Strażnicy cienia II część 44

Po chwili do zajazdu weszli Estalijczycy. Usiedli przy osobnym stole, co wprawiło narzeczonych w zdumienie.
     Veronika zaniosła im kanapki.
     – Proszę, skoro nie zechcieliście z nami zjeść – powiedziała, stawiając talerz między nimi. – Smacznego.  
     – Wybacz. Myślałem, że to wasze – wyjaśnił mag. – Dziękuję.
     – Tylko nie siedźcie za długo – zasugerował Gert.
     Jose skinął głową i wziął swoją towarzyszkę za rękę. Wpatrywał się w nią z uśmiechem na twarzy.

     Po szybkiej kąpieli narzeczeni położyli się spać. Byli bardzo zmęczeni, a czasu na odpoczynek pozostało im niewiele.

     Veronikę obudziło walenie do drzwi.
     – Kto tam? – zapytała zaspana.
     – Kaspar – usłyszała w odpowiedzi. – Już czas. Wszystko jest gotowe.
     – Mógłbyś być tak miły i zamówić dla nas śniadanie?
     – Oczywiście – zgodził się ochroniarz.
     Czarodziejka podziękowała mu i spojrzała na narzeczonego. Jeszcze spał, więc lekko go szturchnęła.
     – Co się dzieje? – poderwał się gwałtownie.
     – Jedziemy na wampiry – wyjaśniła.
     Gert popatrzył na nią, wytrzeszczając oczy.
     – Nie możesz mnie budzić w ten sposób – powiedział po chwili. – Zamiast „dzień dobry, kochanie”, ty mi od razu o wampirach. Nie wiem, czy mnie coś w kostkę nie gryzie.
     Kobieta zaczęła się śmiać.
     – Dzień dobry, kochanie. – Uśmiechnął się krzywo. – Też ci tak kiedyś zrobię.

     Gdy tylko się ubrała, wyciągnęła ze swojej torby zapiski Dietmunda von Carsteina. Otworzyła okno  i postawiła w pobliżu metalową misę, która stała pod stołem. Nad nią podpaliła pamiętnik.
     Narzeczony bez słowa obserwował jej poczynania. Zanim skończyła, wyszedł, by porozmawiać z krasnoludami, które gościły w zajeździe.

     W głównej izbie siedziała większość najemników. Jeden ze stołów był zastawiony. Veronika upewniła się, że to ich śniadanie, po czym zajęła miejsce. Przez okno zobaczyła Gerta dyskutującego z krasnoludem.
     – Jose i Estela już wstali? – zapytała Kaspara.
     – Tak – potwierdził – są na zewnątrz.
     – A Alex?
     – Tutaj go nie widziałem.
     – Jego koń jest w stajni – wtrącił jeden z ochroniarzy.
     – Mogę go poszukać – zaoferował Kaspar.
     – Nie trzeba, dziękuję – odparła z uśmiechem i zabrała się za jedzenie.

     Po posiłku skierowała się do stajni, po drodze witając się z krasnoludami, które nadal rozmawiały z Gertem.
     Alex spał na sianie. Podeszła do niego, kucnęła i delikatnie go szturchnęła. Nieoczekiwanie chwycił ją za rękę i wyprowadził w jej stronę atak nożem. Cudem udało jej się go uniknąć. Mężczyzna popatrzył na nią zupełnie przytomnie i opadł na posłanie. Dopiero wtedy zdołała uwolnić rękę z jego uścisku.
     – Dzień dobry – powiedział, jakby nic się nie stało.
     – Zaraz ruszamy – poinformowała go, starając się ukryć zdenerwowanie. – Jedziesz z nami na północ?
     – Tam są wampiry – przypomniał.
     – Wiem. Chcemy je znaleźć w dzień. Dobrze by było, gdybyś wskazał miejsce, w którym ostatnio je widziałeś. Nawet jeśli się ukryły, dotrzemy do nich po śladach. Jest ich wiele, więc to nie będzie trudne… – przerwała, nie widząc żadnej reakcji z jego strony. – Jedziesz z nami?
     Milczał. Po chwili oczekiwania Veronika odwróciła się i ruszyła do wyjścia.
     – Pojadę z wami – powiedział, gdy już opuszczała stajnię. – Chciałaś coś jeszcze.
     – Słucham? – Zatrzymała się i spojrzała na niego.
     – Chciałaś coś jeszcze – powtórzył, wstając i otrzepując ubranie z siana.
     – Nie rozumiem.
     – Nie przysłałaś tu nikogo… Nie darzysz mnie sympatią, więc powinnaś tu kogoś przysłać z zapytaniem – stwierdził.
     – Mylisz się.
     – Nie sądzę… Teraz co najwyżej mogę się zastanawiać, dlaczego zmieniłaś zdanie. Przestraszyłem cię?
     – Nie – skłamała – chociaż to było nienormalne. Przyznam, że jeszcze żaden mężczyzna, którego budziłam, nie zareagował w taki sposób. Gratuluję oryginalności.
     Alex się uśmiechnął.
     – Jesteś jeszcze młoda… – zaczął, ale wyszła na zewnątrz, nie czekając na ciąg dalszy.

