Strażnicy cienia III część 27

W końcu na schodach pojawiło się kilku oprychów, którzy nieśli Gerta, trzymając go za nogi i ręce. Szarpał się, próbując się uwolnić, ale mimo to wyciągnęli go na zewnątrz.
     Veronika obserwowała tę scenę w osłupieniu.
     – Całkiem, całkiem – skwitowała Greta.
     – Ja go znam – przyznała czarodziejka, powoli przenosząc wzrok na znajomych.
     Nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej tak się wstydziła.
     – Ja też chyba gdzieś go widziałem – odezwał się Klaus.
     – Przyjechał ze mną – wyjaśniła Veronika.
     – To twój ochroniarz? – zapytał.
     – Mój narzeczony – wyznała, co wywołało niekontrolowany wybuch śmiechu jej kompanów.
     Kobieta napiła się wódki i głęboko odetchnęła. Dla niej to nie było zabawne.
     – Chyba powinniśmy coś zrobić – zasugerował Klaus, gdy nieco się opanowali.

     Przed karczmą nikogo nie było.
     – Przestań wierzgać, gnoju! Zaraz cię wykastrujemy! – usłyszeli groźby z boku budynku. – Najpierw połamiemy ci łapy za to, że pchnąłeś Gretę.
     – Zapłacę! – próbował ratować się Gert.
     – Jasne, zapłacisz nam za drugą rękę. – Rozległ się śmiech kilku mężczyzn. – Najpierw na ciebie naleję…

     Veronika i jej znajomi weszli w zaułek. Unieruchomiony przez oprawców Gert leżał rozciągnięty na ziemi. Jeden z oprychów stał nad nim i właśnie rozpinał rozporek.
     – Panowie, możemy przerwać? – zaczęła czarodziejka.
     – Dajcie spokój, chłopaki – odezwał się Klaus. – My go znamy.  
     – To macie kłopot – rzucił jeden z drabów. – Pchnął moją koleżankę. Skoro jest waszym kumplem, też oberwiecie.
     – To też jest nasza koleżanka – zaznaczyła Veronika.
     – A to mnie nie obchodzi – mruknął.
     – Co ty nie powiesz – zirytowała się czarodziejka. – Ode mnie też dostaniesz – zwróciła się do narzeczonego.
     – W takim wypadku zapraszamy do nas – powiedział mężczyzna.
     – Myślę, że powinniśmy to przedyskutować – zasugerował strażnik. – Pracujemy w jednym miejscu i nie powinniśmy tworzyć zbędnych napięć.
     – My lubimy napięcia – usłyszał w odpowiedzi. – Lubimy je rozwiązywać.  
     – Chyba rozładowywać – poprawiła go Greta.
     – Nie bądź taka mądra, bo na zawsze oszpecę ci buźkę – zagroził oprych, patrząc na nią złowrogo.
     W pobliżu zaczęli gromadzić się ludzie ciekawi dalszych zdarzeń.
     – Panie mogą zamknąć oczy – powiedział ten, który rozpinał spodnie.
     – Zostawcie go, bo będziecie mieli ze mną do czynienia! – od strony ulicy doszedł ich stanowczy głos kobiety.
     Veronika odwróciła się i zobaczyła karocę, z której właśnie wysiadała Jednooka Angela.
     – Wybacz, szefowa – odezwał się jeden z oprawców. – Nic mu nie jest. – Przyjacielsko poklepał swoją ofiarę. – To tylko nieporozumienie.
     Gert wstał z ziemi, otrzepał swój płaszcz i niepewnie ruszył w stronę narzeczonej.
     – Pójdę do pokoju – bąknął, mijając ją.
     – Bardzo dobrze – warknęła.
     Gdyby potrafiła zabijać wzrokiem, byłby martwy. Nigdy wcześniej nie była na niego tak wściekła.
     – Miło było wszystkich poznać – rzucił do zebranych i machnął ręką.
     – Chwileczkę – zatrzymała go Angela. – Coś nam się chyba należy za uratowanie tego i owego.
     – Jasne – zgodził się, po czym sięgnął po pieniądze i zaczął liczyć.
     – Na pewno wystarczy – stwierdziła Jednooka i wyjęła mu z ręki sakiewkę.
     – Jestem pewien. – Posłał jej wymuszony uśmiech.
     – Mnie również było miło – pożegnała go kobieta.
     – Zapraszamy następnym razem! – krzyknęła za nim Greta.
     – Nie mów tak, bo przyjdzie – upomniała ją czarodziejka.
     
