Strażnicy cienia część 36

– Na wszelki wypadek pojadę na przedzie – zaproponowała czarodziejka.
– Dobrze, tylko nie za szybko – polecił jej Arthur. – W razie kolejnej zasadzki będziemy mieli czas na reakcję. Skoro tu były te demony, to oni pewnie są niedaleko… Możliwe, że za kilka godzin będzie po wszystkim.
Veronika skinęła głową, po czym wytężyła swój zmysł magii, by obserwować przepływ wiatrów. Wszystko zdawało się być w porządku.

Po pewnym czasie dotarli do skrzyżowania. Drogowskaz informował o drodze do wsi Stare Dęby. Kobieta zatrzymała się przy znaku i spojrzała pytająco na Ecksteina.
– To osada drwali – wyjaśnił, po czym zsiadł z konia, wziął pochodnię od Hansa i zjechał z głównego traktu.
Przez dłuższą chwilę szukał czegoś na ziemi. W końcu zatrzymał się i rozejrzał.
– Za dużo śladów – powiedział. – Nic z nich nie odczytamy.
– Daleko do tej wioski? – zapytała Veronika.
– Kilka kilometrów.
– Jeżeli ruszymy dalej, a oni tam skręcili, nie znajdziemy ich – zasugerowała.
Łowca pokiwał głową i wyznaczył dwóch ludzi, którzy mieli zostać przy zjeździe, by obserwować drogę.
– Zajmiesz miejsce z przodu? – zwrócił się do czarodziejki. – Nie myśl, że robię z ciebie tarczę. Po prostu twoje zdolności mogą nam wszystkim uratować życie.
– Jasne. – Doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
Gert mruknął coś pod nosem, ale go nie zrozumiała.

Jechali wąską drogą. Dokoła było cicho i spokojnie. Aura była sprzyjająca dla dominacji szarego wiatru, w związku z czym kobieta czuła się wyjątkowo dobrze.
– Przyjemnie tu – zagadnęła narzeczonego, który był tuż obok niej.
Przez chwilę zastanawiał się nad jej słowami.
– Co masz na myśli? – zapytał w końcu.
– Miejsce, klimat… – odparła, rozglądając się po lesie.
– Nie boisz się?
– Czego?
– Tego, co może się kryć w tej ciemności. Potworów, czarnoksiężników…
– Nie, tu nie ma miejsca na strach. Pierwszy raz widziałam demony…
– I? – wszedł jej w słowo. – Nie byłaś przerażona?
– Nie. Wiedziałam, że to groźny przeciwnik i byłam nastawiona na walkę… z bezpiecznej odległości. – Uśmiechnęła się do niego.
– W ogóle nie czułaś lęku?
– Nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Skupiałam się na tym, by dobrze się ukryć i analizowałam zaklęcia, jakimi dysponuję. W takiej sytuacji chyba nie ma miejsca na lęki.
– To cię po prostu dopada. Nie możesz powiedzieć, że nie ma na to czasu. Stajesz przed smokiem i robisz w portki. Nie zastanawiasz się, zrobić to czy nie – uniósł się.
– Ciszej – upomniała go narzeczona.
– Przepraszam.
– Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Po prostu tego nie czułam. Gorzej było przedtem, gdy Arthur pytał mnie, czy sobie poradzę – przyznała.
– Zwątpiłaś?
– Nie, ale nie mogłam mieć pewności, że temu sprostam… Zdawałam sobie sprawę z tego, że jestem na to gotowa, ale to było coś nowego, niewiadoma.
Przerwali rozmowę, gdy nieoczekiwanie dostrzegli przed sobą światło.
– Jesteśmy prawie na miejscu – oznajmił Eckstein. – Wyczuwasz coś? – zwrócił się do czarodziejki.
– Nie – odpowiedziała.

Gdy podjechali bliżej, ich oczom ukazały się dwie drewniane wieżyczki stworzone do obserwacji okolicy. Wyraźnie wyrastały ponad chaty, które postawione były blisko siebie na wykarczowanym terenie. Pomiędzy nimi gdzieniegdzie z ziemi wystawały pieńki, będące pozostałością po ściętych drzewach.

Zatrzymali się przed jedną z wież na wyraźne polecenie mężczyzny, który pełnił tam wartę. Arthur wyjechał do przodu, przedstawił się i okazał dokumenty świadczące o pełnionej przez niego funkcji. Oczywiście nie było możliwe, by człowiek z góry mógł je odczytać.
– Czy ktoś przejeżdżał tędy karocą? – zapytał miejscowego.
– Do Starych Dębów nikt dzisiaj nie zajeżdżał… – usłyszał w odpowiedzi. – A kogo szukacie? Mamy się czego bać? – Strażnik zdawał się być bardzo pewny siebie, biorąc pod uwagę fakt, że rozmawiał z łowcą czarownic.
– Szukamy grupy ludzi. Przynajmniej jeden z nich jest czarnoksiężnikiem. To bardzo niebezpieczny człowiek – poinformował go Eckstein. – Prawdopodobnie już się tu nie zjawi. Jeśli jednak przybędzie tu ktoś podejrzany, czym prędzej poślijcie kogoś do łowców czarownic z Hergig.
– Oczywiście – powiedział strażnik.
– Rozejrzyjcie się po wsi – polecił swoim ludziom dowódca, zachowując czujność.
Łowcy zostawili konie i po chwili większość z nich zniknęła między chałupami.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 770 słów i 4677 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    łapka w górę nic dodać nic ująć  :blackeye:

    24 lis 2016

  • Fanriel

    @Margerita Bardzo dziękuję. ;)

    24 lis 2016

  • EloGieniu

    Gert staje się jakiś dziwny. Podejrzane czyżby mutacja? Możliwe. :-)

    13 lis 2016

  • Fanriel

    @EloGieniu Tak myślisz? Przeanalizuję jego zachowanie. ;-)

    13 lis 2016