Strażnicy cienia II część 33

– Co się dzieje? – usłyszała zaniepokojony głos Gerta i poczuła dotyk jego dłoni na swojej twarzy.
     Otworzyła oczy i zobaczyła, że tuż za nim stał wysoki, szczupły mężczyzna w podeszłym wieku. Miał na sobie białe szaty charakterystyczne dla magów z Kolegium Światła.
     – Dzień dobry – przywitała go. – Bardzo się cieszę, że pana widzę.
     – Witaj. Miło mi to słyszeć. – Uśmiechnął się lekko i podszedł do niej.
     Wyciągnął w jej stronę rękę i wymamrotał coś pod nosem.
     – Ładny pierścień – powiedział, uważnie przyglądając się kobiecie.
     – Dziękuję. – Nie miała złudzeń, że na tym temat się zakończy.
     Czarodzieje mieli obowiązek zabezpieczać wszystkie magiczne przedmioty. Ktoś bez licencji musiał mieć specjalne pozwolenie z Kolegium na posiadanie tego typu rzeczy.
     Mężczyzna przeniósł wzrok na Gerta, po czym pochylił się nad Veroniką.
     – Komu służysz? – zapytał szeptem.
     – Imperium – odpowiedziała, choć nie miała pewności, czy właśnie o to mu chodziło.
     Mag wyprostował się dość gwałtownie.
     – Musimy zostać sami – zwrócił się do gospodarza. – Niektóre rytuały wymagają ścisłej tajemnicy.
     – Wszystko w porządku? – Gert wyraźnie się zaniepokoił.
     – Gdyby było w porządku, nie byłoby mnie tutaj – odparł.
     – Idź. Nie przedłużaj – kobieta poprosiła narzeczonego.
     Ten, nieco uspokojony jej słowami, skinął głową i natychmiast opuścił sypialnię.
     – Gdzie masz zezwolenie? – zapytał ostro czarodziej, gdy tylko zostali sami.
     – Nie potrzebuję.
     – Pytam o dokumenty – doprecyzował.
     – W skórzanej torbie – odparła, bacznie go obserwując.
     Ruszył ostrożnie w stronę leżących pod ścianą bagaży, nawet na chwilę nie odwracając się tyłem do swojej pacjentki. Oboje byli już bardzo czujni.
     – Proszę mi ją podać. Sama wyjmę dokumenty. – Nie chciała, by w jego ręce dostały się księgi znalezione przy wampirze.
     Niosąc torbę, zajrzał do środka. Na szczęście nie zorientował się, co tam się znajdowało.
     – Nieładnie – skomentowała ten gest.
     – Wolałbym, żeby tu nie było broni… w tej sytuacji – powiedział, odstawiając bagaż w zasięgu ręki Veroniki.
     Wyjęła swoją licencję, po czym podała mu ją. Rozwinął zwój i zaczął czytać, zerkając na czarodziejkę. Po wszystkim bez słowa zwrócił jej dokument. Schowała go z powrotem, a wtedy on zestawił torbę na ziemię.
     – Zajmijmy się twoimi ranami – zaczął wyraźnie rozluźniony.
     – W środku są kule – poinformowała go.
     – Muszę rzucić okiem. Nie będę ci dłubał w ciele, ale muszę to najpierw obejrzeć – wyjaśnił.
     – Wiadomo, co tu się dzieje? – zapytała, korzystając z okazji.
     – Wampir oszalał. Pierwszy raz słyszę, żeby wampiry przemieniały na taką skalę – powiedział, zdejmując jej opatrunki.
     – Przemieniają? – W ogóle nie brała pod uwagę takiej ewentualności.
     – Owszem. Sądzę, że tylko jeden z nich jest prawdziwym von Carsteinem. To musi być jakiś odmieniec… Cechy tych, których udało nam się złapać, wskazują na to, że wywodzą się właśnie z tego rodu.
     – Ci nowo przemienieni od razu napadają na ludzi? Muszą pić krew – sama sobie odpowiedziała.
     – Owszem, ale ktoś za tym stoi. Jedna wyszła – poinformował ją, oglądając ranę postrzałową. – Coraz więcej ludzi ginie, nie mówiąc o ich duszach. Jeśli znasz rozwiązanie, zastosuj je szybko. Jeśli potrzebujesz pomocy, nie wahaj się… Teraz się nie ruszaj – polecił i zaczął wypowiadać długie, skomplikowane zaklęcie.
     Do pokoju napłynęło wiele strumieni światła. W pewnym momencie Veronika odniosła wrażenie, że uniosły ją do góry. Początkowy niepokój przeszedł w przyjemne uczucie orzeźwienia. Ból stopniowo ją opuszczał. Gdy nienaturalna światłość się rozproszyła, opadła na fotel, a w sypialni znów zagościła szarość.
     Czarodziejka poruszyła się, by ocenić swój stan. Po niedawno odniesionych ranach nie było nawet śladu.
     – Tak lepiej. Dziękuję – powiedziała z ulgą i od razu wstała.
     – Mam tu jeszcze jednego pacjenta.
     – Tak, Jose. To czarodziej – poinformowała mężczyznę, jednak brak jakiejkolwiek reakcji z jego strony mógł świadczyć o tym, że Gert już mu to zdradził. – Ma pan jakieś dobre mikstury lecznicze?
     Z podręcznej torby wyjął flakonik z przezroczystym płynem.
     – Nie jest to tak skuteczne jak magia, ale może bardzo pomóc – wyjaśnił, podając jej lekarstwo.
     – Ile się należy? – zapytała.
     – To już jest uregulowane.
     – W takim układzie dziękuję. – W ostatniej chwili powstrzymała się przed podaniem mu dłoni na pożegnanie.
     Hierofanci, szczególnie ci starsi, starali się unikać wszelkich kontaktów cielesnych. Wszyscy członkowie Kolegium Światła byli zobowiązani do celibatu, a z wiekiem ich troska o zachowanie czystości przeradzała się w pewnego rodzaju obsesję.

