Ośrodek - c,d.
Słanie łóżek i poranna toaleta. Następnie czekanie na wizytę lekarską. Będzie ordynator oddziału. Dziś powiedzielibyśmy ordynatorka, ale w tamtych czasach na drzwiach widniało „Ordynator dr. Walentyna Katowicka i Z-ca ordynatora dr. Olga Marska”, która też była na wizycie. Towarzyszyła im pielęgniarka oddziałowa, dawniej zwana siostrą przełożoną, która robiła notatki czyli raport z porannej wizyty. Było kwadrans po ósmej, gdy wizyta lekarska opuściła salę numer 2 przechodząc do sali numer 1, gdzie były same dziewczyny. Opuściła bez ordynatorki. Doktor Katowicka została z Nowym by go trochę poznać. W końcu będzie jej pacjentem.
Po rozmowie poszedł na stołówkę, wszyscy uczestnicy już kończyli śniadanie. Zjadł dwie kromki z dżemem. Nie był głodny. Nie mógł się jeszcze przyzwyczaić do nowej rzeczywistości.
Po półgodzinie zaprowadzono go na rehabilitacje.
Okazało się, że jego papiery jeszcze nie dotarły, a jak nie ma „papiera” to nie ma człowieka. Jednak kierowniczka oddziału rehabilitacyjnego Melania Iwanow, zdecydowała by jednak został i rozejrzał się po salach i trochę poćwiczył. Od jutra będzie miał rehabilitacje i hydro oraz parafinę.
Okazało się, że nie koniecznie od jutra, bo nazajutrz była wycieczka na pobliskie jezioro. Nie umiał pływać, a i z grupą nie był jeszcze zintegrowany, kręcił się jak samotny wilk. Po jakimś czasie, gdy się już ze społecznością ośrodka zintegrował, a nawet poczuł się jak u siebie. To obserwując nowo przybyłych, na przykład Michała Barana czy Wojtka Szymańskiego, zrozumiał jak głupio, śmiesznie, a przede wszystkim „sztywno” wyglądał. Inni jak Rafał Poznański czy Monika Goshtoff byli bardziej przebojowi. To zależało od charakteru człowieka. Introwertycy tacy jak on zamknięci w sobie, mają gorzej. Trudno im jest otworzyć się i zaakceptować zmiany, zwłaszcza nagłe. Ekstrawertycy mają zdecydowanie lepiej. Szybciej wchodzą w kontakt z innymi i może dlatego na introwertyków patrzą jak na odludków.
Są jeszcze ambiwertycy, mające obie cechy, to znaczy i jednych i drugich.
Może ja jestem ambiwertykiem zastanawiał się Radek. Czasami lubię towarzystwo, ale nieliczne. Lecz po jakimś czasie wracam do samotności.
Tu również, pomimo że już był w grupie jako wartościowy członek, grał z nimi w szachy, szczególnie ze Zbyszkiem i z Markiem, którymi notorycznie przegrywał. Lepiej szło mu w karty. Był tam też dziwny bilard, zamiast kul, małe krążki, które kijem wbijano w dziuple na rogach.
To od czasu do czasu uciekał w samotność. Po parku przy ośrodku chodził często sam. Na takim chodniku przy płocie i czerwonym murze. To tam pewnego dnia, rozmyślając o swoich różnych sprawach, zauważył, że powoli przyzwyczaja się do nowych warunków.
Na miasto wychodził jednak sam, chodził po wąskich ulicach starego miasta, kupując sobie frytki, hot-doga czy bułkę z kiełbasą na małej stacji kolejowej. Często też kupował papierosy dla pielęgniarek i salowych.
By wyjść na miasto, trzeba było mieć przepustkę. Na małej karteczce papieru, przybita była pieczątka grafiką; imię i nazwisko, oddział, godzina wyjścia, powrotu. Podpis pielęgniarki, wychowawcy oraz dyżurującego lekarza.
Pierwsza podpis złożyła siostra Anita Szymańska, zwrócił na nią uwagę, gdy już kilka dni temu, uśmiechała się do niego, dziś dowiedział się, że ma takie samo nazwisko jak jego babcia. Cudowna babcia, cudowne nazwisko, cudowna pielęgniarka? - pomyślał.
Przyjdą takie dni, a raczej nocki, gdzie będą prowadzić „Polaków długie rozmowy”.
