładnie…
   – Bez przesady, Wasza Wysokość, nie widzę…
   Królewna uciszyła ich gestem, po czym podeszła do łoża i podniosła wysoki na dwie stopy świecznik. Wyciągnąwszy z niego masywną, białą świecę, odłożyła ją na szafkę nocną.
   – Ostrzegam, że don Roberto bywa wyjątkowo nieokrzesany. Jeśli będzie za bardzo łamał etykietę, użyj tego. – Blanca wręczyła służącej ciężkie srebro.
   Młodzieniec podrapał się z tyłu głowy, a Juanita spojrzała znacząco.
   – Rozumiem, Wasza Wysokość. – powiedziała przesadnie poważnym tonem, ważąc świecznik w dłoni, po czym spojrzała groźnie. – Kapitanie, następne słowo o kąpieli królewny, będzie twoim ostatnim!



   Roberto w końcu sam się uśmiechnął i skłonił służącej.
   – Przy tak dzielnej obrończyni, ja jestem właściwie niepotrzebny…
   Juanita przeniosła jedno z krzeseł i postawiwszy je tuż obok drzwi, usiadła na nim.
   Kapitan zwrócił się do królewny:
   – Tylko ja przecież już wychodzę, Wasza Wysokość. Twoja komnata jest sprawdzona i bezpieczna. Będę stał na straży na korytarzu. Juanita może już wracać…
   – Don Roberto – przerwała Blanca. – Moją wolą jest poznać lepiej nowego kapitana. Juanita przypilnuje, by nasza rozmowa była zgodna z dworskim obyczajem.
   Roberto nie ukrywał radości.  
   – Jak sobie życzysz, Pani. – Ukłonił się, pokazując zęby w szerokim uśmiechu. – Z ogromną przyjemnością dotrzymam towarzystwa Waszej Wysokości.
   Obejrzał się na siedzącą przy drzwiach służącą, która przechyliła głowę, jakby próbowała ocenić, czy entuzjazm byłego stajennego nie przekracza granic stosowności.
   Królewna podeszła do stołu.
   – Powiedz mi, czy umiesz grać w szachy?
   – Emm.. – Roberto zmarszczył czoło. – Matka próbowała mnie nauczyć, ale… szczerze powiem: nie wiem, ile z tego pamiętam…
   – Zatem sprawdźmy to. Kapitan straży musi się znać na strategii, nieprawdaż?
   – Oczywiście, Pani.
   Usiedli naprzeciwko siebie. Królewna zaczęła przypominać zasady, a młodzieniec słuchał uważnie. Jego wzrok przeskakiwał z szachownicy na twarz pięknej nauczycielki i z powrotem. Za każdym razem odrobinę dłużej zatrzymywał się w połowie drogi – przyciągany przez głęboki dekolt niebieskiej sukienki.
   Blanca zerknęła na Juanitę, ale na szczęście służąca nie mogła zauważyć niestosownych spojrzeń, bo siedziała za plecami Roberto.
   Suknię królewna wybrała specjalnie – chciała wyglądać jak najlepiej, choć od czasu rozmowy w lochu nie spodziewała się podziwu w błękitnych oczach. Młodzieniec jednak interesował się dekoltem jeszcze wyraźniej niż za pierwszym razem. Zaskoczona jego wzrokiem poczuła we wnętrzu miłe ciepło i straciła wątek.
   – Czyli wieża porusza się po liniach prostych, Wasza Wysokość? – usłyszała pytanie.
   – Wieża? – Spojrzała znów na szachownicę. – Tak, po liniach prostych.
   Odetchnęła głębiej i wróciła do wyjaśniania pozostałych zasad, skupiając się, by ignorować spojrzenia kapitana.
   Kiedy skończyła, ułożyła figury na początkowych pozycjach.
   – To mój pierwszy ruch. – Przesunęła białego piona o dwa pola do przodu. – Teraz twoja kolej, don Roberto.
   Młodzieniec skupił się na szachownicy i po chwili ruszył czarnym skoczkiem do krawędzi.
   Królewna się skrzywiła i pokręciła głową.
   – To nie jest dobry ruch. – Sięgnęła, by cofnąć jego figurę. – Wiem, że lubisz konie ale…
   – Nie. – Złapał ją za rękę. – Już się ruszyłem. Nie cofam.



   Blanca drgnęła, zaskoczona śmiałym i stanowczym dotykiem.
   Juanita odchrząknęła i wstała unosząc w ręce świecznik.
   – Pani, to chyba właśnie ten moment?
   – Nie Nita, siadaj… – Królewna zaśmiała się nerwowo.
   Roberto obejrzał się na piorunującą go wzrokiem służącą i natychmiast cofnął rękę.
   – Wybacz, Wasza Wysokość! – Klepnął się w czoło.
   – Nic się nie stało, kapitanie – powiedziała, czując ciepło na twarzy. – Pamiętaj jednak, że zasady gry nie są ważniejsze od zasad dworu.
   Ukłonił się bez słowa, a Juanita usiadła.
   Blanca przesunęła kolejnego piona.
   „Przecież to tylko stajenny. Oczywiście, że musi się wielu rzeczy nauczyć…”
   Drobny gest wywołał zaskakująco silne emocje. Urażona duma zmieszała się z dziwnym wstydem. Od lat nikt nie sprzeciwił się jej woli w taki sposób, a wcześniej czyniła to tylko królowa. Musnęła nadgarstek w miejscu, gdzie wciąż czuła ślad śmiałego dotyku.
   Roberto ruszył drugiego skoczka.
   – Owszem lubię konie Wasza Wysokość, ale czy jest w tym coś złego?
   – Nic. – Wzruszyła ramionami. – Ja także mam do nich słabość… – powiedziała, przestawiając kolejnego piona – …a zwłaszcza do Murciélago. Ale w szachach, jeśli już chcesz je tak szybko wystawiać, to przynajmniej celuj w środek…
   Wykonali kilka ruchów, a były stajenny opowiadał, jak rumak królewny jakimś sposobem zawsze wiedział, kiedy jest dzień jej przejażdżki.
   – Hmm… – westchnął Roberto z rozczarowaniem, kiedy stracił pierwszego skoczka.
   – Nie upilnowałeś go, kapitanie. – Blanca uśmiechnęła się. – Mam nadzieje, że o moje bezpieczeństwo lepiej zadbasz.
   – To rzecz jasna, Wasza Wysokość… – powiedział, po czym przewrócił piona królewny drugim skoczkiem – …ale ochrona nie obejmuje twoich figur.
   „Coś tam jednak pamięta…” – Zaskoczona, zacisnęła usta.
   Postanowiła bardziej skupić się na grze.
   – Ten twój koń mi tu nie pasuje, kapitanie… Przykro mi, ale będę go musiała zbić…
   Roberto uniósł brwi.
   – Ależ Wasza Wysokość, nie sądziłem, że królewny biją konie. – powiedział dziwnie wesołym tonem.
   Juanita zachichotała. Blanca spojrzała na nią przelotnie, bo uwaga nie wydała się aż tak zabawna.
   – Bo to prawda – zwróciła się do niego. – Nie biją. Ale dla twojego jednak zrobię wyjątek, kapitanie.
   Roberto pokazał wszystkie zęby.
   – Zapewniam, że mój koń sam się nadstawi Waszej Wysokości…
   Służąca parsknęła śmiechem, po czym spoważniała i zerwała się na równe nogi.
   – Kapitanie don Roberto! – powiedziała z oburzeniem.
   – O co chodzi, Juanito? – zainteresowała się królewna.
   Służąca podeszła i lekko uderzyła świecznikiem w ramię młodzieńca.
   – Au. No właśnie, o co chodzi, Juanito? – Roberto naśladował zdziwienie Blanki, rozcierając rękę.
   – Miałam pilnować, a kapitan jest… ordynarny, Wasza Wysokość. – Juanita usiłowała brzmieć groźnie, choć jej oczy się śmiały. – Te słowa są… niestosowne. Nie wolno tak mówić przy królewnie!
   – Hm, czy ktoś może mi wyjaśnić, co jest niestosownego w biciu konia? – westchnęła Blanca. – To wartościowa figura…
   Juanita zasłoniła dłonią oczy, bezskutecznie próbując powstrzymać uśmiech. Królewna spojrzała na bezczelnie wyszczerzonego młodzieńca.
   Rozłożył bezradnie ręce.
   – Wybacz Wasza Wysokość! Ja… jestem pewien, że mi nie wolno… Złamałbym etykietę…
   – Juanito! Jako przyszła królowa muszę rozumieć, o czym mówią poddani, nawet jeśli jest to jakaś stajenna gwara. Wytłumacz mi, o co dokładnie chodzi.
   – Pani, nie śmiałabym…
   – Nie lubię się powtarzać. Może być na ucho.
   Służąca jeszcze chwilę się wahała. Podeszła, przełknęła ślinę i pochyliwszy się, zbliżyła usta do lśniących czarnych włosów. Szeptała chwilę, ale królewna jej przerwała:
   – Nie Nita, nie wiem, jak ubija się masło… i co to ma wspólnego z końmi?
   Juanita westchnęła i mimo zawstydzenia zaczęła tłumaczyć bardziej dosłownie – ze wszystkimi szczegółami. Wyjaśniła związek wulgarnego powiedzenia z rytmicznym ruchem ręki podczas niestosownej czynności, która sprawia mężczyznom wielką radość.
   Oczy królewny otworzyły się szeroko, a blade policzki szybko zapłonęły czerwienią głębszą niż u rudowłosej służącej.
   „A więc to o tym mi wtedy mówił... Nie sądziłam, że tak właśnie to wygląda…”
   Uśmiech Roberto powoli znikał z tego twarzy. Juanita skończyła i cofnęła się, a Blanca spojrzała na nią ciepło.
   – Dziękuję Nita, doceniam twoją szczerość, odwagę i… – Przechyliła głowę. – …zaskakująco dobrą znajomość tematu. Później nauczysz mnie więcej takich powiedzeń. Chcę rozumieć, co mówi ordynarny kapitan mojej gwardii.
   Służąca ukłoniła się, a Blanca wbiła surowy wzrok w Roberto.
   – A ty kapitanie… – Zmrużyła oczy. – …możesz spodziewać się mojego bicia jedynie na szachownicy. Twój… rumak może liczyć tylko na twoje własne dłonie. Na pewno są… wprawione w opiece nad nim.
   Juanita zakryła ręką usta, a Roberto próbując utrzymać powagę, wstał i ukłonił się.
   – Wybacz mi, Pani, moje prostactwo. Chciałem jedynie poprawić humor Waszej Wysokości, a także… – Zwrócił się z szacunkiem w stronę służącej. – …twojej doskonałej strażniczki dobrych obyczajów.