     Gert stał sam pod zajazdem obok ławki, na której leżały bagaże.
     – Gdzie byłaś? – zapytał, gdy narzeczona zbliżyła się do niego.
     – W stajni, obudzić Alexa – odparła, po czym podeszła do swojego konia i zaczęła przytraczać rzeczy do siodła.
     – Chcesz mi o czymś powiedzieć? – zaczął po chwili milczenia.
     – O czym? – Zerknęła na niego.
     – Dlaczego?
     – Chciałam się dowiedzieć, czy z nami jedzie – wyjaśniła. – Uznałam, że mógłby się przydać.
     – Czy on jest przystojny? – Zbliżył się do niej.
     – Jest… Dotrzemy do miejsca, gdzie ostatnio je widział, a potem ruszymy po śladach.
     Gert dziwnie jej się przyglądał.
     – Rozumiem, że wampiry cię teraz nie interesują – stwierdziła, dostrzegając to.
     – Krasnoludy z nami nie pojadą – oznajmił. – Uważają, że to samobójstwo. Zawracają do kopalni. Chętnie dokopią wampirom, ale… Na nic by się zdała ta ofiara. Nam też odradzają podróż w tamtą stronę. Chyba wzięły mnie za fanatyka. – Skrzywił się.
      – A powiedziałeś im, że w dzień wampiry płoną pod wpływem słońca? Że wystarczy je wykopać? – zapytała nieco zmartwiona.
     – Nie doszedłem do tego momentu.
     – Szkoda. Od tego trzeba było zacząć.
     – Chodźcie z nami, trzeba kopać? – w jego głosie pojawiła się nuta ironii.
     – Tak. – Skinęła głową. – Trudno. Będziemy musieli sobie sami poradzić. Skoro nie chcą, to nie. Na pewno użyłeś swego czaru. Ja tutaj nic nie wskóram.
     – No tak. Z krasnoludami raczej nie – zgodził się Gert.
     – Co to miało znaczyć?
     – Są odporne na wdzięki ludzkich kobiet – wyjaśnił narzeczonej.
     – Gdzie one są? – Zamierzała udowodnić, że zdoła je przekonać.
     – W środku. Szykują się do drogi.

