Strażnicy cienia IV część 29

– Strażnicy chodzą pojedynczo. Przydałby nam się jeden z twoich ludzi – Gert zwrócił się do Viktora, który dopiero po tych słowach się odwrócił.
     – Do czego? – zapytał.
     – Mógłby zająć miejsce strażnika – odparł Schmidt. – Chociaż oni się znają i będą…
     – Z pewnością – przerwała mu Veronika. – To zbyt ryzykowne. Przez to moglibyśmy wpaść.
     – To, że jeden z wartowników zniknął, też zwróci uwagę pozostałych. Lepiej, żeby jeden z nas dreptał jego ścieżką.
     – Gert, gdyby w naszej grupie nagle jeden człowiek został podmieniony, nie zorientowałbyś się? – zapytała.
     – Na całym murze jest dziesięciu, może jedenastu strażników. Są porozstawiani i każdy ma swoje miejsce. Jeśli w nocy wampiry są aktywne, to oni muszą się podwójnie pilnować. Nie będą schodzić z posterunków. – Schmidt był przekonany o swoich racjach.
     – Ja rozumiem twoje argumenty, ale nie wiem, czy to nie jest zbyt ryzykowne – przyznała.
     – Zorientowałbym się na pewno, gdybyśmy nagle mieli jednego luzaka.
     – To jak z Helmutem – wtrąciła. – Nie żył, a my przez dobę zastanawialiśmy się, gdzie zabalował. Mogą pomyśleć, że po prostu zszedł z posterunku.
     – Oni się widzą. Jeden widzi drugiego… Wejdę na mur, załatwię strażnika i rzucę wam linę z wieżyczki strzelniczej. Nikt nie zauważy, jak będziecie wchodzić – przekonywał Gert.
     – Co dalej? – zapytał Viktor, zakładając ręce na piersiach.
     – Najlepiej zrobić to z boku albo z tyłu – ciągnął Schmidt.
     – Trzeba było zostać tam jeszcze trochę. Przynajmniej zorientowałbyś się, która część jest najsłabiej oświetlona – rzucił Viktor.
     Veronika spojrzała na niego, po czym oparła głowę o ręce i spuściła wzrok.
     – Źle się czujesz? – zapytał ją z troską w głosie Gert.
     – Tak – odpowiedziała, tracąc nadzieję na pozytywne rozwiązanie tej sprawy.
     – Może to odłożymy? – zaproponował zmartwiony.
     – Nie.
     – Co ci jest? – zapytał zaniepokojony Viktor.
     – Nic… – odparła, siedząc tak bez ruchu. – Kontynuujcie.
     – Nie podoba mi się to – powiedział Viktor. – Wejdziemy na mur, ale niezauważeni z niego nie zejdziemy. Uda nam się zdobyć jedną wieżę strzelniczą.
     – Nie idziemy niczego zdobywać – zaznaczył Schmidt. – Jeśli taki był plan, trzeba było mi wcześniej o tym powiedzieć. Inaczej bym się do tego przygotował.
     – Uważaj, bo mamy plan B, w którym ty nie musisz uczestniczyć – ostrzegł go Viktor.
     – Szarża? – zapytał złośliwie Gert.
     – To nie byłby najgorszy pomysł w tych okolicznościach – stwierdził Viktor. – Przynajmniej nie bylibyśmy tam sami. Można by było przejechać przez ten plac i dostać się do głównego budynku. Tam byśmy się zamknęli, wykończyli wszystkich i…
     – A potem siebie, co? – przerwała mu czarodziejka.
     – Zajęlibyśmy strategiczne pozycje – dokończył powoli.
     – I co? – Popatrzyła na niego.
     – Jak to co? My jesteśmy w twierdzy, a oni na zewnątrz.
     – I co z tego? Jesteśmy w Sylvanii – uniosła się. – Co z tego, że będziemy w twierdzy? W najlepszym wypadku zdechniemy tam z głodu, jeśli uznają, że to zabawne i pozwolą nam tam zostać.
     – Myślę, że mają tam niezłe zapasy – wtrącił Gert.
     Spojrzała na niego i dostrzegła rozbawienie w jego oczach.
     – W porządku, zróbmy tak – powiedziała. – Zabarykadujmy się i zostańmy tam na zawsze.
     – Ja nie zamierzam – oznajmił Schmidt. – Zresztą ten plan chyba mnie nie dotyczy.