   Juanita, widząc, że jej pani nie gniewa się zbytnio, uśmiechnęła się szerzej i skinęła mu głową. Roberto wskazał szachownicę i tłumaczył się dalej:
   – Myślałem, że w tej sposób uda mi się trochę rozproszyć Waszą Wysokość i zyskać przewagę w grze.
   Blanca uniosła brwi i spojrzała na służącą.
   – I co ty na to, querida? Czy powinnam wyrzucić za drzwi naszego bezczelnego don Roberto?
   – Może jeszcze jedna szansa? Ktoś rzeczywiście powinien pracować nad manierami kapitana. Wydaje się szczerze skruszony… Lepiej, żeby częściej przebywał z Waszą Wysokością niż w koszarach. Tam nauczy się jeszcze gorszych żartów…
   – Dios mio, jeszcze gorszych? Tego na pewno nie chciałybyśmy.
   Blanca spojrzała na szachownicę, mówiąc:
   – Dobrze więc. – Zbiła gońcem skoczka i rzuciła go na stół. – Grajmy dalej, ale tego typu komentarze zachowaj już dla siebie.
   Kontynuowali partię w ciszy, a kiedy w końcu królewna wygrała, Roberto razem z Juanitą nagrodzili ją brawami, po czym młodzieniec ukłonił się, mówiąc:
   – Przegrać z Waszą Wysokością, to jak wygrać.
   – Doprawdy? Przygotuj się zatem na więcej takich „zwycięstw”, kapitanie.
   Blanca wygrała trzy kolejne partie, jednak za każdym razem było to odrobinę trudniejsze. Roberto nie dawał się złapać dwa razy na te same sztuczki i dłużej opierał się królewnie. Nie wytrzymał też długo w ciszy, a zabawne komentarze własnych porażek wywoływały śmiech obu młodych kobiet. Ośmielony, rozluźnił się i mówił coraz więcej, pilnując jednak, by humor tym razem nie przekraczał granic przyzwoitości.
   Blanca nie pamiętała, żeby kiedykolwiek gra w szachy sprawiała jej więcej radości. Juanita w końcu odstawiła świecznik i przysunęła krzesło bliżej, dołączając do wesołej rozmowy. Sama zaczęła udzielać kapitanowi dodatkowych rad – znała zasady, bo królewna grywała z nią od czasu do czasu. Roześmiane oczy służącej błyszczały, kiedy zerkała to na Roberto, to na Blankę, a dołeczki nie znikały z piegowatych policzków nawet na moment.
   „Nita chyba go polubi…” – przemknęło Blance przez myśl.
   Zamiast radości, myśl wzbudziła dziwnie nieprzyjemne uczucie w brzuchu, które jednak szybko zniknęło w kolejnym wybuchu śmiechu.
   Zbliżali się do końca kolejnej partii i na szachownicy zostało już tylko kilka figur.
   – Szach. – Blanca zagroziła czarnym gońcem. – I ruszaj się szybciej, proszę. Pod koniec wolę szybkie ruchy.
   Przechylił głowę.
   – Gdybym ja coś takiego powiedział… – mruknął do siebie. – Zaraz by było…
   Królewna zmarszczyła brwi, ale zanim zdążyła zapytać co miał na myśli, Roberto podniósł królową i zbił czarnego gońca.
   – Bardzo przepraszam, Pani.
   – Za co tym razem? Przecież i tak wygrywam. – Przewróciła białą królową. – Szach i mat, kapitanie.
   – Gratuluję zwycięstwa, Wasza Wysokość. – Wciąż trzymał czarną figurę. – A przepraszam za gońca.
   – Goniec? On nie miał znaczenia…
   – Tak, ale przecież jest ulubieńcem Waszej Wysokości.
   Podniosła wzrok znad szachownicy. Oczy Roberto dziwnie błyszczały.
   – Ulubieńcem? Nie mam ulubionej figury, kapitanie. I dlaczego akurat miałby to być…
   Nagle serce zabiło jej mocniej.
   „Czy…? Nie, to niemożliwe…”
   – Mam jakieś przeczucie, że Wasza Wysokość szczególnie lubi tego czarnego gońca.
   Myśli Blanki przyśpieszyły. Nikt nie mógł wiedzieć, co robiła tamtego wieczora...
   „Ale przecież on… „ – uświadomiła sobie nagle z przerażeniem. „On mnie obudził!”
   Kiedy strażnicy go wyprowadzili, gońca nie było w pościeli, ani na podłodze. Uznała wtedy, że musiała go sama odłożyć na stół.
   „Rzeczywiście nie pamiętam, żebym go odkładała... On go znalazł i… domyślił się…”
   Oblizała wargi, czując palące ciepło na policzkach.
   „Co za bezczelny…!”
   – Juanito! Jestem strasznie głodna – oznajmiła wyniośle. – Idź do kuchni i przynieś ciastka, proszę.
   – Tak, Señorita. – Dziewczyna wstała.
   Królewna zamknęła oczy i przytkneła palce do czoła.
   – Moja głowa… – westchnęła, masując skronie. – Przynieś też wodę różaną. Chłodną.
   – Oczywiście, Señorita.
   „Jak mógł wspomnieć o czymś takim…?” – Zacisnęła zęby.
   Usłyszała zamykające się drzwi, odczekała jeszcze chwilę, aż Juanita się oddali, po czym otworzyła oczy i wbiła wściekłe spojrzenie w kapitana.
   – Nie myśl, że twoje zasługi dają ci prawo do takiej bezczelności! – syknęła.
   Brwi Roberto uniosły się wysoko.
   – Ja nie …
   – Nie skończyłam! – Podniesiony głos sprawił, że młodzieniec drgnął i wyprostował się. – Najpierw łapiesz mnie za rękę. Potem te niestosowne żarty… A kiedy wspaniałomyślnie ci wybaczam to… wspominasz o gońcu? Przy Juanicie?!
   Wstała gwałtownie, zgrzytając krzesłem. Kapitan zerwał się na nogi.
   – Wybacz, nie sądziłem…
   – Jak można być tak…! – Zacisnąwszy pięści, wydała z siebie stłumiony odgłos frustracji. – Chyba sama użyję tego świecznika…!
   Młodzieniec słuchał z niepokojem, ale w jego oczach było coś więcej. Coś jakby błysk zachwytu. Skłonił głowę i podniósł dłonie w obronnym geście.
   – Posłuchaj… Juanita nigdy, przenigdy nie zgadłaby, o co chodzi z gońcem… Ja sam nigdy bym nie uwierzył, gdybym go wtedy nie znalazł… Pomyśl tylko, co by było, gdyby inni go tam zauważyli. Chyba dobrze, że odłożyłem go na miejsce.
   Zmroziło ją na myśl o strażnikach znajdujących gońca szachowego w prześcieradle królewny.  
   Podeszła do okna i założyła ręce na piersi. Po chwili milczenia usłyszała:
   – Przepraszam cię, Blanca. Ja nie wiem co we mnie wstąpiło. Zwykle nie jestem aż tak bezczelny… Przy tobie czuję się… inaczej… Jakby…nie wiem… Śmiać mi się chce, język mnie ponosi…  
   Słowa Roberto były pełne szczerej skruchy. Ciepły, niski głos spływał po niej jak balsam. Zaciśnięte ręce rozluźniły się.
   „Znowu mi to robi…” – pomyślałą, próbując uchwycić gasnącą złość.
   Tymczasem kapitan tłumaczył się dalej:
   – Tyle rzeczy chciałbym ci powiedzieć… a mówię akurat to, czego nie powinienem i psuję wszystko, a przecież ta gra… te szachy… to było tak….
   Resztki gniewu Blanki zatonęły w przyjemnym cieple. Przechyliła głowę, słuchając jak mówi dalej:
   – Rzeczywiście , o nie był udany żart… ale ja tak lubię twój śmiech… No i znowu! Znowu zaczynam łamać etykietę…!
   – Teraz jesteśmy sami – powiedziała szybko królewna. – Teraz akurat możesz… a nawet powinieneś… być szczery. Zrozum… – Odwróciła się do kapitana. – …że martwię się o ciebie. Juanicie ufam, ale jeśli kiedyś powiesz coś takiego przy damach dworu… to natychmiast dotrze do rodziców, a wtedy…
   Urwała. Spojrzał z błyskiem w oku.
   – Będę szczery. To przez tę suknię. Gorzej mi się myśli, kiedy w niej jesteś.
   – Roberto…! – Królewna przewróciła oczami, załamując ręce w geście bezsilności.
   – Dobrze, już nic nie mówię!
   Blanca spojrzała w dół, na wycięcie sukni. Nieracjonalne ciepło znów zadrżało gdzieś głęboko.
   – Zauważyłam ten twój wzrok… to kolejne złamanie etykiety – skarciła go łagodnie, podciągając trochę wyżej niebieską tkaninę. – Nawet się dziwiłam, bo przecież…
   – Przecież co? – Roberto zapytał podejrzliwie.
   Otworzyła usta, ale od razu je zamknęła.
   „Nie powinnam o tym mówić…”
   Coś w jej wnętrzu domagało się wyjaśnień. Słowa napierały coraz mocniej, aż w końcu nie umiała ich powstrzymać. Popłynęły same, a każde kolejne miało w sobie więcej goryczy:
   – Przecież to sprzeczność… Skoro wtedy tak bardzo zmusiłeś się, by mnie obudzić… – Urwała, gdy oczy kapitana zrobiły się całkiem okrągłe. – Zrozumiałam już tę niechęć, tak jest przecież lepiej. – Przełknęła ślinę. – Ale nie rozumiem, dlaczego wciąż tam zaglądasz…
   Roberto zaniemówił. Wydął wargi i zmarszczył czoło.
   Królewna czekała chwilę, aż w końcu westchnęła i machnęła ręką.
   – Nieważne.
   Odzyskał głos.
   – Zrozumiałaś…? Ale… niechęć? Zmusiłem się? O czym…
   – Przestań. Nie musisz udawać.
   Roberto kręcił głową.
   – Blanca, dlaczego uważasz, że…? Przecież wtedy… – Umilkł na dłuższą chwilę, a do zmarszczek na czole dołączyły kolejne. – No tak. Jak dobrze pomyśleć to… rzeczywiście. Zmusiłem się.
   „Więc jednak…”
   Nieśmiała nadzieja, rozpalona spojrzeniami kapitana, zgasła. Tamta najpiękniejsza chwila naprawdę była dla niego tylko przykrym obowiązkiem. Zacisnęła usta, odwróciła się i podeszła szybko do okna.
   Młodzieniec mówił jednak dalej:
   – Tak. Zrobiłem to wbrew sobie, łamiąc wszystkie zasady. Nie tylko etykiety, ale… no wszystkie. Ja… nigdy nie posunąłbym się do tego, gdybym miał inny pomysł, jak cię uratować.
