Gdy karczmarz przyniósł posiłek, Veronika zaczęła jeść, nie przerywając nauki. Gert wrócił do stołu, gdy już praktycznie skończyła.
Zerknęła w stronę marynarzy, kiedy ci zaczęli się zbierać.
– Ruszamy? – zapytał ją ten, z którym wcześniej rozmawiała.
– Wkrótce – odparła.
– Dobrze. My zaraz będziemy gotowi – oznajmił, po czym dołączył do kompanów, którzy zdążyli już wyjść na zewnątrz.
Gdy kobieta dopiła swoje piwo, schowała zwój do torby, zabrała swoje rzeczy i podeszła do baru, by uregulować rachunek. Po tym opuściła karczmę i zatrzymała się przy koniu.
Zauważyła, że dzieciaki chowały się za studnią. Ten, z którym wcześniej rozmawiała, wyszedł parę kroków do przodu i założył ręce na piersiach.
– Nie ugryzł mnie – powiedział do czarodziejki.
– Dużo ryzykowałeś. – Spojrzała na niego. – Kiedyś pewnemu śmiałkowi odgryzł rękę.
– Mnie nie odgryzł. Jestem najodważniejszy ze wszystkich – pochwalił się.
– Miałeś wiele szczęścia – stwierdziła Veronika. – Tamten człowiek wykrwawił się i umarł.
– Gawin, do domu! – krzyknął jeden z miejscowych do wystraszonego już chłopaka.
Kobieta, prowadząc swojego rumaka, ruszyła w stronę statku. Wkrótce dołączyli do niej pozostali.
Na pokładzie marynarze przestawiali jakieś skrzynie.
– Za wcześnie? – zapytała, zatrzymując się na pomoście.
– Nie, po prostu trzeba zrobić porządek, żebyśmy się zmieścili – wyjaśnił kapitan. – Możecie usiąść na beczkach. Zaraz tam położy się jakieś koce, ale spać będzie ciężko.
– Poradzimy sobie – zapewniła go.
Kiedy już wszyscy znaleźli dla siebie miejsce, czarodziejka wróciła do nauki. Cieszyła się, że w końcu będzie miała na to trochę czasu. Gert usiadł blisko niej, a Ulrych od razu ułożył się do snu. Filip z zainteresowaniem rozglądał się po statku, Helmut przysiadł na burcie i patrzył w dal, natomiast Marcus stanął na uboczu. Kruk zasiadł na jego ramieniu i nastroszył pióra. Marynarzy wyraźnie zaniepokoił ten widok, ale głośno tego nie komentowali.
– Położę się – powiedział po chwili Gert. – Wezmę nocną wartę. – Pocałował Veronikę, po czym umościł sobie posłanie z koców.
Zasnął błyskawicznie.
Zaklęcie było trudne i sprawiało czarodziejce spory kłopot. Nie poddawała się, choć wraz z upływającym czasem szło jej coraz gorzej. O zachodzie słońca marzyła już tylko o śnie.
– Już? – zapytał zaspany Gert, gdy przez przypadek go szturchnęła. – Jaka jest pora?
– Wieczór – odparła. – Nie chciałam cię budzić. Po prostu się kładę. Wolałam obok ciebie niż obok jakiegoś obcego marynarza – wyjaśniła. – Sama nie wiem dlaczego.
– Fajnie. – Pocałował ją. – Jestem szczęśliwy – wyszeptał.
Nic nie odpowiedziała, więc zrezygnowany pokręcił głową i wstał.
Veronika obudziła się jeszcze przed świtem. Było wilgotno i mgliście. Gert siedział nieopodal, więc po cichu się z nim przywitała.
– Śpij. Jest jeszcze czas – powiedział.
Podniosła się, po czym zajęła miejsce obok niego.
– Jest mokro i nieprzyjemnie – stwierdziła.
– Niestety nic na to nie poradzę. – Lekko wzruszył ramionami.
– Chyba już niedługo…
– Płyniemy dosyć wolno, ale chyba tak. – Okrył ją kocem i objął ręką. – Będzie cieplej…
– Od razu trzeba wynająć miejsca na statku. Najlepiej na jutro. Zajmiesz się tym?
– Jasne – zgodził się.
W końcu z mgły wyłonił się duży statek, a zaraz za nim mury miasta. Zbliżali się do portu, gdzie jak zwykle panował spory ruch.
– Zaczekaj! – krzyknął jakiś mężczyzna na brzegu. – Tam! Trzecie stanowisko! – Wskazał palcem kierunek. – Towar do oclenia?!
– Mamy tylko zdechłe ryby i pasażerów! – odpowiedział mu kapitan, stojący przy burcie.
Mężczyzna na brzegu machnął ręką i poszedł w głąb portu.
Po chwili statek był już zacumowany. Czarodziejka rozliczyła się z kapitanem. Zażyczył sobie pięć srebrników, wiec tyle mu zapłaciła.
– Gdzie się zatrzymamy? – zapytała Gerta, gdy zeszli już na ląd.
– To zależy, na co masz ochotę.
– Na coś wygodnego – powiedziała.
– Luksusowego?
