III. OŚRODEK czyli białe wspomnienia (cz.I)
Po przyjeździe do ośrodka, ulokowano go sali numer 2. sala była czteroosobowa. Na miejscu byli już; Waldek, Tomek i Zbyszek. To będą jego kumple w sali. Na razie jednak poszedł z straszą siostrą na miasto. Miasteczko niewielkie, dwutysięczne. Ładny rynek z XVII wiecznym Ratuszem. Dwa kościoły, gotycki z XVI wieku i drugi po ewangelicki z 1899 roku. Ruiny zamku i fragmenty murów obronnych z XV wieku. Kamienice z przełomu XIX i XX wieku. Po krótkim spacerze, podczas którego Grażyna siostra Radka, kupiła jeszcze ręczniki. Weszli do restauracji „Nova”. Gdzie zamówili obiad; zupa ogórkowa pierwsze danie, a na drugie kotlet schabowy z bigosem.
- Co tak słabo ci wchodzi ? - zauważyła Grażyna – dobry obiad przecież.
Radosław nie odpowiedział. W milczeniu przesuwał widelec po talerzu, smutno spoglądając na Grażynę, to po prawie pustej sali.
- Daj pomogę – i widelcem wzięła kawałek schabowego z talerza brata – czas szybko zleci. I nie obrócisz się 7 razy, jak wrócisz
Nie było wiadomo, jak długo będzie przebywał w ośrodku.
Po wyjściu z restauracji, usiedli na ławce, na skwerku przy budynku urzędu miejskiego. Dalej był budynek szkoły podstawowej i liceum ogólnokształcącego.
- Jak myślisz? Matce spodoba się ten ręcznik?
Przyglądała się żółtemu ręcznikowi z motywem koguta.
Wzruszył ramionami.
- Co jesteś taki, jak noc listopadowa?
I nie czekając na odpowiedź, zaczęła wspominać, jak to pewnego dnia z małej wsi Kacze Doły Małe pojechała do wielkiego miasta, uczyć się pielęgniarstwa. Do domu przejeżdżała tylko na weekendy i przerwy świąteczne. Z internatu wraz z koleżankami widziała światła w oknach mieszkań. W takich sytuacjach człowiek wyobraża sobie, że tam toczy się rodzinna idylla. Nie zawsze tak jest, o czym się wkrótce przekona. Z początku było im smutno, niemal płaczliwie. Z czasem będzie się to zmieniać, a po latach będzie wspominać z rozbawieniem i sentymentem.
*
Tymczasem godzina o której mieli się wstawić w ośrodku zbliżała się nie ubłagalnie. Grażyna podniosła się z ławki.
- No chodź, idziemy.
Ani drgnął. Uśmiechnęła się, nawet zaśmiała się widząc jak siedzi smętny . Wyobrażała sobie, że tak siedzą skazani na dożywocie.
- Nie jesteś skazany na dożywocie – powiedziała – idziemy.
- Skazany na pobyt, e… co tam gadać – odpowiedział.
Spojrzał na zegarek, było kwadrans po siedemnastej. W domu słuchałby Radia Canada. Sekcji polskiej rzecz jasna. Był inny niż jego rówieśnicy, wolał politykę niż muzykę. Słuchał „wolną”, BBC, Głos Ameryki, RFI. Choć też jak większość nastolatków interesował się sportem, szczególnie piłką nożną.
Grażyna spojrzała jeszcze na szkołę.
- Szkoły wakacje są jakieś takie puste, smutne. Takie jak ty teraz – spojrzała na brata – no chodź. Idziemy.
Po chwili, byli już przed ośrodkiem. Właśnie z „Parku” wracała pielęgniarka z małymi dziećmi.
- O dobrze, że już państwo są, bo zaraz będzie kolacja.
Grażyna wypytywała pielęgniarkę jeszcze o różne sprawy dotyczące życia w ośrodku. Następnie doszło wylewnego pożegnania siostry z bratem. I chwilę późnej zabrał się z jasnowłosą pielęgniarką, która szła z drugą grupą małych dzieci. Po chwili on zniknął za szklanymi drzwiami oddzielającymi korytarze ośrodka. Ona zaś poszła prosto na dworzec kolejowy. Okazało się jednak, że ma jeszcze kilkadziesiąt minut, postanowiła nie czekać na pociąg, lecz pochodzić sobie ulicami miasteczka.