   Zamknęła oczy. Dłonie ułożone na sukni zmięły piękną satynę.
   „Już wiedziałam… więc dlaczego to znowu tak…?” – Wilgoć zapiekła pod powiekami. Zacisnęła je mocniej, czując złość na nieposłuszne ciało.
   Kapitan zrobił krok bliżej, a jego głos nabrał stanowczości:
   – Na początku to było trudne. To prawda. Ale potem… kiedy uwierzyłem… a może wmówiłem sobie, że mam twoje pozwolenie i kiedy pocałowałem twoją dłoń… już nie miałem wątpliwości…
   Blanca otworzyła oczy szeroko i znieruchomiała, słuchając uważnie.
   – Każda sekunda, w której cię… budziłem… Im dalej, tym cudowniej… aż do miejsc, o których nawet nie śmiałbym marzyć… Nie sądziłem nawet, że może być coś tak… I nie żałuję, choć pewnie powinienem…
   Niemal przestała oddychać. Słuchała całą sobą, czując, że z każdym słowem robi się coraz lżejsza.
   – Ja wręcz… wstyd się przyznać, bo to okropne, ale… ja… cieszyłem się z twojej klątwy… Prosiłaś o szczerość… Więc szczerze: tak, cieszyłem się! Że zasnęłaś, że wszyscy zasnęli… że dzięki temu musiałem zrobić coś, czego nigdy nie śmiałbym… Wybacz mi, proszę, ale taka jest prawda. Wstyd mi i rozumiem, jeśli…
   Przerwało mu głośne pukanie do drzwi.
   W głowie Blanki panował radosny chaos. Czuła, że przez zaciśnięte gardło nie przejdzie żaden dźwięk. Nie odwracając się od okna, machnęła w kierunku drzwi.
   Roberto zareagował błyskawicznie, mówiąc:
   – Już otwieram… – Usłyszała, jak idzie w kierunku wejścia. – To pewnie Juanita…
   Królewna bała się mrugnąć – wilgoć na dolnych powiekach coraz mocniej napierała, by spłynąć po policzkach. Wpatrzona za okno, usłyszała głos służącej:
   – Dziękuję, don Roberto.
   – Kto to wszystko zje? – zapytał wesoło kapitan. – Daj, pomogę…
   – Nie trzeba, don Roberto! – zaprotestowała dziewczyna. – Ja sama…
   – Daj spokój, Juanita. I proszę, przestań już z tym donem…
   Rozległy się brzęki sztućców i porcelany, oznaczające zapewne krótką walkę o tacę. Blanca próbowała wykorzystać czas – oddychała głęboko i powoli. Jak zawsze, gdy miała zagrać na lutni dla dworu.
   W końcu z głośnym stukiem posiłek znalazł się na stole, a potem odezwała się Juanita:
   – Wasza Wysokość, sierżant Delgado powiedział, że kapitan jest potrzebny w koszarach…
   Zapadła cisza, a królewna skupiła się, by jej głos zabrzmiał naturalnie.
   – Idź więc, don Roberto – szepnęła.
   Młodzieniec pożegnał się i wyszedł, a Juanita zbliżyła się z cichym szelestem sukni.
   – Pani, czy…?
   Odwróciła się do służącej. Ta zamarła.
   – Señorita! – Podbiegła. – Co się stało? – Sięgnęła w kierunku ramienia królewny, ale powstrzymała się.
   Blanca uśmiechnęła się do zaniepokojonej służącej.
   – Nic się nie stało, Nita…
   – Twoje oczy, Señorita… Czy… – Zmarszczyła brwi. – Czy to przez kapitana? – Juanita nagle się zdenerwowała. – Czy on znowu powiedział coś…? Wasza Wysokość, nie warto się smucić… Nie warto… A ja mu zaraz wszystkie zasady jeszcze raz wytłumaczę!
   Zaskoczona wybuchem dziewczyny Blanca zamrugała; uwolnione łzy popłynęły po policzkach.
   – Nie, Nita! – roześmiała się. – Jesteś kochana, ale on nic… – Pokręciła głową. – To tylko wygląda, jakbym… – Wskazała na swoją twarz. – …ale ja wcale nie…
   Rozgniewana służąca patrzyła z wyraźnym powątpiewaniem, więc królewna pogładziła jej policzek, mówiąc:
   – Naprawdę, querida... – Dotyk sprawił, że czoło Juanity natychmiast się wygładziło. – Ostatnio tyle się wydarzyło… a ja… – Odetchnęła głęboko. – Niektórymi sprawami za bardzo się przejmuję.
   Zdezorientowana służąca uśmiechnęła się, a Blanca przytuliła ją mocno, szepcząc:
   – Nieważne… Cieszę się, że mam taką dwójkę obrońców.

Rozdzial 19

   Blanca wyszła z łaźni i zamknęła za sobą drzwi. Ciepły blask lampy oliwnej rozświetlał twarz królewny – drżąc, muskał czoło i policzki, a gładka skóra lśniła od różanego olejku. Na ustach pokrytych warstwą miodu i pszczelego wosku błąkał się delikatny uśmiech.
   Podeszła do stołu, dłonią osłaniając płomień, a cienie słupów łoża przebiegły po kamiennych ścianach w przeciwną stronę. Odłożyła lampę i nachyliła się nad nią – haftowany len drgnął, gdy ukryte pod nim pełne piersi zakołysały się. Nabrała powietrza, składając wargi jak do pocałunku.
   Tchnęła.  
   Płomień zamigotał i zapadła ciemność.
   Cicho skrzypnęło okno, a podmuch od strony lasu poruszył zasłonami. Królewna wciągnęła głęboko zapach pinii zmieszany z tymiankiem i szałwią z podzamkowych łąk. Choć niebo jaśniało jeszcze ostatnią łuną zmierzchu, tuż nad lasem pojawiły się dwie pierwsze gwiazdy. Blanca stała jeszcze chwilę, usiłując przypomnieć sobie ich nazwy.
   W końcu poddała się i z westchnieniem wspięła na łoże. Ułożywszy się wygodnie na miękkiej pościeli, przymknęła oczy.
   Świadomość, że za drzwiami czuwa Roberto, dawała przyjemne poczucie bezpieczeństwa i… coś jeszcze. Mieszanina niepokoju i radości zawirowała w brzuchu królewny. To uczucie wracało do niej przez całe popołudnie, od kiedy zrozumiała z jakim entuzjazmem młodzieniec ją uratował.
   Po raz kolejny uśmiechnęła się.
   Postanowiła, że nigdy nikomu nie wyjawi całej prawdy – kapitan zginąłby tego samego dnia, gdyby dowiedziano się, jak głęboko sięgnęły jego usta.
   „I język…” – przeciągnęła się, a gładkie uda przez chwilę mocniej przytulały się do siebie.
   Ciszę komnaty przerywało jedynie odległe cykanie świerszczy i głuche odgłosy kamieni, które rozgrzane letnim słońcem stygły w chłodzie nocy. Blanca ułożyła wygodniej głowę na poduszce, otulona zapachem dodanej do pierza lawendy.
   Sen jednak nie nadchodził.
   Po dłuższej chwili otworzyła oczy, by spojrzeć na drzwi. Przez szparę pod nimi przesączał się stłumiony blask z korytarza. Wyżej na drewnianej powierzchni coś przyciągnęło jej wzrok – ledwie widoczny w ciemności niewielki prostokąt.
   „Szczelina z zasuwką!” – Usiadła na łożu.
   Wąski otwór przykryty był metalową klapką. Nigdy z niego nie korzystała, bo i po co – zawsze wystarczyło klasnąć. Chwilę patrzyła bez ruchu.
   „Właściwie… po co miałabym tam zaglądać?”
   Znów się położyła. Przewracała się z boku na bok, a w jej głowie mimo woli zaczęły układać się zdania, które mogłaby powiedzieć kapitanowi. Każde następne było bardziej zabawne i celne. W końcu – wodząc palcem po rzeźbieniu na drewnianym słupie – zrozumiała, że nie zaśnie, dopóki przynajmniej nie spróbuje otworzyć wizjera.
   Podeszła cicho do drzwi i dotknęła zimnego mosiądzu. Nacisnęła ostrożnie, obawiając się zgrzytu, metal jednak przesunął się bezgłośnie. Na chwilę zmrużyła oczy, a kiedy wzrok przywykł do jasności, zbliżyła twarz.
   W polu widzenia był jedynie fragment kamiennej ściany korytarza, a na nim wisząca na łańcuchu samotna lampa oliwna. Już po chwili usłyszała szelest przewracanej kartki i ciche westchnienie.
   „Siedzi na ławie i chyba coś czyta... Zaraz, to on umie czytać?”
   Gdzieś przepadły wszystkie błyskotliwe zdania, którymi chciała go zaskoczyć. Przez chwilę przygryzała koniuszek języka, próbując sobie coś przypomnieć, aż w końcu zrobiła jedyną rzecz, która przyszła jej na myśl.
   Cicho parsknęła – jak koń.



   Znajomy odgłos poderwał byłego stajennego na równe nogi. Osłupiały młodzieniec rozglądał się po korytarzu. Widok zagubionej twarzy był zbyt zabawny, by Blanca mogła się powstrzymać od śmiechu.
   Usłyszawszy chichot, kapitan natychmiast spojrzał na niewielką szczelinę w drzwiach.  
   – To Wasza Wysokość? – zapytał z wesołym zdumieniem, kładąc ręce na biodrach. – A niech to! Brzmiało zupełnie jak Bruja. Ona zawsze przed snem musi dostać marchewkę. Czy ty Pani masz podobne zwyczaje? Mam przynieść z kuchni?
   – Ciszej, Roberto! – syknęła ze śmiechem.
   Rozejrzał się.
   – Nikogo tu nie ma – powiedział, ale zniżył posłusznie głos.
   – I nie, wcale nie chcę marchewki.
   – Nawet gdybyś chciała, to tu raczej by się nie zmieściła… – Przyglądał się z ciekawością podłużnemu otworowi. – Hm, czy za nocną rozmowę z królewną grozi mi topór?
   – Nie, ale jeśli mnie zobaczysz, to tym razem na pewno stracisz głowę!
   – Widzę oczy... – Z niepokojem dotknął szyi.
   – Oczy możesz. I niech tak zostanie…
   Roberto wpatrywał się w nią intensywnie. Guziki jego munduru były rozpięte, ukazując pod spodem błyszczącą kolczugę. Młodzieniec przechylił głowę i zaczął coś mamrotać.
   Blanca zbliżyła twarz do wizjera, próbując coś usłyszeć.
   – Nie rozumiem – szepnęła.
