Rozrzucone wspomnienia po latach – odc.1

I. Spotkanie

W piękne listopadowe popołudnie w jednym zespole zabytkowych budynków miasta, gdzie mieściło się  MZK, właśnie kończyło się kolejne i  ostatnie już zebranie grupy obywateli miasta dotyczących konsultacji w sprawie funkcjonowania autobusów i tramwai miejskich. Trochę szkoda było tych spotkań, zwłaszcza, że  podczas spotkań był szwedzki stół i co najważniejsze mieszkańcy zżyli się że sobą i jakoś tak się smutno zrobiło. Jeden z uczestników spotkań zaproponował   utworzenie grupy integracyjnej.  
- No jest to do przemyślenia – zastanowił się prowadzący – lecz tak na dziś, to trudno coś powiedzieć.  Trzeba to przemyśleć.
- Ja bardzo chętnie, bym spotykał się dalej – powiedział starszy pan.
- Ja również. Jestem taka samotna – rzekła kobieta.
- Ja to nie mam czasu - powiedział młody mężczyzna  
- a ja ochoty – powiedział jeden z członków spotkania i widząc zdziwienie pozostałej  części uczestników , oznajmił – bo wszystko kończy się jakoś tak… do kitu.
- Może tym razem nie – powiedziało niemal kilkoro uczestników spotkania.
Lecz mężczyzna nie słuchał tych głosów, machnął ręką i cofnął się w czasie.

II  Pierwsze Wspomnienia.

Zaczęło się no... nie ważne. Kilkanaście… kilkadziesiąt lat temu w nowo wyremontowanym budynku  Caritasu. Spotkała się tam młodzież szkół ponadpodstawowych, studenci oraz kilka osób już nie uczących się i nie pracujących. Bezrobotnych. Najważniejsze, że spotkali się osoby niepełnosprawne i sprawne. Normalnie uczestniczący w życiu publicznym.  Uczestników przywitał Kornel Bobrowski, lecz spotkanie prowadziła wysoka jasnowłosa Kinga Świetlik, która nakreśliła cele i program klubu integracyjnego, który jeszcze nie miał nazwy. Zanim to zrobiła wszyscy uczestnicy spotkania przedstawili się. Wśród nich Radosław Kalitta bezrobotny niepełnosprawny. Dowiedział się o spotkaniu od Kingi, która pracowała w Miejskim Centrum Oświatowo-Kulturalnym O’K.  Poznał ją na kursie języka angielskiego z kursem komputerowym na który wysłał go Urząd Pracy, gdzie był zarejestrowany jako poszukujący pracy. Językiem angielskim nie był zainteresowany, bardziej dwustopniowym kursem komputerowym. Angielski był jednak w pakiecie, więc skusił się. No bo co tu robić? Szkołę ukończył, na studia się nie dostał. Po maturze  zaliczył do tej pory, trzy kursy komputerowe. Podstawowe, zaawansowane. Komputerowo-biurowe, ale pracy nadal nie miał.      
         Na kursie komputerowym radził sobie nieźle, nawet pomagał innym, jak takiej rudej Klaudii z innego, sąsiedniego miasta, która dojeżdżała na kurs do CKU. Ruda Klaudia była młodsza od niego i była wraz z koleżanką dokooptowana do grupy.  Obie kobiety były przysłane przez gminny ośrodek w Kaczorowie. Zresztą i tak był nieśmiały by pomoc przekształciła się w coś poważniejszego. Na-domiar tego Ruda pracująca jako sekretarka w gminnej szkole podstawowej miała już narzeczonego. Wysoki, barczysty mężczyzna, pokazywała zdjęcia, na nich wyglądali jak „piękna i bestia”.  Bronił bramki w „B” klasowym,  Ludowym Klubie Sportowym  Kacze Doły Wielkie, a jej siostra Agnieszka, pracująca w urzędzie gminnym, pełniła również rolę kierowniczki zespołu.
Natomiast język angielski odbywał się w świeżo odnowionej sali MCO-K, a po dwóch miesiącach w sali na poddaszu budynku Caritasu. Na piętrze, bo w tej grupie nie było osób na wózkach i w ogóle z wyglądu zdecydowana większość osób nie wyglądała na niepełnosprawnych. Wdrapywali się więc na piętra.  
Angielskiego uczyła młoda, filigranowa szatynka. Nie jednemu z męskich kursantów wpadła w oko i wnet też zaczęły krążyć informacje; że panna, może nawet dziewica! Uczy w miejskim liceum nr XIII. Pani Sylwia wolała jednak żeńskie towarzystwo i po lekcjach angielskiego, chodziła do pab’u z paniami Grażyną, Renatą i z Klementyną. Cały ten kurs trwał dokładnie tyle co drugie półrocze w jej szkole. Więc niewiele zdążyła nauczyć grupę, zwłaszcza że większości kursantów, bardziej zależało na kursach komputerowych niż angielskim. Może by i zależało na pani Sylwii, ale nic z tego.
Teraz myślami wrócił z powrotem do Caritasu, ale już do listopada, w którym rozpoczęły się regularne co tygodniowe spotkania Otwartego Klubu Integracyjnego „Spotkania”, bo taką nazwę przyjęli uczestnicy. Były inne propozycje jak „Fenix” czy KOS jako Klub Otwartych Serc. W czasie tych  cotygodniowych spotkań; uczestnicy przedstawili siebie, mówili o sobie, dzielili się swoim przeżyciami i rozwiązywali różne logiczne i nie tylko zadania. Było przy tym dużo śmiechu.

Jak to wyglądało?

