Strażnicy cienia IV część 11

Veronika zabrała ręcznik i udała się nad rzekę. Filip dogonił ją w połowie drogi.
     – Co się dzieje? – zaniepokoiła się.
     – Nie powinnaś nigdzie chodzić sama – powiedział.
     – Idę się wykąpać. – Zerknęła w stronę Viktora, który właśnie udzielał wskazówek jednemu ze swoich ludzi. – Chcę być sama.
     Filip podążył za jej wzrokiem.
     – Nie boję się go – oświadczył.
     – W porządku, ale… ja idę się wykąpać. – Poczuła się niezręcznie. – Nie potrzebuję towarzystwa.
     – Proponuję ci swoje usługi. Kto będzie pilnował twoich rzeczy? – zapytał. – Obiecuję, że nie będę patrzył. Zerknę tylko co jakiś czas, by sprawdzić, czy się nie topisz.
     – Jesteś niezwykle troskliwy. Bardzo ci dziękuję, ale nie skorzystam – zakończyła rozmowę i przyspieszyła.

     Po kąpieli usiadła na trawie w pobliżu rzeki, wyjęła list od Gerta i znów zaczęła go czytać. Kłębiły się w niej różne uczucia: smutek, gniew, żal i pretensje do samej siebie. Nie mogła sobie darować, że tego nie przewidziała.
     – Co robisz? – Z zamyślenia wyrwał ją głos Viktora.
     – Właśnie miałam wracać – odparła i pospiesznie złożyła list.
     – Długo cię nie było. Chciałem sprawdzić, czy wszystko w porządku.
     – Chyba się zasiedziałam. – Uśmiechnęła się do niego, wstając. – Jak się udał trening? – zapytała.
     – To się okaże w praktyce… Coś się stało? – Przyglądał się jej.  
     – Nie – zaprzeczyła. – Dlaczego?
     – Jesteś przygaszona.
     – Nie… Wszystko jest w porządku – skłamała i ponownie posłała mu uśmiech. – Dzisiaj będziemy w mieście.
     – Kazałem kupić dla nas namiot.
     – Dla nas? – powtórzyła zaskoczona.
     – Uważasz, że to coś złego? – Zerknął na nią, ale nie czekał na odpowiedź. – Tak czy inaczej, tobie się przyda. Będziesz miała trochę więcej swobody. Sama zdecydujesz, kiedy będziemy dzielić pokój bądź namiot. Nie chcę, żebyś czuła się skrępowana.

     Czarodziejka spakowała swoje rzeczy i dołączyła do Viktora, który czekał na nią ze śniadaniem. Pocałował ją w policzek, podał jej miskę z jedzeniem, po czym zaczął ją karmić. Sprawiał wrażenie szczęśliwego.
     – Dzień dobry – powiedział. – Teraz te słowa mają sens.
     – Wcześniej nie miały? – zapytała.
     – Dotąd były puste. Po prostu kolejny dzień… – Pochylił się, objął ją i pocałował.