     – Dobrze wyglądasz – Angela zwróciła się do Veroniki, podchodząc do niej.
     – Dziękuję – odparła. – I dziękuję za pomoc.
     Kobiety uścisnęły sobie dłonie na powitanie.
     – Na pewno byście sobie poradzili. – Uśmiechnęła się. – Co słychać?
     – Dziś przyjechałam. Zamierzałam cię jutro odwiedzić.
     – To się nie godzi. Mam być ostatnia? – zapytała Jednooka. – Kiedy konkretnie mam się ciebie spodziewać?
     – Może około południa – zaproponowała Veronika.
     – Lepiej byłoby po południu. O piątej tam, gdzie zwykle – zdecydowała Angela po chwili namysłu. – W południe to ja zazwyczaj śpię – dodała. – Nie rozrabiać mi tu – powiedziała do swoich podwładnych, po czym wróciła do powozu i odjechała.
     
     – No to się popisał ten twój narzeczony – stwierdziła Greta.
     – Jak cholera. – Na twarzy czarodziejki pojawił się grymas niezadowolenia. – Muszę się napić. Chodźcie – zaproponowała.

     Veronika wróciła do zajazdu nad ranem. Po cichu weszła do izby, rozebrała się i położyła obok Gerta. Gdy ją objął, gwałtownie odrzuciła jego rękę.
     – Pozwól mi – wyszeptał.
     – Precz – warknęła.
     – Pozwól mi się zrehabilitować – poprosił.
     – Mam cię gdzieś.
     Jego ręka znów jej sięgnęła, a ona ponownie ją odepchnęła.
     – Na zgodę… – wymruczał jej do ucha. – Przecież prędzej czy później musimy się pogodzić.
     – Nic nie musimy. – Usiadła i spojrzała na niego. – Nie dość, że narobiłeś mi wstydu, to jeszcze zepsułeś mi wieczór.
     – Po prostu byłem ciekaw…
     – Jeśli byłeś ciekaw, trzeba było iść ze mną – przerwała mu. – Zaprosiłam cię.
     – Wtedy zachowywałabyś się inaczej.
     – Przesadziłeś. Myślisz, że dobrze się bawię, widząc typa w kapturze? Nie wiedziałam, czy to nie ten morderca i czy tym razem nie przyszedł po mnie. A poza tym narobiłeś mi wstydu – wyrzuciła mu ponownie. – I kiepsko byś skończył, gdybyśmy nie wyszli.
     – Najwyżej by mnie poturbowali. – Wzruszył ramionami. – Trzeba było się nie wtrącać. Panowałem nad sytuacją.
     – I to jak panowałeś! – uniosła się. – Właśnie ktoś miał cię olać.
     – Od tego się nie umiera – odparł lekko.
     – Zapamiętam na drugi raz. – Skrzywiła się z obrzydzeniem i położyła się tyłem do narzeczonego.
     – Więcej tego nie zrobię – obiecał. – Muszę przyznać, że zachowywałaś się poprawnie. Uspokoiłem już swoją zazdrość i więcej tego nie zrobię. Nigdy, przenigdy… Śpisz? – zapytał, ponieważ się nie odzywała.
     – Próbuję – warknęła.
     – Więc słyszałaś, co mówiłem?
     – Tak – potwierdziła – słyszę, że coś tam gadasz.
     – Wierzysz mi?
     – Teraz to nie ma znaczenia, Gert. Jestem na ciebie wściekła.
     – Wiem – powiedział z westchnieniem. – Dlatego chciałem coś z tym zrobić.
     – Wybacz, ale nie zamierzam sprawiać ci teraz przyjemności.
     – A sobie? – zapytał nieśmiało.
     – Sobie jak najbardziej. Będę spała.
     – A tak, pewnie jesteś zmęczona… Plecy masz odkryte. Poprawię koc. – Delikatnie ją okrył. – Śpij dobrze, kochanie.

     Gdy Veronika się obudziła, Gerta nie było w izbie. Na stole zostawił miskę z wodą, płótno na okład, śniadanie i bukiet kwiatów w wazonie. Przez otwarte okno wpadało świeże powietrze.