     Veronika widziała, że z trudem zachowywał powagę. Popatrzyła na niego krytycznie.
     – Mam kontynuować? – zapytał.
     – Myślałem, że już skończyłeś – rzucił Viktor.
     – Może spróbowalibyśmy odwrócić ich uwagę? – zaproponowała.
     – Dywersja? Wtedy podniosą alarm, a tego nie chciałaś – przypomniał Viktor.
     – Nie podniosą, jeśli to będzie coś, co okaże się niegroźne i bez znaczenia. Nie chodzi mi o to, żeby przeprowadzać szturm od drugiej strony – wyjaśniła.
     – Jeśli to będzie wybuch, będą się zastanawiać, kto za tym stoi. Jeśli wpuścimy tam psa i kota, to nie odniesie zamierzonego efektu – stwierdził Gert.
     – Kota i psa? – Trochę ją ten pomysł zaskoczył.
     – Tak – skinął głową – pies goni kota. Robią sporo hałasu i w innych okolicznościach mogłoby to zdać egzamin, jednak na tę okazję to nie jest rozwiązanie... Nie patrz tak na mnie. To są podstawy.
     – Jasne – mruknęła.
     – Nikt i nic nie ściągnie wartowników z muru – powiedział Schmidt. – To są ich posterunki. Za zejście z posterunku w niektórych okolicznościach może grozić nawet kara śmierci, a tutaj to nawet coś gorszego… Należy założyć, że będą tam tkwić. Jeśli będziemy zsuwać się od wewnętrznej strony po murze, wielu z nich będzie mogło nas zobaczyć.
     – Więc może zeskoczyć? – zasugerował Viktor.
     Gert popatrzył na niego, po czym przeniósł wzrok na Veronikę.  
     – Może jednak pójdę tam sama – zaproponowała.
     – To wykluczone – Viktor natychmiast zaprotestował. – Prędzej ja pójdę sam.
     – Mogę użyć magii. Nie zobaczą mnie – wyjaśniła.
     – Mówiłaś, że to niemożliwe, jeśli nie ma cienia – przypomniał.
     – Na siebie mogę zawsze rzucić takie zaklęcie. Nie zadziała to, którym mogłabym ukryć was… Nie trwa długo, ale poradzę sobie.
     – To mogłoby nam ułatwić sprawę – przyznał Gert. – Mogłabyś się zająć sąsiednim posterunkiem. Teraz jeszcze nie można zdecydować którym.
     – Pozabijamy tych strażników i co? – zapytała.
     – Chodzi o możliwość zejścia z muru.
     – Więc może załatwimy wszystkich na murze i wtedy na ich miejscu postawimy swoich? – zaproponowała. – Wtedy już nie będzie ryzyka, że ktoś kogoś rozpozna.
     – W takim wypadku proponowałbym zająć mur, zamknąć bramę i nikogo stamtąd nie wypuszczać, dopóki nie skończymy – włączył się Viktor.
     – A ten swoje – mruknął pod nosem Schmidt. – Znowu chce się zamykać w środku.
     – To nie jest zły pomysł, aczkolwiek byłoby przy tym dużo hałasu – czarodziejka zwróciła się do Viktora. – Na pewno podnieśliby alarm. Nie ma możliwości, żeby się nie zorientowali.
     – Może jednak wjedziemy tam karocą bez zabijania strażników? – zasugerował Gert. – Będziemy działać selektywnie, jak należy.
     – Wjedziemy i co? – zapytała. – Po prostu wejdziemy do środka?
     – Tak – potwierdził. – Ktoś nam otworzy, wpuści nas i poprosi, żebyśmy zaczekali. Pozbędziemy się go, ukryjemy ciało i wtedy znikniemy.
     – Ktoś może go szukać – zauważył Viktor. – Ktoś może szukać majordomusa, który…
     – Majordomus nie zajmuje się otwieraniem drzwi. To zajęcie odźwiernego – zaznaczył Schmidt.
     – To jest dobry pomysł – przyznała Veronika.
     – W takim wypadku nie powinniśmy chyba zbyt długo zwlekać, bo w końcu mogą zamknąć bramę – stwierdził Gert. – Będziemy potrzebować więcej ludzi, karocy, woźnicy…
     – Skąd my teraz weźmiemy karocę? – zapytała.
     – Trzeba będzie ją komuś ukraść. – Schmidt od razu znalazł rozwiązanie.
