Strażnicy cienia IV część 32 - KONIEC

Jeden z żołnierzy podszedł niepewnie z mieczem i tarczą. Viktor obserwował go z lekkim uśmiechem. W swojej postawie niczym nie ustępował dumnemu gospodarzowi tego zamku.

     Wampir uderzeniem w tarczę dał znać, że jest gotów do walki. Gdy Viktor odpowiedział tym samym, ruszyli na siebie. Na początku obaj zachowywali ostrożność.  
     Veronika zerknęła w stronę Dietmunda i ich spojrzenia się spotkały. Złośliwie zmrużył oczy, uśmiechnął się, po czym skierował się w jej stronę.
     Stanął obok czarodziejki i złapał ją za ramię, wbijając pazury w jej ciało.
     – Nie wyjdziecie stąd żywi. Już ja tego dopilnuję. Nic nie osiągnęliście, dziewczyna jest u mnie. Może potrwa to trochę dłużej, ale i tak dopnę swego – wyszeptał jej do ucha i podążył do wyjścia. Najwyraźniej walka go nie interesowała.
     Miecze zaczęły poruszać się żwawo, a tarcze coraz częściej się spotykały. Theodorus miał pewne ruchy, natomiast Viktor był skoncentrowany i ostrożny.
     – Nie chciałbym zapeszyć, ale chyba jesteś najlepszym przeciwnikiem, jakiego miałem – przyznał hrabia. – Szkoda, że tak krótko będę mógł się tym cieszyć.
     – Krócej niż myślisz – powiedział Viktor i przejął inicjatywę.
     Zaatakował wampira, zmuszając go tym samym do cofania się. Von Carstein był jednak niezwykle sprawny i parował wszystkie jego ciosy. W końcu Viktorowi udało się zranić wroga, niestety było to płytkie cięcie w ramię.
     Gdy zwarli się po raz kolejny, Theodorus odepchnął swojego przeciwnika. Viktor musiał się wtedy wycofać. Przechadzając się, wyrównywał oddech.
     Hrabia spojrzał na swoje ramię i pokiwał głową z uznaniem, po czym z impetem skoczył na rywala. Viktor błyskawicznie zasłonił się tarczą, która pękła po potwornym ciosie. Stracił równowagę i przewrócił się, gdy wampir go kopnął.
     Von Carstein uniósł miecz w geście triumfu. Najemnik obserwował każdy jego ruch. Podnosząc się, pospiesznie odpiął zniszczoną tarczę. Theodorus spojrzał na niego, a potem na broń leżącą na ziemi i wyrzucił swoją. Wtedy Veronika dostrzegła na ręku Viktora krew.
     – Bolało? – zapytał go hrabia.
     – Obetnę ci łeb, a potem wepchnę kołek w serce twojej dziwki – usłyszał w odpowiedzi i momentalnie wpadł w szał.
     Przemienił się i znów skoczył do przodu, zamierzając powtórzyć poprzedni atak. Tym razem Viktor był na to przygotowany. Podobnie jak w walce z Kislevczykiem, uchylił się w bok i skierował miecz na szyję wampira. Niestety ten zdążył sparować cios. Najemnik błyskawicznie się wycofał, ale von Carstein podążył za nim, chcąc szybko zakończyć tę walkę, która wyraźnie już go nie bawiła.
     Niesprawna ręka utrudniała Viktorowi obronę. Gdy przeciwnik niespodziewanie go kopnął, po raz drugi się przewrócił. Hrabia uniósł miecz, by zadać ostateczny cios, ale najemnik w ostatniej chwili przetoczył się i poderwał z ziemi.
     Gospodarz wrzasnął i znów ruszył do ataku. Viktor cofał się pod jego kolejnymi ciosami, aż w końcu dość nieoczekiwanie przestał się bronić i skoczył do przodu, wpadając na przeciwnika. Udało mu się dźgnąć go w brzuch. Theodorus wydał z siebie krzyk bólu. Wykorzystując swój impet, najemnik pchnął go swoim ciałem i obaj upadli.  
     Wstali z wysiłkiem.
     Wampir spojrzał na swoje rany, oblizał wargi i ruszył do ataku. Większość ciosów kierował w głowę i korpus. Gdy nagle zmienił ruch miecza, trafił najemnika w nogę. To go na moment nieco zdekoncentrowało i wystarczyło, by von Carstein wbił mu ostrze w brzuch.
     Viktor zatrzymał się, upuścił broń i upadł na kolana, łapiąc niesprawną ręką za ranę. Drugą dłonią oparł się o ziemię.
     Wampir podszedł do niego, dysząc.
     W lochach zapanowała taka cisza, że Veronika usłyszała, jak jego broń przecinała powietrze, przygotowując się do ostatniego ciosu. Wtedy Viktor się poruszył. Błyskawicznie sięgnął po miecz, poderwał się z ziemi i z wrzaskiem bólu i wysiłku wepchnął go we wroga. Krzycząc, dociskał ostrze, pomagając sobie ranną ręką. Wampir wypuścił broń i uległ przeciwnikowi, który cały czas na niego napierał.  
     Zatrzymali się dopiero pod jednym z filarów. Wtedy Viktor wyszarpnął miecz z wnętrzności hrabiego, obrócił się i, jak zapowiedział, odrąbał mu głowę. Po tym gwałtownie się odwrócił, spodziewając się kolejnego ataku, tym razem ze strony sojuszników Theodorusa. Odruchowo przycisnął rękę do brzucha, tamując krew, która lała się z rany.
     – Dotrzymaj słowa – powiedział, kierując ostrze w stronę oficera. – Uwolnij ich, moich ludzi, czarodzieja i kobietę, po którą przyszliśmy. Pozwólcie im odejść.
     Oficer spojrzał na wampirzycę, która z niedowierzaniem wpatrywała się w zwłoki leżące u stóp Viktora. Podniosła wzrok na zabójcę Theodorusa, po czym przeniosła go na oficera i skinęła głową. Po chwili wyciągnęła buławę zza paska dowódcy, ruszyła w stronę zwycięzcy i podała mu ją.
     – Wykonać – rozkazał oficer, gdy Viktor niesprawną ręką chwycił symbol władzy. – Uwolnić wszystkich jeńców.
     Viktor oparł się o filar i na moment zamknął oczy. Zapłakana Veronika nie odrywała od niego wzroku.

