Strażnicy cienia II część 17

Zatrzymali się niedaleko lasu, niespełna kilometr od wzgórza, na którym zostały szkielety.
     – Rozejrzę się – oznajmił Gert i po chwili zniknął w cieniu drzew.
     – Rozpalę ognisko – zaproponowała Veronika, zwracając się do Estalijczyka.  
     Wiedziała, że czarodzieje z Kolegium Płomienia najszybciej wracali do formy w pobliżu ognia, a Jose wyglądał na wykończonego. Z pewnością rzucał zaklęcia ponad swoje siły. Każdy z magów miał swoje ograniczenia. Nadużycia mogły ich doprowadzić nawet do śmierci. Na szczęście on potrzebował jedynie odpoczynku.
     – Ja bym tu nie zostawał – powiedział Edgar, rozglądając się dość nerwowo. – Tym bardziej nie rozpalałbym ogniska. Ten wampir wylezie w końcu ze swojej kryjówki.
     – Jeszcze jest dzień – zaznaczyła.
     – Popraw mnie, jeśli się mylę. On chce tej dziewczyny, a do tego my mamy jego rzeczy. Tak czy inaczej, wpadniemy na siebie.
     – Zgadza się, ale być może gdzieś się tutaj zakopał i zdążymy go załatwić, gdy będzie wyłaził – przedstawiła mu swoje stanowisko.
     – Albo ożywi te trupy, które tam powaliliśmy i znowu je na nas naśle. Czarodziej jest już bez sił…
     – Najpierw musiałby opuścić kryjówkę – przerwała mu. – Powinniśmy uważnie obserwować okolicę… Zresztą zaraz przejadę się na wzgórze i poszukam go – postanowiła Veronika.
     – Na jakie wzgórze? – zapytał Edgar, wpatrując się w nią rozszerzonymi oczami.
     – Na to rozkopane – wyjaśniła.
     – Wszystko jest rozkopane, dookoła! To jakiś cholerny cmentarz! – Edi denerwował się coraz bardziej.
     – Zgadza się. Porozglądam się i może coś znajdę.
     – A może przestałabyś już tak… szarżować? Udało się i chyba powinniśmy się z tego cieszyć. – To, co się działo, nie mieściło mu się w głowie.  
     – Oczywiście, że tak, ale jeszcze nie skończyliśmy – przypomniała.
     – Tak. Mamy właśnie czas, żeby się stąd ulotnić. To jakieś dwie, trzy godziny – oszacował, zerkając w niebo. – Tyle jest do zachodu słońca.

     Czarodziejka zaczęła zbierać chrust na obrzeżach lasu. W międzyczasie Jose ściągnął Estelę z konia i obejrzał ją. Potem zaczął rozcierać jej rękę.
     – Co on jej zrobił? – zatroskany pytał sam siebie.
     – Może to jakaś trucizna? – zasugerowała Veronika.
     – Po co miałby ją truć? Co wy wymyślacie? – wtrącił się Edgar.
     – Pewnie to jakieś zaklęcie. Unieruchomił ją, by mu nie uciekła. – Kobieta rozważała różne możliwości.
     – Więc nie chce jej zabić – wnioskował Jose.
     – Od początku tego nie chciał – zauważyła. – Ci najemnicy mieli zawieźć ją żywą do narzeczonego. On tam czekał, tak? W wieży znalazłam list. – Rzuciła na ziemię patyki, po czym podeszła do swojej torby, wyjęła wspomniany zwój i podała go magowi.
     – Co? Myślisz, że to on? – zapytał zdumiony po lekturze.
     – Nie wiem, ale już tego nie wykluczam – odpowiedziała szczerze.
     – Zmienili go w wampira?
     – Raczej nie wyglądał na nieszczęśliwego, dopiero co przemienionego. Może nie wiedziała, z kim się zadaje? – zgadywała Veronika.
     – To po co ten okup?
     – Niewiele z tego rozumiem – przyznała. – Myślę, że ona mogłaby nam sporo wyjaśnić… Szczerze mówiąc, nie mogę się doczekać, kiedy opowie nam swoją bajeczkę.
     – Zrobimy tak – zaczął po chwili czarodziej. – Zabierzecie ją stąd i postaracie się odjechać jak najdalej i jak najszybciej. Chyba najlepiej będzie przez te łąki w stronę rzeki… Ja tu na niego zaczekam.
     – Iście bohaterskie – skwitowała. – Heroizm aż ci uszami wychodzi.
     – Nie czas na sarkazm.
     – A ja myślę, że to idealny czas – stwierdziła, wracając do zbierania chrustu.
     – To dobry pomysł – upierał się Jose.
     – Ledwo stoisz na nogach – przypomniała mu.
     – On ma rację – Edi poparł Estalijczyka.
     – Trochę racji ma – przyznała – ale sam tu nie może zostać.