     – Ty zawsze chcesz kraść karoce – powiedziała. – Kupię ci ją kiedyś, wiesz?
     – Gdybyśmy robili napad na młyn, wystarczyłby nam ten wóz, który mamy. Potrzebowalibyśmy tylko trochę worków z piaskiem imitującym zboże.
     – Nie zmienia to faktu, że kradzież karocy pojawia się notorycznie w twoich planach. Twoi ludzie z nami pojadą – zwróciła się do Viktora. – Będziemy mieli blisko do koni.
     – Mogą rozmawiać z woźnicą. Niech to będzie ktoś inteligentny – zasugerował Schmidt.
     – Możemy mieć problem ze znalezieniem tu karocy – stwierdziła czarodziejka. – Ci ludzie nie wyglądają na takich, co korzystają z powozów… Nie traćmy na to czasu i jedźmy konno.
     – Będzie nas widać. To nie jest dobry pomysł – powiedział Gert. – Prędzej czy później ktoś prawdopodobnie podniesie alarm…
     – Pójdziemy tam we dwójkę. Ja i ty – czarodziejka zwróciła się do Viktora. – Wejdziemy tam i powiemy, że chcemy się spotkać z wampirem. Przedstawię się.
     – Jak długo pozwolą nam żyć? – zapytał.
     – Przynajmniej do spotkania z Dietmundem – odparła.
     – Skąd wiesz, że nie będzie go przy pierwszym spotkaniu?
     – Jeśli będzie, spróbujemy go zabić.
     – A jeśli już na nas czekają i natychmiast nas aresztują? Myślę, że z moimi ludźmi mamy większe szanse – powiedział Viktor.
     – Jeśli pojawimy się tam wszyscy, z pewnością postawią straże na nogi, a tak być może nas zlekceważą. Dwie osoby stanowią niewielkie zagrożenie, rozumiesz? Może nie zachowają wszelkich środków ostrożności. Nie będą przecież obstawiać nas dziesiątkami zbrojnych. To byłoby komiczne. Niby dlaczego dwa wampiry miałyby się bać naszej dwójki… Nie będziemy stanowić dla nich zagrożenia. Ci na zewnątrz mogliby nawet nie wiedzieć, o co chodzi. Byłaby szansa, by załatwić to dyskretnie. Jak tylko spotkamy tam jakiegoś wampira, spróbujemy go zabić, a jeśli się uda, pójdziemy dalej… Tam na pewno będzie cień, a wtedy będę mogła użyć swojej magii. Moglibyśmy się poruszać po pałacu zupełnie niewidoczni...
     – To szaleństwo – przerwał jej Gert. – Już lepsze jest skakanie z muru. Myślałem, że mamy zamiar wszyscy stąd wyjechać… Wchodzimy przez mur po cichu.
     – Przecież nie ma takiej możliwości – uniosła się. – Jeśli będziemy wchodzić przez mur, a oni nas zobaczą, to od razu nas skują i będziemy mieli dosłownie związane ręce. Będziemy na łasce tych wampirów i nikt już nam nie pomoże.
     – Nikt mnie nie skuje – oznajmił Viktor.
     – Jeśli będą stali dookoła z kuszami, co zrobisz? Będziesz się z nimi bił? – zapytała. – Nie mów tak. Będą chcieli, to cię skują. Oczywiście możesz stawiać opór, ale co wtedy? Nie o to chodzi, żebyś tam zginął.
     – A co, jeśli dam się skuć?
     – Koniec – odparła niechętnie.
     – Więc chyba lepiej walczyć – stwierdził Viktor.
     – Cholera, nie chcę walczyć do końca. Ja chcę zabić wampiry. Potem mogą mnie skuć, nie ma sprawy. Najpierw jednak muszę mieć tego wampira. – Veronika była wzburzona.
     – Opanuj emocje – uspokajał ją Gert.
     – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo jestem opanowana.
     – Jeśli nie zależy ci na tym, co będzie potem, poślij Viktora frontalnym wejściem, a sama użyj swojego zaklęcia, byś mogła się zbliżyć do wampirów. Przynajmniej miniesz straże.
     – Co z tego, jeśli ja nie mam szans w walce z żadnym wampirem, a moja magia na nie nie działa. Ich magia jest potężna, do tego świetnie walczą i są szybkie. Jedynie Viktor może sobie z tym poradzić.
     – Jest jeszcze inne rozwiązanie… – zaczął Schmidt.