     Po posiłku czarodziejka zeszła na dół i poprosiła służącego o przygotowanie kąpieli. Przywitała się z narzeczonym, Filipem i Ulrychem, którzy siedzieli przy jednym ze stołów i grali w karty.
     Gert niemal od razu wstał i podszedł do niej.
     – Jak się spało? – zapytał, posyłając jej uśmiech.
     – Bardzo dobrze, dziękuję – odpowiedziała chłodno.
     – Na co masz dzisiaj ochotę?
     – Nie wiem. – Wzruszyła ramionami, zerkając w okno. – Nie myślałam o tym.
     – Może byśmy poćwiczyli? – zaproponował.
     – Nie jestem w formie. Chyba przejdę się po mieście. Może coś sobie kupię.
     – Mógłbym ci towarzyszyć.
     – Dzisiaj tak? A ubierzesz kaptur? – Nie mogła się powstrzymać od złośliwości.
     – Nie, pogoda jest ładna. Nie zanosi się na deszcz.
     – Wczoraj się zanosiło? – zapytała. – Nie zauważyłam.
     – Ciemno było. Sam nie byłem do końca pewien… – zamilkł na moment. – Już cię chyba przeprosiłem? Wczoraj było wczoraj… To co powiesz na wspólną wyprawę?
     – Ja idę do miasta. Jak chcesz, możesz iść ze mną – zgodziła się.
     – Świetnie. – Uśmiechnął się. – Z przyjemnością.
     Kobieta usiadła przy barze i zamówiła piwo. Gdy karczmarz podsunął jej kufel, napiła się. Gert stanął obok niej i oparł się o blat.
     – Może po obiedzie poszlibyśmy do teatru? – zaproponował po chwili.
     – Nie, będę zajęta – odmówiła bez żalu.
     – Coś ważnego? – zainteresował się.
     – Owszem.
     – Będę mógł ci pomóc? – dopytywał.
     – Nie, zrobiłeś już nazbyt wiele.
     – Może dla odmiany zrobiłbym coś dobrego?
     – Trudno to sobie w tej chwili wyobrazić… – Zerknęła na niego. – Jestem umówiona z twoją wybawicielką.
     – Słyszałem o niej. Nie ma to jak dobre wejście. Od razu zahaczyłem o sam szczyt.
     – Yhm – mruknęła. – Szkoda, że w taki sposób.
     – Tak, trochę bolało – przyznał. – Mam nadzieję, że twoi przyjaciele szybko o tym zapomną.
     – Nie sądzę. Myślę, że często takich pajaców nie widują. Przykro mi, że będą mnie z tobą kojarzyć.
     – Chyba powinienem to jakoś naprawić – stwierdził.
     – Ty już lepiej nic nie rób. Nie sądziłam, że… – urwała i pokręciła głową. – Nie chcę już o tym mówić… – Spojrzała mu w oczy. – Przyjeżdżam na dwa dni do swojego miasta, a tu taki wstyd.
     – A ta twoja koleżanka? Wiesz, do czego ona mnie namawiała?
     – Chcieliśmy się dowiedzieć, co to za jeden ukrywa się w barze pod kapturem – wyjaśniła.
     – Zapewniam cię, kochanie, że nie o to jej chodziło – powiedział z pełnym przekonaniem. – Chciała czegoś innego.
     – Jasne – rzuciła Veronika. – Zdziwiłbyś się, jakbyś dostał od niej kopa.
     – Prędzej od ciebie, gdybym się zgodził – mruknął.
     – Nie zaprzeczę… Tak czy inaczej, przesadziłeś.
     – To ona wszystko zepsuła – próbował się bronić.
     – Ty jesteś nienormalny! – uniosła się, odwracając się w jego stronę.
     Popatrzyła na narzeczonego z niedowierzaniem. Zabrała swoje piwo, minęła go i zdecydowanym krokiem ruszyła do góry.
     Na schodach spotkała chłopaka, który poinformował ją, że kąpiel jest gotowa.