     Po posiłku ruszyli w dalszą drogę. Veronika jechała z przodu, narzucając pozostałym tempo. Zależało jej, by jak najwcześniej dotrzeć do miasta.
     – Spieszymy się? – zapytał po jakimś czasie Viktor.
     – Im szybciej dotrzemy do miasta, tym lepiej – odparła Veronika.
     – Skoro tak twierdzisz...
     – W zasadzie może nie powinniśmy zatrzymywać się w mieście, jeśli Marcus nie ma tam nic do załatwienia. Moglibyśmy przyspieszyć tę podróż. Nie musimy przecież nocować w zajazdach, przynajmniej dopóki pogoda nam sprzyja – zastanawiała się głośno. – Straciliśmy już wiele czasu…
     – To twoja wyprawa.
     – I Marcusa – poprawiła Viktora.
     – Ja odniosłem wrażenie, że ty tutaj rządzisz. To nie on prosił mnie o pomoc. To znaczy, ty też mnie nie prosiłaś, ale to z tobą wszystko uzgadniałem.
     – A ja to uzgodniłam z nim. Przecież mówiłam ci, że najpierw muszę porozmawiać z nim o waszym udziale. Nie byłoby was tu, gdyby on się na to nie zgodził – wyjaśniła. – Liczę się z nim, bo to nasza wspólna misja.
     – Jest nas wielu – zmienił temat. – Słyszałem o łowcach wampirów, którzy działają w małych grupach albo nawet w pojedynkę. Taki oddział ciężko będzie ukryć.
     – Z pewnością. Jeszcze nie wiem, jak to zorganizujemy.
     – Któryś z nich był już w Sylvanii? – Viktor skinął w stronę Hoefera i jego ludzi.
     – Był z nami taki, ale Casimir, ten czarodziej, który cię wynajął, zabił go.
     – Przydałby się ktoś, kto dobrze zna teren – zauważył.
     – Znajdziemy kogoś takiego, zanim tam wjedziemy… – zamilkła na moment i spojrzała na niego. – Mówiłam ci, że być może podziękuję wam za pomoc w Leichebergu?
     – Będzie nam potrzebna mapa Sylvanii. – Zignorował ostatnie zdanie, które wypowiedziała. – Biorąc pod uwagę, jak opisują tę krainę, ciężko odnaleźć się tam na krótkich odcinkach, a co dopiero trafić do jakiegoś odległego miejsca. Nie sądzę, aby były tam porozstawiane drogowskazy. Pewnie dawno spróchniały albo ktoś celowo je usunął.
     – Wszystko jest możliwe… Gdzie on was wynajął? – zapytała po chwili.
     – Ten czarodziej? W Averheim – odpowiedział Viktor.
     – Kiedy? Ile dni przed tą akcją?
     – W dzień poprzedzający zdarzenia – odparł.
     – Kazał wam wszystkich zabić? Jakie wydał polecenia? – dopytywała.
     – Zapewnił mnie, że ochrona będzie unieszkodliwiona. Zakładał, że nie będziecie w pełni sił. Tylko ty go interesowałaś i miałaś być żywa. Dał mi odtrutkę i powiedział, że będę wiedział, co z nią zrobić. Nietrudno było się domyślić, co się dzieje, gdy zobaczyłem krasnoluda potykającego się o własne nogi.
     Veronika utkwiła wzrok w przypadkowym punkcie przed sobą, co nie uszło uwadze Viktora.
     – Nie zabijam bez powodu – powiedział.
     – Zmieńmy temat – poprosiła.
     – Miał broń i zamierzał jej użyć...
     – Wiem – przerwała mu. – Miał rację. Tak należało.
     – Na jego miejscu zrobiłbym to samo, ale… – urwał. – Tak po prostu wyszło… Podobnie było z tym twoim narzeczonym. Gdyby nie wszedł mi w drogę, nie tknąłbym go. On rzucił się na mnie z nożem. Nie usprawiedliwiam się. Zabiłem już nie raz, ale nie robię tego dla przyjemności. Nie robię tego od tak.
     – Nie, robisz to za pięćdziesiąt sztuk złota – rzuciła ostro, nie patrząc na niego.
     – Miałem do wykonania zadanie, a oni stanowili przeszkodę i zamierzali mnie zabić. Mnie zależało tylko na tobie… – Spojrzał na nią. – Byłem w pokoju Marcusa, leżał na łóżku. Zostawiłem go tam i poszedłem dalej.
     – Naprawdę nie powinniśmy o tym rozmawiać – powiedziała chłodno. – Pół biedy gdybyś po prostu mnie porwał, ale… – Pokręciła głową.
     – Nie mógłbym tego zrobić… – urwał. – Możesz spojrzeć na to inaczej. Gdyby nie ja, wszyscy bylibyście martwi.
     – Gdyby nie ty? – zapytała z niedowierzaniem.
     – Tak, gdyby był tam ktoś inny. Nie wymordowałem ich, nie okradłem i nie spaliłem za sobą zajazdu.
     – Dziękuję – rzuciła ironicznie.
     – Wiem, że to trudny temat, a ty z pewnością patrzysz na to inaczej.
     – Zupełnie inaczej – przyznała.
     – Nie wiem, po co to powiedziałem. Przecież nawet nie spróbujesz spojrzeć na to z innej strony… – zamilkł na moment. – Masz rację, zabiłem krasnoluda i nawet powieka mi przy tym nie drgnęła.
     – A dlaczego zostawiłeś tę drugą porcję odtrutki? – zapytała.
     – Prawdę mówiąc, nie sądziłem, że zdoła po nią sięgnąć. – Popatrzył na Veronikę. – Zabrzmi to niedorzecznie, ale chyba dlatego, że mnie o to prosiłaś.
     Pokręciła głową i gwałtownie przyspieszyła.

