Strażnicy cienia II część 23

By dotrzeć do celu, musieli zboczyć z głównego traktu. Droga wiodła przez wzgórze, z którego był dość stromy zjazd. Skręcili przed nim i objechali je. Las, w którym się znaleźli, był dość gęsty, a ich trasa tak zarośnięta, że nie mogli jechać zbyt szybko.

     W pewnym momencie Veronika dostrzegła leżące w paprociach ciało.
     – Chwila – powiedziała, zatrzymując się.
     Jej towarzysze zrobili to samo.
     Czarodziejka powoli ruszyła w tamtą stronę, czujnie rozglądając się dokoła. Narzeczony był tuż za nią. Pozostali czekali w napięciu, obserwując okolicę.
     Gdy dotarła do zwłok, zsiadła z konia.
     – Co chcesz od niego? – zapytał Gert.
     – Chcę sprawdzić, co tu się stało.
     – To był nasz przewodnik – poinformował ją ściszonym głosem.
     – Bogowie! Trzeba było mówić. Myślałam, że może wampir tu był, wypił kogoś…
     – Nie wiedziałem, czego szukasz – usprawiedliwił się. – Powiedziałaś tylko "chwila”.
     – Jak widzę trupa w lesie, chcę to sprawdzić. Jeśli to wasz przewodnik, to w porządku.
     – Max, twój znajomy z beczki. Próbował uciec – wyjaśnił Gert.
     – Rozumiem. – Zerknęła w stronę nieboszczyka, po czym wsiadła na konia.
     
     Zaczęło się robić szaro, gdy wyjechali na spore wzgórze, z którego w oddali dostrzegli wieżę. Jej podstawa była już w cieniu. Veronika obawiała się, że nie uda im się osiągnąć celu przed zmrokiem. Miała nadzieję, że Dietmunda von Carsteina jeszcze tam nie było.  

     Na polanę otaczającą budowlę dotarli po zachodzie słońca. Zwłoki leżały tak, jak je zostawili. Skrzynia należąca do wampira była roztrzaskana, a po jego ubraniach nie było śladu.
     – Był tu – powiedziała czarodziejka.
     Edgar wyciągnął miecz i zaczął się rozglądać.
     – Nadal może tu być – zauważył słusznie.
     – Możliwe – zgodziła się z nim. – Trzeba chociaż połamać kości tym trupom. Wtedy już ich nie użyje.
     Podeszła do nich i w pośpiechu pozbierała porozrzucaną broń. Gert z kolei zajął się nogami nieboszczyków.
     
     – Co robimy? – zapytał Edi. – Wchodzimy, czy czekamy na zewnątrz?
     – Wchodzimy – zdecydowała. – Trzeba sprawdzić, czy tam jest… Musimy ukryć konie na wypadek, gdyby jeszcze nie wiedział, że przyjechaliśmy. Nie powinien zbyt szybko zorientować się, że tu jesteśmy.
     – Wprowadźmy je do środka – zaproponował Gert. – Możemy zabarykadować wejście.
     – Wtedy będzie wiedział, że ktoś tu był – zauważył Edgar.
     – To bez znaczenia. Mamy to, czego on szuka. To byłaby dla niego okazja – powiedział Gert.
     – Owszem, ale sam mógłby nie chcieć nas atakować – przypomniała mu narzeczona.
     – To chyba rozsądniejsze niż zostawiać mu otwarte drzwi. I tak chyba nam się nie uda ukryć naszej obecności. Będziemy całą noc siedzieć po ciemku? – zapytał.
     – Dlaczego nie? – Veronika nie dostrzegała w tym żadnego problemu.
     – W takim wypadku proponuję udać się na taras, ale konie musimy zostawić na dole… Ktoś, kto wejdzie do środka, prędzej znajdzie je niż nas.
     – Powinniśmy być bliżej wejścia niż konie – zasugerowała, nie zgadzając się z narzeczonym. – Gdybyśmy byli u góry, a on wlazłby do tej wieży, mógłby się na nas zasadzić.
     – Więc co? Zostaniemy na parterze?
     – Myślę, że to rozsądne.
     – Popieram ją – odezwał się Edi. – Najgorsze jest to, że najpierw musimy sprawdzić, czy go tam nie ma, a on w tym czasie może się zjawić.
     – Ktoś będzie musiał zostać na dole – stwierdziła.
     – Jose? – Gert spojrzał na czarodzieja, który skinął głową na znak zgody.
     – Nie sądzę, żeby tu był – powiedział. – Wziąłby stąd swoich pomocników. Pewnie do czegoś by ich wykorzystał.
     – Zakładasz, że to nie on zabrał rzeczy? – zapytała.
     – Może i zabrał, ale wydaje mi się, że potem się wyniósł.
     – To prawdopodobne – Edgar przyznał mu rację. – Tylko dokąd się udał? Jeśli nie chciał tu zastawić pułapki… W zasadzie nie musiał wiedzieć, że będziemy tędy wracać.
     – Może teraz organizuje sobie jakieś wsparcie… – domyślała się.
     – Tu w okolicy nic nie ma – zauważył jej narzeczony.
     – Nieważne. Tak czy inaczej, musimy odpocząć… Skończmy to gdybanie i sprawdźmy, czy w środku jest pusto – zaproponowała.

