Strażnicy cienia II część 36

Gdy ruszyli w stronę strażników, Jose przeszedł ze swoimi żądaniami do następnej chaty. Alex natomiast przejechał przez wieś, oglądając kolejne budynki. W pewnym momencie zniknął za jednym z nich.
     Pozostali czekali w gotowości na rozwój sytuacji.
     – Jestem czarodziejem z Kolegium Płomienia! Jeśli się czegoś obawiacie, ja mogę wam pomóc! – przemawiał Estalijczyk.
     – Z tego wszystkiego, czego się obawiają, chyba najbardziej obawiają się magów – przypomniała mu Veronika.
     – Bardziej niż wampirów? – zapytał zaskoczony.
     – Niewykluczone. Teraz pewnie barykadują drzwi. – Roześmiała się, widząc bezradność na twarzy mężczyzny. – Chociaż może to odniesie skutek…
     – Jaki? – zainteresował się.
     – Będą uciekać oknami od tyłu.
     Jose spojrzał na chałupę, przed którą stał.
     – Żartujesz? – upewnił się.
     – Trochę – przyznała. – Ale to był kiepski argument, jeśli chciałeś ich przekonać do rozmowy.
     – Wkrótce wyjeżdżamy! –  kontynuował Jose. – Musicie wiedzieć, że w Nuln grasują wampiry i może wam grozić niebezpieczeństwo! Jako lojalni słudzy Imperatora i prawi obywatele ostrzegamy was! Daję słowo, że nie spotka was z naszej strony żadna krzywda!
     – Nie sądzę, by tu były wampiry – powiedział Alex, zatrzymując się przy Veronice.
     – A co ciekawego widziałeś? – zapytała.
     – Właśnie nic. Zwierzęta pozamykane, brak śladów walki, żadna chata nie spłonęła, nie ma krwi. Myślę, że po prostu obawiają się zmierzchu.
     Czarodziejka spojrzała w stronę narzeczonego, który akurat rozmawiał z jednym ze strażników.
     – To, że się pozamykali, w niczym im nie pomoże – stwierdziła Estela. – Przyjadą w nocy i spalą im domy. Wieśniacy, tak jak wspomniałaś, będą umykać przez okna i zginą.
     – To prawdopodobne – przyznała Veronika.
     – Albo spłoną… – ciągnęła Estalijka, podjeżdżając bliżej do swojej rozmówczyni. – Nie możemy tak ich tu zostawić –  przeszła do sedna.
     – A co według ciebie powinniśmy zrobić? – zapytała czarodziejka, choć nie miała zamiaru zmieniać planów.
     – Moglibyśmy tutaj przygotować się na spotkanie z nimi. Po drodze z pewnością jest więcej takich wiosek, a ci ludzie zginą, jeśli wampiry będą tędy przejeżdżać. Nie powinni zamykać się w domach, tylko schronić się za palisadą.
     – To nie są moi podwładni i nie mam na to wpływu – powiedziała Veronika. – Jeśli masz takie zdanie na ten temat i uważasz, że ktoś powinien cię wysłuchać, to jest z pewnością tam. – Skinęła w stronę pałacyku.
     Estela od razu ruszyła we wskazanym kierunku.
     – Zaczekaj! – krzyknął Jose za swoją rodaczką. – Dokąd jedziesz?!
     – Ktoś musi zadbać o bezpieczeństwo tych ludzi! Bez nas zginą w swoich domach! – odpowiedziała, nie zwalniając.
     – To nam się bohaterka trafiła – mruknął Alex. – Skąd wy ją wzięliście? – zwrócił się do czarodziejki.
     – Z Estalii – odparła, obserwując dziewczynę, do której dołączył Jose.
     – A po co ją tutaj przywieźliście?
     – Mówiłam ci, że to jego znajoma.

     Gdy strażnicy otworzyli bramę, Gert zawołał narzeczoną.
     – Dołączcie do niego i przekażcie, że spotkamy się na drodze – poleciła ochroniarzom.
     Jedynie Alex i Gottri towarzyszyli jej, gdy zawróciła, kierując się w stronę traktu wiodącego na południe. Nie miała ochoty na kolację w pałacyku. Z pewnością tutejszy władca zadawałby wiele pytań. Poza tym zależało jej na tym, by nie była kojarzona ze sprawą wampirów.

     – Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony Gert, zrównując się z nią po chwili.
     – Zaczekamy przy drodze. Załatw wszystko jak należy – poprosiła.
     – Nie musisz wchodzić do środka. Możesz zostać z nimi. – Skinął w stronę najemników. – Odpoczniemy, zjemy, zajmą się końmi – przekonywał.
     – Nie mam ochoty.
     – Teraz żałuję, że w ogóle tam pojechałem – wyznał. – Nie podoba mi się to.
     – Do zobaczenia. Potem porozmawiamy – zakończyła temat i przyspieszyła.