     Veronika wygrzebała ze swojego bagażu ubrania, które zamierzała włożyć i skierowała się do łaźni, pytając o drogę ochroniarza stojącego na korytarzu.
     – Wszystko w porządku? – zapytał ją Gert, który akurat wychodził z pokoju Jose.
     – Tak. Idę się umyć – odpowiedziała.
     – Nie ma wody. Zaraz przyniosę.
     – Dziękuję. Dobrze by było, żebyśmy za godzinę ruszyli… Może po obiedzie?
     – Postaram się – rzucił i szybko zszedł po schodach.

     Wrócił po chwili w towarzystwie Alexa. Każdy z nich wniósł po dwa wiadra wody, którą od razu wlali do wanny.
     – Co się dzieje? – Kobieta zauważyła roztargnienie narzeczonego.
     – Jestem trochę zalatany. Muszę na chwilę usiąść – przyznał.
     – Możemy wyjechać później. Spokojnie zjemy obiad – powiedziała.
     – Dobry pomysł. Nie mamy prowiantu na drogę.
     – I trzeba znaleźć tego mojego krasnoluda. Chyba został w zajeździe. To on uratował mi życie – wyjaśniła. – Pojedzie z nami, ale trzeba kupić mu kuca i broń. – Uświadomiła sobie, że nie uda im się szybko opuścić miasta.
     – Zaraz się tym zajmę – zadeklarował Gert.
     – Daj spokój. Wykąpię się i wszystko załatwię.
     – Nie znasz Nuln. Zajmę się tym – powtórzył i wyszedł w pośpiechu.

     – Czarodziej wyszedł? – Veronika zwróciła się do Alexa stojącego na korytarzu, gdy już po kąpieli wracała do sypialni.
     – Tak – potwierdził i podążył za nią.  
     Z zainteresowaniem obserwował, jak chowała w bucie sztylet i przypinała do pasa miecz.
     – Umiesz się tym posługiwać? – zapytał.
     – Nie najlepiej – przyznała. – Wiem, jak go trzymać.
     Do torby schowała pistolet zdobyty przez Gottriego i skierowała się do wyjścia. Najemnik stał w progu, zagradzając jej drogę, więc zatrzymała się przed nim. Nie odsunął się.
     – Przepraszam – powiedziała z naciskiem, by wreszcie ustąpił.
     – Chwileczkę. – Nawet się nie ruszył.
     – Jakiś problem? – Nie czuła niepokoju. W razie czego byłaby w stanie sobie z nim poradzić.
     – O co tu chodzi? Nie mieliście pecha. To nie był przypadkowy napad – zaczął.
     – A skąd ten wniosek? – Nie zamierzała mu się tłumaczyć.
     – Wampiry w dzień? – Przechylił lekko głowę.
     – Ostatnio dzieją się tu dziwne rzeczy. Nie zauważyłeś?
     – Zauważyłem – potwierdził, jednak najwyraźniej nadal czekał na wyjaśnienia.
     – Myślę, że im odbiło.
     – Yhm… Dużo o nich wiesz, a nie wyglądasz mi na łowczynię wampirów. Chyba nie chodzi o zemstę...
     – Skąd wniosek, że dużo o nich wiem? – przerwała mu. – Stąd, że posiadam informacje na temat dziwnych zdarzeń, które ostatnio miały tu miejsce?
     – Blefowałem – przyznał po chwili.
     – Idziemy?
     – Jeszcze nie. Pytałem, o co tu chodzi – powtórzył, podnosząc nieco głos.
     – A ja odpowiedziałam. – Zachowała spokój.
     – Zmieniłaś temat i nie odpowiedziałaś. Napadli na was. Ty nie wyglądasz na wojowniczkę, a chodzisz z bronią…
     – Chyba zdajesz sobie sprawę z tego, co się dzieje w Nuln. W takich okolicznościach tylko idiota nie będzie miał przy sobie broni, a ja idiotką nie jestem.
     – Zanim się lepiej poznamy, musisz wiedzieć, że ja też nie jestem głupi – powiedział, wbijając w nią wzrok.
     – Świetnie. Nie znoszę głupich ludzi.
     – Nie zbędziesz mnie – zapewnił ją, na co tylko się uśmiechnęła. – Naprawdę czarujące, ale lepiej by było, gdybym wiedział, o co chodzi.
     – Dobrze. Poinformuję cię, jak tylko się czegoś dowiem – obiecała. – Zgadzam się, że jako ochroniarz powinieneś wiedzieć. Czy możemy iść?
     Odsunął się, więc opuściła sypialnię i skierowała się do pokoju obok, by upewnić się, czy Jose także jest już w formie.     
     