Tymczasem Radek jadł już kolacje. Nie bardzo mu smakował pierwszy „nie domowy” posiłek. Pierwszy? Nie taki pierwszy. Był już przecież przez dwa tygodnie w szpitalu. Znowu te „białe wspomnienia’’. Białe, bo to dominujący kolor w służbie zdrowia. W szpitalu wiadomo nie karmili najlepiej. W środy i w niedziele rodziny przynosiły wałówkę. Przypomniał sobie słowa siostry, jak w internacie wraz z koleżankami widziała światła w oknach mieszkań. W takich sytuacjach człowiek wyobraża sobie, że tam toczy się rodzinna idylla, a tu człowiek daleko od domu, oj daleko. Świateł w oknach jeszcze nie było, był przecież lipiec.
Ciekawe gdzie już jest? Zastanawiał się. Pewnie kilka stacji już przejechała. Z rozmyślań wybudziła go pielęgniarka Ewa, która kazała mu się wykąpać.
- Tak za pół godziny. Dobra? Bo teraz będziemy kąpać dzieci. No i zanim wrócą starsi z kina, będzie akurat.
- Dobrze siostro – odpowiedział smętnie.
Kilka minut późnej związku z kąpielą najmłodszych, tempo życia na oddziale nabrało wigoru. On jednak siedział na łóżku, które przez kilka miesięcy będzie jego. Potem podszedł do okna. W oknach kamienic nie świeciły się światła, bo jeszcze było zbyt jasno. Ludzie wychodzili po mszy z pobliskiego kościoła.
Idą do domu – pomyślał.
- Możesz się teraz kąpać – przerwała jego myśli jasnowłosa.
W wannie miał ochotę siedzieć bez końca. Oczywiście nie udało się. Ktoś zapukał i głos zza drzwiami powiedział;
proszę kończyć.
To był kobiecy głos. W ogóle pracowały tu same kobiety, za wyjątkiem pana Tomka, ale jego pozna w następnym dniu.
Kiedy wrócił do sali numer 2, byli już tam jego nowi koledzy. Przywitanie przebiegało z trudem był spięty i zamknięty w sobie. Rozmowa nie kleiła się, pozostałej trójcie też spać się chciało więc za nim przyszła pielęgniarka, zgasili światło i zasnęli. Co bardzo zdziwiło Ewę, bowiem w tej sali zawsze były kłopoty z ciszą nocną. Po obchodzie wróciła do dyżurki. Po chwili zjawiła się Agata Sternik, przyszła na nocny dyżur. Weszła do dyżurki.
- Cześć, jak tam? - zapytała
- Cześć. Dziś wyjątkowo spokojnie – odpowiedziała - jasnowłosa – wszyscy w salach. Nie wiem jak będzie… ale jest cisza.
- I oby tak zostało – westchnęła – nie wyspałam się. Byłam w domu u rodziców, a tam kuzynka przyjechała z małym. Nie no mały uroczy, ale jak to mały. Czterolatek. Ciocia wstajemy.
- Tamte za ścianą też się – Ewa podkreśliła to „się” – budzą.
- Dobra to ja idę do nich.
- Słuchaj Aga jest nowy w sali numer 2. to wiesz co masz robić.
Sternik kiwnęła głową.
Gdy pielęgniarki z drugiej zmiany opuściły oddział, Agata przeszła przez korytarz i na dziwić się nie mogła, że dziś taki spokój. Zastanowiła się czy dziś dyżuru nie ma, dyrektorka ośrodka, ale nie. Dziś dyżuruje czyli śpi w dyżurce doktor Schultz. Doktor Wiesław Schulz był wesołym, miłym starszym panem. Lubił go personel, lubili go pacjenci.
Po chwili weszła do dyżurki stanęła przed lustrem. Ręką poprawiła swoje blond loczki. Z kolorowej torby, która leżała obok czepka, wyjęła pożyczoną z miejskiej biblioteki, książkę „Pięć lat kacetu” Grzesiuka. Mogła teraz spokojnie usiąść w foteliku, nogi wygodnie położyła na krześle. Otworzyła na 99 stronie, tam było zdjęcie jako zakładka. Zdjęcie przedstawiało cztery uczennice medyka przed budynkiem szkoły. Wśród nich była i ona w granatowo-białym fartuszku z białym czepkiem z jedno-pionowym czarnym paskiem.