     Gdy tylko ją rozkuli, ruszyła biegiem w jego stronę, po drodze wyjmując z ust knebel.
     – Każ im zatrzymać Dietmunda, bo on ucieka – poprosiła.
     – Zatrzymać… – głos nagle mu osłabł – Dietmunda von Carsteina…
     – Musimy iść – powiedziała pospiesznie, na co Viktor pokręcił głową.
     – Zbliż się… Zatrzymam ich tutaj, a ty uciekaj. Dopóki dzierżę tę buławę, nic wam nie zrobią…
     – Wyjdziesz z nami. – Nie widziała innej opcji.
     – Nie mogę…
     – Dasz radę – przekonywała go. – Musisz dać radę.
     – Nie. – Pokręcił głową, patrząc na nią ze spokojem.
     – Tydzień w wiosce, pamiętasz?
     Z wysiłkiem zdjął swój medalion i wcisnął go w jej dłoń.
     – Będziesz musiała pojechać tam sama…
     – Błagam cię, nie rób mi tego. – Łzy spływały jej po policzkach.
     – Przykro mi, kochana, nie poszło tak, jakbyśmy chcieli. Nie przejdę dwóch kroków... Nie zwlekajcie.
     Objęła go, a on czule pogłaskał ją po głowie.
     – Jeśli buława spadnie na podłogę, wszyscy zginiemy – wyszeptał.
     Znów popatrzyła mu głęboko w oczy.
     – Dietmund von Carstein zniknął. Smok również – zameldował ktoś od wejścia.
     Gdy czarodziejka zerknęła w tamtą stronę, zobaczyła, że Gert właśnie zbliżał się do Esteli, która zdezorientowana rozglądała się po lochach.
     Veronika znów spojrzała na Viktora.
     – Nie trać czasu – poprosił ją, po czym delikatnie pocałował.
     – Przepraszam – wyszeptała, płacząc.
     – Nie przepraszaj. Cieszę się, że mogłem to z tobą zrobić… Nie żałuję niczego… No może poza naszym pierwszym spotkaniem, ale to nie ma znaczenia, biorąc pod uwagę, co było potem… Idź już, proszę. – Odepchnął ją od siebie.
     Poczuła, że ktoś chwycił ją za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Szła tyłem, wpatrując się w Viktora. Ten omiótł wszystkich wyzywającym spojrzeniem.
     – Wyprowadź ich z miasta i przeprowadź bezpiecznie do granicy Sylvanii. To rozkaz – powiedział do oficera, który skinął głową.
     – Rozstąpić się – dowódca nakazał swoim podwładnym.
     – Viktor, zażądaj medyka – krzyknęła Veronika, zatrzymując się.
     – Idź już – ponaglił ją. – Pospiesz się.
     Nie mogła tego zrobić. Czuła, że powinna jakoś go uratować.
     Gert szarpnął ją i pociągnął w stronę Esteli, która podtrzymywała oswobodzonego Jose.
     – Musimy iść – powiedział.
     Nie odrywała spojrzenia od Viktora, który nadal stał pod filarem. Nie chciała go tak zostawiać, z rozpaczy czuła niemal fizyczny ból. Z trudem łapała oddech i absolutnie nie panowała nad łzami zalewającymi jej twarz. Choć rozsądek nakazywał jej czym prędzej opuścić to miejsce, szła tylko dlatego, że Gert ją za sobą ciągnął.
     – Przepraszam! – krzyknęła zapłakana, zanim Viktor zniknął jej z oczu.
     – Pospiesz się… – powtórzył słabym głosem.
     Wiedziała, co to znaczyło i ruszyła biegiem. Nie mieli już czasu.
     – Szybciej! – Schmidt ponaglił dowódcę, który ich prowadził.