   – Skora już mowa o oczach… – Wyprostował się, odchrząknął i nagle zaczął recytować:

      Stawu rzęsa – pod nią czyste… czystego… złota głębiny.
      Dno ściele noc, w niej gwiazdy błyszczą uwięzione.
      Dusze niewolne, lecz żadna nie liczy godziny.
      Po kres czasu… bursztynowym ogniem rozpalone.

   Na końcu ukłonił się wesoło, a królewna zamknęła nieświadomie otwarte usta. Wiersz był chyba ostatnią rzeczą, którą spodziewała się usłyszeć od byłego stajennego. Przez chwilę zupełnie nie umiała znaleźć słów.
   – Roberto… – powiedziała w końcu i odetchnęła głębiej. – To było piękne… ale ty to tak sam…?
   – Oczywiście, że nie sam. – Kapitan z uśmiechem podniósł do wizjera niewielką książkę. – Wcześniej ten wiersz był o oczach zielonych. Zmieniłem tylko kolor…
   – No tak… ale taka zmiana też nie jest łatwa… – Pokręciła głową z podziwem. – Zgrabnie ci to wyszło. Nie wiedziałam, że lubisz poezję. Że w ogóle umiesz…
   – Czytać? – Wzruszył ramionami. – Matka nauczyła mnie jeszcze przed szachami. A co do wierszy – jeszcze nie wiem co o nich myśleć. Po prostu… w mojej nowej komnacie znalazłem dwie książki, a ta druga odstraszyła mnie grubością…
   Blanca uśmiechnęła się.
   – Zaskakujesz mnie, kapitanie. I to bardzo.
   – Na pewno nie tak, Pani , jak ty mnie tym parsknięciem. Przez chwilę poczułem się znowu jak w stajni.
   Zaśmiała się cicho, a resztki senności zniknęły całkowicie. Przypomniała sobie rozmowę, którą przerwało przyjście służącej.
   – Wcześniej, kiedy skończyliśmy grać, zacząłeś mówić o… tamtej trudnej chwili… o budzeniu. Ja nie zrozumiałam wszystkiego... – mówiła z bijącym sercem. – Juanita nam przerwała…
   – Próbowałem powiedzieć, że to nie było aż tak trudne... – Podrapał się w głowę. – Tylko na początku… Hm, naprawdę nic nie pamiętasz?
   Królewna zawahałą się. Najłatwiej byłoby potwierdzić kłamstwo, ale na samą myśl o tym coś w niej zaprotestowało.
   – Czasem… czasem wydaje mi się… że może trochę pamiętam… fragmenty… takie rozmyte i… zaraz potem wydaje mi się, że to musiał to sen.
   Roberto wpatrywał się uważnie.
   – Rozumiem. – Pokiwał głową. – Czasem też nie do końca wierzę, że to się wydarzyło.
   – Przed procesem, nie mogłam znać szczegółów, ale teraz jesteś już bezpieczny.
   – Te szczegóły… – Spojrzał w bok. – Martwię się, co o mnie pomyślisz…
   – Co miałabym pomyśleć? Wszystko co zrobiłeś, zrobiłeś dla królestwa.
   Skrzywił się lekko.
   – Ja… nie do końca dla królestwa… – Zbliżył się i jeszcze zniżył szept. – No dobrze. Zacznijmy od tego, że powinnaś… lepiej się przykrywać.
   Z wysiłkiem opanowała odruch spuszczenia wzroku, mimo że już wcześniej domyślała się, że widział ją nago – w końcu tak właśnie zasnęła. Inaczej było jednak snuć domysły, a inaczej usłyszeć to wprost od Roberto.
   – Więc… no tak… – Policzki królewny zrobiły się gorące. – Kto mógł przewidzieć, że tak nagle zasnę? A ty… mam nadzieję, że od razu zamknąłeś oczy?
   Oparła mocniej dłonie o drzwi.
   – Oczywiście. – Skinął głową. – Przykryłem cię, nie patrząc.
   Przełknęła ślinę.
   – Dziękuję… to bardzo szlachetne…
   „Stajenny, a taki honorowy…”
   – Chociaż… to było bardzo trudne, bo… wybacz śmiałość, ale jesteś bardzo piękna… – Blanca uśmiechnęła się w ciemności. – I ja oczywiście domyślałem się, że… wszędzie jesteś piękna… no ale nie sądziłem, że aż tak…
   „A jednak nie taki do końca honorowy…” – Uniosła wesoło brwi.
   – Miałeś przecież zamknięte oczy, prawda?
   – Tak ale… – Przechylił głowę, pocierając kark. – No był ten moment, zanim je zamknąłem… dosłownie chwilka…
   – Roberto…
   – I nawet ta chwilka…
   – Proszę! – przerwała szybko. – Mów, co było dalej…
   Królewna była oczywiście świadoma swojej urody, ale czuła, że nadchodzące komplementy byłyby zbyt śmiałe. Poza tym, głęboko przekonana o nadmiernej obfitości swoich kształtów, i tak wątpiłaby w ich szczerość.
   Roberto umilkł na moment, odetchnął, po czym zaczął mówić o nieudanych próbach budzenia.
   – Rzeczywiście byłeś zdesperowany… – powiedziała ciepło, usłyszawszy o occie i zasłanianiu ust. – Dobrze, że mnie nie udusiłeś…
   – Byłem ostrożny... – Uśmiechnął się, ale od razu spoważniał. – Ja… myślałem, że to już koniec, że… nie uda mi się. I wtedy… pocałowałem cię w rękę. Nie wiem dlaczego. To był odruch, ale to właśnie coś zmieniło. Poruszyłaś się… zaczęłaś inaczej oddychać.
   – To pamiętam… – Blanca bezwiednie dotknęła lewej dłoni.
   – Pewnie tylu pocałunków, nie przyjęłaś w trakcie wszystkich hołdów… – Królewna zaśmiała się cicho. – Ale to wszystko było za mało i w końcu… pocałowałem policzek… To było…
   – Straszne?
   – Oj, bardzo, Wasza Straszność. Twój policzek był przerażająco gładki. Prawie umarłem…
   Z uśmiechem dotknęła policzka. Rzeczywiście – gładki. A przy tym taki gorący.
   Nagle pojawiły się wątpliwości. Czy na pewno chciała wszystko usłyszeć? Przecież nie powinni o tym rozmawiać…
   Szybko odegnała natrętne myśli.
   – Co dalej?
   Przestąpił z nogi na nogę.
   – Policzek również nie wystarczył, by cię obudzić i… sam nie wiem do końca, jak to się stało… – mówił coraz wolniej. – Chwile później całowałem już twoje… usta. – Przy ostatnim słowie Roberto opuścił wzrok na dywan na korytarzu. – Wybacz, wiem, że nie miałem prawa…
   Ciepły dreszcz przebiegł całe jej ciało. Wstyd, ale i coś więcej. Wciągnęła dolną wargę i dotknęła jej językiem. Smak miodu z żywiczną nutą pszczelego wosku zmieszał się ze wspomnieniami tamtej słodyczy.
   Milczała, wpatrzona w pełnego napięcia młodzieńca. Jeszcze niedawno tę nagłą powagę znów naiwnie odczytałaby jako niechęć.  
   Teraz wiedziała już lepiej.
   Szacunek Roberto, zwykle ukryty pod maską zuchwałości, różnił się od pustych ukłonów innych poddanych. Był szczery i skierowany na nią, nie na koronę. Młodzieniec nagle wydał się jej jeszcze bliższy.  
   „A przecież to ja pierwsza go pocałowałam…”
   – Roberto… – szepnęła. – Miałeś moje pozwolenie…  
   Podniósł wzrok. Widać było, że potrzebował to usłyszeć.
   Blanca mówiła dalej:
   – Więcej niż pozwolenie… ja… – Pokręciła głową – Jestem ci tak bardzo wdzięczna…
   Ślad uśmiechu pojawił się na mocno zarysowanych ustach młodzieńca, a królewnę wypełniło wspomnienie ich siły i entuzjazmu – niemal znów poczuła aksamitną miękkość ukrytą wśród zachłannej szorstkości.  
   Gdzieś nisko pojawiło się rosnące napięcie i… rozluźnienie. Pozornie sprzeczne odczucia łączyły się i przenikały, stając się coraz trudniejsze do zignorowania.
   Oczy Roberto błysnęły mocniej.
   – Myślałem, że to wystarczy, bo stawałaś się coraz bardziej… obudzona. Przyszło mi do głowy, że już nie śpisz… ale wtedy szepnęłaś, że… potrzeba jeszcze więcej…
   Wzięła głęboki oddech, a koszula nocna napięła się na piersiach. Uniosła brwi, bo lekki nacisk lnu stał się pieszczotą dla nagle wrażliwej skóry – niemal jak wtedy w stajni.
   „Ta rozmowa…”
   Milczała, próbując poradzić sobie ze wzbierającą falą wyrzutów sumienia, aż w końcu Roberto zapytał:
   – Blanca? Czy…?
   Zamrugała.
   – Ja… usiłuję sobie przypomnieć… Mów dalej…
   W twarzy młodzieńca znów pojawiło się napięcie.
   – To… coraz trudniejsze… Nie wiem, czy potrafię…
   – Spróbuj…
   – Całowałem cię cały czas. Niżej i niżej, aż … wybacz … dotarłem tam, gdzie nawet…  
   Wstyd królewny narastał, ale zagłuszał go jej coraz szybszy oddech.
   – Nie rozumiem… Powiedz otwarcie…
   – Ech… Dotarłem do tego miejsca… tego najbardziej… – Szept Roberto stał się niemal niesłyszalny. – Między twoimi udami...
   – I ty… ty mnie tam pocałowałeś? – Jej głos zadrżał. – Naprawdę?
   Zdumienie nie było udawane. Choć pamiętała – wciąż nie mogła w to uwierzyć.
   – Naprawdę…
   Przygryzł wargę, patrząc z niepokojem.
   Mimo że widział tylko jej oczy, zasłoniła dłońmi całą twarz i jęknęła z zażenowania.
   – Blanca, proszę! – usłyszała. – Wybacz mi! Ja wtedy… ja naprawdę wierzyłem… i miałem rację, bo to zadziałało!
   Królewna długo milczała, tocząc zaciekłą walkę z paraliżującymi emocjami. Pokonawszy je w końcu, oparła dłonie o drzwi.
   Musiała to wiedzieć na pewno.
   – Tym razem nawet nie próbuj mi mówić… Przecież coś takiego musiało być dla ciebie… okropne!
   – Piękne, Blanca! To było piękne.
   Żarliwy ton jego głosu rozwiał ostatnie obawy królewny. Nie wymyśliła sobie tego. Nagle wróciło wszystko, co czuła w tamtej chwili – całe uwielbienie, jakie jej wtedy okazał. Crescendo odczuć które wznieciło burzę ognia w całym ciele.
