Strażnicy cienia część 50

Veronika rozglądała się, ale nie dostrzegała niczego niepokojącego. Nagle coś gwałtownie wystrzeliło z wody tuż obok nich. Była to błotnista, trzymetrowa istota pokryta podgniłymi roślinami. W wielkiej łapie zakończonej szponami trzymała potężną gałąź. Nie było najmniejszych wątpliwości, że bestia ta miała wrogie zamiary. Od razu ruszyła do ataku, unosząc nad łbem konar, który dzierżyła.
– Odwrót! – wrzasnął Kargun.
Kobieta zerknęła do tyłu. Dwa krasnoludy faktycznie się wycofywały. Hargin stał w wodzie z toporem gotowym do użycia, a łowcy właśnie naciągali kusze. Durak i przewodnik także sięgnęli po broń.
– Nie złazić ze ścieżki! – rozkazał Rudgar.
Czarodziejka wypowiedziała zaklęcie i rzuciła sztyletami cienia w zbliżającego się potwora. Jeden z nich przebił bestię na wylot, rozbryzgując za nią błoto. Siła uderzenia szarpnęła stworem, który otworzył wielką, bezzębną gębę.
Łowcy wypuścili bełty. Niestety dwa z nich trafiły do wody, a trzeci utkwił w konarze, którym wymachiwał potwór.
– Ratunku! – krzyczał Kargun, nie mogąc wydostać się z bagna.
Bestia nacierała. Przewodnik z mieczem w ręku stanął przed Veroniką, odgradzając ją od zagrożenia. Przygotował się do zadania ciosu, jednak Rudgar wykonał swój atak jako pierwszy. Wbił ostrze w nogę stwora, po czym szybko je wyszarpnął.
Niespodziewanie potwór zaczął się rozpływać. Części ciała odpadały mu kolejno, lądując z chlupotem w bajorze. Po chwili została po nim błotnista góra, wystająca nieco ponad taflę wody.
– Pomóżcie mi – warknął Kargun, na którego nikt nie zwracał uwagi w czasie walki.

Veronika nie czuła już działania magii. Wszystko wskazywało na to, że emanowała z bagiennej bestii i wraz z nią zniknęła.
Kobieta rozejrzała się dookoła. Zakładała, że gdzieś w pobliżu powinien być czarnoksiężnik. Nie zauważyła niczego poza brakiem konia, który wcześniej stał przywiązany do drzewa.
– Odjechał – poinformowała dowódcę.
– Musimy go dorwać – powiedział, przeczesując wzrokiem okolicę.
– Jeśli się nie uda, nie mamy po co tam jechać – stwierdziła.
– Chyba jest tylko jeden… Mathias, ze mną! Reszta czekać! Franz, dowodzisz! – rozkazał. – Z drogi! – warknął na Duraka i ten musiał wejść do wody, by nie torować wąskiego przejścia.

Veronika obserwowała oddalających się mężczyzn. Gdy dotarli do linii lasu, wsiedli na konie i szybko zniknęli jej z pola widzenia. Krasnoludy w tym czasie narzekały i przeklinały bagna, używając do tego języka, który niejednego mógłby zgorszyć.
Czarodziejka przeprowadziła ostrożnie swojego konia nieco do przodu i czekała, wypatrując jakiegokolwiek ruchu między drzewami. Las przed nimi wyglądał mrocznie i sprawiał wrażenie martwego. Drzewa w nim były zupełnie suche.

W pewnym momencie kobieta poczuła gwałtowną zmianę w przepływie magii. Nie miała wątpliwości, że właśnie ktoś rzucał zaklęcie.
– Musimy im pomóc – powiedziała od razu, odwracając się na moment w stronę swoich towarzyszy. – Ktoś tam rzuca zaklęcia.
– Mamy tu czekać – oświadczył Franz stanowczym tonem.
– Oni mogą zginąć! – uniosła się. – Mamy do czynienia z czarnoksiężnikiem!
– Rudgar wydał wyraźny rozkaz – usłyszała w odpowiedzi.
– Jak chcecie. – Nie miała czasu na przekonywanie ich do swoich racji i za nic miała polecenia łowcy.
Biegiem ruszyła w stronę lasu, ciągnąc za sobą konia. Dowodzący próbował ją zatrzymać, ale zupełnie to zignorowała.

Gdy teren stał się do tego dogodny, dosiadła wierzchowca i skierowała się w stronę, gdzie niedawno była używana magia. Po chwili zwolniła. Wytężała wszystkie zmysły, by nie wpaść w ewentualną zasadzkę i zlokalizować wroga.
Po przebyciu kilkudziesięciu metrów, dostrzegła stojącego w lesie konia, należącego do Rudgara. W odległości około trzydziestu kroków od wierzchowca zobaczyła zakapturzoną postać w czarnym płaszczu. Z nożem w ręku klęczała przy kimś leżącym na ziemi.
Czarodziejka prawie bezgłośnie wypowiedziała formułę zaklęcia i rzuciła w nią sztyletami. Trafiona, wypuszczając nóż, bezwładnie upadła na leżące przed nią ciało.
Veronika rozejrzała się czujnie po okolicy, a gdy już zyskała przekonanie, że w pobliżu nie ma nikogo więcej, bardzo powoli ruszyła do przodu. Zatrzymała się w pobliżu ciał, zsiadła z konia i przywiązała go do drzewa. Nieopodal stał wierzchowiec, którego wcześniej widziała na bagnach.
Sięgnęła po swój miecz i ostrożnie podeszła do nieruchomych postaci. Gotowa do zadania ciosu, szturchnęła nogą tę zakapturzoną. Ponieważ nie przejawiała oznak życia, kobieta zsunęła ją z ciała leżącego pod spodem.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 845 słów i 4877 znaków.

3 komentarze

 
  • Margerita

    mam nadzieję, że Veronika nie zostanie zmutowana?

    2 gru 2016

  • Fanriel

    @Margerita Wkrótce wszystko się wyjaśni. ;) Zbliżasz się do końca.

    2 gru 2016

  • EloGieniu

    Zmutowali!!! :D

    27 lis 2016

  • Fanriel

    @EloGieniu Kto zmutował???

    27 lis 2016

  • EloGieniu

    @Fanriel Nie wiem ale ktoś na pewno w końcu zmutuje. :-D

    27 lis 2016

  • Fanriel

    @EloGieniu Skoro tak twierdzisz.  :D

    27 lis 2016

  • xptoja

    Trafiłam na to opowiadanie jak już było dużo części dzięki czemu ominął mnie czas oczekiwania na rozwój wydarzeń. Ale niestety musiało się skończyć i czekam na ciąg dalszy : ) bo o tym że świetnie się czyta raczej nie muszę wspominać ; )

    27 lis 2016

  • Fanriel

    @xptoja Dziękuję za miły komentarz. ;) Jeśli masz ochotę na więcej, zapraszam na Wattpad. Tam ta historia jest już zakończona i niedawno pojawiła się kontynuacja.

    27 lis 2016

  • xptoja

    @Fanriel przekonałaś mnie ; )

    27 lis 2016

  • Fanriel

    @xptoja Cieszę się. ;)

    27 lis 2016