Po chwili zaczęła czytać. Lubiła takie biograficzno-historyczne książki, Po kilkunastu przeczytanych kartkach, przywróciła w pamięci swoich nauczycieli od historii. Najpierw uczyła je, taka starsza pani, która po pierwszym roku poszła na emeryturę. Lubiły ją; miła, spokojna, niewymagająca. Między sobą nazywali ją „babcia”. Szła im na rękę, pytała kiedy one chciały, więc były przygotowane. W drugiej klasie zastąpiła ją, młoda nauczycielka. Miała silne parcie na przedmiot. Przy tym była szorstka, nieprzyjemna. Z czasem nawet obrażała uczennice. Wulgarna. Udało się ją jakoś usunąć. Po dwóch miesiącach zastąpił ją młody przystojny nauczyciel, mężczyzna. „Nowy” miał nietypowy, cięty humorek. Początkowo rodziło to trochę nieporozumień, ale po krótkim czasie, żartowały razem z nim. Po latach ożenił się nawet z jedną z uczennic. Niestety nie z nią. Bożenka była dwa lata starsza od niej. Więc jak już pracowała, to się pobrali, ach!
Wróciła do czytania. Słyszała jak ktoś się kręci. Wędrówki do WC – pomyślała i nie wstała. Po chwili znów był spokój. Słyszała też, że przed wojną w tym budynku, Niemcy zamordowali kilkanaście zakonnic – powiesili je! Brr. Co za historie. Legendy. Wróciła do czytania. Po kilku kartkach znów przeniosła się do szkolnych lat. Przypomniała sobie analogiczną sytuacje do historyków, z nauczycielami z języka polskiego. Z tym, że ta młoda – nowa, była fajna, taka cicha, spokojna. Nazywali ją – „myszka”, bo była taka cicha, filigranowa. I... niespodziewanie po półtora roku... zmarła. Taka młoda! Zastąpiła ją inna. W średnim wieku. To już nie było to.
Wróciła do czytania.
Tu polskie radio. Warszawa w programie pierwszym. Minęła godzina trzecia – płynął głos z radia.
Poderwała się. Zrobiła sobie herbatę. Posmarowała trzy kromki przez niektórych nazywane sznytkami, pasztetówką – koleżanki zostawiły jej to, plus kiszonego ogórka z kolacji. Taki był tu zwyczaj. Dobry zwyczaj i dobre koleżanki. Następnie przeszła się po długim korytarzu. Koniec korytarza przylegał do drugiego, nieco krótszego. Tam spotkała swoją koleżankę, pełniącą również nocny dyżur na innym oddziale. Obie znały się jeszcze z liceum medycznego. Obie były w szkolnym internacie. Pogadały sobie.
Po kwadransie powróciła do dyżurki, tym razem tylko spojrzała na książkę. Wzięła naczynie do którego pacjenci oddawali mocz. Na naczyniu nakleiła plaster z napisem Radosław Kalitta i poszła budzić. Radek spał jak zając, więc z pobudką nie było problemu.
Po latach, gdy Radek wróci ponownie, oboje będą wspominać pacjenta Waldka, który tak twardo spał, że koledzy wywieźli go na korytarz, a on jeszcze spał.
Teraz był niewyspany i spięty, więc Agata uśmiechała się do niego. W ogóle siostra Sternik, rozdawała uśmiechy na lewo i prawo. Więc w końcu otworzył się do niej.
- Siostra to taka młodziutka, jeszcze nie tak dawno myło się ściany i korytarze na praktykach…
- O, a skąd ty wiesz? - odpowiedziała pytaniem, śmiejąc się.
- Moja siostra była w Medyku, opowiadała godzinami.
Po chwili znikł w męskiej toalecie. Gdy wyszedł, powiedział smutno;
- Nie mogę zrobić.
- No kurczę, dlaczego nie możesz zrobić?
- Tak, jakoś.
Wzruszył ramionami.
- Trudno, może jutro – powiedziała, ale wiedziała, że oddziałowa nie będzie zadowolona.
Jej jutro nie będzie i problem zostawi starszej koleżance Elwirze. Trochę szkoda bo Elwira z tych starszych, była okej wobec niej. Nie to co Zocha albo Mirosława, ale co robić? Zresztą sama oberwie za nie swoje od oddziałowej. Taki los. Ktoś inny zawinił, ktoś inny obrywa.
Po zdaniu raportu. Zamieniła kilka słów z Hanką, a następnie opuściła oddział. Schodami zeszła do szatni, gdzie się przebrała i bocznymi drzwiami wyszła na miasto. Było już ciepło, kolejny lipcowy dzień budził się do życia.
Pacjenci też będą budzeni do życia przez oddziałową na oddziale.
C.D.N.
Dodaj komentarz