     Po chwili galopowała pustą drogą. Na szczęście nikt nie próbował jej gonić. Myśli kłębiły się w jej głowie. Przed oczami miała rannego Gerta, który leżał nieprzytomny na ziemi, gdy błagała o odtrutkę dla niego. Wtedy była gotowa zrobić wszystko, dosłownie wszystko, żeby dostał tę fiolkę, a on tak ją potraktował. Nie potrafiła tego zaakceptować.

     Znacząco zwolniła dopiero po godzinie. Wkrótce po tym towarzysze do niej dołączyli.
     W porze obiadowej zatrzymali się we wsi. Tam dowiedzieli się, że do miasta jest dalej, niż zakładali.
     Do celu dotarli późnym popołudniem. Miejscowość była niewielka. Graniczyła z Krainą Zgromadzenia, więc mieszkało tam sporo niziołków, co było widać już przy wjeździe.

     Podczas gdy Viktor uiszczał opłaty przy bramie, Veronika obserwowała drogę za nimi i w oddali dostrzegła samotnego jeźdźca. Zaniepokojona tym zawołała do siebie Marcusa.
     – Postaw kogoś przy bramie – poprosiła, gdy do niej podjechał. – Niech zobaczy, co to za jeden. – Skinęła w stronę jeźdźca.
     – Dobrze – zgodził się i zawrócił, by porozmawiać z Ulrychem i Filipem.

     Gdy tylko wjechali do miasta, podszedł do nich niziołek z przekąskami poukładanymi na dużej tacy. Zaczął ich częstować, zachęcając do odwiedzenia zajazdu Smakołyk. Czarodziejce spodobała się ta forma zdobywania klientów.
     – Masz ochotę? – Viktor zapytał Veronikę.
     – Możemy się tam zatrzymać – powiedziała.
     Zanim znacząco oddalili się od bramy, obejrzała się do tyłu. Ulrych został przy wjeździe i rozmawiał ze strażnikami.

     Zajazd Smakołyk był nieduży, jednopiętrowy, z zewnątrz wyglądał dość skromnie.
     Czarodziejka weszła do budynku i od razu zwróciła się do karczmarza:
     – Witam. Ile macie wolnych pokoi?
     – Wszystkie – odpowiedział jej pulchny niziołek siedzący za barem, odkładając na pełen talerz kawałek nadgryzionego placka.
     – Pytam ile. – Była już zmęczona tym dniem i nie miała ochoty na dłuższe rozmowy.
     – Trzy, ale moja kuzynka, która mieszka na końcu ulicy, ma jeszcze dwie wolne izby i też chętnie by je wynajęła. Oprócz tego w cenie jest śniadanie, drugie śniadanie, przekąski, obiad, podwieczorek i…
     – Dziękuję – przerwała mu i ruszyła do wyjścia.
     – I nie skończyłem – usłyszała za sobą.
     
     – Tylko trzy pokoje – Veronika poinformowała Viktora. – Trzeba znaleźć coś większego, żebyśmy mogli być w jednym miejscu. – Wsiadła na konia i od razu skierowała się w stronę centrum.
     Pozostali podążyli za nią.

     Zatrzymali się przy trzypiętrowym zajeździe. Przed budynkiem stały ławy, przy których siedzieli miejscowi z zaciekawieniem zerkający na nowo przybyłych.
     Tym razem Viktor wszedł do środka i po chwili wrócił z wiadomością, że zostaną tam na noc.

     W głównej izbie nie było nikogo oprócz obsługi. Człowiek w podeszłym wieku skłonił się gościom, wziął klucze z blatu i ruszył w stronę schodów.
     – Zygmunt wskaże państwu pokoje – powiedział karczmarz uważnie przyglądający się nowym klientom.