Tak przed siedemnastą zaczęli się schodzić pierwsi uczestnicy, uczennice liceum ogólnokształcącego; Basia, Kasia, Magda. Pani Hania przyprowadziła syna Roberta. Byli już tam  Kinga Świetlik prowadząca spotkania, Tomasz Wróblewski – student V roku pedagogiki i Radek Kalitta, który lubił przychodzić wcześniej z zasady. Natomiast z lekkim opóźnieniem przyjeżdżał  transport z osobami na wózkach inwalidzkich. Teraz to i tak mają dobrze – pomyślał Radek – za moich czasów nie było takich przewozów. No ale świat idzie z postępem i do przodu.
Lecz nie cofajmy się, nie teraz. Teraz już wszyscy siedzą W na krzesłach, sofach, w kółku i przedstawiają się.
- Jestem Magda, jak wiecie chodzę do VII LO – powiedziała krępa brunetka o okrągłej twarzy – w szkole to nawet, dostałam cztery z minusem z niemieckiego, choć…
- O! Z niemieckiego…
Przerwała mimochodem prowadząca spotkanie, Kinga Świetlik, która z wykształcenia była germanistką, lecz teraz pracowała w tym młodzieżowym ośrodku, gdzie pisała projekty min. na takie programy. Ten w którym teraz sama uczestniczy nazywa się  Młodzieżowy Klub Integracyjny, ale od samego początku wyszedł poza ramy „młodzieżowego”. Tymczasem szesnastoletnia Magda kontynuowała.
- … Choć mnie nie lubi…
- Kto? - zapytał głos sali.
- No ta cała pani Jelonek, która uczy „Niemca”. A z smutnych spraw to… zdechł mi pies „Kantor”.
- O. jaka szkoda – głos sali.
- Kantor, tak jak miejsce wymiany walut – powiedział niepełnosprawny Waldek, rozbawiając wszystkich .  
- Stary był…
Po Magdzie, przedstawiała się Karolina, studentka polonistyki. Mówiła, że  co oczywiste lubi literaturę, poezje, najbardziej Grochowiaka. Po za tym gra amatorsko w koszykówkę, choć ogólnie to się sportem nie interesuje. Sport za to lubi Izabella, szczególnie piłkę nożną i jazdę figurową.
To, że jazdę figurową, to każda baba – pomyślał Radek – ale że futbol, trzeba się nią zainteresować. No i lubi Grochowiaka. Zamyślił się na krótko i wówczas przyszła na  niego pora, by opowiedział coś o sobie. Tego specjalnie nie lubił, ale nie miał wyjścia. Skoro zdecydował się uczestniczyć w tym klubie to… jak wszyscy to wszyscy.
Opowiadał, o swojej przeszłości i teraźniejszości. O tym, że ostatnio był sam. Ostatnio dużo przebywał w samotności.  Telewizor, wersalka, spacer. Spacery to miał takie dłuższe, albo lasem do leśnej osady, albo po ulicach miasta w kierunku szpitala. Dlaczego szpitala? Bo mógł zobaczyć pielęgniarki. Po co? Bo przypominały mu lata spędzone w pewnym Ośrodku Rehabilitacyjno-Ortopedycznym.  
A wszystko, zaczęło się pewnego lipcowego dnia.
Jechał tam jak na stracenie, ale póki co wróćmy jeszcze do spotkań.    
Po przedstawieniu się i wypowiedzi każdej osoby, rozpoczęły się gry integracyjne.
Prowadzący zabawę zapisał imiona i nazwiska znanych osób karteczkach samoprzylepnych, następnie nakleił karteczkę samoprzylepną na czoło Adama, on oczywiście nie widział co ma napisane na karteczce na czole. Za chwile Adam zadaje pytania pozostałym osobom z grupy.
- Jestem mężczyzną?
- Nie – odpowiada grupa.
- O. żyję?
-  Nie – odpowiada gruba wolontariuszka.
- Naukowiec?
-  Tak – odpowiada grupa.
- To może Maria Curie-Skłodowska
- Tak!Tak!
Na kolejnych spotkaniach były inne zabawy integracyjne. Czasami ktoś przyszedł tak zwanych ciekawych ludzi i opowiadał o swoich wyczynach pasjach. Będąca wśród uczestników, studentka polonistyki Karolina, zachęcała nie tylko do czytania książek, ale i pisania własnych tekstów. Póki co, bez odzewu.    
Spotkał tam też pewną niepełnosprawną dziewczynę Małgorzatę, ich przyjaźń „wybuchnie” później. Będą się spotykać na szachach. Będzie ją uczyć, choć sam gra słabo. Ona będzie się uczyć za-wzięcie, przegrywając   raz po raz. Potem wspólne spacery, a nawet sylwestry z powitaniem Nowego Roku. Teraz jednak na spotkaniach Małgorzata siadała między  wolontariuszkami z szkół średnich. Wkrótce będzie wspólne spotkanie  wigilijne i wspólne wyjścia na koncerty.  
Szkoda, że nie sylwester, znów będę sam – pomyślał Radek            
*
Tymczasem pierwsze spotkanie dobiegało końca.  Po krótkiej rozmowie  z tymi co zostali ruszył do domu. Był jak na listopad ciepły, choć mżysty wieczór. I wówczas wróciły wspomnienia tamtych lat.  To były fajne lata. Lata, które znów wspominał wracając, po spotkaniu do  domu.  
                                                                                                                           C.D.N

przemastt24

opublikował opowiadanie w kategorii obyczajowe i inne, użył 1577 słów i 9316 znaków, zaktualizował 9 gru o 11:20.

Dodaj komentarz