Strażnicy cienia IV część 31

Gdy zostali sami, Viktor stanął przy ścianie i zdjął jedną z zawieszonych tam halabard. Oglądnął ją, zważył w dłoniach, po czym odłożył na miejsce. Gert w tym czasie obszedł pomieszczenie. Zatrzymał się przy oknie i wyjrzał na zewnątrz.
     – Zamknij – poleciła mu czarodziejka.
     – Dlaczego? – Spojrzał na nią pytająco.
     – Hałas.
     Skinął głową i zrobił, o co prosiła. Omiótł salon wzrokiem, skierował się do barku i podniósł jedną z karafek. Powąchał zawartość, po czym odstawił ją na miejsce.
     – Wiejmy stąd – powiedział spokojnie, ale stanowczo, kierując się do wyjścia.
     – Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana Veronika.
     – Gdzie służba, która nas ugości? – Uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz.
     Doszedł ich odgłos zbliżających się kroków wielu osób.
     – Trzeba znaleźć dziewczynę – nerwowo przypomniała czarodziejka.
     – Poszukam jej – zadeklarował Schmidt. – Uciekaj przez okno.
     – Sama jej poszukam.
     Viktor sięgnął po halabardę.
     – Spokojnie, tylko spokojnie – powiedziała Veronika.
     Gert popatrzył na Viktora, który był już gotowy do zadania pierwszego ciosu.
     – Wyjdźmy na zewnątrz – zasugerowała kobieta.
     Podbiegła do drzwi i rozejrzała się na zewnątrz. Korytarzem z obu stron nadchodzili żołnierze uzbrojeni w miecze i kusze. Długo się nie zastanawiając, wypowiedziała zaklęcie, tworząc smoka. Był długi i smukły, by mógł poruszać się w budynku. Bestia zaatakowała żołnierzy zbliżających się z prawej strony. Część z nich zaczęła uciekać w popłochu, pozostali wypuścili bełty.
     Viktor i Gert z halabardami stanęli tuż za Veroniką, która kontrolowała zachowanie iluzji.
     – Wycofać się! – krzyknął dowódca.
     Smok rozszarpał kilku mężczyzn, po czym zniknął. Kobieta natychmiast stworzyła następnego i posłała go w drugą stronę, jednak ten nawet nie dotarł do wrogów.
     Po kolejnej nieudanej próbie zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.
     – Nic nie będzie z mojej magii – powiedziała, rozglądając się nerwowo po salonie.
     – Co się stało? – zapytał Gert. – Przecież dobrze ci szło.
     – Ktoś rozproszył zaklęcia – wyjaśniła.
     – Naprzód! – usłyszeli z korytarza.
     Veronika pospiesznie założyła na palec swój pierścień, a Gert doskoczył do okna i ponownie je otworzył. Zaklął i od razu je zamknął.
     – Co tam jest? – zapytała.
     – Kusznicy otoczyli naszych.
     – Moi drodzy, chyba mamy poważne kłopoty. – Odsunęła się od wejścia.
     – Musisz uciekać. – Viktor złapał ją za ramię. – Znajdź jakiś sposób i znikaj stąd.
     – Oszalałeś? – Oburzył ją ten pomysł.
     – Możesz to jeszcze dokończyć. To nie będzie możliwe, jeśli cię złapią… Bierz ją i uciekajcie – zwrócił się do Gerta.
     – Nie ma mowy – protestowała.
     – On ma rację. Jeśli nas tu dorwą, to koniec – Schmidt poparł Viktora. – Ja nie mam wyjścia tak jak on, ale ty możesz się uratować.
     – Nie zostawię was. – Nawet przez moment nie brała tego pod uwagę.
     – Nie czas na to – upomniał ich Viktor i niemal w tej samej chwili żołnierze zaczęli walić w drzwi.
     – Poddajcie się! Jesteście otoczeni! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