     Po wizycie w łaźni czarodziejka udała się do Marcusa. Nie pukała głośno, by go nie zbudzić, gdyby spał.
     Niemal od razu otworzył jej drzwi.
     – Chcesz zabrać swoje rzeczy? – zapytał po tym, jak się przywitali.
     – Planujesz dziś gdzieś wychodzić?
     – Możesz je zostawić – domyślił się, że do tego zmierzała. – Widziałaś może Helmuta?
     – Nie – zaprzeczyła. – Czy coś się stało?
     – Nie wrócił – odparł wyraźnie strapiony.
     – A dokąd poszedł? – zainteresowała się.
     – Nie wiem. Miał wolne. Myślałem, że jak zwykle będzie siedział w zajeździe, ale wygląda na to, że gdzieś się wybrał… Może za dobrze się bawił, ale mnie jakoś to do niego nie pasuje. W sumie jeszcze nie ma powodu do paniki. Może spotkał jakąś wyjątkową kobietę – powiedział bez przekonania.  
     – Jeśli nie da znaku życia do wieczora, będzie trzeba go poszukać – stwierdziła Veronika. – Miejmy nadzieję, że jest tak, jak mówisz.
     – Jutro rano ruszamy – przypomniał.
     – Dobrze. Jeśli to nie problem, jutro wezmę te rzeczy, bo dziś znów wychodzę i nie chciałabym mieć ich przy sobie.
     – Nie ma problemu. Są tu bezpieczne – zapewnił ją.

     Czarodziejka wróciła do swojej izby. Opróżniła torbę i wrzuciła do niej sakiewkę.
     – Zostawić ci klucz? – zapytała Gerta, który właśnie przyszedł.
     – Nie idziemy razem?
     – Chyba lepiej nie – odparła.
     – To zostaw. Zaczekam.
     Przez chwilę patrzyła na niego, po czym ruszyła do drzwi.
     – Przepraszam – powiedział i chwycił ją za przedramię.
     Zatrzymała się.
     – Naprawdę nie rozumiem, co ci strzeliło do głowy – zaczęła. – Chyba byłabym w stanie coś takiego zrozumieć, gdybym powiedziała, że nie chcę, żebyś ze mną szedł, ale w tej sytuacji… Widzę jedynie kompletny brak zaufania. Nie wiem, dlaczego ty chciałeś brać ze mną ślub.
     – Nadal chcę – zadeklarował.
     – Nie wiem dlaczego. Chyba że teraz uważasz, że już mnie sprawdziłeś, to możesz, ale to akurat jest bez sensu.
     – Daj spokój. Przecież ślub nie daje żadnej gwarancji.
     – Zamierzałeś często to robić? – zapytała, patrząc mu w oczy. – Mnie do głowy by nie przyszło, żeby cię śledzić. Dziwne mi się wydawało, że prawie za każdym razem, gdy skądś wracałam, pytałeś mnie, czy cię zdradziłam, ale…
     – Raz tylko o to zapytałem – przerwał jej – gdy spotkałaś się ze swoim byłym kochankiem.
     – Nieprawda. To samo było po spotkaniach z Arthurem – przypomniała.
     – On byłby gotów wziąć cię siłą.
     – To nie znaczy, że bym mu się oddała – odparła ze spokojem.
     – Moja wina. Szaleję za tobą i jestem zazdrosny, przyznaję się. Nie wiem, czy to się da wyleczyć… Możemy nie brać ślubu z wystawnym weselem, ale chyba musisz się pogodzić z tym, że będę zazdrosny. Nie mogę przestać.
     – Przepraszam, ale to, co pokazałeś, dla mnie było chore i żałosne – powiedziała szczerze.
     – Więcej tego nie zrobię, ale… – zamilkł na moment. – To, co siedzi w głowie, po prostu tam siedzi. Nie da się tego usunąć, nie odcinając głowy.
     – To by było jakieś rozwiązanie – mruknęła pod nosem.
     – Trudno. – Rozłożył ręce. – Jeśli to ma uratować nasz związek...
     Zamyśliła się, po czym bez słowa wyszła z pokoju.
     – Kocham cię – usłyszała za sobą, ale nie odpowiedziała.
     Jej złość przerodziła się w smutek. Miała poczucie, że coś, co było między nimi, nieodwracalnie się zmieniło.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2281 słów i 13858 znaków, zaktualizowała 3 sty 2018.

1 komentarz

 
  • Użytkownik AnonimS

    Tym razem to Gert nawywijał i dał ciała. W sumie zachował się jak przygłup. Na co on liczył? Na to że nie wzbudzi podejrzeń w knajpie pełnej opryszków wzajemnie się znających? Jak na skrytobójcę popełnia dziecinne błędy. Pozdrawiam.

    3 sty 2018

  • Użytkownik Fanriel

    @AnonimS Nie mogę się z Tobą nie zgodzić. Dziękuję. Wzajemnie. :)

    3 sty 2018