     Otoczeni przez kuszników ludzie Viktora oraz Marcus i jego kompani stali na środku placu, w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się smok.
     – Andred, na koń! Szybko! – Veronika krzyknęła do sierżanta najemników, gdy tylko opuściła budynek.
     – Gdzie jest Viktor?! – zapytał, rozglądając się nerwowo.
     – Szybko! – powtórzyła ze stanowczością, kierując się w stronę swojego rumaka.
     – Viktor kazał nam opuścić Sylvanię – wyjaśnił Gert. – Ten oficer może to potwierdzić. – Wskazał dowódcę tamtejszych oddziałów.
     – Hrabia Viktor, władca tego miasta, dał mi wyraźny rozkaz, abym odprowadził was bezpiecznie do granic Sylvanii – powiedział mężczyzna.
     Zdezorientowani najemnicy, co chwilę zerkając na czarodziejkę, dosiedli koni. Oficer czekał na nich przy bramie.
     – Ruszaj – kobieta poleciła sierżantowi, gdy wszyscy byli już gotowi do drogi.
     – Za mną! – rozkazał podwładnym i rozglądając się czujnie, skierowali się w stronę wyjazdu. – Gdzie jest Viktor? – ponownie zapytał.
     – Viktor musiał zostać – odpowiedział mu Schmidt. – Zapewnił nam bezpieczną drogę do granicy.
     – Pokonał Theodorusa w walce i przejął władzę w tym mieście – dodała Veronika łamiącym się głosem.
     – Ale musiał zostać, żebyśmy mogli bezpiecznie wyjechać – powtórzył Gert.
     – Powinniśmy z nim zostać – stwierdził Andred, oglądając się za siebie.
     – On nie przeżyje. Jest śmiertelnie ranny – z trudem powiedziała czarodziejka. – Kazał nam się spieszyć, bo… być może już… zaraz ruszy za nami pościg.
     Gert popatrzył na nią, po czym przyspieszył i dogonił dowódcę, który jechał na czele.

     Bez przeszkód dotarli do bram miasta.
     – Otwierać! – krzyknął do strażników oficer.
     – Na czyj rozkaz? – usłyszał w odpowiedzi.
     Po tym jak się przedstawił, brama została szeroko otwarta i wszyscy wyjechali z miasta.
     – Ruszą za nami. Jedziemy prosto, czy postaramy się ich zgubić? – Gert zwrócił się do Veroniki.
     – Prosto – zdecydowała. – Najszybciej jak się da.