– Tak – potwierdziła, a on spojrzał w stronę najemników.
– Myślisz, że oni też będą mieli na to ochotę? – zapytał.
– Niekoniecznie, ale możemy się z nimi umówić w porcie, jak już będziemy wiedzieli, kiedy odpływamy. To trzeba załatwić w pierwszej kolejności – zaznaczyła.
Przerwali rozmowę, widząc zbliżającą się grupę umundurowanych i uzbrojonych mężczyzn. Za nimi podążał urzędnik.
Wyszedł naprzód, gdy dotarli do statku i upewnił się, czy nie ma tam towarów do oclenia.
– Skąd państwo są? – zwrócił się do obserwującej go pary.
– Podróż zaczęliśmy w Nuln, statkiem płyniemy z Małej Wsi – odpowiedziała mu Veronika.
– Nie miejscowi?
– Nie, wkrótce płyniemy dalej – wyjaśniła.
– Opłata brukowa dwa pensy za osobę, trzy za konia – poinformował ich.
Gert od razu uiścił należność.
– Towar luksusowy – stwierdził urzędnik, oglądając rumaka kobiety.
– Nie jest na sprzedaż – poinformowała go.
– Żartowałem – przyznał, patrząc na wierzchowca.
– Zorientuj się, czy coś jutro płynie – czarodziejka poprosiła Gerta.
– A dokąd? – zapytał urzędnik.
– Averheim, Kraina Zgromadzenia… – powiedziała.
– Do Krainy Zgromadzenia i tak pewnie będziecie mieli przesiadkę w Averheim. Dalej rzeka jest za płytka na duże statki.
– A płynie tam coś wkrótce?
– Owszem, dzisiaj. – Wskazał palcem Margarittę. – Statek bretoński. Bretończycy wiozą konie na targ w Averheim. Z pewnością mają podobne zwierzęta. – Skinął w stronę jej rumaka. – To będzie musiał pan zostawić u stróżów prawa albo czym prędzej zanieść do miejsca, gdzie będziecie spoczywać – zwrócił się do Ulrycha, wskazując jego młot dwuręczny.
W miastach nie można było nosić tak ciężkiej broni.
– A jutro płynie jakiś statek w tamtą stronę? – Gert zapytał urzędnika.
– Nie wiem, ale mogę to sprawdzić – odparł uprzejmie.
– Nie chcielibyśmy robić kłopotu.
– To moja praca – powiedział. – Sprawdź, co tam mają na tym statku. Czy to faktycznie są zdechłe ryby – polecił jednemu z towarzyszących mu strażników. – Chodźmy – zwrócił się do Gerta i ruszył w głąb portu. – Nie do pomyślenia, żeby człowieka budzić o tej porze – mruczał pod nosem. – Gdyby chociaż płacili za to dodatkową koronę…
Zatrzymali się pod urzędem.
– Co was konkretnie interesuje? – zapytał mężczyzna.
– Statek do Averheim, najlepiej jutro – przypomniała mu Veronika.
– Jaka klasa?
– Im wygodniej tym lepiej, ale nie będziemy wybrzydzać – odpowiedział Gert. – Bardziej niż luksus interesuje nas termin. Tak? – Spojrzał na czarodziejkę.
– W zasadzie tak – potwierdziła.
Urzędnik otworzył drzwi zamknięte na klucz i zniknął w środku.
– Gdzie się zatrzymacie? – zapytał ich Marcus.
– W Złotej Syrenie – oznajmił Gert. – Jeżeli macie ochotę, możecie nam towarzyszyć. Jeśli taki klimat wam nie odpowiada, to…
– Spotkamy się przed wypłynięciem – wtrąciła kobieta.
– Powinniśmy wiedzieć, gdzie się udacie. W razie czego – dodał Gert.
– Mnie taki klimat odpowiada – zadeklarował z uśmiechem Filip.
– W zasadzie dlaczego nie – powiedział Hoefer, jak zwykle po chwili namysłu.
– Świetnie – stwierdziła Veronika.
– Kiedy ruszamy dalej? – zainteresował się Filip.
– Jutro – odparła.
– Super. – Ucieszył się. – Pokażę Ulrychowi miasto.
– Jesteś stąd? – zapytała.
– Nie, ale byłem tu kiedyś przez jakiś czas przejazdem – wyjaśnił. – Może tydzień. Sporo podróżuję. Znam większość dużych miast w Imperium i najciekawszych miejsc w tych miastach.
– A tu jakie jest najciekawsze? – zainteresowała się.
– Myślę, że pani by tam nie wpuścili – odparł z uśmiechem. – Tam zazwyczaj chadzają mężczyźni. I nie chodzi o dyskryminację.
– Domyślam się, o co może chodzić – przyznała.
Urzędnik otworzył okno na parterze i z ze zwojem w ręku wyjrzał przez nie.
– Żaden statek, który cumuje w porcie, jutro nie płynie do Averheim, ale dzisiaj płyną aż dwa. Ten bretoński wygląda na przyzwoity. – Zerknął na notatki. – Nie jest napisane, o której wypływa.
