Strażnicy cienia IV część 5

Zajrzała do środka z nadzieją, że znajdzie tam niezbite dowody zdrady. Licencja czarodzieja potwierdziła, że faktycznie miał na imię Casimir. Marcus się nie pomylił. Wśród dokumentów znalazła mapę, na której był fragment muru z zaznaczonym punktem. Były tam też strzałki precyzyjnie określające odległości. Nic jej to nie mówiło. Podobnych miejsc z pewnością było wiele. Na wszelki wypadek skopiowała rysunek i schowała go do swojej torby. Potem uważnie przejrzała księgę z zaklęciami. Nie było tam niczego, czego ona nie miałaby w swojej. Oprócz tego znalazła sakiewkę ze złotem i srebrem, trochę rzeczy osobistych i szkatułkę. Była bardzo ciężka, posrebrzana i zamknięta małą kłódką. Widniały na niej symbole – elfie runy. Veronika delikatnie nią potrząsnęła i usłyszała, że coś obija się o ścianki. Ciężar wskazywał, że skrzyneczka mogła być z ołowiu. Kobieta postanowiła nie sprawdzać, co jest w środku. Obawiała się, że to może być spaczeń, a kontakt z nim był skrajnie niebezpieczny. Mógł wywołać mutacje, a nawet doprowadzić do śmierci. Musieli się tym zająć magowie w Kolegium, wcześniej odpowiednio się do tego przygotowując.

     Prawie kończyła się pakować, gdy u wejścia pojawił się strażnik.
     – Viktor pytał, czy będziemy jechać w taki deszcz. – Schylał się, by zajrzeć do środka.
     – Dostosuję się do jego decyzji – odpowiedziała.
     Najemnik skinął głową i odszedł bez słowa.
     Wkrótce znów się zjawił.
     – Prawdopodobnie będzie padało przez cały dzień, więc lepiej, żebyśmy tu zostali, chyba że ci się spieszy – powiedział.
     – Gdzie go znajdę? – Postanowiła porozmawiać z nim osobiście.
     Ostrożnie wyszła na zewnątrz, a tam ubrała płaszcz i naciągnęła na głowę kaptur.
Mężczyzna wskazał palcem szałas dowódcy i ruszył za czarodziejką.
     
     – Nie przeszkadzam? – zapytała, zatrzymując się przy wejściu.
     – Nie – mruknął Viktor.
     Pochyliła się. W środku panował półmrok, a on siedział na kocu z butelką w ręku. Nie miał na sobie koszuli.
     – W czym mogę pomóc? – odezwał się, wbijając w nią wzrok.
     – O co chodzi?
     Odstawił butelkę i zaczął wychodzić, więc cofnęła się o krok, by zrobić mu miejsce.
     – A o co pytasz? – Stanął przed nią.
     Wtedy zauważyła, że musiał już sporo wypić.
     – Wydało mi się to dziwne, że twoje pytania przekazuje mi ktoś inny – wyjaśniła.
     – Myślałem, że nie chcesz mnie już więcej oglądać.
     – Rozumiem… To ja już pójdę. – Skierowała się w stronę swojego schronienia, bo nie chciała dyskutować z Viktorem, gdy był w takim stanie. To na pewno nie był dobry moment.
     – Idź – usłyszała za sobą jego głos, ale nie zareagowała.

     Po powrocie Veronika próbowała się uczyć, ale utrudniał jej to narastający niepokój. Był tak silny, że sięgnęła po broń. Na wszelki wypadek schowała sztylet w bucie.
     W końcu zrezygnowana położyła się spać. Wiedziała, że jeśli będą chcieli jechać, to po prostu ją obudzą.  