     Kobieta co chwilę zerkała w ciemne niebo, spodziewając się ataku smoka. Zakładała, że wkrótce będą musieli stoczyć kolejną walkę.
     Przy studni zarządziła krótki postój, ponieważ uznała, że konie powinny choć chwilę odpocząć. Wszyscy pozsiadali z wierzchowców i, rozglądając się z niepokojem, zajęli się zwierzętami.
     Veronika w pośpiechu schowała medalion Viktora do torby i przypięła pas z bronią.
     – Co tam się stało? – zapytał ją Andred, stając obok. – Zaskoczyli nas. Wygląda na to, że na nas czekali. Nie mogliście go zabrać ze sobą?
     – Nie… – Spuściła wzrok. – Próbowałam, ale powiedział, że nie przejdzie nawet dwóch kroków… – głos jej się łamał, a z oczu znów popłynęły łzy. – Nie chciałam go tam zostawiać…
     – Nie mogę w to uwierzyć. – Sierżant pokręcił głową.
     – Z trudem wygrał, ale obciął temu cholernemu wampirowi łeb po takiej walce… On był niesamowity…
     Na prośbę najemnika, opowiedziała ze szczegółami przebieg pojedynku i opisała rany, jakie odniósł Viktor. Andred słuchał tego ze wzrokiem wbitym w ziemię.
     – Wampir, po którego tu przyjechaliśmy, uciekł – powiedziała na koniec. – Zdaje się, że odleciał na ożywionym smoku.
     – Widziałem, jak smok się wznosił, ale nie zauważyłem, żeby ktoś na nim siedział.
     – Więc być może tam został… Obserwujcie niebo, żeby nas nie zaskoczył. – Popatrzyła w górę i właśnie wtedy zobaczyła, że coś ciemnego, sporych rozmiarów z ogromną prędkością pikowało w stronę Gerta.
     – Alarm! – wrzasnęła.
     Schmidt odwrócił się w jej stronę, nie wiedząc, dlaczego krzyczała. Bestia była już bardzo blisko niego. Veronika, nie zastanawiając się, ruszyła do przodu i w ostatniej chwili odepchnęła go na bok. Smok uderzył w nią rozdziawioną paszczą z taką siłą, że odrzuciło ją na kilkanaście kroków do tyłu.
     Najemnicy rozbiegli się, szukając kryjówek. Ci, którzy mieli przy sobie broń dystansową, zaczęli strzelać. Towarzyszący im oficer uniósł miecz i wykrzyczał swoje imię.
     – Walcz ze mną! – Pognał konno za oddalającym się smokiem.

     Zamroczona Veronika przez chwilę leżała bez ruchu. Paraliżował ją potworny ból w klatce piersiowej. Z trudem łapała oddech.
     Gert podbiegł do niej i zaczął ją podnosić, zerkając w stronę oficera galopującego pod smokiem. Mężczyzna zamachnął się mieczem, a wtedy bestia pochwyciła go w swoje szpony i porwała do góry.
     – Przygotować się do kolejnego ataku! – krzyczał Andred, próbując zapanować nad ludźmi. – Ładować kusze! Ustawić się w szyku!
     
     – Czy ktoś widział na nim jeźdźca? – zapytała czarodziejka, opierając się o Gerta. Była pewna, że Dietmund znajdował się gdzieś blisko, ponieważ kierowanie ożywieńcem wymagało obecności nekromanty.
     Kobieta musiała powtórzyć pytanie, żeby uzyskać odpowiedź. Wszystko wskazywało na to, że smok latał sam.
     Zaczęła się rozglądać dokoła. Zatrzymała wzrok na Esteli, która właśnie próbowała zdjąć obrożę z szyi Jose.
     – Dietmund nie może jej dostać – wyszeptała.
     Schmidt skinął głową.
     – Zajmę się tym – obiecał.
     – Jak smok się zbliży, spróbuję go zatrzymać! – powiedziała głośno Veronika. – Zachowujcie dystans i strzelajcie!
     – Wraca! – krzyknął Andred, wskazując kierunek. – Przygotować się!
     Smok leciał prosto na nich. Veronika puściła Gerta i chwiejnym krokiem wyszła nieco do przodu. Gdy tylko wleciał w zasięg jej magii, wypowiedziała zaklęcie, nad którym ostatnio pracowała. Ożywieńca otoczyła szara mgła, a on gwałtownie znieruchomiał. Bardzo powoli zaczął spadać i wtedy kobieta dostrzegła, że dosiadał go Dietmund.
     Bełty, które w nich poleciały, utkwiły we mgle, nie sięgając celu. Gdy bestia z niej wypadła, Schmidt wystrzelił z pistoletu. Smok natychmiast stanął w płomieniach i zaczął się miotać, przeraźliwie rycząc. Gert chwycił Veronikę za rękę i wciągnął ją za studnię.
     Bestia z hukiem uderzyła o ziemię i wtedy z ognia wydostał się płonący Dietmund. Czarodziejka wypowiedziała zaklęcie i cisnęła w niego Sztyletami Cienia. Zanim padł, zdążył wyciągnąć rękę w jej stronę.
     Gert w pośpiechu przeładował pistolet. Z odbezpieczoną bronią ostrożnie ruszył w stronę zwłok. Na wszelki wypadek jeszcze do nich strzelił, po czym biegiem wrócił do Veroniki.
     – Koniec postoju! – krzyknął.
     – Andred, wszyscy cali? – zapytała czarodziejka.
     – Brakuje jednego, ale nie ma też jego konia, więc pewnie spanikował. Gottfried jest poparzony, ale nic mu nie będzie – zameldował sierżant.
     – Jedziemy! Szybko! – Z wysiłkiem podeszła do swojego rumaka.
     – Pojadę z tobą – zaproponował Gert, pomagając jej wsiąść. – Nie utrzymasz się w siodle.
     – Dam radę. Nie możemy przeciążać koni. – Chwyciła lejce, które jej podał. – W drogę!