     – Wejdziesz tam i wszystkich załatwisz? – Veronika spodziewała się usłyszeć coś w tym stylu.
     – Nie, nie wszystkich… – zamilkł na moment. – Zakradnę się tam i pozbędę się dziewczyny. Wampirem będziemy mogli zająć się kiedy indziej, w bardziej sprzyjających okolicznościach… Może nawet nie będzie trzeba tam wchodzić. Mam łuk. Jeden precyzyjny strzał załatwi wszystko.
     – Podoba mi się pomysł, żeby zająć się nią, a nie resztą – przyznała czarodziejka.
     – A co z tym Jose? – zapytał Viktor. – Gdyby udało nam się go uwolnić, mógłby wziąć na siebie część gwardzistów.
     – Jasne, że by mógł, ale weź pod uwagę, że nie chcieliśmy robić szumu. – przypomniała. – Pójdę tam sama.
     – Pomysły są coraz gorsze – stwierdził Viktor. – Głosujmy. Ostatecznie wszyscy w tym siedzimy.
     – Nie ma mowy. To moja sprawa – zaprotestowała. – Mogę użyć swojej magii. Mogę tam wejść i dostać się do dziewczyny. Zrobię, co trzeba i wrócę. Nie będę się zabierać za wampiry.
     – Nie masz doświadczenia – powiedział Gert.
     – W czym nie mam doświadczenia? W chodzeniu po cichu po budynkach? – zapytała, wbijając w niego wzrok.
     – A robiłaś to już kiedyś?
     – Owszem, przez kilka lat w Averheim.
     – Głosujmy – zaproponował Schmidt.
     – Niesamowita zgodność, panowie. Gratuluję… Nie obchodzi mnie wasze głosowanie. Czekamy do rana. Pójdę tam, zrobię, co mam zrobić i wyjedziemy stąd, a potem zastanowimy się jak załatwić wampira – oświadczyła.
     – To ja idę do siebie. Położę się spać – powiedział Gert. – Chyba już nie jestem ci potrzebny?
     – Ustaw kogoś pod jego oknem i pod drzwiami – poprosiła Viktora.
     – A kogo postawisz pod jego drzwiami? – zapytał Schmidt, zerkając na najemnika.
     – Jego sama przypilnuję… – Westchnęła. – Przecież to jest jedyne dobre rozwiązanie. Pomyślcie logicznie – próbowała ich przekonać.
     – Niech on idzie – zasugerował Viktor.
     – On, w przeciwieństwie do mnie, nie potrafi być niewidzialny – argumentowała.
     – Potrafię, ale w nocy – powiedział Gert.
     – Tam są wampiry. Nigdzie nie pójdziesz – zaprotestowała.
     – Poradzę sobie z wampirami – zapewnił. – Twoja magia i tak na nie nie działa. Jak się postaram, mogą mnie do niej zaprowadzić i zostawić z nią sam na sam.
     – Dlaczego ty wszystko komplikujesz? – zapytała Veronika.
     – Niczego nie komplikuję. Nie jesteś w tym lepsza ode mnie.
     – Wygląda na to, że każdy chce tam iść – podsumował Viktor.
     – Jeśli wy chcecie tam iść, jesteście nienormalni – stwierdziła czarodziejka. – Ja bym chciała być daleko stąd.
     – Świetny pomysł – podchwycił Viktor. – Dam ci kilku ludzi, weźmiesz Marcusa, Filipa i Ulrycha i jutro rano wyjedziecie.
     – Nie szkoda ci czasu na gadanie takich głupot? – zapytała.
     Viktor wyprostował się i popatrzył na nią surowo.
     – Z takimi tekstami proszę do niego. – Skinął w stronę Gerta.
     – Przestań. Dobrze wiesz, że nie zawrócę, że jestem zdeterminowana i osiągnę swój cel, a ty wymyślasz, że mam zabrać ludzi i wyjechać z miasta.
     – Powiedziałaś, że nie chcesz tam wchodzić.
     – Myślę, że nikt przy zdrowych zmysłach nie miałby na to ochoty. Co jest fajnego w siedzeniu w Sylvanii i kombinowaniu jak dostać się do pałacu wampira? Mogłam tu sama przyjechać – powiedziała do siebie i pokręciła głową.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2347 słów i 14451 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    Atmosfera bez zmiany. Planowanie........,.     Jak zawsze pożal się Boże.

    9 lut 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Jutro to się skończy. ;)

    9 lut 2018