Strażnicy cienia II część 10

Ocknęła się, gdy jakiś wielki facet w skórzanej kamizelce chlusnął na nią zimną wodą z wiadra. Na ramieniu miał duży tatuaż. Za nim stał prawdopodobnie jego pan. Był bardzo elegancki i sprawiał wrażenie niezwykle dumnego. Jego bladość była nietypowa. Pewnie dlatego Veronika od razu pomyślała, że to może być wampir z tartaku. Ona była zakneblowana i przywiązana do krzesła. Zarówno ręce jak i nogi miała zupełnie unieruchomione. Więzy były bardzo solidne. W pomieszczeniu panował półmrok, paliły się pochodnie. Ściany były kamienne. Z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy. Najprawdopodobniej było to jakieś opuszczone miejsce.
     Arystokrata podszedł do niej. Był nieprzyzwoicie przystojny. Wyciągnął rękę do jej twarzy i pogładził ją po policzku. Obserwowała go bez najmniejszego ruchu. Uśmiechnął się i pochylił się nad nią, po czym odgarnął jej włosy z szyi i powąchał ją. Drugą dłonią przytrzymał jej twarz i wtedy poczuła chłód jego oddechu na swojej skórze. Zesztywniała ze strachu. Pocałował ją, po czym pogładził dłonią jej szyję w tym miejscu. W myślach wyzywała go od najgorszych.
     – Uwielbiam, kiedy krew szybko krąży – powiedział niskim, matowym głosem. – Przyznam, że jesteś odważna… Pewnie zastanawiasz się, kim jestem i co tu robisz. Z pewnością masz mnóstwo pytań… Albo myślisz sobie: ratunku, ratunku, ratunku… Interesująca biżuteria – stwierdził, oglądając jej magiczny pierścień, który miał już na swoim palcu. – Wiesz, do czego to służy? – Znów pogładził dłonią jej twarz. – Skiń głową, jeśli wiesz.
     Patrzyła na niego, nie okazując lęku. Nawet nie drgnęła. Nie zamierzała odpowiadać na żadne z jego pytań. Wtedy zamachnął się i uderzył ją w twarz. Ten cios sprawił jej ogromny ból. Był nieludzko silny. Miała przeczucie, że nie wyjdzie z tego żywa, mimo to nie zamierzała z nim współpracować. W Kolegium Cienia przygotowywali magów także na takie okoliczności. Była dość odporna na tortury. Bała się, ale potrafiła to skutecznie ukryć. Potrafiła nad sobą panować.
     – Przepraszam – powiedział, głaszcząc ją po włosach. – Naprawdę nie chciałem tego robić. Liczyłem na to, że zechcesz odpowiedzieć na moje pytanie. Nikt tutaj nie zamierza cię krzywdzić. Chcielibyśmy tylko z tobą porozmawiać. Więc? – Czekał chwilę na jakiś gest z jej strony, jednak trwała bez ruchu. – Nie zmuszaj nas do tego, abyśmy zachowali się jak krwiożercze bestie.
     „Będziecie musieli” – pomyślała.
     – No dobrze… – kontynuował. – Twoje milczenie odczytam jako potwierdzenie. Poza tym inne rzeczy świadczą o tym, że zdajesz sobie sprawę z właściwości pierścienia... O ile te rzeczy należą do ciebie. – Podszedł do stołu i wziął do ręki jej księgę z zaklęciami.
     Otworzył i zaczął ją przeglądać. Przeczytał po kolei tytuły czarów, zmierzając w stronę zdewastowanego okna, a gdy dotarł do celu, wystawił księgę na zewnątrz.
     – To jak? Porozmawiamy? – Spojrzał na Veronikę i cofnął rękę. – Szukam kogoś i sądzę, że wiesz, gdzie ta osoba jest. Obiecuję, że jeśli udzielisz mi pewnych informacji, wypuszczę cię. Oczywiście oddam ci twoje rzeczy. Na nic mi się nie przydadzą. Znam to na pamięć… A więc jak?
     Nie wykonała żadnego gestu, więc wyrzucił księgę przez okno. Życzyła mu śmierci w najgorszych możliwych mękach. Uśmiechnął się i ruszył w jej stronę. Złapał ją za włosy i szarpnął, zadając tym ból.
     – Co ty sobie wyobrażasz?! – wrzasnął, po czym znów mówił spokojnie: – Nie sądzę, abyś była aż tak tępa, by nie zdawać sobie sprawy z tego, co może się z tobą stać… Już wiem! – Puścił ją i położył rękę na jej ramieniu, po czym kucnął przed nią.    
     Złapał ją za brodę i przekręcił jej głowę w swoją stronę.
     – Myślisz, że nie pozwolimy ci odejść. Zabijemy cię tak czy inaczej… – kontynuował. – Może powinniśmy, ale śmierć śmierci nierówna. Na przykład mogłabyś się stać taka jak ja… Owszem, możesz łudzić się, że starczy ci siły woli, by skrócić swój byt. Zaręczam ci, że nic z tego… Oprócz nieśmiertelności, pewnych… Ups, trochę za dużo powiedziałem… No cóż…
     „Edi, gdzieś ty się podział?” – pomyślała.