     Z zapalonymi pochodniami weszli do wieży, prowadząc ze sobą wierzchowce. Zostawili je w dawnej kaplicy. Było to największe pomieszczenie na parterze.
     – Jose, jak coś zauważysz, krzycz. Musisz stanąć tak, żeby widzieć jedne i drugie schody – poinstruowała go Veronika.
     – Zostawię ją na koniu na wypadek, gdybyśmy musieli szybko ruszać – usłyszała w odpowiedzi.
Edi pokręcił głową i bez słowa skierował się do wyjścia.  
     
      Gdy wchodził do kolejnych komnat, Gert obserwując wszystko, stawał w drzwiach. Jego narzeczona w tym czasie szukała śladów magii. Rozglądała się też za zwierzętami, pamiętając, w jakiej formie uciekł im ostatnio Dietmund von Carstein.
     W pomieszczeniu, w którym leżały zwłoki, było sporo szczurów. Posilały się ciałami wojowników.
     – Co teraz? – zapytał Gert, patrząc na to z obrzydzeniem.
     – Nic. Nie sądzę, aby wśród nich był wampir. Raczej by tego nie jadł – stwierdziła czarodziejka. – Chowańca też chyba tu nie ma.
     – Co to jest chowaniec? – zainteresował się Edgar.
     – Zwierzę z pewnymi magicznymi zdolnościami stworzone przez maga i służące mu – wyjaśniła.

     Po tym jak sprawdzili cały budynek, wrócili do Jose. Następnie zgodnie z planem zaprowadzili konie na piętro. W tym czasie Edi pilnował wejścia do wieży.

     – Idę się umyć. Skorzystam ze studni – oznajmiła Veronika, gdy skończyła oporządzać swojego rumaka.
     – Zmienię Ediego. Pewnie jest zmęczony – powiedział jej narzeczony.
     – Jak uważasz…
     – Jak uważasz? A jakbym nie poszedł, to co? On przecież stoi w drzwiach. – Gert był oburzony.
     – Kobiety nie widział? Chyba trochę przesadzasz – skwitowała, po czym zwróciła się do czarodzieja. – Będziemy musieli wartować dwójkami. Ty na jednej warcie, ja na drugiej. Koncentruj się na zawirowaniach magii.
     – Jasne – zgodził się.
     – Pamiętaj, że on może być niewidzialny.
     Wychodząc, zabrała swoje rzeczy. Zostawiła je na parterze i poszła się odświeżyć. Stanęła za studnią, by Gert nie miał do niej więcej pretensji.

     Gdy wracała do wieży, Edgar nadal stał w drzwiach oparty o futrynę. Jego obecność w tym miejscu zaskoczyła kobietę. Spodziewała się zobaczyć tam narzeczonego. Ten jednak wraz z Jose był jeszcze przy koniach.
     – Wezmę pierwszą wartę – oznajmiła, patrząc na czarodzieja.
     – Z kim będziesz wartować? – Gert zwrócił się do niej.
     Widać było, że miał kiepski humor.
     – Bez różnicy, ale podejrzewam, że z Edim, bo wygląda na to, że śmiertelnie się na mnie obraziłeś – odpowiedziała.
     – Szkoda, że nie ma dla ciebie znaczenia, czy ktoś cię ogląda, czy nie – zaczął.
     – Trzeba było go zmienić. Jestem zmęczona, chciałam się tylko umyć. – Nie miała ochoty dłużej dyskutować na ten temat, więc zeszła na dół.
     Wkrótce po tym zjawił się Gert.
     – Połóż się. Ja wezmę pierwszą wartę – powiedział do przyjaciela, który bez słowa udał się na piętro.
     Veronikę zaniepokoił fakt, że nie wracał.
     – Czy oni tu zejdą? – zapytała narzeczonego.
     – Nie wiem, czy czarodziej zejdzie. Chyba jej nie zostawi.
     – To są jakieś kpiny. – Zdenerwowała się. – Jeśli wampir na nich napadnie, gdy będą tam spali, to co? Może wleźć oknem. Takie wartowanie mija się z celem. Chodźcie tu! – krzyknęła.
     Niemal natychmiast na schodach pojawił się Edgar z pochodnią w ręku.
     – Mam nadzieję, że zamierzacie nocować na dole – powiedziała, na co on jej przytaknął.
     – Ja będę tutaj! Nie mogę zostawić jej samej! – usłyszała głos maga.
     – Nie zamierzasz spać?! – zapytała, starając się zachować spokój.
     – Zamierzam!
     – Położysz się przy niej, tak?! Ona jest nieprzytomna! Wampir wlezie do środka, poderżnie ci gardło i ją zabierze! Tak będziesz jej pilnował?! – Pokręciła głową. – Jose, po to mamy warty, żebyśmy mogli patrzeć, czy bezpiecznie śpicie! Nie możesz tam zostać!
     – W takim wypadku sprowadzę konia na dół, albo ją odwiążę i zniosę! – oznajmił. – W zasadzie tak będzie najlepiej!
     – Pewnie będzie jej wygodniej! – rzuciła złośliwie.
     – Na pewno! Edi, pomożesz mi?
     Edgar bez słowa, kręcąc tylko głową z rezygnacją, wrócił do czarodzieja.  

