Strażnicy cienia II część 2

Czarodziejka pobiegła do swojego pokoju i w pośpiechu spakowała kilka rzeczy, które ewentualnie mogłyby jej się przydać. Nie zapomniała również o broni.  
     Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, jakie plany na ten dzień miał jej narzeczony i gdzie ewentualnie mogłaby go znaleźć.
     W końcu zeszła na dół i zaczepiła przechodzącego sługę:
     – Widziałeś może Gerta?
     – Widziałem, jak wyjeżdżał, ale niestety nie wiem dokąd i na jak długo.
     – Dawno?
     – Dwie godziny temu – odparł po chwili namysłu.
     – Edi nadal siedzi przed domem?
     – Pan Edgar jest w salonie albo w gabinecie.

     Salon był bliżej, więc najpierw tam zajrzała. Edi siedział w fotelu z książką w ręku. Pomimo zaduchu, okno było zamknięte. Choć trochę tłumiło hałasy dochodzące z zewnątrz.
     Mężczyzna uśmiechnął się nieszczerze na widok Veroniki.
     – Wiesz może, gdzie jest Gert? – zapytała go, zatrzymując się w progu.
     – Oczywiście. Twój narzeczony zostawił to wszystko i pojechał do miasta.
     – Nie wiesz, kiedy zamierza wrócić?
     Edi wzruszył ramionami:
     – Może w ogóle nie zamierza?
     – No dobrze… To przekaż mu proszę, jeśli możesz, że…
     – Nie bądź taka zasadnicza – przerwał jej. – Pewnie będzie wieczorem. Wiesz, że do Nuln jest kawałek, a on sobie nie pozwala odjechać na tyle, by nie wrócić do ciebie na noc.
     – Ja natomiast nie wiem, czy będę na noc, więc przekaż mu, żeby się nie martwił. Mam coś do załatwienia.
     – Ty? – zapytał, przyglądając się jej badawczo.
     – Tak. Udam się na dłuższą przejażdżkę.
     – To interesujące – stwierdził, po czym otworzył książkę i zaczął czytać.

     Wróciła jeszcze do swojego pokoju, by na wszelki wypadek zostawić narzeczonemu kartkę z informacją, że ma coś do załatwienia i postara się wrócić na noc, a w razie czego, żeby się o nią nie martwił. Ten krótki liścik położyła na jego szafce przy łóżku.        

     – Dokąd jedziemy? – zapytał Jose, gdy już wsiadali na konie.
     W odpowiedzi skinęła w stronę lasu, po czym szybko ruszyła. Podążał tuż za nią. Obejrzała się jeszcze w stronę domu i zobaczyła Ediego stojącego w drzwiach. Mogła się domyślić, co ten powie Gertowi o jej wyjeździe. Na pewno nie będzie to nic miłego.

     Zwolniła dopiero w lesie.
     – Czego szukamy? – dopytywał czarodziej, nadal nie znając celu ich wyprawy, więc Veronika opowiedziała mu w skrócie o zdarzeniu, którego była przypadkowym świadkiem.
     Popatrzył na nią nieco zdumiony:
     – A dlaczego w ogóle to cię interesuje?
     – Na początku wyglądało to na jakieś zwykłe utarczki, ale później… To chyba było porwanie. Bardzo się rozglądali, więc zakładam, że było to działanie nielegalne… Nudzimy się ostatnio, prawda?
     – Ja wiem, po co tu jestem, ale nie wiem, po co ty tu jesteś – odparł Jose.
     – Chcesz jechać sam? – zapytała.
     – Chcesz ratować kobietę?
     – Powiedzmy, że nie mam nic lepszego do roboty – przyznała z uśmiechem.
     – Chyba że tak… Gdybyś powiedziała, że to świetna okazja, żeby poćwiczyć, też bym zrozumiał. Mam nadzieję, że jest ładna. – Rozmarzył się.
     – Nie wiem, ale dosyć dobrze włada rapierem.
     – Rapierem? – zdziwił się. – To pewnie jakaś szlachcianka.
     – Możliwe… Jej kompani zostali w lesie. Może któryś jeszcze żyje.  
     – Myślisz, że tam mogło być więcej kobiet? – zastanawiał się Jose.
     – Nie można niczego wykluczyć.
     – Co miała na sobie? – dopytywał.
     – Płaszcz z kapturem.
     – To nawet jej nie widziałaś… Można się strasznie przejechać – stwierdził.
     – Może i można, ale przecież uratowanie kogoś do niczego nie zobowiązuje.
     – No wiesz, zawsze można liczyć na jakąś nagrodę. – Posłał jej znaczące spojrzenie. – W zasadzie w każdej porządnej historii tak jest.
     – To miejmy nadzieję, że jest ładna – powiedziała Veronika rozbawiona jego podejściem.
     – Jak nie, to trudno. Po prostu ją odwieziemy do domu, do jej taty młynarza, czy gdzieś tam… Chociaż córka młynarza raczej nie jeździ w płaszczu i kapturze na koniu… Nie wszystkie szlachcianki są ładne – westchnął.
     – Ale z pewnością są bogate – zauważyła czarodziejka.
     – I ładnie pachną… Poza tym zawsze może mieć siostrę, która będzie wdzięczna za to, że uratowałem jej brzydką, starszą siostrę… Tak czy inaczej, chyba warto tam jechać… A ilu mamy przeciwników?
     – Było ich trzech.
     – To dlaczego od razu się tym nie zajęłaś? – zapytał zdziwiony.
     – Nie wiem, czy są sami.
     – Tu byli.
     – Owszem, ale najpierw chciałam się temu bliżej przyjrzeć – wyjaśniła. – Mogli działać zgodnie z prawem.
     – Aha. Więc pojedziemy tam i będziemy obserwować?
     – Tak byłoby najrozsądniej – powiedziała zupełnie poważnie. – Nie wiadomo, kim są i komu będziemy wchodzić w drogę. Może nie warto.
     Pokiwał głową, zgadzając się z nią.

     Veronika trzymała się ścieżki, którą podążali tamci. Po pewnym czasie dotarli do drewnianej chaty, przy której leżały ciała. Czarodziejka rozejrzała się dokoła i nie widząc żadnego zagrożenia, podjechała bliżej.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 892 słów i 5223 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę Veronka jak zawsze na tropie i to mi się podoba

    14 paź 2017

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję. :*

    14 paź 2017