Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Rozrzucone wspomnienia po latach – odc.5

V..  Szkoła

Szkołę wspominał raczej niechętnie, nawet tą w ośrodku. Kiedyś po latach, podczas spaceru z koleżanką Dorotą, którą zapoznał na kursach przechodzili obok budynku dawnego Medyka. Tak się złożyło, że Dorota była kiedyś pielęgniarką.  
- Teraz tu jest katolickie LO... - powiedziała z lekkim oburzeniem Dorota, wskazując ręką na trzypiętrowy budynek z poddaszem pochodzącego z początku XX wieku - A ja tu spędziłam pięć cudownych lat. Tam pod dachem był internat, oj dokazywaliśmy trochę. Tam – pokazała palcem – sale ćwiczeń i praktyk. A tam chodziłam na matematykę, a tu na anatomię i biologię.  
I tak przez kwadrans. Była zadowolona, że znów, po raz kolejnym może komuś opowiadać o tamtych dobrych czasach.  
- Może wejdziemy do środka? - zapytał Radek.  
- Nie. To ten budynek, ale nie ta szkoła. Nie to miejsce, nie ten czas.  
Odpowiedziała.  
I po chwili zapytała
A ty jak wspominasz szkoły?
No właśnie jak? Zastanowił się. Najdziwniejsza była w ośrodku. Mieściła się na pierwszym piętrze, między „jego internatem” a oddziałem rehabilitacyjnym. Lekcje zaczynały się o godzinie 13.15, dokładnie jak popularna wówczas audycja trzeciego programu Polskiego Radia „Powtórka z rozrywki”. Kto miał na drugą lekcje, mógł ją wysłuchać. Kto na pierwszą musiał zejść piętro niżej i zameldować się w odpowiedniej sali. Każda klasa miała swoją salę, więc nie było wędrówek po korytarzach, zresztą był tylko jeden. W czasie przerwy spotykali  się na nim uczniowie, którzy mogli chodzić. Najczęściej szli na koniec korytarza, gdzie była ta sala która miała krzesła jak w kinie, bo też w sobotnie lub niedzielne  popołudnia wyświetlano tam film, a w niedzielny poranek przychodził ksiądz i była msza święta. Pozostali, głównie na wózkach przez cały czas przebywali w salach. Nie było też gabinetu pielęgniarki, bowiem w tym samym czasie na oddziałach, dyżur miały przynajmniej cztery kobiety w czepkach, które mogły wciągu dwóch minut zjawić się w szkole. Po za tym dyżurował na parterze lekarz. Nie było też gabinetu dentystycznego, bo był na parterze. Co prawda pani dentystka dyżurowała do 15-tej, ale jak ktoś miał iść na fotel dentystyczny, to siedział na nim do południa. Szkole nie było też sali gimnastycznej, bo rehabilitacja była do obiadu, a ten był po 12-tej. Za to był gabinet dyrektora i pokój nauczycielski. Na jednym korytarzu była podstawówka i ogólniak i to pod jednym wspólnym patronem. Większość nauczycieli uczyła „i tu i tu” czyli w SP i LO. Jedynie na lekcje języków obcych, przychodzili nauczyciele z  miejscowego liceum.  
Pewnego dnia, do tego liceum, położonego w parku, niemal naprzeciw ośrodka, udała się grupa uczniów z ośrodka. Było to z okazji Andrzejek, innego dnia do szkoły w ośrodku przyszła grupa teatralna z miejskiego technikum.  
A nauczyciele? Tacy jak w każdej szkole. Jedni „fajni” inni mniej. Na pewno nauka była trochę na „pół gwizdka”, bo... mniej czasu na odrabianie lekcji.
Najwięcej mimo wszystko wymagała matematyczka, może oni tak muszą? Taka nauka. Przez większość nie lubiana, jak to... matematyczka. Była wysoka i smukła. Blada, zwana Frankenstein. Miała nawet podobne nazwisko. Albo polonistka. Starsza pani, uczyła na pół etatu tylko klasy licealne i co chwila mówiła „tak...tak... prawda”. Uczniowie liczyli ile razy to powie, a potem na przerwach informowali inny. To było coś w rodzaju licytacji, w której klasie więcej.  
Ze szkoły przychodziło się po 18-tej na kolacje. Wcześniej o 15-tej można było wpaść na oddział po podwieczorek; jabłka, ciasteczka, herbata.  Można było sobie zrobić też kromkę chleba z masłem albo ze smalcem czy z dżemem.
Gdy nie było szkoły, podwieczorek kończył poobiednie „leżakowanie”.