     Gdy ktoś podszedł do wejścia, podniosła głowę i zobaczyła Viktora.
     – Chciałaś coś ode mnie – zaczął.
     – Tak – potwierdziła – dlatego wybrałam się do ciebie.
     – Ale chyba zapomniałaś o tym powiedzieć. Z pewnością to miało znaczenie, skoro się pofatygowałaś.
     – Może w tamtym momencie miało, a chwilę później już nie. – Mimo usilnych starań nie była w stanie sobie przypomnieć, czego od niego chciała. – Może pożałowałam, że tam poszłam.
     – Pożałowałaś? – zapytał nieco niepokojącym głosem.
     – Tak. Może popełniłam błąd.
     – Z pewnością! – uniósł się.
     – I widzisz, zgadzamy się – rzuciła.
     – Pożałowałam, popełniłam błąd… Coś jeszcze?
     – Przepraszam, że cię niepokoiłam – powiedziała łagodnym tonem.
     Nie chciała go wyprowadzić z równowagi. Bywał zbyt porywczy i nieobliczalny.
     – Nie – pokręcił głową – nie zmieniaj teraz stanowiska. Dobrze ci szło.
     – O co ci chodzi? – Wygramoliła się na zewnątrz i stanęła przed nim.
     Chciała spojrzeć mu prosto w oczy, ale odwróciła wzrok. Wyglądał cudownie mokry od deszczu.
     – Słucham. – Założył ręce na piersiach.
     – Pytałam, o co ci chodzi – w jej głosie zabrakło pewności.
     – Mnie? Nie przeszkadzałem ci.
     – Przeprosiłam za to, że cię niepokoiłam, tak? – Rozejrzała się dokoła, by nie wbijać wzroku w ziemię i nie patrzeć na niego.
     – Jedziemy dzisiaj czy nie? – zapytał ostro.
     – Tak jak powiedziałam, jak sobie życzysz. – Starała się zachować spokój.
     – Jak ja sobie życzę?!
     – Tak – potwierdziła. – Jeśli nie chcesz jechać w deszczu, to…
     – W upale też nie chcę jechać – przerwał jej. – Czy to ma znaczenie?
     – Nie, to nie ma znaczenia. Im szybciej, tym lepiej. Tak ustaliliśmy.
     – Ty ustaliłaś – rzucił.
     – Wydaje mi się, że zgadzaliśmy się w tej kwestii. Ty zaproponowałeś, by jechać dzisiaj – przypomniała, choć w tamtym momencie nie była do końca przekonana, czy właśnie tak było.
     Zerknęła na niego. Patrzył na nią z góry srogim wzrokiem, więc szybko się odwróciła.
     – Jak twoje rany? – zapytał.
     – Są na miejscu.
     – Więc zaczekamy – postanowił.
     – Nie dokuczają mi.
     – Zaczekamy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i poszedł do swojego szałasu.
     Obserwowała go, aż zniknął w środku. Jeszcze chwilę po tym stała nieruchomo. Czuła obawę o to, co może się wydarzyć i dziękowała bogom, że już mogła się poruszać.

     Nie chciała się przeziębić, więc przebrała się, a potem znów się położyła. Gdy tylko zamknęła oczy, zobaczyła Viktora. Stał przed nią mokry od deszczu, a jego opalona skóra lśniła.
     Zirytowana gwałtownie usiadła i głęboko odetchnęła. Znów sięgnęła po zaklęcie, chcąc zająć czymś umysł. Tym razem udało jej się skupić na nauce.

     Późnym popołudniem przestało padać i zza chmur wyszło słońce. Najemnicy krzątali się po obozie.
     Veronika rozwiesiła na gałęzi swoje przemoczone ubrania. Wybrała się też na spacer, jednak nie odchodziła zbyt daleko. Strażnik, którego wyznaczył Viktor, podążał za nią. Czujnie się rozglądał, wypatrując w lesie zagrożenia.  

