Strażnicy cienia część 20

Przy drodze stał parterowy zajazd. Był znacznie mniejszy od tego typu budynków. Wóz, który widzieli, był zaparkowany pod przeznaczoną do tego wiatą. Narzeczeni zabrali z koni swoje rzeczy i weszli do środka. Główna izba była dość przestronna, co wskazywało na to, że nie ma w tym miejscu zbyt wielu pokoi.
Przy jednym ze stołów siedziało przy piwie pięciu rozbawionych mężczyzn. Wyglądali na miejscowych. Jeden z nich, na widok gości, poprawił ubranie i ruszył w ich stronę.
- Witam państwa w zajeździe Pod Kołem – zaczął, ale Veronika go nie słuchała, ponieważ jej uwagę przykuł nowoprzybyły. Człowiek ten miał około czterdziestu lat, okrągłą twarz z kilkudniowym zarostem, niebieskie oczy, wąskie usta i orli nos. Jego szpakowate włosy były krótkie i rzadkie. Idealnie pasował do rysopisu, który podał Rufus podczas hipnozy. Przez ramię miał przewieszoną torbę. Nie zatrzymując się, udał się prosto do jednego z pokoi gościnnych.
- Pokażę izbę i zaraz się wszystkim zajmę – kontynuował karczmarz, za którym podążyli.

- Widziałeś tego Dekmara? – Veronika zwróciła się do narzeczonego, gdy zostali sami.
- Nie wiem. Na pewno z nim nie rozmawiałem.  
- A ten, który mijał nas przy barze, nie wydał ci się znajomy?
- Nie. Podejrzewasz, że to może być on? – domyślił się. – Możliwe, że ten facet jechał wozem przed nami.
- Tak mi się wydaje. Gdyby to był on, chyba by go tu znali. Przecież jeździ tędy regularnie… Zaraz wrócę. – Pośpiesznie wyszła z pokoju i, upewniając się, że nikt tego nie widzi, skierowała się do podejrzanego wozu. Faktycznie było na nim trochę używanych ubrań i całkiem sporo butów. Wszystko się zgadzało.
Przy okazji czarodziejka zajrzała jeszcze do stajni, by sprawdzić, czy nie ma tam wierzchowców, którymi mogli przyjechać łowcy czarownic. Poza końmi jej i Gerta oraz jednym pociągowym nie było innych.

W głównej izbie, przez którą przechodziła w drodze powrotnej, siedział sprzedawca butów. W samotności spożywał kolację. Veronika zwolniła, by mu się przyjrzeć. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto obawiałby się pościgu. Był spokojny, nawet się nie rozglądał i zachowywał się tak, jakby nie interesowało go to, co dzieje się dookoła. Ponad to, co było dość zastanawiające, wyglądał na prostego człowieka. Ciężko było go podejrzewać o spryt, czy inteligencję, nie mówiąc już o umiejętności zahipnotyzowania kogokolwiek. Kobiecie przychodziły na myśl dwie ewentualności. Albo był to najlepszy aktor, jakiego kiedykolwiek spotkała albo to nie był mężczyzna, którego szukali.

Gert siedział w otwartym oknie, gdy weszła do ich izby.
- Na zewnątrz stoi wóz z butami – oznajmiła.
- Myślisz, że to ten? – zapytał, zwracając się w jej stronę.
- Mam poważne wątpliwości. Rysopis się zgadza, facet ma buty, jedzie w stronę Hergig, ale wygląda na… Nie wygląda na kogoś, kto byłby zdolny do takich rzeczy, z jakimi mieliśmy do czynienia. Może to ktoś podstawiony? – zastanawiała się.
- Tak czy inaczej chyba warto z nim porozmawiać – stwierdził Gert.
- Oczywiście. Zamierzam to zrobić jutro po drodze.
- Dlaczego jutro? Zrobię to dziś.
- Wolałabym, żeby nie było świadków – powiedziała.
- Kochanie, ja chcę z nim tylko porozmawiać. Co słychać? Jak interesy? Nic takiego – wyjaśnił.
- A ja chcę się dowiedzieć czegoś konkretnego.
- Są dwa sposoby, by uzyskać od kogoś informacje. Można przypalać go ogniem lub zadawać pytania tak, by ten zdradził choćby to, że coś ukrywa. Nie musimy czekać do jutra. Zaraz mogę się dowiedzieć wszystkiego, co nas interesuje – zapewnił ją. – Mam ogromny urok osobisty. Potrafię sprawić, by ludzie mi się zwierzali i jeśli nie masz nic przeciwko, mogę to wykorzystać.
- Dobrze, idź wykorzystać ten swój niesamowity urok osobisty.
- Co nas interesuje? – zapytał. – Mam się dowiedzieć, czy kazał zamordować kapłana, tak? – Oboje się roześmiali.
- Dowiedz się, czy to Dekmar Adelhof. Jeśli to nie on, to czy go zna i czy ma z nim coś wspólnego. Jeśli tak, kiedy go widział i gdzie może teraz być. I powiedz barmanowi, żeby przyniósł mi kolację do pokoju – poprosiła.
- Jak sobie życzysz. To potrwa piwko, może dwa.
Gdy wyszedł, wyjęła swoją księgę magii i zaczęła kolejno czytać zapisane w niej zaklęcia. Chciała je sobie utrwalić. Tak spędziła czas do jego powrotu.

- To Dekmar Adelhof – oznajmił Gert, zamykając od środka drzwi na klucz. – Wraca z Talabheim. Sprzedał tam kilka par butów i dwie koszule. Pytany o to, co słychać w mieście, nie wspomniał o śmierci Tolzena. Albo nic o tym nie wiedział albo nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Myślę, że powinien był o tym opowiedzieć, skoro handlował w tej dzielnicy.
- To oczywiste.
- Poza tym, że odwiedził paru znajomych, według niego nic się nie wydarzyło. Ma żonę i dzieci. Jedno jest dorosłe, dwoje jeszcze na jego utrzymaniu. Nie widzi przed sobą żadnych perspektyw. Żyje z dnia na dzień. Mówił, że wczoraj trochę wypił i jak on to ujął „łeb mu pęka”. Dlatego tak późno wyjechał z Talabheim.
- Sama nie wiem, co o tym myśleć… - Ten mężczyzna naprawdę nie wyglądał na zleceniodawcę zamachu.
- Może jutro przed wyjazdem wspomnimy, że łowcy czarownic kręcą się po trakcie i szukają jakiegoś kultysty – zasugerował Gert. - Zobaczymy, czy to go zainteresuje. Ostatecznie możemy go przypalić po drodze.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 980 słów i 5595 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    jednym tchem przeczytałam  :)

    20 lis 2016

  • Fanriel

    @Margerita Miło mi to słyszeć. ;-)

    20 lis 2016

  • Margerita

    @Fanriel  
    :cool:

    20 lis 2016