– A ten drugi? – zapytała kobieta.
– Arabski. Arabowie tu przypłynęli.
– To ja już wolę bretoński – zwróciła się do Gerta.
– Nigdy nie widziałem Araba – powiedział.
– Ja tylko o nich słyszałam.
– Oni wypływają wieczorem – dodał urzędnik. – Bretończycy pewnie ruszą wkrótce.
– Dowiesz się o której? – czarodziejka poprosiła Gerta. – Z Arabami nie popłynę.
– Dobrze, a jeśli będą płynąć zaraz? I co masz przeciwko Arabom? – zainteresował się.
– Słyszałam, że porywają kobiety.
– Z nami nic ci nie grozi – zapewnił ją Ulrych. – Albo będą się zachowywać, albo wszyscy wylądują na dnie rzeki – oznajmił, unosząc swój młot.
– A potrafisz poprowadzić statek? – zapytała. – Warto wiedzieć na wypadek, gdybyśmy zostali tam sami.
– Hm, trzeba to dobrze przemyśleć – powiedział.
– A najlepiej z nimi nie płynąć – podsumowała. – Jeśli Bretończycy ruszają zaraz, to albo spróbujemy złapać coś w dzień, albo pojedziemy konno – zwróciła się do Gerta.
– Można jeszcze popytać – zasugerował. – Te nieduże łódki często się najmują, jak nie mają żadnej roboty.
– Dobra, tym można zająć się później. Jest cały dzień, żeby to załatwić. Najpierw jedźmy do zajazdu – postanowiła czarodziejka.
O świcie w mieście było jeszcze dosyć cicho i spokojnie. Ruch był umiarkowany. Gert prowadził, a Veronika rozglądała się. Znajome miejsca budziły miłe wspomnienia.
Złota Syrena była pałacykiem otoczonym pięknym ogrodem.
– Są wolne miejsca? – Gert zapytał mężczyznę stojącego przy drzwiach.
– Dzień dobry. Chcą państwo wynająć pokoje? – usłyszeli w odpowiedzi.
– Tak, właśnie dlatego pytałem.
– Chwileczkę, upewnię się. Ja jestem tylko odźwiernym – wyjaśnił sługa.
– Prowadź – polecił mu Gert i zsiadł z konia. – Możecie iść ze mną – zwrócił się do towarzyszy.
Wystrój wnętrza był olśniewający. W przestronnym holu przywitał ich elegancki, uśmiechnięty człowiek.
– Witam państwa. Czym mogę służyć? – zapytał, rozkładając ręce.
– Chcieliśmy wynająć pokoje – powiedział Gert.
Mężczyzna popatrzył na gości i zaczął ich liczyć.
– Jeśli w pokoju będzie więcej łóżek, wystarczy nam jeden – odezwał się Marcus.
– Mamy apartamenty. Z pewnością wszyscy państwo byście się zmieścili w jednym – poinformował ich nieco zniesmaczony pracownik zajazdu.
– Dobrze. Apartament dla nas i apartament dla nich – zdecydował Gert. – Dwa apartamenty, gorąca kąpiel, śniadanie, świeże kwiaty… czerwone róże, elfie wino… Jeśli macie ochotę na coś mocniejszego, nie krępujcie się. Ja stawiam – zwrócił się do najemników.
– Inaczej by nas tu nie było – rzucił Helmut, który prawie nigdy się nie odzywał.
– Śniadanie zjedzą państwo w sali jadalnej czy w pokojach? – zapytał zarządca.
– W pokojach – odparła Veronika.
– A my byśmy zjedli w sali – odezwał się Filip, po czym zerknął na Hoefera. – Albo lepiej w pokoju, to znaczy w apartamencie – wycofał się od razu, widząc dezaprobatę w spojrzeniu szefa.
– W takim wypadku, skoro już wszystko ustaliliśmy, proszę za mną – powiedział pracownik zajazdu i ruszył w stronę szerokich schodów. Po drodze opowiadał gościom o atrakcjach w mieście.
Korzystając z okazji, Veronika zamówiła powóz. Chciała, by czekał na nią po śniadaniu.
– Zanim wyjdziesz, będziemy musieli omówić jeszcze pewne szczegóły – przypomniał jej Gert.
– Dobrze – zgodziła się – możemy to zrobić podczas posiłku.
– Chciałbym z wami porozmawiać – odezwał się Marcus, gdy przestronnymi korytarzami dotarli do apartamentów.
2 komentarze
Margerita
łapka w górę Veronika ma rację mogłeś stracić rękę powinieneś bardziej uważać
Fanriel
@Margerita, dziękuję.
AnonimS
Jestem nadal usatysfakcjonowany . Wartka akcja i coraz bliżej (mam nadzieję) celu. Nawet ekipa bez większych zgrzytów. Ciekawe jak będzie wyglądać to dalej. Pozdrawiam.
P.S. czy dają tu jakieś nagrody dla stałych komentatorów
Fanriel
@AnonimS Cieszę się, że jesteś usatysfakcjonowany. O nagrodach nic mi nie wiadomo, ale masz moją wdzięczność. Dziękuję i również pozdrawiam!