Póki co przyszedł kolejny dzień i jak zwykle po wizycie lekarskiej, którą tym razem prowadziła doktor Marska wraz z młodą lekarką Joanną Kotalik, była też jak co tydzień kierowniczka rehabilitacji Melania Iwanow i jak zwykle oddziałowa. Tym razem wizyta była krótka, siostra przełożona zanotowała jedynie, że pacjent Radosław Kalitta ma po śniadaniu przyjść do gabinetu lekarskiego.
W gabinecie nie czół się komfortowo. Kazano mu się rozebrać do gaci, a tu same doktorki, ale cóż... medycyna!
Wreszcie doczekał się dnia którym rozpoczął rehabilitacje. Na początku była hydroterapia, następnie sala rehabilitacyjna gdzie ćwiczył swoje kończyny. To na tej sali najczęściej pracowała kierowniczka Melania Iwanow. Pochodziła z kresów. Gdy mówiła zaciągała lwowskim akcentem. Na ziemie odzyskane przyjechała jako nastolatka. To już tutaj dokończyła podstawową edukacje, a następnie średnią i wyższą. Dziś wspomina różne czasy, ale najchętniej mówi o nowo narodzonym wnuku.
Dziś… Dziś? Dziś… - mój boże ile to lat minęło? Pomyślał siedząc na fotelu i oglądając kolejny mecz. Pewnie kierowniczka już nie żyje, już wówczas wspominała coś o emeryturze. A… mecze?
III. Mecze
...były z nim od zawsze. Od szkolnych lat. W szkole na przerwach często rozmawiał o obejrzanym w telewizji meczu. W bibliotece szkolnej mógł przeczytać „Przegląd Sportowy” lub „Sportowca”. Z czasem zaczął zbierać i kompletować wszelką dokumentacje piłkarską. Bo najbardziej lubił piłkę nożną. Po powrocie z ośrodka, miał dużo wolnego czasu, więc chodził na mecze, nawet te w niższych B-klasowych ligach. Początkowo była tylko piłka ewentualnie od czasu do czasu hokej na lodzie. Lecz gdy jego krewny zaczął pracować na hali sportowej na mówił go na koszykówkę. Początkowo na męską, a potem i na żeńską. Te... wysportowane dziewczyny. No i z kibicami można pogadać. Od słowa do słowa no i jest nowa znajomość. Komentarze dotyczyły nie tylko meczu, ale i zawodniczek. Zwłaszcza gdy mecz jest wcześniej rozstrzygnięty.
- Popatrz pan. Taka wysoka, a nie wykorzystuje tego pod koszem.
- Za to, ta ruda z cyckiem i z piegami - to walczak.
Rzeczywiście zawodniczka z numerem 9 pasowała do obrazu dziewczyny z piosenki
Z. Kosmowskiego „Autostrada na Tuszyn”.
- Niech pan patrzy na mecz, a nie tam gdzie nie trzeba. – powiedziała pani w średnim wieku – Ja tam wolę męską koszykówkę, dziewczyny są jakieś takie delikatne.
- Delikatne? Zobacz pani na tę „czarnulkę” z ósemką.
- Patrz, patrz trafiła i... będzie końcówka.
Zacierają ręce kibice.
Pewnego razu był na meczu o mistrzostwo III ligi kobiet, właściwie to dziewcząt należałoby napisać, patrząc na zawodniczki, które biegały za piłką. Tylko jedna była trochę bardziej rozbudowana anatomicznie. Kiedyś na takie osoby szkolnych klasach mówili; „matka”. „Matka” trzymała się raczej obrony i słusznie, bo jej postura ograniczała nieco pole, przez które piłka mogła wpaść do bramki. Trzeba przyznać jednak, że zamiast wcinać kolejną paczkę cheepsów, ambitnie walczyła o piłkę. Pozostałym dziewczętom – zawodniczkom też nie brakowało temperamentu, woli walki. Mimo przenikliwego zimna potęgującego wiatrem, walczyły o każdą piłkę i o każdą pięść sztucznej trawy, tak, że w pewnym momencie rozległ się krzyk, bardziej jeszcze przenikliwy niż to zimno. To jedna z zawodniczek sfaulowana upadła tak nie fortunie po za trawą na brukową kostkę, że aż przykro było widzieć jak się zwija. Ale wszystko dobrze się skończyło, wola walki zwyciężyła. Zawodniczka, po kilku minutach powróciła do gry. Telefon do pogotowia anulowano. Mecz toczył się dalej. „Chrobotanie” kości jeszcze nie raz można było usłyszeć. Walka o piłkę trwała dalej, do samego końca. Mecz zakończył się ostatecznym gwizdkiem pani sędzi. Potem była już tylko radość zawodniczek i powrót do domu.