     – Dobrze… Próbowałem po dobroci – ciągnął wampir. – Teraz poproszę mojego wiernego sługę, by się tobą zajął. Uwielbia piękne, jędrne kształty młodych kobiet… Nie tylko pieścić… Jest twoja – rzucił do oprawcy, wychodząc.
     Obleśny, wielki typ uśmiechnął się i ochoczo podszedł do czarodziejki. Od razu rozdarł jej koszulę i położył swe łapska na jej piersiach. Po chwili zaczął je ssać, lizać i kąsać, mrucząc przy tym z zadowolenia. Bardzo mu się to podobało.
     „To tylko ciało. To tylko ciało…” – powtarzała sobie Veronika.
     Przerwał i spojrzał na nią wyraźnie podniecony.
     – Podoba ci się, co? – zapytał, sapiąc, a ona nadal nie okazywała żadnych emocji. – Ale ty jesteś zimna. Trzeba cię jakoś rozgrzać.
     Podszedł do ściany i zdjął pochodnię.
     – Od czego by tu zacząć? – Pomachał przed nią parę razy płomieniem.
     Poczuła pot na twarzy.
     „Jeśli spalisz mi włosy, własnoręcznie cię wykastruję” – pomyślała.
     Właśnie wtedy gwałtownie otworzyły się drzwi, w których stanął Jose z rapierem w dłoni. Veronika poczuła nieopisaną ulgę. Czarodziej wyciągnął rękę w stronę oprawcy i wypowiedział zaklęcie. Ogień z pochodni, którą ten trzymał przed sobą, buchnął mu prosto w twarz. Mężczyzna momentalnie upadł na kolana i zaczął przeraźliwie wyć.
     Estalijczyk wyjrzał jeszcze na korytarz i zamknął za sobą drzwi. Doskoczył do wijącego się z bólu sługi wampira i przebił go rapierem. Potem podszedł do kobiety i zasłonił jej piersi.
     – Pani, nie lękaj się. Przybyłem, by cię uratować – oznajmił teatralnie i puścił do niej oko. – Rozetnę więzy. Nie będzie bolało.
     Gdy tylko oswobodził jej ręce, wyjęła sobie knebel z ust.
     – Na którym jesteśmy piętrze? – zapytała, gdy uwalniał jej nogi.
     – Nie wiem. Będzie z dwadzieścia metrów.
     – Wyrzucił moją księgę na zewnątrz.
     Jose zostawił ją, podbiegł do okna i wychylił się przez nie.
     – Nie widzę jej – powiedział przejęty.
     – Pierścień! Gdzie on jest? Zabiłeś tego wampira? – pytała, kończąc się uwalniać.
     – Jeszcze nie. Może Gert albo Edi się tym zajęli.
     – Jak to Gert albo Edi? Co Gert tu robi?
     – Jak to co? Przecież cię ratujemy – odpowiedział, jakby to było oczywiste.
     – Zostawiłam go…
     – Zostawiłaś mu też list. Najwyraźniej miał… A co mnie to teraz obchodzi? – Jeszcze raz wyjrzał przez okno.
     – Jaki dziś dzień? – zainteresowała się, a gdy podał jej datę, okazało się, że była nieprzytomna dwie doby.
     – O bogowie – jęknęła. – A gdzie my w ogóle jesteśmy? – Wstawała powoli i ostrożnie. Czuła się niepewnie po takim czasie w bezruchu.
     – Po północnej stronie Reiku. Dzień drogi od Nuln.
     – Trzeba go znaleźć – stwierdziła, zbierając swoje rzeczy ze stołu.
     – Na dole raczej go nie będzie – powiedział Jose. – Pójdziemy do góry.
     – Co to za budynek? Macie dla mnie konia?
     – Konie są na dole, w ukryciu – wyjaśnił.
     – Mój też?
     – Tak, zabraliśmy go. Estela ich pilnuje.
     – On chyba jej szuka. Sądzę, że właśnie o nią mnie pytał.
     – Naprawdę? – To bardzo zdziwiło czarodzieja.
     – Pewności mieć nie mogę. Mówił, że kogoś szuka. Ona nie powinna być sama w tej sytuacji. Idź do niej – zasugerowała Veronika.
     – Jest w bezpiecznym miejscu.
     – Tak czy inaczej, nie powinna być sama.
     – Ty też – stwierdził.
     – Ja sobie poradzę.
     – Właśnie widzę… – mruknął.
     – Świetnie sobie radzę – zapewniła go.
     – Jasne. Może zacznij od… – Wskazał jej rozerwaną koszulę.
     – Nie ma guzików – wyjaśniła, po czym wzięła swoją torbę i ruszyła do drzwi.
     – Zaczekaj – zatrzymał ją.
     Wyjął ze swoich rzeczy agrafkę i podał jej, więc spięła bluzkę na wysokości biustu.
     – Gdzie jest Gert? – zapytała niby od niechcenia.
     – Chyba z tyłu – odparł. – Gdy się ostatnio widzieliśmy, był cały – dodał, przewidując jej kolejne pytanie.
     – Dobrze… Do góry, tak? – upewniła się, na co czarodziej skinął głową.
     – Są tu dwie pary schodów. Chyba wschodnie i zachodnie – wyjaśnił. – Nie wiem, dokąd prowadzą ich schody, ale te tu jeszcze się nie kończą. Usłyszałem coś przez drzwi i doszedłem do wniosku, że możesz tu być, dlatego nie szedłem dalej.