     – Chwileczkę! – wrzasnął Gert, wprowadzając tym w zdumienie czarodziejkę.
     – Musisz spróbować. – Viktor wyjrzał przez okno.
     – Zaczekaj… – Stanęła obok niego i ponownie stworzyła smoka, który tym razem rozpoczął atak na placu. – Zabezpieczcie drzwi – poleciła swoim towarzyszom, obserwując to, co działo się przed budynkiem.
     Bestia od razu wprowadziła zamieszanie. W jej stronę poleciały pociski, a halabardnicy przygotowali się do obrony. Szybko pokonali wroga, więc Veronika zmieniła nieco taktykę. Kolejny smok zaatakował z powietrza, używając ognia, którym zionął. To okazało się o wiele skuteczniejsze, ale nie rozwiązywało problemu. Na placu nadal było wielu strażników.
     Na korytarzu przez chwilę panowała zupełna cisza. Nagle drzwi gwałtownie ustąpiły i do środka wpadli uzbrojeni w kusze żołnierze. Za nimi wszedł mężczyzna z mieczem w ręku.
     – Poddajcie się – zażądał – albo zginiecie na miejscu.
     Viktor stanął przed nimi, nie opuszczając halabardy.
     – Co teraz? – zwrócił się do Veroniki.
     – Mnie się pytasz… – Nie miała żadnej koncepcji.
     – Zdaje się, że zaszło jakieś nieporozumienie. – Gert próbował zyskać trochę czasu. – My chcieliśmy tylko sprzedać kilka obrazów.
     – Odłożyć broń. Ręce do góry. Poddajcie się. – Dowódca nie zamierzał z nimi dyskutować.
     – I wtedy nas zabijecie? – zapytała czarodziejka.
     – Jeśli się poddacie, staniecie przed hrabią – oznajmił. – Jeśli się nie poddacie, każę kusznikom wypuścić bełty i zaraz będziecie martwi. Czy to jasne?
     – Róbcie, co każe – poleciła towarzyszom Veronika, nie widząc innego wyjścia.
     Schmidt popatrzył na nią, po czym zerknął na Viktora, który odkładał broń.
     – Czasami i tak bywa – skwitował, odstawiając halabardę tak, że upadła prosto na elegancki barek, rozbijając część cennego szkła.
     – Ręce do góry – rozkazał dowódca. – Piśnij słowo, a wszyscy zginiecie – zagroził czarodziejce.
     Żołnierze zbliżali się do nich z wielką ostrożnością. Nie lekceważyli ich. Jeden z mężczyzn podszedł do Veroniki od tyłu i wykręcił jej ręce, po czym związał je liną. Następnie ją zakneblował. W tamtym momencie poczuła się przegrana.
     Viktor stał dumnie, patrząc na wrogów z góry. Gert rozglądał się, nadal szukając wyjścia z sytuacji.
     – Czy ktoś może nam wytłumaczyć, co tu się dzieje? – zapytał.
     Dowódca zignorował go i spojrzał za siebie.
     – Gotowe – zameldował.
     Wtedy do pomieszczenia wszedł wytwornie ubrany Dietmund von Carstein.
     – To będzie zbędne – zwrócił się do Schmidta, po czym przeniósł wzrok na Veronikę i zmrużył oczy. – Spodziewałem się was trochę później, ale w zasadzie im prędzej tym lepiej… Przeszukać ich i zaprowadzić do lochów – polecił sługom.
     Żołnierze zabrali im poukrywaną broń. Nic im nie zostało poza garotą na szyi Gerta. Wampir po chwili opuścił pomieszczenie, a więźniowie, zgodnie z jego poleceniem, pod liczną eskortą zostali odprowadzeni do piwnicy.
     – Wszystko idzie prawie zgodnie z planem – Schmidt powiedział do Veroniki w języku klasycznym.
     Nie mogła mu odpowiedzieć, więc puściła do niego oko. Faktycznie chcieli się dostać do lochów.