Pewnego letniego dnia przechodził się uliczkami osiedla wybudowanego w latach 70-tych, epoki Gierkowskiej. Nagle zawołał go starszy mężczyzna. Rozpoznał go po chwili. To był pan Mietek, mieszkał tu na osiedlu „Rubin”, w jednym z tych bloków, które można z łatwością pomylić. Częściej można było go spotkać na obiektach sportowych „Kolejarza”. Z klubem był związany od pierwszych lat powojennych. Gdy tylko Radek tam przychodził, pan Mietek był i zawsze z nim porozmawiał. Pewnego razu na mecz rezerwowej drużyny – Kolejarza, nie przyjechał sędzia liniowy, pani sędzina postanowiła poprosić pana Mietka o pomoc czyli zastąpienie liniowego. No i stało się, starszy pan biegał z chorągiewką. Siedemdziesiąt-latek oczywiście nie zawsze nadążał, co wywoływało trochę śmiechu, lecz grupka kibiców, która znała pana Mietka, patrzyła z podziwem. Natomiast co do pani sędzi, to wówczas była pierwszą kobietą z gwizdkiem w tym okręgu.
Po latach gdy Radek wpadł na pomysł, by w mieście założyć integracyjny klub sportowy poszedł o pomoc do jednego z Towarzystw działających w mieście.
O to pan, właśnie czytałem o panu w gazecie. Świetny pomysł z tym klubem integracyjnym – powiedział mężczyzna z bródką.
- Dziękuję. Właśnie przysiadłem po pomoc w tej kwestii.
- No... wie pan. My... i owszem, ale...
I tak toczyła się dyskusja, która do niczego nie doprowadziła.
W pewnym momencie weszła blondynka, średniego wzrostu.
- O pani Monika. Dzień dobry.
- Dzień dobry. A skąd pan mnie zna?
- Pani gwizdała i machała chorągiewką na boiskach.
- Prawda, jeszcze to robię – uśmiechnęła się kobieta.
Tak sobie jeszcze porozmawiali. A z klubu integracyjnego nic nie wyszło, za dużo ludzi chciało „pomóc”, za mało było chętnych.
Pewnego wrześniowego dnia. Udał się na turniej juniorek i juniorów w hokeju na trawie, zwany potocznie laską, gdyż ten kij co to grający trzymają w ręku, zwany jest laską. Na trybunach trochę ludzi, nawet sporo jak na mały kameralny stadionik. Zdecydowana większość kibiców to matki i ojcowie młodych hokeistek i hokeistów, którzy uganiają się za piłeczką z kijem w ręku. Przyjezdni czekając na mecz rozmawiają między sobą, tak jakby wcześniej się nie znali. Czasami odbędzie się rozmowa międzymiastowa. Korzystać można z rozdawanych pieczonych kiełbasek, jak i z słonecznych promieni. Powoli zbliża się godzina meczu. Starsze juniorki wychodzą na boisko z laskami w ręku. Na trybunach oklaski, gwizdy, szum, gwar cichnie trochę gdy spiker zawodów przedstawia zawodniczki i kluby, które rozpoczną grę. No i gwizdek, no i zaczęło się. Nie tylko na sztuczniej trawie niczym dywan, ale też na trybunach.
- No i jak gwiżdżesz ? Nie w tą stronę – krzyknął kibic Victorii.
- No i jak gwiżdżesz ? Ty. Myśl trochę głową a nie...kuperkiem! – krzyknął kibic Pogoni.
Po co tyle krzyku – zastanawiał się Radek - grają przecież pierwszy mecz, no i to jeszcze dzieciaki. Młodzież. I nie grają o mistrzostwo świata.
- Ty siódemka, biegaj, biegaj. Co boisz się, że mleczko ci się zważy?