     – Ja też nie przepadam za wielkimi salonami – odezwał się po jakimś czasie krasnolud. – Lepsze towarzystwo obdartej drużyny niż jakiegoś nadętego barona… Dlaczego właściwie nie zostaliśmy w tej wsi na noc? – zapytał.
     – Bo tam mogą się zjawić wampiry – wyjaśniła czarodziejka.
     – Nie chcemy ich wywlec na światło? Pozwolimy, żeby nas wyręczyli?
     – Niech wyręczają, jeśli dadzą radę.
     – Myślałem, że masz na pieńku z wampirami. – Popatrzył na nią, licząc na jakieś wyjaśnienie.
     – Nie lubię wampirów, dzisiaj zrobiły mi krzywdę, ale żeby zaraz wywlekać je osobiście na światło… Niekoniecznie mam na to ochotę.
     – Więc uciekamy? – upewnił się Gottri.
     – Gdyby zależało ci na walce z nimi, chyba nie opuściłbyś miasta – zauważyła Veronika.
     – Tam akurat jest dość wojska, by się z nimi tłuc – stwierdził.
     – Chyba sobie nie radzą. – Zerknęła na niego.
     – Niestety nie miałem pomysłu jak to zmienić. Wyjechałem, bo chronię kogoś, kto ma na pieńku z wampirami. Tak przynajmniej sądziłem – tłumaczył. – Uważam, że trzeba im stawić czoła.
     – Kiepski z ciebie ochroniarz – skrytykował go Alex. – Przede wszystkim powinieneś myśleć o tym, by zapewnić bezpieczeństwo swojemu chlebodawcy.
     – Niby racja – przyznał krasnolud. – Więc powinienem sugerować, byśmy odjechali jak najdalej?
     Kobieta twierdząco skinęła głową.
     – Ale to ty podejmujesz decyzje? – kontynuował, zwracając się do niej.
     – Gert – odparła.
     – Więc, żeby było jak należy, on powinien zdecydować, że tu zostajemy wbrew temu, co ja bym sugerował? Tak by było właściwie…
     – Nie rozumiem, skąd pomysł, że nasza kilkunastoosobowa grupka miałaby sobie poradzić z bandą wampirów, z którą nie radzi sobie całe wojsko ogromnego Nuln – powiedziała.
     – Tu nie miałyby się gdzie schować, a poza tym w osadzie są jeszcze strażnicy i wieśniacy – argumentował Gottri.
     – Ilu ich tam jest? I który wieśniak będzie walczył? – zapytała.
     – Każdy. Trzeba ich tylko odpowiednio do tego nastawić, przemówić do ich…
     – Śmiem wątpić – przerwała mu.
     – Może i są tchórzliwi, ale… – zamilkł, gdyż zabrakło mu argumentów.
     – Jeśli władca jest rozsądny, a Gert dobrze to rozegra, wyniosą się stąd i to będzie najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Szans na zwycięstwo tutaj nie widzę. Wampirów jest zbyt wiele – podsumowała.
     – Nigdy wcześniej nie słyszałem, by żyły w stadach. – Krasnolud trochę się temu dziwił.
     – Wygląda to tak, że jeden z von Carsteinów prawdopodobnie oszalał i przemienia na swoje podobieństwo kogo popadnie. Potem trzymają się razem – wyjaśniła czarodziejka.
     – Dlaczego? Służą mu? – zapytał.
     – Wkrótce po tym, jak zostają wampirami, odczuwają nieprzemożoną potrzebę picia krwi – odezwał się Alex. – Spada na nich klątwa tego, kto ich przemienił. Głód krwi, więź ze swoim panem i pewnie strach przed tym, co ma kiedyś nastąpić… Myślę, że taki wampir ma trochę argumentów, żeby namówić, bądź zmusić tych nowych do posłuszeństwa. Podobnie jest u kultystów.
     – Z łowcami czarownic też współpracowałeś? – zainteresowała się Veronika.
     – Jasne. – Uśmiechnął się. – A co w tym takiego dziwnego? – Zauważył, że przyglądała mu się badawczo. – I skąd ten pomysł?
     – Gdzieś już to słyszałam.
     – Daleko chcesz odjechać? – zmienił temat.
     Kobieta obejrzała się za siebie, by ocenić odległość od osady. Zajęci rozmową dotarli dalej, niż planowała.
     – Możemy się tu zatrzymać – zdecydowała.
  