Po podwieczorku Radek podszedł do pani Danuty Wieczorek, która pełniła dyżur wychowawcy po podpis na przepustce. Przepustka to mała karteczka na której podpisy składali wychowawca, pielęgniarka i lekarz mający dyżur. Po „zdobyciu” tych podpisów można było „iść na miasto” wyznaczonych  na przepustce godzinach.
Radek w pierwszych minutach, udał się na ulicę gdzie stał rząd małych butików, w jednym z nich sprzedawano frytki i hot-dogi. Miał apetyt na hot-doga. Niestety punkt ten był zamknięty, więc poszedł na pobliski dworzec kolejowy. W niewielkim stylowym dworcu wybudowanym pod koniec XIX wieku, kupił bułkę z kiełbasą i wodę gazowaną. Skonsumował to wszystko w niewielkim bufecie. Teraz mógł trochę po spacerować.
Szedł więc uliczkami miasta, gdy w oknie jednej z kamienic zauważył  pielęgniarkę Agatę.
- A co siostra tu robi? - zapytał
- Mieszkam.
Zanim odpowiedziała pośmiała się trochę.
- A ty co tu robisz? - zapytała po chwili.
- Spaceruje – odpowiedział – myślałem, że tam wyżej.
- To dlatego w ubiegłym tygodniu jak się przechadzałeś to główkę zadzierałeś. Chciałabym mieszkać wyżej. Dziś tak jak ty, stanęło dwóch i gadu-gadu. Mnie obudzili, a śniło mi się, że znów jestem w szkole.  Na praktykach ścieliłam łóżko... ile razy myśmy to robili, mój Boże – zastanowiła  się -  i kawałek prześcieradła wystawało i wtedy... źle! Ty lebiodko! Jak ty to robisz!! - krzyknęła instruktorka Hautkova i... się obudziłam.
Zaśmiała się.
- To nie mężczyźni tylko ta Hautkova obudziła siostrę. Czeszka? - zapytał
- Tak. Miała rodzinę po obu stronach granicy.  
- A lebiodka to co znaczy?
- Niezguła, ciamajda... fajtłapa
Znów się zaśmiała.
- Ile tu jest pokoi? - zapytał
- Jeden... - zaśmiała się ponownie – to znaczy trzy, ale każda mieszka w jednym, ja w tym najmniejszym. Obok Ewa i Hanka, której chyba nie znasz.
- No tak. Nie wiedziałem.
- Patrz! Jaki fajny samochodzik podjechał na stacje benzynową.
- Rejestracja niemiecka. Chciałaby siostra  mieć taki?
- Przynajmniej dwu pokojowe mieszkanie z kuchnią i z łazienką. Tu są... wspólne. Muszę iść do „Niemca”, bo nie mam nic na kolacje...
Miała na myśli „SAM – sklep spożywczy”, który stał naprzeciw.
- … albo nie... – zaśmiała się – pojadę do domu. Jeszcze zdążę na autobus.  
- Siostra to zmienia plany jak rękawiczki. A kiedy siostra będzie w pracy.
- Pojutrze na drugą zmianę. Ty nie wiesz?
Zaśmiała się i nie czekając na odpowiedź, zamknęła okno.
- Do widzenia siostro – powiedział już do zamkniętego okna.
Rzeczywiście, na ogół wiedział która ma dyżur i na jaką zmianę. Grafik dyżurów pielęgniarek i salowych leżał w szufladzie biurka. Jak się dobrze zakręcił to go zobaczył, a jak nie to pytał. Czy to miało jakiś znaczenie? Czasem miało. A z czasem „znaczenie – przyzwyczajenie”. No bo tak każda siostra to inny człowiek, a każdy człowiek to inny charakter, a to rzutowało na życie w ośrodku.      
Gdy przeszedł na drugą stronę ulicy, a było z tym trochę kłopotów, bowiem była to ulica ruchliwa. Jedyna taka w mieście. Obejrzał się. Zobaczył jak Agata wychodzi z kamienicy i przebierając swoimi krótkimi nogami udała się na dworzec PKS-u. Gdyby nie jeden podchmielony pasażer, to by się spóźniła, a tak po kwadransie była w rodzinnym domu.
Ciekawe czemu jeszcze jest sama. Taka miła, sympatyczna. Ma już pracę  Gdyby on był starszy. Gdyby miał pracę. Gdyby... Gdyby... a może ona jest wybredna. Może już by kogoś miała, ale czeka na księcia z bajki. Tak  rozważając doszedł przed budynek miejskiego liceum. Stary, duży budynek z czerwonej cegły z początku XX wieku. Jak to mówiła Grażyna? Pusta szkoła jest jakaś smutna. Dziś sobota to i smutna, w poniedziałek będzie gwarno  i wesoło także...  od uwag, niedostatecznych ocen i tak dalej.  