   Nagle pojęła, jak bardzo to wszystko jest prawdziwe. To nie były puste słowa ani marzenia senne. Pod drżącymi palcami miała twarde drewno… a za nim stał mężczyzna. Ten, którego usta poznały jej ciało i którego oczy patrzą w nią tak...
   Przestraszyła się. W jego spojrzeniu było zbyt wiele ognia.
   – Roberto, ja… Ja nie wiem czy my…
   – Blanca, wyjaśnię wszystko dokładnie, każdy szczegół… jeśli naprawdę chcesz to usłyszeć…
   „Nie! Już wystarczy. Pozwoliłaś na zbyt wiele…”
   Otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.  
   W przedłużającym się milczeniu Roberto sam zaczął mówić:
   – Ja wtedy przestałem myśleć, że cię ratuję… Zatraciłem się… zatonąłem w tobie… – szeptał coraz żarliwiej. – Nie myślałem, że śpisz, bo czułem twoją obecność… bliskość… Im dalej…
   „Blanco Antonio!” – Drgnęła; własne myśli zabrzmiały jak reprymenda. „Natychmiast przerwij tę rozmowę!”
   – Roberto… – powiedziała słabiej, niż zamierzała.
   – Tak, wiem... wiem. Jesteś…
   „W tej chwili!”
   – Królewną – powiedziała z naciskiem. – Tak. Jestem i… już wyjaśniłeś wystarczająco. Sama prosiłam, ale więcej nie wolno nam tak rozmawiać…! – Potrząsnęła głową. – To zbyt… Nie powinniśmy nawet o tym myśleć…
   Czy to były jej słowa? Każde kolejne wydawało się coraz bardziej obce, jakby ktoś je wkładał w jej usta.
   Roberto znieruchomiał.
   – Nie myśleć? – Zmarszczył brwi. – Nie mówić, jeszcze bym zrozumiał, ale… nie myśleć?
   Blanca czuła, że brakuje jej powietrza.
   – Tak! – wyrzuciła z siebie. – Musimy o tym zapomnieć.
   Zamarł. Przez chwilę kręcił głową w ciszy, po czym spojrzał surowo.
   – Nie – powiedział powoli i stanowczo. – Ja nie chcę o tym zapominać.
   Zaskoczona sprzeciwem, nie odezwała się. Roberto mówił dalej:
   – Wiem, że jesteś królewską córką. – Jego głos był chłodny i zdecydowany. – Ja… znam swoje miejsce, Blanca. Broniąc cię, mogę być trochę bliżej, ale… nigdy nie będę blisko. – Wyprostował się. – Nie chcę zapomnieć żadnego twojego słowa, żadnej chwili z tobą… Zwłaszcza tamtej! Mam zamiar je wspominać tak często, jak mi się podoba. To jedyne, co mogę mieć i… – Rozłożył ręce. – …to mi wystarczy.
   Serce Blanki biło mocno. Słowa młodzieńca i twarde spojrzenie dotknęły ją gdzieś bardzo głęboko, przywracając jasność myśli. W milczeniu odzyskała nad sobą kontrolę, odpychając tę spanikowaną część siebie, która zaczęła mówić niemal od rzeczy.
   Uniósł brodę, zdawał się być wyższy.
   – Nie zapomnę. Chyba że… wydasz polecenie. Przysiągłem ci posłuszeństwo, więc każde wykonam, ale musisz wiedzieć… jeśli to zrobisz…
   Powinna to zrobić. Szepnąć rozkaz, zatrzasnąć wizjer i zapomnieć.
   Zniknąłby wstyd i niestosowne pragnienia…
   Tylko… czy naprawdę mogła?
   – Nie, Roberto… Nie rozkażę tego… Ja… nie chcę, żebyś zapomniał.
   Wypuścił wstrzymywane powietrze.
   W narastającej ciszy Blanca wciąż słyszała słowa młodzieńca – rozsądne, szczere i pełne pasji. Uratował ją dwukrotnie, ryzykując życiem. Doskonale wiedział, że jedyne, co może mieć, to wspomnienia. A ona? Najpierw sama go zachęcała, potem przerwała, kiedy mówił tak pięknie – a na końcu…
   “Prawie kazałam mu zapomnieć…” – Zacisnęła zęby.
   Sumienie zapiekło mocniej, niż kiedykolwiek. Rozdarta, próbowała uporządkować myśli, czując narastającą złość na samą siebie, etykietę i prośby matki.
   Roberto wpatrzył się uważnie w wizjer, unosząc brwi.
   – Ależ Wasza Wysokość, proszę się tak nie denerwować… – szepnął wesoło. – Wiem, że bywam bezczelny, ale… sama myśl, że musiałbym zapomnieć…
   – Nie jestem zła.
   – Przecież widzę…
   Wzrok Blanki złagodniał.
   – Wyjątkowo nie chodzi o ciebie. Ja… czasem naprawdę mam dość bycia królewską córką… Wszystkie te zasady…
   Roberto spojrzał z błyskiem w oku.
   – No to zastanówmy się, co by było, gdybyś nie była królewną.
   – Nie wiem, czy potrafię sobie to wyobrazić...
   – Pomogę ci. – Zmrużył oczy. – Na pewno nie rozmawialibyśmy w ten sposób.
   – Dlaczego nie?
   – Nie przez wizjer. Ja… otworzyłbym te drzwi… wyłamał, jeśli trzeba…
   Uśmiechnęła się na myśl o tym, jak Roberto niszczy kolejny zamek.
   – Znowu? To takie nierozsądne... Obudziłbyś pół zamku, a przecież wystarczyłoby poprosić…
   – Otworzyłabyś mi?
   Udała, że się zastanawia.
   – Gdybym nie była królewną… Wygodniej byłoby rozmawiać przy stole…
   Spojrzenie Roberto zapłonęło mocniej.
   – Przy stole? Nie sądzę… a na pewno niezbyt długo…
   – Nie długo? Zasnąłbyś?
   Roześmiał się.
   – Nie o to chodzi
   – Więc o co?
   – Wybacz, ale to coś z tych rzeczy, o których już więcej nie mogę mówić.
   Chwilę milczała.
   – Gdybym nie była królewną, te rzeczy nie byłyby aż tak niestosowne, więc możesz mówić.
   Zdziwiony, skrzyżował ręce na piersi.
   – A czy zaraz znowu nie zmienisz zdania?
   – Możliwe. Mówiłam, że ze mną nie będzie ci łatwo… A zatem pytam: dlaczego byś nie rozmawiał ze mną?
   Uniósł głowę.
   – Rozmowa o budzeniu nie miałaby sensu… Słowa bledną przy tamtej chwili… Rozsądniej byłoby to pokazać.
   Blanca uniosła wysoko brwi.
   – Aha…? I to właśnie rozsądek ci to podpowiedział?
   – Oczywiście. W ten sposób wszystko byś sobie przypomniała i… poczuła, nieprawdaż? Przez czyny, nie przez słowa…
   – A więc tak to sobie obmyśliłeś… – Kiwała głową. – Tyle trudu dla zwykłej kobiety…
   – To nie korona czyni cię niezwykłą, Pani.
   Uśmiechnęła się, słysząc wytworny komplement z ust młodzieńca, który jeszcze wczoraj był stajennym.
   – Opowiedz, Roberto – szepnęła. – Jakby to wyglądało…
   – Jak sobie życzysz.
   Zamyślił się, a dłonie królewny nerwowo wygładziły fałdy koszuli. Oczy Roberto zalśniły, a jego wzrok jakimś sposobem wydawał się sięgać do jej komnaty. Zaczął mówić szeptem:
   – Ułożyłbym cię na łożu i jak wtedy – całowałbym twoją dłoń… za każdym razem odrobinę wyżej… mocniej… nadgarstek… przedramię…
   Słowa wniknęły w nią, a ciało natychmiast zapłonęło. Jakby ktoś rzucił suche gałązki na tlący się żar. Dreszcz wspiął się po jej ręce – drobne włoski podnosiły na skórze w miejscach, o których mówił Roberto.
   – Widzę… – Przełknęła ślinę. – …że to byłby bardzo śmiały pokaz…
   – To dopiero początek. W co jesteś ubrana, jeśli wolno zapytać?
   – Nie wolno. – Udała oburzenie. – Co to w ogóle to za pytanie?
   – Czy gdybyś nie była królewną, odpowiedziałabyś?
   Zerknęła w dół na siebie.
   – Myślę, że również nie. Ale skoro bym cię wpuściła, to sam byś zobaczył, że sypiam w koszuli nocnej…
   Ukłonił się.
   – A zatem, ściągnąłbym ją z ciebie i ułożył na krześle…
   – Ależ kapitanie! Nie wierzę własnym uszom! – Udała oburzenie. – Skąd przypuszczenie, że pozwoliłabym na coś takiego?
   – To proste. Spojrzałbym w twoje oczy i z ich bursztynowego ognia odczytałbym zgodę.
   – Ach tak, poeto? A jeśli byś jej tam nie znalazł?
   – Wtedy bym przestał, ale Blanca… ja patrzę teraz i widzę…
   – Proszę, proszę... Uważaj z tym czytaniem, kapitanie… Nie boisz się, że moje oczy zniewolą ci duszę? – Spojrzała przez wizjer groźnie.
   Uśmiechnął się ciepło.
   – Powiedz, czy się mylę.
   Zanurzyli się na chwilę w ciszy. Serce młodej kobiety zabiło mocniej. Tym razem już nie zamierzała się zatrzymywać. Czując, jak przekroczona granica coraz bardziej się oddala, jej sumienie drgnęło po raz ostatni.
   „To tylko rozmowa...” – uspokoiła je. „On przecież wie, że to jedyne, co może mieć…”
   – Dobrze. Załóżmy – rzecz jasna tylko w rozważaniach – że, nie będąc królewną, zgodziłabym się… Noc jest dość ciepła…
   Roberto w wizjerze uśmiechnął się z satysfakcją.
   – Wtedy, niepowstrzymywany koszulą, całowałbym ramię i szyję…
   Królewna milczała, powstrzymując drżenie, gdy nieposłuszna wyobraźnia odmalowywała kolejne słowa młodzieńca.
   Zbliżył się do szczeliny. Widziała teraz jego twarz wyraźniej. Jasny cień zarostu pokrywał surowy zarys szczęki. Wśród męskiego zapachu żywicy i ziół, poczuła ciepły oddech, a w nim przyjemne nuty suszonych gruszek i czegoś jeszcze. Wciągnęła głębiej powietrze.
   Orzechy? Poczucie bliskości stało się jeszcze silniejsze.
   Roberto szeptał:
   – Potem całowałbym twoje włosy… policzki… szukając pozwolenia na więcej.
