Strażnicy cienia II część 6

– Rozmawialiśmy już o ślubie i przyjęciu – przypomniała. – Wyraziłam swoją opinię na ten temat.
     – Ciągle pojawia się coś nowego – stwierdził Gert.
     – Tylko chyba zapomniałeś, co ci powiedziałam. Nie chcę przyjęcia. Chcę skromnej ceremonii – wyrzuciła z siebie.
     – To będzie skromna ceremonia – zapewnił ją. – Musimy pomyśleć o gościach z twojej strony.
     – Mówiłam ci też, że nie będzie gości z mojej strony. – Zirytowała się, ale jej narzeczony zdawał się tego nie dostrzegać.
     – Naprawdę nie znasz nikogo, kto mógłby przyjechać? – zapytał.
     – Znam, ale nie chcę ich zapraszać – powiedziała z naciskiem.
     – A kto to? Czarodzieje czy ktoś inny?
     – Nieważne. Zrozum, ja nienawidzę robić szumu wokół siebie. Nie znoszę takich…
     – To kamuflaż – przerwał jej.
     – To nie jest żaden kamuflaż. Każdy mnie zobaczy.
     – Co z tego, jeśli nikt nie będzie wiedział, czym się zajmujesz? Może kogoś wynajmiemy? – Wpadł na kolejny pomysł, który według niego był genialny.
     – Żeby zajął moje miejsce? Świetna myśl.
     – Nie twoje, a twoich znajomych – zupełnie zignorował jej złośliwość.
     Veronika pokręciła głową i weszła po schodach na werandę.
     – To był tylko taki luźny pomysł – powiedział za nią.
     – To też? – zapytała z wyrzutem, wskazując niewykończoną wiatę.
     – A jeśli będzie padało?
     – Gdyby to było po mojemu, to pogoda nie miałaby znaczenia, bo… Zresztą nieważne. Przecież już nie raz ci to wszystko mówiłam – zrezygnowała.
     – Wcale nie będzie wielu gości. Kilku kupców z miasta, może Edi przyprowadzi jakąś znajomą… – zapewniał Gert, próbując uspokoić narzeczoną.
     – Chcesz mi powiedzieć, że będzie kilka osób? Mniej niż dziesięć? To chcesz mi powiedzieć? – Traciła panowanie nad sobą. – Jeśli tak, to świetnie. Właśnie o to mi chodziło. Wygląda na to, że niepotrzebnie się martwię… Obawiam się jednak, że ty myślisz co najmniej o setce.
     – Nie – zaprzeczył natychmiast.
     – Dwóch?!
     – Nie… Nie zaproszę nikogo… kogo nie lubię.
     – Świetnie, ale to mało pocieszające, bo ty lubisz chyba wszystkich.
     – Nie rozumiesz. Ja jestem po prostu miły, a to nie znaczy, że wszystkich lubię – wyjaśnił z niewinną miną.
     – Więc kogo nie? – zapytała.
     – Tego łowcy czarownic.
     – A ja akurat Arthura mogłabym zaprosić. – Celowo prowokowała Gerta.
     – Nie ma chyba już na to czasu. – Tak chciał zakończyć ten temat.
     – Wręcz przeciwnie. Jest.
     – Poza tym on się do ciebie przystawiał. Nie o to chodzi, żeby… Mógłby zepsuć przyjęcie. Zresztą, gdyby ludzie dowiedzieli się, kim jest… Nic by z tego nie wyszło.
     – W takim wypadku musimy go zaprosić – stwierdziła i po raz pierwszy podczas tej rozmowy na jej twarzy zagościł uśmiech.
     – Cudownie… Ale skoro nie będzie innych gości z twojej strony, to nie mogę ci tego odmówić… Wolałbym jednak, żebyś jeszcze się nad tym zastanowiła – poprosił.
     – Zaprosiłeś moich rodziców? – zapytała.
     – Nie. Myślałem, że sama się tym zajmiesz.
     – Dobrze. – Odetchnęła z ulgą. – Zajmę się tym osobiście.
     – Osobiście? – zdziwił się. – Nie możemy teraz wyjeżdżać.
     – Nie zamierzam.
     – Więc jak chcesz to zrobić? – Nie rozumiał.
     – W ogóle nie chcę tego robić. Obawiałam się, że już się tym zająłeś. Bardzo się cieszę, że chociaż w tej sprawie się powstrzymałeś.
     – Nie wiem, o czym mówisz – powiedział łagodnym tonem.
     – Po prostu nie chcę, by byli na moim ślubie.
     – Więc dlaczego twierdzisz, że zajmiesz się tym osobiście?
     – Żebyś przypadkiem ty się tym nie zajął. Może akurat uznałbyś, że powinni tu być… Wiesz, w taki wyjątkowy dzień…
     – Gdybym nie był taki dociekliwy, przygotowałbym im honorowe miejsca i z niecierpliwością czekałbym na ich przyjazd.
     Veronika od razu pomyślała, że dwa wolne miejsca to zawsze coś.
     – Cześć, Edi – powiedziała, zanim weszła do domu.
     Dopiero wtedy na nią spojrzał, choć bez wątpienia słyszał całą rozmowę.
     – Jak się udała przejażdżka z tym przystojnym Estalijczykiem? – zapytał beznamiętnie.
     – Świetnie – odparła, posyłając mu uśmiech.
     – A gdzie on jest?
     – Został w lesie – rzuciła na odczepnego i weszła do środka.
     – Byłaś z Jose? – zapytał Gert, idąc tuż za nią. – Myślałem, że jeździsz do lasu, by się oderwać od wszystkiego, ćwiczyć. Zazwyczaj nie robisz tego w towarzystwie.