-szpital

Dwa lata temu Radek był w szpitalu. Na sali było nawet wesoło! Razem z nim leżał taki wesoły starszy mężczyzna i on opowiadał różne śmieszne  opowieści. „Dziadek” Zenon lubił popalać papierosy, a ponieważ nie mógł chodzić miał poważne kłopoty z oddziałową. W tamtych czasach można było pali w szpitalach w wyznaczonych pomieszczeniach. Lecz dla dziadka nie miało to znaczenia, bo był „przywiązany” do łóżka. Wybuchały więc małe awantury. Po tygodniu  „dziadka” przeniesiono do innej sali, nogi Radka, po operacji znalazły się w gipsie, nie mógł więc już chodzić. Zrobiło się smutno... jak w szpitalu. Gdy jeszcze mógł chodzić, „złapał” go pewien lekarz i zaprowadził go do świetlicy, a tam kilkanaście młodych dziewczyn w białych czepkach i fartuchach. Były to słuchaczki Studium Medycznego, a Radek posłużył jako model na praktykach.  
Wieczorem przez duże okno wpatrywał się w wieżowce stojące w oddali, migocące światła w oknach wywoływały żal za domem.  
Młoda krępa pielęgniarka o śniadej cerze podeszła do niego.
Idź do  sali jest wieczorny obchód.
Kiedy wrócił do domu z nogami w gipsie, aby nie tracić roku w szkole miał indywidualne nauczanie. Nauczyciele przychodzili do jego mieszania i tak pobierał nauki. Mimo mniejszej ilości przedmiotów było to uciążliwe, tak sam na sam z nauczycielem. Nie lepiej było w ośrodku. W małej klasie, uczyło się ich czworo i to w różnych okresach.          

-Ośrodek
  
Gdy podszedł do ośrodka zauważył samochód dyrektorki.  
Przecież dyżur ma doktor Malinowska, więc wpadła jak zwykle na „nieoczekiwaną inspekcje”. No ładnie, wszyscy stoją na „baczność” i jest „nerwówka” - tak pomyślał.
Na oddziale było jednak już normalnie. Była kolacja, a na kolację sałatka jarzynowa. Nie wielu ją jadło, a on ją lubił, więc najadł się jak mało kiedy. Inni ograniczyli się do chleba z serem lub z dżemem.  
Po kolacji toaleta i film w telewizji, a potem cisza nocna.
                                                                                                                        C.D.N.

przemastt24

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i inne, użył 1793 słów i 9910 znaków.

Dodaj komentarz