     Gdy schodziła na dół, otworzyły się drzwi wejściowe i do środka wszedł jej narzeczony. Wyglądał na zmęczonego. Najemnik, który mu towarzyszył, odstawił w holu kilka pakunków, po czym opuścił dom.
     – Kupiłem prowiant, kuca, topór, hełm. Przywiozłem ci krasnoluda – zaczął Gert. – O, masz ubranie. Kupiłem ci coś na drogę. Musiałem uzupełnić amunicję i jeszcze parę innych rzeczy.
     – Dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego. – Pomogłabym ci.
     – Zarywasz noce, dziś miałaś ciężki dzień. Mogłem zrobić chociaż tyle.
     – Jesteś strasznie zabiegany – stwierdziła z troską w głosie.
     – To chyba już wszystko. – Rozejrzał się, jakby chciał się upewnić, czy faktycznie tak jest. – Był Edi?
     – Nie – zaprzeczyła, podchodząc bliżej.
     – Bez niego nie ruszymy.
     – Nareszcie – powiedział Jose, który właśnie pojawił się na schodach. – Skoro jesteś, to może pojedziemy do świątyni?
     – Załatwimy to przed samym wyjazdem, gdy Edi będzie z nami, dobrze? – Veronika odwróciła się w stronę Estalijczyka. – Omówmy to gdzie indziej – zaproponowała.
     – Ja mam tu zostać? – upewnił się Alex.
     – Tak – potwierdziła i ruszyła za narzeczonym.

     Weszli do niedużego, przytulnego saloniku i zamknęli za sobą drzwi, by móc swobodnie rozmawiać. Gospodarz nalał wszystkim wina.
     – Czy jesteśmy przekonani, że powinniśmy zabierać Estelę ze sobą? – zaczęła czarodziejka. – Może lepiej by było, gdyby została w świątyni? Można poinformować kapłanów, jakiej wagi jest ta sprawa, a wtedy z pewnością zapewnią jej bezpieczeństwo.
     – Ten wampir jest sprytny. Poza swoją armią ma jeszcze rozum – powiedział Gert.
     – Nie chciałabym popełnić błędu. Możemy sobie z nimi nie poradzić. W Nuln jest więcej osób, które mogłyby jej bronić… Jak ci się wydaje, Jose? – Spojrzała na maga.
     – Nie powinna zostawać w mieście – odpowiedział po chwili namysłu. – Trzeba ją gdzieś ukryć.
     – Wtedy musielibyśmy zostawić z nią ludzi, a to by nas osłabiło – zauważyła.
     – Nie wiem jak to zrobić, ale powinna zniknąć – zasugerował czarodziej.
     – Obawiam się jednego – odezwał się Gert. – Może wampir jest głodny zemsty, ale ta dziewczyna jest dla niego wyjątkowa. Jeśli ją zostawimy i wyjedziemy, to może za nami nie ruszyć.
     – Więc mamy odpowiedź. Musimy ją zabrać – stwierdziła Veronika. – Poradzimy sobie – zwróciła się do Estalijczyka. – Potrzebujemy dobrego planu. To należy załatwić sposobem.

     Gdy tylko skończyli omawiać sprawę, Jose, zniecierpliwiony czekaniem na Egara, postanowił sam pojechać do świątyni Morra. Przekonywanie go, że to zbędne ryzyko, okazało się bezskuteczne. Gert, nie mogąc zrobić nic więcej, przydzielił mu ochronę.

     Czarodziejka stała przy oknie i popijała wino, kiedy uświadomiła sobie, że zapomnieli o pewnym istotnym szczególe.  
     – Masz tu jakąś dobrą kryjówkę? – zapytała narzeczonego. – Trzeba schować sztylet tego wampira. Zakładam, że jest przeznaczony do jakiegoś rytuału. Pewnie ma związek z tą księgą i dziewczyną. Nie powinniśmy tego trzymać razem.
     – W studni – szepnął. – Zaraz pójdę po wodę. Gdzie on jest?
     Wyjęła go z torby, którą cały czas nosiła przy sobie i podała Gertowi. Wsunął nóż w rękaw i wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1986 słów i 12234 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę wcale się Gertowi nie dziwię, że się denerwuje

    25 kwi 2018

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję bardzo. :)

    25 kwi 2018