     Podziemie wyglądało tak, jak je opisywał Gottri. Część była oświetlona pochodniami. W jednej z klatek siedział Jose. Nie był zakneblowany, ale na szyi miał obrożę. Chciał coś powiedzieć na widok znajomych, ale tylko pokręcił głową. Zdawał się być zrezygnowany.
     Jeńców zaprowadzono pod filar, z którego zwisały łańcuchy, i tam zostali przykuci po uprzednim rozwiązaniu.
     Stali z rękoma uniesionymi nad głowami. Veronika miała obok siebie Gerta. By zobaczyć Viktora, musiałaby się wychylić. Trzydziestu strażników cały czas do nich mierzyło.  
     – Mam dość złota, żebyście wszyscy mogli zacząć nowe życie – Schmidt powiedział do strzegących ich mężczyzn.
     – Zamknij się albo cię zakneblujemy – odezwał się ich dowódca, przechadzając się i obserwując wszystko z uwagą.

     Po pewnym czasie usłyszeli za sobą wiele energicznych kroków. Veronika wychyliła się, by zobaczyć jak to wszystko znosi Viktor. Akurat spoglądał w stronę nadchodzących osób.
     – Gdy tylko będzie okazja, uciekaj – wyszeptał do niej Schmidt. – Nie patrz na nas i nie oglądaj się za siebie.
     – Cisza – warknął dowódca straży.
     Kobieta pokręciła głową, a Gert tylko westchnął.
     Zbliżali się do nich gwardziści. Na ich czele maszerował dowódca w lśniącej zbroi płytowej z mieczem przy boku. Wyglądał jak rycerz, a śniady kolor jego skóry sugerował, że nie był wampirem. Za nimi podążał niezwykle dostojny, blady mężczyzna w czarnej koszuli z wyhaftowanymi złotymi smokami. Veronika nie miała wątpliwości, że był to Theodorus von Carstein. Trzymał za dłoń elegancką kobietę, obok której szedł wyraźnie z siebie zadowolony Dietmund.

     Gospodarz pozostawił swoją towarzyszkę kilkanaście kroków od więźniów, a sam zbliżył się do nich i zaczął im się przyglądać.
     – Hrabio, naprawdę nie rozumiem, czym sobie zasłużyliśmy na takie traktowanie… – zaczął Schmidt, ale von Carstein przerwał mu, łapiąc go za twarz tak, że uderzył głową o filar.
     – Planowaliście zapolować na wampiry w moim pałacu – powiedział Theodorus. – Tak właśnie to się kończy.
     – Przyszliśmy tu tylko po niego – odezwał się Viktor, wskazując Dietmunda.
     – Masz coś do mojego kuzyna? – Hrabia podszedł do najemnika i uderzył go w brzuch.
     Dietmund aż zamknął oczy z zachwytu.
     – Kuzynie, po co te nerwy? Przecież to nic nieznaczące zwierzęta. – Ruszył w stronę gospodarza. – Oddam ci ich i zrobisz z nimi, co zechcesz, jak tylko uzyskam interesujące mnie odpowiedzi.
     – Wtargnęliście do mojego domu z niecnymi zamiarami. Gdyby ode mnie to zależało, już byście błagali o śmierć. Cieszcie się ostatnimi chwilami – powiedział do więźniów Theodorus, po czym wrócił do swojej towarzyszki, objął ją i namiętnie pocałował.
     Dietmund stanął przed Veroniką w pozie zwycięzcy.
     – Sztylet – rzucił, patrząc na nią z wyższością.
     – Tort – odezwał się Gert.
     Wampir spojrzał na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy.
     – Żarty się ciebie trzymają? – zapytał po chwili.
     – Znam tę grę – powiedział Schmidt. – Ja mówię słowo zaczynające się na ostatnią literę twojego słowa. Teraz twoja kolej. Tort kończy się na „t”.
     Dietmund pochylił się w jego stronę.
     – Tortury – wycedził przez zęby.
     – Przegrałeś. Nie ma słowa na „y” – ciągnął Gert.
     – Możemy to załatwić inaczej – stwierdził wampir, przenosząc wzrok na Veronikę. – Gdzie jest sztylet? – zapytał powoli, przechylając głowę.
     – Już w to graliśmy – zauważył Schmidt.
     – Zamknij się – uciszył go Viktor. – Jaki sztylet?
     – Albo zaczniesz mówić, albo będziemy tu mieli niezłą rozrywkę – Dietmund zwrócił się do Gerta.
     – Sztylet… – powtórzył Schmidt, jakby nad czymś się zastanawiał. – A konkretnie jaki sztylet? Ostatnio przewinęło się kilka przez nasze ręce.
     – Nie drwij, bo to nie jest właściwa chwila – upomniał go wampir. – Cierpliwość nie jest najmocniejszą stroną naszej rodziny.
     – Powiedzieć mu? – Gert zapytał Veronikę. – Nie powiem – postanowił, nie otrzymując odpowiedzi.
     – Przestań, bo zrobi jej krzywdę – warknął na niego Viktor.
     Dietmund podszedł do niego.
     – Gdzie jest sztylet? – zapytał.
     – Nie mam, cholera, bladego pojęcia. On wie. – Skinął w stronę Gerta. – Albo mu wszystko wyśpiewasz, albo zaraz skręcę ci kark – powiedział do swojego rywala.
     Veronika wychyliła się, by Viktor ją widział, i energicznie pokręciła głową.
     – Obiecaj, że ją wypuścisz, a on na pewno odpowie na twoje pytanie – zasugerował Viktor, zwracając się do Dietmunda.
     – Zgoda… – Wampir skinął głową. – Ty mi nie jesteś do niczego potrzebna… ani żadne z was. W sumie mogę wypuścić was wszystkich, jak tylko dostanę to, czego chcę.
     Veronika nie wierzyła w ani jedno jego słowo.
     – Powiedzieć mu? – zapytał ją Schmidt, na co znów pokręciła głową.
     – Przestań się wydurniać! – Viktor był na niego wściekły.
     – Dobrze… – Dietmund chwycił czarodziejkę za twarz, przechylił jej głowę i odgarnął włosy, po czym błyskawicznie zmienił się w bestię.
     O dziwo to jej nie przeraziło. Zachowała trzeźwość umysłu i, korzystając z bliskości, z całej siły kopnęła go w krocze. Wampir jęknął, zrobił najidiotyczniejszą minę, jaką kiedykolwiek widziała, i skulił się u jej stóp. Wtedy kopnęła go w twarz. Krew trysnęła z jego nosa, po czym padł na ziemię, zwijając się z bólu i jęcząc.
     To, jak można się było domyślić, nie spodobało się gospodarzowi. Zarówno on, jak i jego kobieta, przemienili się. Hrabia natychmiast ruszył w stronę czarodziejki, omijając Dietmunda, który nadal leżał, trzymając się jedną ręką za krocze, drugą za twarz.
     Veronika pomyślała wtedy, że cokolwiek miałoby się nie wydarzyć, było warto tak go urządzić.
     Theodorus von Carstein stanął przed nią i wymierzył jej policzek. Gdyby nie widziała, że zrobił to dłonią, pomyślałaby, że zamachnął się na nią łopatą. Cios był tak potężny, że straciła przytomność.