   – Nigdy byś go znalazł, biedaku. – Zrobiła smutną minę.
   Przerwał, zaskoczony. Odczekała jeszcze chwilę, zanim wyjaśniła:  
   – Bo miałabym zamknięte oczy…
   Zacisnął usta, powstrzymując uśmiech.
   – A zatem… – powiedział w końcu – …musiałbym zaryzykować i odnaleźć usta…
   „Czekałyby na ciebie…” – odpowiedziała tylko w myślach, a wargi mimowolnie prześlizgnęły się po sobie.
   – …żeby w pocałunku odnaleźć przyzwolenie. – dokończył.
   – Lub jego brak… – przypomniała.
   – Lub jego brak. – zgodził się.
   Policzki królewny płonęły coraz mocniej.
   – Zakładając, że doszukałbyś się zgody… tej innej Blanki, bez korony…
   – Skoro tak… – Roberto patrzył nieprzytomnie. – Całowałbym ją długo… dłużej i mocniej niż ciebie wtedy… Wciąż pamiętam, jak jej… twoje wargi były miękkie… Kiedy się skupię, pamiętam nawet smak…  
   Spojrzał przelotnie na swoją dłoń i szeptał dalej:
   – Wtedy nie ważyłem się dotknąć, ale… jakże chciałem. A teraz gładziłbym twój policzek… włosy… ani na moment nie przestając całować. Sięgnąłbym niżej… na twoje… na te dwie…
   Słowa młodzieńca, wypowiedziane pełnym pasji głosem, wdzierały się w nią, coraz bardziej rozpalając wyobraźnię i pragnienia.
   Odruchowo ujęła piersi. Miękkie i ciężkie. Zwieńczone twardym napięciem. Chciała poczuć na nich ciepło jego dłoni. Niżej, jej ciało miękło jak rozgrzana świeca, ze środka której wypływają pierwsze roztopione krople wosku.
   Milczała, aż w końcu Roberto się zaniepokoił.
   – Ja… wybacz… czy znowu przekroczyłem…?
   – Już dawno… Ale mów dalej. Tylko powoli – szepnęła, zafascynowana. – Chcę cię dobrze rozumieć…
   – Dobrze. – Pokiwał głową, biorąc głęboki oddech. – Tak. Powoli. Nie sądziłem, że… te rozważania będą miały na mnie taki wpływ.
   – Zapewniam cię, że na mnie również mają… To znaczy… miałyby, gdybym nie była królewną.
   Uśmiech przebiegł przez wargi młodzieńca.
   – Chciałbym dokładnie smakować każdy skrawek twojej skóry… każdy cal…
   – Każdy? Tych cali jest tak dużo…
   – Każdy. A na samym końcu, kiedy twoje uda otworzyłyby się szeroko… zrobiłbym dokładnie to, co wtedy. Tylko tym razem nie spałabyś i już nigdy byś nie zapomniała…
   Kiedy mówił, niemal znów poczuła dotyk jego warg – w tamtym miejscu. Odsunęła się od wizjera i oparła plecami o drzwi.
   – Blanca?
   – Ja… – Przełknęła ślinę. – Gorąco mi, ale… jestem tu…
   – Nie widzę twoich oczu… nie wiem, kiedy przerwać…
   – Po prostu… nie przerywaj.
   Po chwili milczenia Roberto wrócił do opisywania coraz śmielszych pocałunków.  
   W ciemności uniosła dłonie do twarzy. Drżały w świetle księżyca, który już jaśniał ponad lasem. Gładkie uda królewny przytuliły się do siebie mocniej, jakby chciały zagrodzić drogę niestosownym słowom. Te były jednak niepowstrzymane – niesione gorącym szeptem docierały wprost w najbardziej intymne i ukryte miejsce.
   Jak zahipnotyzowana słuchała, kiedy mówił o miękkiej, jedwabistej gładkości. Powoli i dokładnie oddał nieprzyzwoity zachwyt płatkami róży i soczystością brzoskwini, a ona przechyliła głowę, wiedząc, że ani kwiat ani owoc już nigdy nie będą dla niej takie same.
   Szept przycichł, zmienił się w szeleszczące tchnienie – pełne żaru, który pochłaniał wszystkie emocje królewny, aż w końcu nawet sam wstyd wybuchnął płomieniem.
   – Twoje wargi… tam… były jeszcze słodsze, jeszcze bardziej wilgotne…
   Umysł Blanki przestał się bronić; słowa młodego mężczyzny zmieniały jej ciało – było teraz miękkie, rozpalone i bezbronne. Pragnęło, by to wszystko stało się rzeczywistością. Chciała znów poczuć dotyk jego ust, ale tym razem w pełni świadoma.
   Dłoń królewny sięgnęła w kierunku klucza w zamku.
   „Przysięgałaś!” – Dotyk chłodnego metalu orzeźwił ją.
   Cofnęła rękę jak oparzona, z przerażeniem zdając sobie sprawę, co właśnie miała zamiar zrobić.
   Z bijącym sercem słuchała, jak kapitan mówił dalej. Przymknęła oczy, próbując wyrwać wyobraźnię spod władzy jego coraz bardziej zachrypniętego szeptu.  
   Bez rezultatu.
   Wszystkie zmysły wyostrzyły się w niemożliwy sposób – len koszuli nocnej stał się pieszczotą, a w zapachu letniej nocy nagle odnajdywała nuty kwiatów, choć żadnego z nich nie potrafiłaby nazwać. Przez chwilę miała wrażenie, że oprócz głosu słyszy szybkie bicie serca młodzieńca.
   Roberto wcale się nie zatrzymywał:
   – Gdybyś tylko nie była królewną… ja chciałbym więcej… nie tylko pokazać ci, jak cię obudziłem ale… wszystko… jak Javier i Juanita…
   – Ostrożnie, kapitanie… – Otworzyła oczy.
   Umilkł.
   – Ostrożnie, bo za bardzo rozbudzisz moją ciekawość i będziesz musiał opowiadać całą noc. Stracisz głos i jak będziesz rano wydawał rozkazy?
   Zaśmiał się cicho.
   – Na szczęście zmiany warty już blisko…
   – A zatem nie zwlekaj, tylko mów dalej…
   Posłusznie wrócił do przerwanej opowieści.
   Przyłożyła ręce do rozpalonych policzków. Roberto tłumaczył szczegółowo swoje coraz bardziej nieprzyzwoite pragnienia, a dłonie królewny znów ześlizgnęły się na przykryte lnem piersi.
   Przymknęła oczy, gładząc ciężkie, sprężyste ciepło. Rozpalona wyobraźnią skóra płonęła pod jej własnym dotykiem. Palce wędrowały, aż w końcu dotknęły nabrzmiałych szczytów.
   „Och…”
   Już się nie wahała – wszystkie wątpliwości przepadły. Pojawił się rytm, opuszki nacisnęły mocniej, jakby chciały wetrzeć słowa kapitana w drżącą pod lnem skórę.
   Słuchała, w jaki sposób ułożyłby ją, upewniał się, że jest jej wygodnie. Mówił, a każde kolejne zdanie było coraz bardziej nieprzyzwoite.
   – Patrzyłbym w twoje oczy… tak długo, aż zobaczyłbym w nich błaganie… i dopiero wtedy… Powoli… słuchając oddechu…
   Nagle umilkł, jakby gardło odmówiło mu posłuszeństwa.
   – Roberto…?
   – Ja… – wychrypiał. – Chyba rzeczywiście tracę głos…
   Blanca przysunęła się do wizjera. Zobaczyła, jak czerwony na twarzy Roberto trzyma rękę na szyi. Uśmiechnęła się. Czyżby żar jego słów spalał nie tylko jej duszę?
   – To pewnie kara za tak niestosowne opowieści… Zbliż się. Sprawdzę, czy potrzebujesz medyka.
   Spojrzał pytająco, ale zrobił, o co prosiła. W wizjerze ukazało się czoło i kilka jasnych pasemek włosów.
   Dotknęła go.
   Skóra Roberto była gorąca, lekko wilgotna. Pogładziła ją delikatnie i pojawiło się coś jeszcze. Jakby nieuchwytne drżenie pomiędzy ich ciałami.
   Cofnął się, a wrażenie zniknęło. Potarła odruchowo opuszek palca.
   – I co o tym myślisz, Pani? – Niebieskie oczy pojawiły się w wizjerze.
   Głos młodzieńca łamał się od emocji. Pomyślała, że nie tylko ona zmaga się z burzą we wnętrzu.
   Dotknęła własnego czoła.
   – Będziesz żył. Moje jest jeszcze cieplejsze.
   – Cieplejsze? Nie wierzę…
   – Zobacz sam. – Nachyliwszy się, przytknęła czoło do wizjera.  
   Dotyk pojawił się niemal od razu.
   – A niech to… – Usłyszała. – Będzie trzeba medyka wołać… Tylko co ja mu powiem?
   Uśmiechnęła się na myśl o współdzieleniu z nowym kapitanem dziwnej gorączki.
   Przesunęła twarz w górę, by znów spojrzeć na Roberto. Ten jednak nie cofnął palca i jego dotyk prześlizgnął się w dół po czole królewny. Jej powieki zadrżały, gdy musnął nos.
   – Co robisz? – Odsunęła się, oburzona. – Natychmiast zabierz palec, kapitanie!
   Przez chwilę udawał, że próbuje.
   – Obawiam się, że utknął – skłamał bezczelnie.
   Oparła dłonie na biodrach, wpatrzona w intruza wystającego ze szczeliny.
   – Nie boisz się, że go odgryzę?
   – Nawet Bruja nie dała rady…
   Zbliżyła usta do palca, który wciąż wystawał ze szczeliny.
   – Jesteś pewien? – szepnęła ostrzegawczo.
   Musiał poczuć ciepło jej oddechu, bo palec drgnął i cofnął się trochę. Blanca nachyliła się bliżej i dmuchnęła, by całkiem go przegonić. On jednak nagle sięgnął w jej stronę.
   Dotknął ust. Zaskoczona, znieruchomiała.
   Powinna się cofnąć, upomnieć go w ostrych, naprawdę ostrych słowach.
   Nie zrobiła nic.  
   Zastygła i nawet świerszcze umilkły. Trwali tak, aż w końcu palec poruszył się – lecz nie tak jak powinien. Nie do tyłu.
   Obrysował kontur ust, ślizgając się po resztkach wosku.
   Serce Blanki zabiło tak głośno, że miała wrażenie, że cały zamek je słyszy. Wargi zapłonęły. Poczuła, że ten dotyk znaczy o wiele więcej niż pocałunek, którym ją budził. Więcej niż wszystkie nieprzyzwoite słowa, jakie padły tego wieczora.