     Veronikę męczył potworny ból, ale postanowiła, że będą się zatrzymywać tylko przy studniach, by napoić wierzchowce.
     Nastał dzień, a oni nadal jechali. Przed południem dostrzegli za sobą liczną grupę konnych. Bez wątpienia był to pościg, którego się spodziewali.
     Czarodziejka popatrzyła na Estelę, po czym przeniosła wzrok na Gerta. Ich spojrzenia spotkały się i mężczyzna skinął głową.
     – Jestem twoim dłużnikiem – powiedział Jose, zrównując się z nią.
     Veronika na moment zamknęła oczy.
     – Przyspieszyć! – rozkazała. – Doganiają nas!

     Wieczorem wrogowie znacznie się do nich zbliżyli.
     – Już niedaleko! Szybciej! – Czarodziejka, choć sama ledwo utrzymywała się w siodle, starała się mobilizować ludzi.
     – Konie nie dadzą rady! – krzyknął Andred.
     – Już niedaleko! – powtórzyła.

     Wkrótce zobaczyli przed sobą światło pochodni, a potem straż graniczną. Widząc, co się dzieje, żołnierze imperialni uciekli, porzucając posterunek.
     – Do miasta! – rozkazała Veronika, oglądając się za siebie, gdy przejechali przez most.
     Pościg zatrzymał się przy rzece.
     – Jeszcze się zobaczymy! – wrzasnęła za nimi wampirzyca. – Jeszcze się spotkamy! – krzyk zagłuszały dźwięki rogów dochodzące z miasta.

     Gdy Veronika i jej towarzysze zbliżali się do murów Leichebergu, brama się otworzyła i wyjechało przez nią kilkudziesięciu zbrojnych. Na ich czele stał Alex odziany w oficjalny strój łowcy czarownic. Rozkazał wpuścić przybyłych, po czym ruszył wraz ze swoim oddziałem w stronę mostu.
     Miasto było w pełnej gotowości do walki.
     
     Veronika poprowadziła towarzyszy pod zajazd, w którym wcześniej mieszkali. Zatrzymała się przed budynkiem i zsunęła się z konia. Była wycieńczona, a ból w klatce piersiowej tylko się nasilał. Ktoś ją złapał, zanim upadła na ziemię.
     – Udało się – usłyszała Gerta, który trzymał ją w ramionach. – Już po wszystkim, kochanie…  


                                                                                - KONIEC -

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2877 słów i 17527 znaków, zaktualizowała 12 lut 2018.

4 komentarze

 
  • Kinga2

    Szkoda że koniec. Czekam na kolejne opowiadanie ????

    12 lut 2018

  • Fanriel

    @Kinga2 Dziękuję.  <3

    13 lut 2018

  • AnonimS

    Brawo. Końcówka jak u Hitchcocka.  Fanka ma rację szkoda że to już koniec.

    12 lut 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Co za komplement! Dziękuję bardzo! :)

    12 lut 2018

  • Lilka

    Bardzo dziękuję za miło spędzony czas.

    12 lut 2018

  • Fanriel

    @Lilka Cieszę się, że moja opowieść Ci się spodobała. :) Pozdrawiam serdecznie!

    12 lut 2018

  • Fanka

    Wooow!  :O  
    Twoje opowiadanie czytało się smakowicie! Nic bym w nim kompletnie nie zmieniła. Wszystkie postacie świetnie opisane,pełno akcji,o niczym nie zapomniałaś,wszystko ze sobą współgrało. Ich kłótnie o różne sprawy. Wszystko było tak naturalne i rzeczywiste że żałuję tylko że tu już koniec. Na bank nie raz i nie dwa tu wrócę :) I mam nadzieję że masz pomysł na kolejne opowiadanie:)  
    Dziękuję Ci za każdy dzień z Twoim opowiadaniem  :kiss:

    12 lut 2018

  • Fanriel

    @Fanka To ja Ci dziękuję za tak miły komentarz!  :kiss: Naprawdę BARDZO się cieszę, że Strażnicy przypadli Ci do gustu. Pomysł na kolejne opowiadanie już jest. Tekst powoli powstaje. ;) Pozdrawiam!

    12 lut 2018

  • Fanka

    @Fanriel  :kiss: W takim razie pozostaję mi wyczekiwać nowego opowiadania ;)  
    Pozdrawiam!  :kiss:

    12 lut 2018

  • Fanriel

    @Fanka  :kiss:  <3

    12 lut 2018