     Starszy mężczyzna otwierał kolejne drzwi i wpuszczał gości do środka.
     – Czy mają państwo jakieś specjalne życzenia? – zwrócił się do Veroniki i Viktora.
     – Kolacja dla wszystkich, dla nas kąpiel – powiedział Viktor. – Będę obok – poinformował Veronikę, zostawiając ją pod  jedną z izb.

     Czarodziejka wyjęła z torby ubrania i stwierdziła, że większość nadawała się do prania. Wyjrzała na korytarz, licząc na to, że służący jeszcze tam będzie. Stał przy schodach i witał schodzących się najemników. Przez chwilę przyglądała się mu z zaciekawieniem. Zdawał się mieć nienaganne maniery, a to nie było spotykane u służby w takich miejscach.
     – Przepraszam, czy jest tu ktoś, kto zająłby się praniem? – zwróciła się do niego.
     – Oczywiście. – Odwrócił się w jej stronę. – Zaraz ktoś przyjdzie.
     – Dziękuję.
     Chwilę po tym otyła kobieta w przybrudzonym fartuchu zabrała od czarodziejki rzeczy do odświeżenia.

     Czekając na kąpiel, Veronika po raz kolejny sięgnęła po list od Gerta. Zaczęła czytać, lecz przerwało jej pukanie do drzwi.
     – Kto tam? – spytała, chowając pergamin.
     – Viktor – usłyszała w odpowiedzi.
     – Wejdź.
     – Nie przeszkadzam? – upewnił się, otwierając drzwi.
     – Nie, oczywiście, że nie. – Posłała mu nieco wymuszony uśmiech.
     – Chciałem sprawdzić, co u ciebie. – Podszedł do niej i pocałował ją. – Gdzie zjemy kolację?
     – Obojętnie.
     – To może u mnie? – zaproponował.
     – Dobrze, może być u ciebie.
     – Zostaniesz na noc? – zapytał, palcami przeczesując jej włosy.
     – Nie – odmówiła – zaraz muszę się położyć. Dzisiaj przed północą zaczynam wartę.
     – A tak, zapomniałem. Może umyłbym ci plecy?
     – Nie. Mówiłam ci, w łaźni lubię samotność.
     – Więc może osuszyłbym ci włosy przed snem? – Uśmiechnął się.
     – Czemu nie – zgodziła się. – Byłoby miło.
     – Świetnie. Skoro najpierw chcesz się wykąpać, pójdę na dół i powiem, żeby nie spieszyli się z kolacją…
     Przerwało mu pukanie do drzwi.
     Na zaproszenie Veroniki do izby wszedł Zygmunt. Skłonił się i oznajmił, że kąpiel jest gotowa.
     – Nie będę się ociągać. To potrwa chwilę – Veronika zwróciła się do Viktora, od razu kierując się do wyjścia.
     – Nie spiesz się. Spraw sobie przyjemność po dzisiejszym dniu. Chwila relaksu dobrze ci zrobi – stwierdził. – Zjemy u mnie – powiedział już na korytarzu.

     Służący czekał ze złożonym ręcznikiem przy wejściu do łaźni. Ukłonił się czarodziejce, gdy się zbliżała i wskazał jej drzwi. Wszedł za nią do środka i powiesił ręcznik przy balii. Gdy upewnił się, że kobieta niczego więcej nie potrzebuje, omiótł wszystko wzrokiem i wyszedł.
     Veronika pomyślała, że zostawi mu duży napiwek. Ten człowiek z całą pewnością na to zasługiwał.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2227 słów i 13244 znaków.

2 komentarze

 
  • Fanka

    Cóż to za postać podążająca za nimi? Hmmm ciekawa jestem ;)

    22 sty 2018

  • Fanriel

    @Fanka To bardzo dobrze. ;)

    22 sty 2018

  • Fanka

    @Fanriel To prawda ;) Jeśli czytelnik jest ciekaw to opowiadanie spełniło się w 100% :)

    22 sty 2018

  • Fanriel

    @Fanka Tak, to jest najważniejsze. :)

    22 sty 2018

  • Fanka

    @Fanriel :) :) :)

    22 sty 2018

  • AnonimS

    Viktor twardziel a nadskakuje Veronice. Pytanie czy ona na to zasługuje? Pozostawiam bez odpowiedzi :P

    22 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Dziękuję za komentarz. :)

    22 sty 2018