   W pełni świadomie zezwoliła na niego. Mimo, że była królewną. Palec młodzieńca delikatnie nacisnął. Wciąż mogłaby jeszcze się cofnąć. Zacisnąć usta.
   Nie zrobiła nic.
   Miękkie wargi poddały się i dotyk kapitana wniknął pomiędzy nie.
   Wydało jej się, że cała komnata się zakołysała. Musiała się oprzeć dłońmi o drzwi. Wszystkie myśli gdzieś zniknęły, a palec w ustach stał się eksplozją odczuć – punktem, w którym skupiło się całe doznanie.
   Drżące łaskotanie spłynęło aż do podbrzusza. Wnętrze zapłonęło nagłą potrzebą wypełnienia, zazdrosne o ten cudowny, sięgający głęboko dotyk.
   Roberto drgnął, jakby nagle zdał sobie sprawę z własnej śmiałości.
   „Wybacz…” – Usłyszała to, czy sobie wyobraziła?
   Palec zaczął się cofać. Nie mogła mu na to pozwolić. Już nie. Zbyt mocno pragnęła go w środku.
   Złapała zębami. Wystarczy, że musnęła, a Roberto natychmiast znieruchomiał, jakby tylko czekał na znak. Wciągnęła palec z powrotem. Powoli. Jakby wsysała słodkie, ciepłe jeszcze od słońca winogrono. Wsunął się posłusznie. Głębiej.
   Musiała sobie przypomnieć, by oddychać. Musnęła opuszek językiem. Palec poruszył się, oddając pieszczotę. Zamrugała, chłonąc poczucie intymności całą sobą. Przytłaczało ją, ale chciała być przytłoczona.  
   Drobne ruchy kapitana były czułe i pełne zachwytu – drżały od powstrzymywanej żądzy. Jego uwielbienie i strach przepływały przez nią, mieszając się z jej własnym wstydem.
   Pragnienie na dole wezbrało gwałtownie, stając się nie do zniesienia.
   Nie myśląc o tym co robi, zebrała fałdy koszuli nocnej i rozłożywszy na chwilę nogi, wsunęła między nie kłębek lnu – delikatnie, ale głęboko. Wcisnęła go w najbardziej rozpalone miejsce i zamknąwszy na nim uda, niemal odetchnęła z ulgą.
   Spragniona kobiecość drgnęła, przeszyta przyjemnością. Blanca bezwiednie poruszyła biodrami, a leniwy rytm wzmógł doznania.
   Tymczasem palec młodzieńca wciąż nabierał śmiałości. Przesuwał się po zębach, muskał wnętrze warg i końcówkę języka. Królewnę raz po raz przebiegały dreszcze.
   Każdy najmniejszy ruch czuła już nie tylko w ustach, ale w całym ciele. Echa dotyku spływały w dół, potęgowały się i rezonowały w piersiach i między udami. Nawet palce bosych stóp drżały pod wpływem odległej pieszczoty, wciskając się rytmicznie w drewno podłogi.
   W ciszy nocy coraz wyraźniej rozbrzmiewały dwa płytkie i rwane oddechy.
   Ucisk zwiniętej tkaniny przestał wystarczać. Stanęła szerzej; uwolniony rąbek koszuli zakołysał się w ciemności. Chwyciła zmięty materiał i uniosła; odsłaniając rozpaloną potrzebę. Druga dłoń już dotknęła gładkiego wzgórza tuż przed i tam zatrzymała się.
   Bliskość Roberto jednocześnie powstrzymywała ją i czyniła pokusę tysiąckroć silniejszą. Blanca wahała się, ale biodra przekręcały się same, powoli unosząc rozedrgane pragnieniem miejsce bliżej dłoni.
   W tym momencie palec naparł.  
   Wsunął się tak głęboko, jakby wnętrze ust królewny należało do niego. Zmarszczyła czoło. On cofnął się na chwilę i naparł ponownie. Przestała oddychać. Roberto już dawno przekroczył wszystkie możliwe granice.  
   Teraz bezwstydnie je deptał.
   Zamiast oburzenia – ogarnął ją zachwyt. Zamiast odskoczyć – przysunęła się bliżej, a usta objęły mocniej. Język poddał się i odwzajemnił rytm. Nie było już odwrotu.
   Palce królewny wtargnęły w spragnione gorąco między udami.
   „Ay, cielos…!”
   Spodziewała się rozkoszy, ale nie aż takiej. Oparła się cała o drzwi, gdy kolana prawie odmówiły posłuszeństwa. Przygryzła lekko palec kapitana. Zadrżał, ale utrzymał rytm. Odsunęła kolano w bok. Poczuła chłodny powiew, gdy jej ciało otworzyło się.  
   Sięgnęła głębiej.
   W nocnym powietrzu rozszedł się ciepły aromat agua de azahar, którą obmyła się wcześniej. Zapach kwiatu pomarańczy był inny niż zwykle – głębszy, pełen nut kobiecości i żądzy. Zmienił się jak lawenda, kiedy Blanca czasem rozcierała palcami świeżą gałązkę. Wonne piękno stało tak intensywne, że niemal nabrało koloru.
   Przez chwilę palce królewny błądziły niewprawnie w labiryncie różowych płatków, aż w końcu odnalazła miejsce, które wibrowało najsilniejszym pożądaniem – małe i twarde, ukryte wśród miękkości.
   Delikatnie nacisnęła i z trudem powstrzymała jęk. Zachwycona odkryciem, zamarła na chwilę bez ruchu, a potem palce rozpoczęły taniec w tym samym rytmie, w którym w jej ustach poruszał się Roberto. Z każdym zatoczonym kółkiem, czuła większe napięcie, jakby w tym malutkim miejscu gromadziła się cała jej żądza.
   Obmywana falami rozkoszy, z najwyższym wysiłkiem utrzymywała ciszę. Płuca płonęły od powstrzymywanego oddechu. Poczuła uniesienie, a ciało wyprężyło się, przygotowując się na nadciągającą eksplozję. W głowie kręciło się coraz mocniej i wydało się jej, że widzi rozbłyski. Jakby jakaś niewidzialna zapora w niej właśnie zaczynała pękać, uległszy ciężarowi doznań.
   Przyspieszyła ruchy.
   Gorący oddech wyrwał się spod kontroli – gwałtowny i urywany. Nie dbała, że Roberto usłyszy. Nawet chciała, by się domyślił.
   Nagle w oddali skrzypnęły ciężkie drzwi. Blanca otworzyła szeroko oczy.
   – Ktoś idzie…! – szepnął kapitan.
   Też usłyszała kroki. Palec zniknął, a koszula nocna opadła. Z przerażeniem sięgnęła do zasuwki. Wilgotne palce ślizgały się po metalu.
   „Maldita sea!”
   Błyskawicznie je wytarła i spróbowała ponownie.
   Udało się.
   Dysząc, oparła czoło o drzwi. Ciało tętniło bolesnym rozczarowaniem. Wargi i język mrowiły, nagle pozbawione wypełniającego je przed chwilą dotyku. Niżej, wnętrze kobiety jeszcze mocniej odczuło niespełnioną obietnicę i pulsowało pełne frustracji.
   Odgłos ciężkich butów narastał. Blanca weszła na łoże i zamknęła oczy, nasłuchując bez ruchu.
   – Panie, zmiana warty melduje się posłusznie.
   – O, Tomás! Witajcie, ale… czy to już czas? Nie przybyliście za wcześnie?
   Roberto starał się brzmieć pewnie, ale drżenie głosu zdradzało ukrywane emocje.
   – Ruszyliśmy, kiedy dzwon wybił trzecią wartę, Panie.
   – A, no tak, tak. Chyba się zaczytałem… – westchnął. – Dobrze, więc! – Odchrząknął. – Pamiętajcie, by mnie wołać, gdyby pojawił się ktoś podejrzany. Natychmiast.
   – Tak jest, don Roberto.
   – Będę w swojej komnacie… Tam, na końcu korytarza…
   – Oczywiście. Śpijcie dobrze, Panie.
   – I wy również. To znaczy… wy nie śpijcie, rzecz jasna. Dobrej… spokojnej warty.
   Blanca zacisnęła dłonie na kołdrze. Prysnęła nierozsądna nadzieja, że Roberto coś wymyśli i odeśle strażników. Słuchając oddalających się kroków, sama przez chwilę gorączkowo szukała w głowie jakiegoś wiarygodnego pretekstu, by kapitana zatrzymać. Nie znalazła.
   W oddali szczęknęły zamykane drzwi, a strażnicy pogrążyli się w szeptanej rozmowie.
   Oddech młodej kobiety wcale się nie uspokajał, a w dole brzucha ciążyło nierozładowane napięcie.
   „Co to właściwie było… Co się stało…” – Wpatrzona w bogato rzeźbiony sufit baldachimu, złapała się za głowę.
   Co znaczyły te wszystkie śmiałe słowa?  
   „Gdybyś nie była królewną…” – Wciąż słyszała żar i pragnienie w jego głosie.
   Ten palec… Dotyk tak bezczelny, a jednocześnie tak delikatny i czuły… Czy ona przy nim sięgnęła… tam?
   Myśli wirowały. Strach, wstyd i poczucie winy przeplatały się z tęsknotą i szczęściem. Raz za razem przeżywała to, co wydarzyło się przy drzwiach. Na przemian uśmiechała się i marszczyła brwi, a kiedy w końcu wspomniała rytm palca w ustach, jej oczy wypełniły się przerażeniem.
   Wszystkie te emocje przykrywała dojmująca fizyczna potrzeba – pragnienie niemal bolesne.
   „Co on mi zrobił…? Jak teraz zasnę…?” – pomyślała z irytacją, leżąc z szeroko otwartymi oczami.
   Wiedziała, że jego też wypełnił ogień. Czuła to w śmiałości dotyku, słyszała w oddechu. Przechyliła głowę, zastanawiając się, czy rumak kapitana napiął się jak u Javiera i czy sprawi właścicielowi kłopoty ze snem.
   „Z pewnością!” – Uśmiechnęła się.
   Obróciła się na bok i ułożyła wygodniej.
   Już miała zamknąć oczy, gdy wzrok padł na szafkę nocną.  
   Biała świeca.
   Leżała tuż przed jej twarzą. Ta, którą wcześniej wyciągnęła ze świecznika – nieskazitelnie czysta, nigdy jeszcze nie zapalona i wykonana z najlepszego wosku.
   Serce królewny zamarło, po czym gwałtownie przyspieszyło.
   „Nie, nie, nie! Nawet o tym nie myśl!” – Zacisnęła powieki.
   Leżała chwilę bez ruchu, jednak ciało reagowało, jakby wiedziało, co się wydarzy.  
   Gorące wnętrze drgnęło i zaczęło się zmieniać. Zniknęła pulsująca frustracja, a zamiast niej powoli wypełniała ją… gotowość.