     Po kolacji poczuła zamęczenie i ułożyła się do snu.
     – Zrób sobie przerwę – usłyszała głos Viktora, który najwyraźniej był niedaleko.
     Zaniepokojona sięgnęła po sztylet i pospiesznie ukryła go pod kocem na wysokości głowy.
     – Śpisz? – zapytał szeptem, stając u wejścia jej szałasu.
     – Nie – odpowiedziała i usiadła tak, by mieć pod ręką broń.
     Wszedł do środka i od razu uderzył ją zapach alkoholu. Było ciemno, więc nie była w stanie stwierdzić z całą pewnością, czy był pijany. Widziała tylko zarys jego sylwetki.
     Uklęknął tak, że jej nogi były między jego nogami. Niemal od razu złapał ją za kark, drugą ręką podparł się o ziemię i pochylił się w stronę jej twarzy. Próbowała się cofnąć, ale ją przytrzymał.
     Zaczął ją całować. Starała się uwolnić, ale był od niej silniejszy. Szarpnął nią, by przestała. Długo się nie zastanawiając, kopnęła go w krocze. Jęknął i wtedy go odepchnęła. Położył się ciężko obok niej.
     Wykorzystując sytuację, w pośpiechu uciekła na zewnątrz. Oddaliła się od szałasu o dziesięć kroków.
     Po chwili i on wyszedł. Gdy wściekły rozejrzał się po obozie, zaczęła się cofać.
     – Jutro ruszamy! – warknął do swoich ludzi, po czym udał się do swojego szałasu.
     Veronika odprowadziła go wzrokiem. Widziała, że wyrzucił na zewnątrz butelkę.
     Przez jakiś czas tak stała, nie wiedząc co robić. Wreszcie zdecydowała wrócić do siebie. Owinęła się mocno kocem i wzięła do ręki sztylet. Nie wiedziała, czy znów nie zechce jej odwiedzić.
     Myśli kłębiły się w jej głowie, ale w końcu udało jej się zasnąć.
     
     Obudził ją głos strażnika:
     – Za godzinę ruszamy. – Postawił miskę z jedzeniem u wejścia.
     Gdy po nią sięgnęła, zauważyła, że ognisko było już zgaszone, a najemnicy przygotowywali konie do podróży.
     Po posiłku Veronika spakowała swoje rzeczy. Przed wyjściem założyła kaptur. Tak czuła się znacznie pewniej.

     Najemnik wskazał jej wierzchowca, na którym miała podróżować. W międzyczasie jeden z mężczyzn poszedł do szałasu dowódcy.
     – Już czas – oznajmił. – Wszystko gotowe.
     Wtedy pojawił się Viktor ubrany w kolczugę, w ręku trzymał tarczę i hełm. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że nie był w dobrym nastroju.
     Rozejrzał się i od razu ruszył w stronę kobiety. Nie była zachwycona, gdy stanął krok od niej.
     – Wczoraj zachowałem się nagannie – zaczął, nie patrząc na nią. – Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Wybacz.
     – Może alkohol – mruknęła i od razu zdała sobie sprawę, że to było niepotrzebne.
     Bez słowa podszedł do konia, by przymocować swoje rzeczy. Jego ruchy były gwałtowne, a spojrzenie drapieżne. Jego ludzie chyba doskonale znali ten stan. Utrzymywali dystans i unikali kontaktu wzrokowego z dowódcą. Nie odzywali się nawet do siebie.
     Veronika obserwowała Viktora spod kaptura z niepokojem i fascynacją. Taki rozdrażniony podobał jej się jeszcze bardziej. Był niezwykle męski.
     Wsiadł na konia, więc pozostali zrobili to samo. Gdy ruszyli, strażnik podjechał do czarodziejki i wskazał jej miejsce w szyku. Viktor przepuścił wszystkich i trzymał się z tyłu.

     Postój był dopiero po południu. Chwilę przed nim Veronika zauważyła w oddali miasto.
     Czarodziejka zsiadła z wierzchowca, by rozprostować kości. Wtedy podjechał do niej Viktor.
     – Jeśli zamierzasz komuś opowiedzieć o tym, co się stało, to pamiętaj, że oni wykonywali tylko rozkazy i ja odpowiadam za ich czyny – powiedział.
     – Nie należę do tych, co donoszą straży albo im podobnym – odparła. – Gdybym chciała, mogłabym to sama załatwić. Przecież wiesz.
     – Dobrze, że się rozumiemy. – Odjechał na ubocze i skierował spojrzenie w stronę Averheim.

     Wkrótce ruszyli dalej i znacznie przyspieszyli, gdy tylko wyjechali na trakt. Tym razem prowadził ich Viktor. Przed miastem rozdzielili się zgodnie z wcześniejszym planem. Dowódca zostawił sobie pięciu ludzi i wraz z nimi towarzyszył czarodziejce w drodze do zajazdu.