     Ocknęła się jeszcze zamroczona, a ból głowy był trudny do zniesienia. Czuła na twarzy krew.
     Gert kopnął ją w kostkę. Spojrzała na niego z wysiłkiem i wtedy zauważyła, że Viktor nie był już przykuty ani związany. Stał nieco dalej, otoczony przez żołnierzy mierzących do niego z kusz. Wampir Smoczej Krwi, obejmowany i lubieżnie całowany po szyi przez swoją kobietę, wbijał w niego wzrok. Dietmund trzymał się na uboczu i sprawiał wrażenie niezadowolonego.
     Schmidt znów kopnął Veronikę, więc skupiła na nim swoją uwagę.
     – Podciągnij się i wyjmij z włosów spinkę – wyszeptał.
     Popatrzyła na niego jak na wariata. To było niewykonalne, tym bardziej, że straż nadal przy nich trwała.
     – Próbuję coś wymyślić – tłumaczył. – Viktor gra na zwłokę, ale musimy coś zrobić.
     – Jeśli zwyciężysz, zgodnie z prawem, które sam ustanowiłem, miasto, pałac i wszystko, co się w nim znajduje, będzie należeć do ciebie – powiedział do Viktora hrabia.
     – A kto mi to zagwarantuje po twojej śmierci? – zapytał najemnik.
     – Takie jest prawo i będzie respektowane, dopóki nie zmieni go władca tego miasta – odezwał się oficer w lśniącej zbroi.
     – Nie targuj się. Skup się – mruczał pod nosem Gert. – Myślisz, że mu się uda? – zwrócił się do Veroniki, która skinęła głową. – To mi ulżyło…
     Mężczyzna z dużym, pięknie zdobionym mieczem jednoręcznym podszedł do swojego pana i, kłaniając się, wyciągnął broń w jego stronę. Wampir złapał za rękojeść i wysunął ostrze z pochwy.
     – Zróbcie miejsce – polecił. – Dziesięć kroków. – Bronią zatoczył łuk.
     Rozpiął ostatni guzik koszuli, a wampirzyca znów do niego przylgnęła i zaczęła go całować. Po chwili zostawiła go i odeszła na bezpieczną odległość.
     – Na co czekamy? – zapytał Viktor.
     – Dajcie mu broń – rozkazał hrabia.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2417 słów i 14771 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    No proszę , mamy pojedynek. Co prawda myślałem że inni będą przeciwnicy w tej walce ale zapowiada się interesująco. Wiemy że człowiek ma małe szanse z wampirem że względu na szybkość i lata treningu ale nie po to wymyśliłaś tą scenę żeby wszystko  poszło zgodnie z tym co napisałem. Czyli będzie na bank jakaś niespodzianka. Może przejęcie władzy w mieście skoro są takie zasady pojedynku? I nareszcie we trójkę działają zgodnie. Gdyby nie okoliczności rzekłbym  że wszystko zmierza w kierunku " i żyli we trójkę zgodnie i szczęśliwie" ha,ha. Pozdrawiam . Trochę żal że to zmierza ku końcowi.

    11 lut 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Nie mieli wyjścia - musieli działać zgodnie. Niespodzianka będzie (mam nadzieję). ;) Dziękuję, również pozdrawiam. Zapraszam jutro na zakończenie. :)

    11 lut 2018