   Szybko odwróciła się od szafki.
   „Skąd takie niegodne myśli…? Nawet by się nie dało… jest przecież za duża…”
   Po chwili znów zerknęła przez ramię na świecę. Ta rozszerzała się ku dołowi, a jej koniec był przyjemnie zaokrąglony. Owszem, gruby, ale nie bardziej niż u Javiera, a Juanita przecież nie narzekała…
   „Przestań… nie wolno ci!”
   Próbowała uspokoić oddech, ale ten samoistnie przyspieszał. Jej ciało, wcześniej tak gwałtownie zawrócone z samej granicy spełnienia, już nie prosiło. Ono żądało.
   Blanca zaczęła wygładzać po kolei wszystkie zmarszczki na kołdrze. Coraz wolniej, aż w końcu dłoń znieruchomiała.
   „Właściwie…“ – Oblizała wargi. „Może tylko spróbuję…”
   Sięgnęła do szafki. Biały wosk lgnął do palców, wydawał się ciepły, a przy tym w dziwny sposób jednocześnie twardy i delikatny. Pogładziła obłą końcówkę, czując rosnącą żądzę.
   „To szaleństwo…” – pomyślała, ale odkryła kołdrę.
   Podciągnęła krawędź koszuli nocnej, a światło księżyca rozlało się po bezwstydnie odsłoniętej skórze. Srebrna poświata otuliła ją, wydobywając z mroku miękkie, gładkie linie ud, bioder i brzucha.
   Widok własnej nagości sprawił jej przyjemność. Zaskoczona, że nie ma już w niej wstydu, uniosła koszulę jeszcze wyżej, a chłodny blask zatańczył na pełnych, ciężkich półkulach. Napięte szczyty otoczone szerokimi okręgami odcinały się ciemną purpurą od bladej skóry.
   Zgięła kolana i rozsunęła szeroko uda, wpuszczając głębiej blask księżyca, który z entuzjazmem zalśnił na rozchylonych wilgotnych płatkach.
   Chciała, by tu był, by patrzył na nią i opowiadał, co widzi, by znów poczuć w ustach jego palec.
   „Albo… nie palec. I nie w ustach.”
   Zadrżała i przestała się opierać pragnieniu. Wyobraziła sobie, że to Roberto układa swój męski oręż pomiędzy miękkimi wargami. Był przyjemnie ciężki. Przymknęła oczy, skupiając się na doznaniu. Gładki wosk poruszył się, a w gardle królewny pojawił się cichy pomruk.
   Tamtej nocy, kiedy pierwszy raz się dotykała, jej myśli jedynie nieśmiało biegły ku stajennemu. Teraz było zupełnie inaczej – niemal czuła jego obecność. Niestosowna więź wypełniała ją ogniem – zbudowana z szeptu, bicia serca i niestosownego dotyku – napinała zmysły do granic wrażliwości.
   Przytknęła końcówkę do wejścia.
   „Tak” – pomyślała i już nie wydawało się to szaleństwem.
   Przez chwilę obracała wosk w palcach, ciesząc się gładkim zaokrąglonym kształtem i delikatnym drżeniem rozpalonego oczekiwaniem wnętrza.
   Wstrzymała oddech i ostrożnie nacisnęła.
   „Oh, Dios!”
   Mimo rozmiarów spragnione wnętrze przyjęło wosk z niewiarygodną łatwością. Obfita wilgoć otulała kolejne cale i uczucie wypełnienia rosło, aż zaczęło wirować jej w głowie. Rozkosz zapłonęła obezwładniająco. Królewna mrugała coraz szybciej, aż nagle z ust wyrwał się cichy jęk.
   Zasłoniła usta i spojrzała na solidne drzwi. Niewyraźny szmer rozmowy po drugiej stronie nie zmienił się. Nie usłyszeli.
   Poruszyła biodrami, nasycając się nowym doznaniem. Marzyła, by to był Roberto – by to niego mieć w sobie i otulać wilgotnym ciepłem. Skupiła się, by w pełnych zachwytu westchnieniach i głośnych oddechach nie pojawiły się kolejne jęki.
   Opadła na plecy i zamknęła oczy. Biodra zakołysały się mocniej – unosiły się i opadały, a Roberto wchodził w nią głębiej. To jego usta odnalazły szczyt jej piersi i otoczyły go pieszczotą, nie własne palce. Zawładnął nią rytm. Pojedyncze wilgotne odgłosy co chwilę przerywały ciszę komnaty.  
   Pożądanie wypełniło jej duszę, a przyjemność ciało. Mocniej zgięła kolana, podciągając je do siebie. Pragnęła, by Roberto docierał jeszcze dalej. Światło księżyca wcisnęło się między uniesione pośladki. Bezwstyd tego, co robi, jedynie zwiększył żądzę.
   „Teraz nie jestem królewną” – pomyślała. „Przestałam nią być, kiedy mnie dotknął.”
   Palce Blanki ześlizgnęły się w dół, aż do wilgoci, która drżała w rytmie uderzeń kapitana. Odnalazła najczulsze, najtwardsze miejsce i otuliła je pieszczotą. Dwa strumienie rozkoszy splotły się i połączyły, wypełniając ją całą trudnym do zniesienia zachwytem.
   Coraz szybciej i szybciej.  
   Wyobraziła sobie gorący oddech i ciężar Roberto. Krople potu zrosiły czoło królewny, ale zamiast zmęczenia wypełniała ją euforia. Zawirowało jej w głowie, kiedy zbliżyła się do granicy. Położyła stopy na łożu, a biodra uniosła wysoko. Ciało stało się lekkie i tak wrażliwe, że czuła nawet powietrze na skórze. Przyśpieszyła ruchy – tak dłoni, jak i pośladków.
   Czas zwolnił, kiedy dotknęła nieuchwytnej krawędzi. Przez chwilę na niej balansowała, aż wreszcie…
   Eksplozja.
   To, co wydawało się jej wcześniej przyjemne, zniknęło, zmiecione oślepiającą ekstazą. Uderzała falami.
   Pierwsza napięła każdy mięsień; wstrzymała jej oddech.
   Druga szarpnęła udami, zwarła je na wciąż poruszających się dłoniach.
   Trzecia zachwyciła pełnią rozkoszy; wycisnęła jęk z ust.
   Królewna przekręciła się, wbiła twarz w poduszkę i dała się porwać kolejnym falom. Zaskoczona siłą doznania, cała w nim utonęła, a ciało prężyło się w pulsującym rytmie. Z trudem łapała oddech. Ciche, wysokie dźwięki, które rozkosz raz po raz przeciskała przez gardło królewny – znikały w miękkim pierzu.
   Fale uniesienia zostawiały coś w niej – coś jasnego i gorącego jak rozpalone słońcem bursztyny na piasku. Energii było coraz więcej i więcej.
   Pragnienie obecności Roberto stało się jeszcze silniejsze. Potrzebowała go, by tu teraz był. By zgniótł ją w objęciach i zabrał połowę tej przyjemności dla siebie.
   – Roberto… – szepnęła.
   Płomienie przygasły, a zmęczone ciało zaciskało się słabiej. W końcu opadła bez sił i znieruchomiała. Dysząc, miała wrażenie, że rozpadła się z nadmiaru przyjemności, a w łożu leżą już tylko jej cudownie wypalone fragmenty.
   W żyłach zamiast ognia płynęła teraz błoga satysfakcja. Długo jeszcze drżała, a ukojone wnętrze pulsowało leniwie. Blanca miała wrażenie, że zapada się w miękkiej, wilgotnej od potu pościeli.
   Odetchnęła głęboko; z bezwładnej dłoni wysunęła się świeca.
   Chłodny powiew od strony okna pogładził gorącą skórę, prześlizgnął się po przygasającym żarze między szeroko rozrzuconymi udami.  
   Zmęczona i pełna ulgi odpoczywała, ale gdzieś głębiej w jej duszy, płonęło coś jeszcze: ogień, którego nie dało się ugasić samodzielnie; tęsknota, którą mogło ukoić jedynie spojrzenie błękitnych oczu i ten jeden, jedyny uśmiech.
   Senność otuliła myśli. Pod zamkniętymi powiekami pojawiły się zamglone obrazy, wśród których jasno błyszczał mundur nowego kapitana straży. Uśmiech rozjaśnił twarz. Wstyd i wyrzuty sumienia nie odważyły się zbliżyć do Blanki – czaiły się jedynie gdzieś w mroku na granicy świadomości.
   Po chwili księżyc zniknął za chmurami i w ciszy komnaty słychać już było tylko równy oddech królewny, śpiącej pod wyjątkowo wymiętą kołdrą.
   Długo jeszcze każda z czterech nóg pięknego łoża unosiła się cal nad podłogą. Opadały powoli i dopiero kiedy niebo zaczęło się przejaśniać, ponownie wsparły się o wypolerowane drewno.


   Dziękuję wszystkim, którzy jeszcze pamiętali o Królewnie i przeczytali tę część. Proszę, dajcie znać, co sądzicie, albo jeśli tylko chcecie pokrzyczeć na mnie za opóźnienie. Zasłużyłem na kilka obelg.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Marigold

    pozamiatałeś tą częścią, pozamiatałeś :D  
    Bardzo lubię grać w szachy, ale mocno zaniedbałam to hobby, gdy zaczęłam pisać. Natomiast po lekturze tej części królewny, aż nabrałam chęci by z kimś zagrać ;)  
    Moją ulubioną figurą od zawsze był goniec! Cóż za zbieg okoliczności? :D Skoczka też lubię ;)  
    A erotyka? Wywołała panieńskie pąsy! ;)  
    Odcinek bardzo ciekawy, dostarczający wiele różnych emocji.  
    Co ja się tam będę rozpisywać: rewelacja :)

    1 godz. temu

  • Użytkownik Noname

    Witam.
    "jeśli tylko chcecie pokrzyczeć na mnie za opóźnienie. Zasłużyłem na kilka obelg." - dlaczego?
    Napisałem już to kiedyś i powtórzę teraz: nie samym LoL'em człowiek żyje, a (jeśli dobrze kojarzę) wstawianie tutaj opowiadań obywa się na zasadzie non profit i pro publico bono. Co więcej, Szanowny Autor przeprasza z góry (i w pięknym stylu) za swoją nieobecność, więc czepiać się naprawdę nie ma o co.  
    Odnośnie samego tekstu:  
    - poziom i styl utrzymany,
    - tekst dobrze ułożony i oczu nie męczy,
    - literówek oraz braku znaków interpunkcyjnych nie zauważyłem (choć przyznaję, iż nie wczytywałem się za bardzo).
    Reasumując - jestem jak najbardziej na TAK.  :)

    3 godz. temu