     Bez słowa weszła do zajazdu i od razu skierowała się w stronę krasnoludów siedzących przy piwie.
     – Mogę zająć chwilę? – zapytała, zwracając się do nich.
     – Jasne – powiedział jeden z nich. – Pod warunkiem, że postawisz kolejkę – zażartował, gdy już siadała.
     – Nalej im piwa na mój koszt – Veronika poleciła stojącej za barem dziewczynie.
     – W czym rzecz? – zapytał ten sam krasnolud.
     – Rozmawiałam przed chwilą ze swoim towarzyszem, który poinformował was o zaistniałej sytuacji… – zaczęła.
     – Ten elegancik?
     – Tak. Bardzo przydałaby nam się wasza pomoc – przeszła do sedna. – Jest dzień, wampiry będą się pięknie paliły na słońcu praktycznie bez możliwości walki. Jednak jest nas niewielu, a ich całkiem sporo i nie wiem, czy sami zdążymy je wszystkie znaleźć i wykopać.
     – Ja już mówiłem…
     – Nie chodzi o walkę – przerwała mu Veronika.
     – Żaden z nas się od walki nie uchyla – zapewnił.
     – Zdaję sobie sprawę z tego, że spotkanie z tyloma wampirami nawet w dwudziestu byłoby samobójstwem, gdyby to była noc. W dzień natomiast one są praktycznie bezbronne. Nas jest jednak za mało. Mieliśmy się tu z kimś spotkać, ale obawiam się, że ci ludzie zginęli po drodze.
     – Właśnie – podłapał krasnolud.
     – Panowie, jest dzień – powiedziała. – W nocy one będą silne, teraz nie są.
     Jeden z nich skinął głową.
     – To niedaleko – kontynuowała, dostrzegając szansę w tym geście. – Pomóżcie nam. To słuszna sprawa.
     – Jasne, gdyby nie było wyjścia i trzeba by było bronić słabszych, to zawsze…
     – One jadą z północy, palą po drodze wioski. Widzieliśmy łunę ognia, słyszeliśmy nawet krzyki, ale nie byliśmy w stanie nic zrobić, bo tak jak mówicie, jest nas za mało i to by było samobójstwo. Teraz jednak są blisko i jest dzień… Cholera wie, co dalej będą wyprawiać. Wy pojedziecie na południe po wsparcie, my też gdzieś czmychniemy, bo sami nie damy im rady, a one nadal będą mordować.
     Służąca w stroju typowym dla podróżnych, nie przeszkadzając, rozstawiła kufle z piwem.
     – Dalej na południe już nie ma wielu osad – stwierdził krasnolud.
     – Ale pojedyncze chaty tam są i mieszkający w nich ludzie zginą. – Czarodziejka nie dawała za wygraną.
     – Trzeba tych ludzi zabrać dalej na południe.
     – To nie jest takie proste – powiedziała. – My ostrzegaliśmy wszystkich po drodze i ci ludzie nie brali tego do siebie.
     – To już jest ich wina – skwitował. – Za dwa dni będziemy mieli taką siłę, że wampirom w pięty pójdzie.
     – Dziś mogą być martwe. Bez problemu – zapewniła. – Jeden z moich towarzyszy niedawno widział je całkiem niedaleko. Zamierzamy pojechać w tamto miejsce i jeśli po drodze się na nie nie natkniemy, po śladach dotrzemy tam, gdzie się zakopały. Potem wyciągniemy je na światło. Jest ładna pogoda, spalą się szybko… Jadą tam dwie kobiety. Ja i moja znajoma nie uchylamy się od tego. Zresztą to niewielkie wyzwanie – uderzyła w inny ton.
     – Z pewnością macie swoje powody…
     – Przyzwoitość to nakazuje – powiedziała, nie pozwalając krasnoludowi kontynuować.
     – Przyzwoitość nakazuje, żeby je wykończyć.
     – Właśnie zamierzamy to zrobić. Dziś, nie za dwa dni. – Popatrzyła po kolei na wszystkich siedzących przy stole.
     – Jeśli ich jest tam pięćdziesiąt, nie wiem, jak wy chcecie w jeden dzień je wykopać – wątpił krasnolud.
     – I właśnie dlatego was potrzebujemy.
     – I z nami ta sztuka się nie uda.
     – Jeśli się postaramy, na pewno się uda – upierała się przy swoim. – Niech nam pani zorganizuje sprzęt do kopania. Łopaty i tym podobne. Dobrze zapłacę – Veronika zwróciła się do dziewczyny za barem.
     – Zobaczę, co da się zrobić – odparła, po czym wyszła z zajazdu.
     – To jak będzie? – Czarodziejka wróciła do rozmowy z krasnoludami. – Zapłacimy za pomoc.
     – Przecież wiadomo, że nie chodzi o pieniądze… Ani o to, że tchórz nas obleciał… W zasadzie możemy tam pójść. Nawet jak się nie uda wszystkich wykopać, zawsze to będzie coś. Nie musimy tam siedzieć cały dzień… – Popatrzył na swoich towarzyszy.
     – Zgadza się – potwierdziła Veronika.
     – Potem ruszymy na południe… Tylko czy one nas wtedy nie dogonią? – wyraził obawę jeden z kompanów. – Myślisz, że uda się je tu zatrzymać?
     – Jestem pewna, że jeśli się teraz zbierzemy i pojedziemy tam, znajdziemy je i definitywnie załatwimy sprawę.
     – Nawet jeśli udałoby nam się wykopać połowę, a noc by nas zastała, nie byłoby ich już tak wiele – stwierdził dotąd milczący krasnolud.
     – Mamy kilku sprawnych wojowników – zapewniła rozmówców kobieta.
     Jeden z krasnoludów wstał i podszedł do okna, by spojrzeć w niebo.
     – Jeśli uznacie, że to zbyt ryzykowne, zawrócicie – kontynuowała.
     – Daj pomyśleć – odezwał się ten spod okna, po czym przeniósł wzrok na pozostałych.
     – Zaczekam na zewnątrz, a wy spokojnie się zastanówcie – powiedziała czarodziejka i skierowała się do wyjścia. – Wkrótce ruszamy.
     – Pogoda będzie ładna… – usłyszała jeszcze krasnoluda.
     
     – I co? – zapytał Gert, gdy narzeczona podeszła do niego.
     – Zobaczymy. Faktycznie są strasznie niechętne. Powiedziałam tej twojej, żeby nam załatwiła łopaty. Alex już jest? – Rozejrzała się.
     Najemnik właśnie wyprowadzał ze stajni gotowego do drogi konia. Ochroniarze czekali na rozkazy przy wierzchowcach nieopodal.
     – Gdzie jest Jose? – Tego dnia jeszcze nie widziała ani jego, ani Esteli.
     – Są z tyłu. Tam jest ławka. Grzeją się na słoneczku – wyjaśnił Gert. – Trzymają się za rączki i patrzą sobie w oczy.
     – Naprawdę? – zdziwiła się. – W takiej sytuacji?
     – Może to ich ostatnie chwile. – Wzruszył ramionami.
     – I co? Nagle miłość na nich spłynęła?
     – Nie tak nagle. To już trochę trwa – stwierdził. – Przynajmniej u Jose.  
     – A na nią nagle, bo parę dni temu mówiła, że nie będzie w stanie związać się z żadnym facetem…

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2004 słów i 12149 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    łapeczka  w górę podobało mi się, ale Gercin nerwowy

    25 gru 2018

  • Fanriel

    @Margerita, cieszę się. :) Dziękuję.

    25 gru 2018

  • AnonimS

    Wierny czytelnik przeczytał

    27 lis 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Dziękuję.  :)

    27 lis 2017