     Po posiłku czarodziejka rozłożyła koc na trawie i położyła się, wsuwając pod głowę swoją torbę z księgami wampira.
     
     – Już jadą. – Obudził ją głos Gottriego.
     Usiadła i spojrzała w niebo. Odpoczywała najwyżej godzinę. Powoli podniosła się z posłania i zaczęła zbierać swoje rzeczy. Potem przytroczyła je do siodła.  
     Alex śledził ją wzrokiem.
     – Ciągle myślę… – zaczął.
     – O czym? – zapytała od niechcenia.
     – O tym, czym się zajmujecie… Doszedłem do wniosku, że kiepsko sypiasz.
     – Ostatnio faktycznie miewam problemy ze snem – przyznała.
     – Wampiry nie dają ci spać?
     – To raczej nerwy i lęk – skłamała.
     – Dlatego szukamy bezpiecznego miejsca?
     – Tracisz czas, zastanawiając się nad takimi głupotami – stwierdziła.
     
     Gdy Gert i jego towarzysze do nich dołączyli, ruszyli w dalszą drogę.
     – Wyniosą się? – Kobieta była ciekawa, co udało się osiągnąć jej narzeczonemu.
     – Nie – odpowiedział – ale Estela namówiła władcę, żeby ten zamknął wszystkich na noc za palisadą, żeby dał im broń. Zawsze to coś… Nieźle musiałem się napocić, żeby odwieść ją od tego idiotycznego pomysłu pozostania tam.
     – Świetnie się spisałeś – pochwaliła go. – O czym chciałeś ze mną porozmawiać?
     – Właśnie. – Przypomniał sobie. – Zamierzam zmienić swoje życie.
     – To znaczy? – Popatrzyła na niego zdziwiona.
     – Chcę z tobą podróżować. Wiem, że nie jestem w stanie odciągnąć cię od tego… – zamilkł na chwilę. – W zasadzie większość życia myślałem o sobie. Podstawowy powód tej zmiany…
     – Zatrzymajmy się – poprosiła, przerywając mu.
     – Dogonimy was – rzucił do najemników, zjeżdżając na bok. – Jak już mówiłem, większość życia myślałem o sobie – kontynuował, gdy ich towarzysze nieco się oddalili. – I tutaj też wychodzi mój egoizm. Ty jesteś przyczyną tego postanowienia. Wiem, że się wahałaś, nie wiedziałaś, jak to będzie wyglądało i tak dalej…
     – Już dawno mi powiedziałeś, że będziesz mi towarzyszył – zauważyła.
     – Owszem, ale tak trochę z boku, jak bagaż.
     – Teraz chcesz się zaangażować?
     – Tak – potwierdził. – Myślę, że mógłbym się w tym spełnić. Nigdy nie czułem jakiegoś specjalnego powołania, ale może i ma to jakiś sens. Gdybym tak bardzo, bardzo się postarał, to nawet jestem w stanie zmusić się do wiary w lepszy świat. Nie przychodzi mi to z łatwością. Tak jak mówiłem, muszę się mocno na tym skupić, ale dzięki temu moglibyśmy być razem… Są też wymierne korzyści finansowe. Poprzednim razem całkiem nieźle się obłowiliśmy.
     – To może się już nigdy nie powtórzyć – zaznaczyła.
     – Nawet te rzeczy, które znaleźliśmy przy wampirze mogą być wiele warte.
     – Owszem – przyznała Veronika.
     – Właśnie. Jako osoba niezależna, niezrzeszona, nie będę musiał tego oddawać za darmo. Będziemy mogli tak zarabiać… Część złota odłożyłoby się na przyszłość, część pokryłaby koszty. Konie, ludzie i tak dalej. I mógłbym robić to, przed czym ty się wzbraniasz.
     – To znaczy?
     – Na przykład odwiedzać baronów, wypytywać ich. Myślę, że doskonale bym się do tego nadawał.
     – Z pewnością. – Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.
     – Mógłbym cię też co nieco nauczyć, czasem wyręczyć, umilać czas…
     – To akurat brzmi kusząco. – Uśmiechnęła się i powoli ruszyła za ochroniarzami. – Co cię skłoniło do podjęcia takiej decyzji? – zapytała.
     – Przekładasz datę ślubu. Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, możesz w ogóle się rozmyślić. Już raz próbowałaś mi uciec.
     – Tak, dokładnie przemyślałam sprawę ślubu i doszłam do wniosku, że to nie jest najlepszy pomysł – przyznała.
     – A teraz zmienisz zdanie? – zapytał z nadzieją w głosie.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1925 słów i 11741 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę bez dwóch zdań

    18 cze 2018

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję bardzo. :)

    18 cze 2018