     Zatrzymali się przed budynkiem i pozsiadali z koni. Veronika od razu ruszyła do wejścia. Zanim dotarła do drzwi, zatrzymała się, po czym gwałtownie zawróciła, kierując się w stronę stajni. Musiała sprawdzić, czy są tam wierzchowce jej towarzyszy. Wolała przygotować się na informacje, które mogłaby uzyskać w środku.
     Ucieszyła się, gdy zobaczyła swojego rumaka, który beznamiętnie łypnął na nią okiem.
     
     – Wiadomość dotarła – powiedziała do Viktora, który czekał przy drzwiach.
     Skinął głową i wszedł do zajazdu. Veronika podążyła za nim.
     Zatrzymał się po kilku krokach i rozejrzał się po izbie. Przy jednym ze stołów siedział Ulrych w towarzystwie Filipa. Kobieta od razu ruszyła w ich stronę. Filip wstał i położył prawą rękę na mieczu. Na lewej miał gruby opatrunek.
     – To ja – uspokoiła go czarodziejka, zsuwając kaptur. – Marcus żyje?
     – Żyje – odpowiedział, zerkając ponad nią.
     – Gert? – Bała się o to zapytać.
     – Żyje – odezwał się Ulrych, podniósł się z ławki i przeniósł wzrok na Viktora, który stał już za kobietą.
     Czarodziejka odwróciła się do niego.
     – Dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęła się lekko.
     – Jutro ruszamy – przypomniał, zanim opuścił zajazd.
     
     – Co to za jeden? – zainteresował się Filip.
     – Zapewnił mi bezpieczny powrót – wyjaśniła, uznając, że nie był to odpowiedni moment na szczegóły. – Muszę się widzieć z Marcusem. I gdzie jest Gert? – Odruchowo omiotła salę spojrzeniem.
     Ulrych spojrzał na Filipa. Ten zerknął na kolegę i spuścił wzrok. To był moment, jednak Veronika miała wrażenie, że czas stanął w miejscu. Poczuła gwałtownie narastający niepokój.
     – Nie wiem – odparł po chwili Filip. – Może pogadaj z Marcusem… – Odetchnął ciężko. – Podejrzewam, że nic mu nie jest, ale ja nie wiem, gdzie on teraz jest…
     – Gdzie znajdę Marcusa? – zapytała, starając się zapanować nad głosem.
     – Zaprowadzę cię.
     – Zaraz. Muszę zabrać swoje rzeczy. – Szybko skierowała się do wyjścia.
     – Pomogę ci – zaoferował Ulrych i podążył za nią.

     Przechodząc obok Viktora, spojrzała na niego.
     – Potrzebny ci koń? – zapytał.
     – Nie, mam swojego. Dziękuję – odparła, zdejmując swoją torbę, a także rzeczy należące do Casimira.
     Ulrych bez słowa wziął od niej bagaże.
     Wracając, zatrzymała się przy Viktorze. Zerknął na nią i zaczął się rozglądać. Gdy wzięła go za rękę, przeniósł wzrok na jej dłoń.
     – Dziękuję – powiedziała.
     – Już podziękowałaś.
     Skinęła głową, puściła go i weszła do środka, nie oglądając się za siebie.
     
     – Dziwny typ – stwierdził Ulrych. – Nie wiem, gdzie jest Gert, ale prawdopodobnie nie pojedzie z nami – wyrzucił to z siebie. – Zostajemy tu do jutra, czy jedziemy już teraz?
     Z zewnątrz doszedł ich oddalający się tętent kopyt.
     – O czym ty mówisz? – Zatrzymała się na schodach i chwyciła go za przedramię. – A z kim ma jechać? – Nic nie rozumiała.
     – Nie pojedzie z nami – powtórzył mężczyzna, unikając jej spojrzenia.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2350 słów i 13626 znaków.

1 komentarz

 
  • AnonimS

    No teraz to się robi intryga. Coraz ciekawiej.

    16 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Dziękuję. :)

    16 sty 2018