     Veronika stanęła przy drzwiach i skoncentrowała się na magii. Wszystko zdawało się być w porządku. Gert usiadł w progu.
     – Cofnij się trochę, żeby cię nie dostrzegł, gdyby się zjawił – poprosiła go.
     – A było mi tak wygodnie – powiedział, po czym wstał i oparł się od środka o futrynę.
     Wkrótce zjawili się pozostali, niosąc nieprzytomną dziewczynę. Przygotowali sobie posłania na korytarzu, Jose zapalił świecę i położyli się spać.
     
     – Odeszłaś chociaż poza zasięg jego wzroku? – zapytał po jakimś czasie Gert.
     – Byłam po drugiej stronie studni.
     Mężczyzna wyjrzał na zewnątrz.
     – Po drugiej stronie czego? Równie dobrze mogłabyś wbić w ziemię halabardę i za nią się schować – stwierdził.
     – Byłam przekonana, że ty tu stoisz.
     – Naprawdę dla ciebie to nie ma żadnego znaczenia? Nieważne, czy ktoś na ciebie patrzy, czy nie? Czy jesteś z kimś związana, czy nie?
     – Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Jak ktoś patrzył, to patrzył. Też mi wielka sprawa… Nie wiedziałam, że to powód, żeby robić aferę.
     – To jest naturalne, że kobieta się zasłania jakąś kotarą, kocem…
     – Przecież tu nie ma takich warunków. Zrobiłabym to, gdyby były.
     Gert pokręcił głową.
     – Nie zrobiłam tego na oczach Ediego – tłumaczyła. – Zresztą to twój przyjaciel. Chyba by mnie nie podglądał, nie uważasz?
     – Nie zrobiłaś niczego, by mu to uniemożliwić…
     – Proszę, nie przesadzaj. Każdy podglądacz mógłby używać twoich argumentów. Tam była dziurka od klucza, więc skorzystałem z okazji i patrzyłem. Poza tym naprawdę byłam przekonana, że ty tu stałeś – powiedziała zupełnie szczerze.
     – Wkurzyłem się i byłem ciekaw, co zrobisz… Jestem rozczarowany – przyznał, po czym głęboko odetchnął. – Przyjmijmy, że w twoim dotychczasowym życiu tak się jakoś dziwnie złożyło, że nigdy to nie stanowiło żadnego problemu.
     – Nauczono mnie, by nie stanowiło to problemu.
     – To stanowi problem, kochanie. Pamiętaj, że nie jesteśmy w Kolegium, a to nie jest żadne skrajne szkolenie. To jest nasze życie i tu jesteśmy my… Chciałem tylko powiedzieć, że mogłaś sobie nie zdawać sprawy z tego, jak taka nieskromność może wpłynąć na mężczyznę, który darzy cię uczuciem. Teraz już wiesz i proszę cię, żebyś nigdy więcej tego nie robiła… Przepraszam, że nie byłem wyrozumiały dla tych twoich doświadczeń i nauk, które wyniosłaś z Kolegium. Zapomniałem, że przez jakiś czas przebywałaś w innym świecie. Nie powinienem był się tak unosić… – przerwał, słysząc kroki za plecami.
     – Nic nie widziałem – zapewnił go przyjaciel. – Możecie się już zamknąć?
     – Z przyjemnością się zamkniemy. Prawda, kochanie? – Kobieta zerknęła na narzeczonego. – Temat został wyczerpany po trzykroć.
     – Przepraszam – powiedział Gert. – Idź już spać.
     – Dziękuję – mruknął Edi i zawrócił.

     Veronika skoncentrowała się na swoim zadaniu. Przez jakiś czas nie wyczuwała działania żadnych zaklęć, jednak nagle coś się zmieniło. Magia skumulowała się za nią.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1963 słów i 11872 znaków, zaktualizowała 6 lis 2017.

2 komentarze

 
  • Margerita

    łapeczka w górę aż chciałoby się mieć takiego Gerta w prawdziwym życiu

    16 mar 2018

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję. Cieszę się, że go polubiłaś. :)

    16 mar 2018

  • AnonimS

    O to to :bravo: akcja nabiera tempa. Na to liczyłem . Ciekawe co za moc się za tym kryje ? "Magia skumulowała się za nią.". Jednym zdaniem - warto czytać :hi:

    7 lis 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Nie wiem, czy na to liczyłeś. ;) Pozdrawiam i dziękuję!

    7 lis 2017

  • AnonimS

    @Fanriel liczyłem. Przecież bym nie ściemniał bo i po co?

    7 lis 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Chodziło mi o to, że pewnie spodziewałeś się czegoś innego (mam na myśli końcówkę tego rozdziału i początek kolejnego).

    7 lis 2017