     Opuścili pomieszczenie. Ponurą budowlę oświetlały pozatykane gdzieniegdzie pochodnie.
     Veronika przypięła swój miecz do pasa i odłożyła bagaż pod ścianą na korytarzu.
     Czarodziej prowadził, gdy ruszyli schodami w górę. Kobieta co chwilę oglądała się za siebie, by mieć pewność, że nikt się za nimi nie skrada. Przez okno, obok którego przechodzili, zobaczyła w oddali korony drzew. Byli wysoko, w jakiejś wieży. Prawdopodobnie kiedyś był to punkt obserwacyjny.
     Po drodze natknęli się na przymocowaną do ściany halabardę. Jose spróbował ją zdjąć. Wtedy usłyszeli za sobą hałas. Ktoś biegł w ich stronę.
     Veronika zeszła parę schodów i czekała, podczas gdy jej towarzysz szarpał się ze znalezioną bronią.
     – Już – oznajmił, gdy wydostał ją z uchwytów, po czym ruszył dalej.
     – Ktoś się zbliża – poinformowała go na wypadek, gdyby tego nie słyszał, choć wydało jej się to mało prawdopodobne.
     Jose spojrzał na nią, a potem do góry.
     – Najpierw zajmiemy się tym. – Skinął przed siebie. – Później będzie czas na tych z dołu.
     – Zmierza w naszą stronę… Dobrze, idź – powiedziała. – Zostanę z tyłu na wszelki wypadek.
     Zamyślił się, więc ponagliła go gestem. Nie mieli czasu do stracenia.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1717 słów i 10101 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapka w górę o matko a co się stało?

    15 lis 2019

  • Fanriel

    @Margerita, dziękuję. ;)

    16 lis 2019