Krzyknął jakiś dowcipny.
W tym całym zamieszaniu pada bramka.
- Kto strzelił? - zapytał młody kibic, który przez chwilę był zajęty ściskaniem nie kciuków, a swojej dziewczyny.
I chyba nie kciuków swojej dziewczyny.
- Siódemka – pada odpowiedź.
Taka ładna cyganeczka z tej siódemki.
Smukła, o ciemnej karnacji. Twarz okrągła nos duży. Kędzierzawa.
- To najlepsza nasza zawodniczka – informuje kibic - chce studiować pielęgniarstwo, bo z tego sportu nie wyżyje.
- A z pielęgniarstwa?
- Lubi wszystkim pomagać.
Spiker zawodów informuje; Victoria – Pogoń 0-1.
Tymczasem „dwójka” z Victorii i „piątka” z Pogoni, toczą walkę tuż przy ogrodzeniu oddzielającym boisko od trybun.
- Jakie zażarte. Patrz pan jak tej piątce, cycuszki się trzęsą, jakby włożyła tam te piłeczki.
- Może włożyła – odpowiadam niechętnie.
- A pan komu kibicujesz?
- Ja miejscowy, to mi wszystko jedno – odpowiedział Radek
- A ja to od „Skajtka” my gramy jutro z „Victorią”.
Po chwili znajomy przynosi Radkowi pieczoną kiełbaskę.
- Masz poczęstuj się.
- Bardzo dziękuję – odpowiada.
Lubi wszelkie wędliny.
Zbliżał się koniec pierwszej połowy, ale i ciemne chmury. Po chwili leje jak z cebra. Wszyscy gdzież pouciekali. Stadionik nie ma zagaszenia. Rozpoczęcie drugiej połowy się opóźnia, ale jest nadzieja. Widać koniec czarnych chmur. Po półgodzinie słońce już świeci. Można grać, to gramy. Zawodniczki przez parę minut mają dodatkowego przeciwnika – kałuże, kilka kałuż. Kibice zaś nie mogą usiąść - mokre krzesełka. Doping po chwili powraca i wzmaga się. Zwłaszcza, że jedna zawodniczka wpada w kałużę, nie wiadomo czy się napiła, ale mokra częściowo jest.
- No to będzie teraz miss mokrej podkoszulki.
- Daj spokój Kaziu, ty to tak zawsze tylko głupoty – oburza się żona jednego z kibiców.
Poświęcenie opłaciło się. Koleżanka z numerem 8 strzela gola. Spiker zawodów mówi; wynik meczu 1-1.
- Ta z numerem 8 to przy całej resztce to jak matka – komentuje jeden z kibiców.
- Za to ta z numerem 8 z tej drugiej drużyny taka filigranowa, że dziw bierze jak tym kijem macha – odzywa się drugi kibic.
- Talent, energia i zaangażowanie robią wszystko – tłumaczy kibic w okularach.
Gdzieś tak w połowie, drugiej połowy można usiąść. Słońce wysuszyło krzesełka. Dawniej tu były drewniane ławki na naturalnej górce. Kędzierzawa strzela gola jest 2 do 1 dla Victorii.
Po kilku minutach koniec meczu.
Niespodziewanie przy Radku, siada kobieta. Pyta o imię. Zgadza się.
- Nie poznajesz mnie?
Teraz poznaje. Tak to spotkanie po latach. Lecz skąd ona tu? Tak mijają lata, mijają dni. To było dawno, za młodych lat. Rozmowa się nie klei. Tyle lat. Lecz jakimś cudem udało się spotkać. Nie wie co powiedzieć. Powoli rozpoczyna się następny mecz. Grają teraz chłopaki, w tym jej syn. Tak to jej syn, a wówczas była taka młoda. Wówczas gdy pracowała jako pielęgniarka w tym... tam ośrodku. No cóż.
Tymczasem mecz się rozpoczyna, na trybunach doping. A om cofa się do tamtych czasów. Widzi znajomą jako młodą pielęgniarkę w białym fartuchu i w czepku wpiętym w jasnoblond włosy. No i ten uśmiech, pozostał jej do dzisiaj. Taki w ogóle charakterek śmiejący.
Wspomnienia wracają.
C.D.N.
1 komentarz
Mayor
Zadbaj bardziej o ortografię 🙂