     – Mieliśmy coś do załatwienia.
     – Co to było? – dopytywał.
     – Jakieś zbiry porwały kobietę – powiedziała od niechcenia.
     – Co?! Gdzie? – Był bardzo zaskoczony tą informacją.
     – W lesie. Wymordowali jej obstawę.
     – A co wy mieliście z tym wspólnego?
     – Uwolniliśmy ją – wyjaśniła krótko.
     – Gdzie ona teraz jest?
     – Gdzieś z Jose. Chyba będą próbowali uratować jej narzeczonego. Prawdopodobnie jest w tartaku.
     – A ja myślałem, że to taka spokojna okolica… – skwitował, kręcąc głową. – Mam nadzieję, że nie weszliście nikomu w drogę.
     – Bez paniki, wszyscy są martwi.
     Gert pochylił się i ściszył głos:
     – Z niektórymi z tych, z którymi możecie zadrzeć, robię interesy. Nie chcę, żeby byli martwi.
     – Ci byli raczej jakimiś pionkami.
     – Mam nadzieję, że nie będzie z tego kłopotów.
     – Ja nic nie wiem – powiedziała.
     – A Jose? On w ogóle nic nie wie i to mnie martwi, bo jest teraz sam.
     – Miałam tak zostawić tę dziewczynę? – zapytała Veronika.
     – Myślałem, że ty się zajmujesz Chaosem…
     – W zasadzie masz rację, ale tak jakoś wyszło. Praktycznie prawie na mnie wpadli.
     – Nic ci nie jest? – Obejrzał ją pospiesznie. – A jak twoje rany?
     – Wszystko w porządku. Zapomniałam o nich.
     Zamyślił się na chwilę.
     – Chyba trzeba zorganizować dla ciebie jakąś ochronę – stwierdził. – Wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Naprawdę sądziłem, że tu jest bezpiecznie. Tak miło i wygodnie. Coś takiego może się zdarzyć praktycznie zawsze i wszędzie.
     Kobieta z niedowierzaniem patrzyła na swojego narzeczonego. Nie rozumiała, jak mógł wpaść na pomysł eskorty dla niej. Przecież doskonale zdawał sobie sprawę, że to, czym ona się zajmuje, bardzo często wymaga bezwzględnej dyskrecji. Związałby jej tym ręce. Nie mogła w to uwierzyć…
     – Nic ci nie jest? – zapytał, widząc wyraz jej twarzy.
     – Nie wiem. Dziwnie się czuję – odparła. – Wiesz co? Zjadłabym coś i chcę się wykąpać. Potem chyba położę się spać.
     – Idź do pokoju, przebierz się, a ja się wszystkim zajmę – zadeklarował ochoczo. – Najpierw kąpiel, a potem kolacja, tak? – upewnił się, choć doskonale znał jej zwyczaje.
     Skinęła głową i weszła do swojego pokoju.
     – Może wezwę medyka? – zapytał z troską. – Czekaj, sprawdzę, czy masz gorączkę.
     Zrezygnowana i przytłoczona zatrzymała się. Dotknął jej policzka, a potem czoła.
     – Chyba nie masz – stwierdził. – Wszystko w porządku?
     – Nie – odpowiedziała szczerze. – Wszystko jest nie tak, Gert.
     – Jak to wszystko? Co konkretnie masz na myśli?
     – Mam wymieniać po kolei, czy zacząć od tego, co najbardziej mnie boli?
     – Od tego, co najbardziej. – Skupił się, chcąc ją dobrze zrozumieć.
     – Teraz przytłacza mnie ta impreza, którą organizujesz.
     – Przecież nie obciążyłem cię przygotowaniami.
     – Ale ja nie chcę robić z siebie przedstawienia. Ty i ja będziemy tam główną atrakcją.
     – Nieprawda. Myślę, że główną atrakcją będzie alkohol i suto zastawiony stół, a to, co będzie przykuwać uwagę, to…
     – Więc czemu nie zrobisz tej imprezy kiedy indziej, a nie w dzień naszego ślubu? – przerwała mu.
     – Bo to jest… wesele – tłumaczył łagodnym głosem, co tylko ją zdenerwowało. – Nie może być w inny dzień.
     – Wolałabym, żeby było w inny dzień. Jak już chcesz sobie robić imprezę, to zrób ją kiedy indziej – upierała się.
     – To nie jest jakaś tam impreza, tylko ślub, wesele.
     – Czyli to my będziemy główną atrakcją?! Mam rację i dobrze o tym wiesz! – wybuchła.
     – Dla mnie i dla ciebie. Dla gości przygotowałem coś innego – zapewniał ją ze spokojem.
     – Każdy z nich podlezie do nas, żeby nas pomacać, wycałować, opluć, życzyć nam czegoś tam! Tak?!
     Gert tylko westchnął.
     – Nauczyli cię tego w Kolegium, czy zawsze tak miałaś? – zapytał wreszcie, po czym nastała chwila milczenia.
     – Ja po prostu nie lubię występów publicznych – starała się mówić wolno i bez emocji.
     – Powiedziałem ci, do występów zatrudniłem specjalnych artystów.
     Veronika usiadła na łóżku, załamując ręce.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1437 słów i 8840 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę Veronka tak trzymaj

    18 paź 2017

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję.

    18 paź 2017