     – Zapytaj Gerta. Może będzie chciał mu towarzyszyć – zasugerował Edgar ze złośliwym uśmieszkiem.
     – Ja zostanę, a wy zajmijcie się dziewczyną – oznajmiła po chwili namysłu.
     – Jeszcze czego? – rzucił Edi, po czym burknął pod nosem coś niezrozumiałego.
     – Wygląda na to, że okolica jest bezpieczna – poinformował ich Gert, wyjeżdżając z lasu.
     – Trzeba zabrać stąd dziewczynę… i zaczekać na wampira. Pewnie jest w pobliżu – powiedziała do niego narzeczona.
     – Kto się tym zajmie? – zapytał rzeczowo.
     – Jose chce zostać, ale nie jest w najlepszej formie. Sam sobie nie poradzi – wyjaśniła.
     – To znaczy, że nie będzie czarował? – upewnił się.
     Veronika w odpowiedzi skinęła głową.
     – Więc powinien jechać – zasugerował.
     – O czym wy mówicie? – oburzył się Edgar. – Mieliśmy wszyscy się stąd zabierać.
     – Jose, Gert ma rację. To ty powinieneś z nią jechać – zwróciła się do niego czarodziejka.
     – Jestem Estalijczykiem, mam rapier, a moje serce jeszcze bije…
     – A niewiasta potrzebuje ochrony – przerwała mu.
     – I to prawdziwy dylemat, ale Edi nie chciałby nam towarzyszyć – stwierdził.
     – Chętnie wróci do domu, a ja i Gert zostaniemy.
     – Wy żeście całkiem poszaleli… – wtrącił Edgar. – A właściwie, dlaczego nie?
     – Widzisz? Dogonimy was, a w razie czego będziesz miał czas, żeby się trochę pozbierać i będziesz mógł z nim powalczyć, gdyby jednak na was napadł. – To rozwiązanie wydawało się Veronice właściwe.
     – Szkieletów jest zbyt wiele. Będę mógł rzucić jeszcze kilka zaklęć, ale muszę trochę odpocząć. Zostanę – postanowił Jose.
     Czarodziejka zaczęła rozpalać nieduże ognisko.
     – W takim wypadku wychodzi na to, że ja muszę jechać – stwierdził Edi.
     – Może nie z dziewczyną… – zasugerowała Veronika. – Jeśli wampir pojedzie za nią, a nam się nie uda, to sobie nie poradzisz.
     – To pozabija nas wszystkich – podsumował. – A skąd by wiedział, że jej tu nie ma? Chyba ktoś musiałby mu o tym powiedzieć… Pewnie ten, kto zginie na końcu.
     Po chwili ciszy kobieta zwróciła się do Gerta:
     – Nie powinien jechać sam…
     – Ja cię tu nie zostawię – zaprotestował zawczasu, wiedząc, do czego zmierzała. – Może ty byś mu towarzyszyła? Mogłabyś ją chronić.
     – Mnie na niej nie zależy – powiedziała. – Poza tym wolę spotkać się z nim tutaj.
     – Ale bierzesz pod uwagę, że może uciec? – zapytał Gert.
     – Mało prawdopodobne, ale owszem… Zakładam, że zjawi się tu, bo potrzebuje konia…
     – Jeśli was wypatroszy, będzie miał trzy konie – przerwał jej Edi.
     – Skąd w tobie ten pesymizm? – zwróciła się do niego, w międzyczasie sięgając po wodę.
     – Nie twierdzę, że tak właśnie będzie. Powiedziałem "jeśli”. Ja bym się nie martwił o brak konia dla wampira.
     – Dobra. Uzgodnijcie między sobą, co dalej robić, a ja pojadę się rozejrzeć tam na wzgórzu – postanowiła, nie chcąc tracić czasu.
     – Oszalałaś?! – uniósł się Gert. – Przecież tam są ci ożywieńcy!
     – Nie będę się do nich zbliżać – odpowiedziała ze spokojem.
     – Pojadę z tobą – oznajmił z westchnieniem.
     – Jeśli ona jest jak martwa, to może ją po prostu zakopiemy? – zaproponował Edgar, wprawiając wszystkich w zdumienie.
     Jose spojrzał na niego tak, jakby zamierzał zaraz przebić go rapierem.
     – No co? Wtedy jej nie znajdzie – tłumaczył Edi. – I trzeba rozważyć coś jeszcze. Skoro ona jest prawie martwa, a on chce mieć ją żywą… Powiedzmy, że mamy pięćdziesiąt procent szans na powstrzymanie go. Optymistycznie rzecz biorąc. Jeśli jednak będziemy mieli pecha, wszyscy zginiemy, a on dostanie to, czego chce…
     – Chyba, że przyłożymy jej pistolet do głowy – powiedziała Veronika.
     – I co wtedy? – zapytał Edgar.
     – Trzeba będzie ją zabić, zanim on zabije nas – odparła.
     – Musimy ją stąd zabrać! Przecież nie po to ją ratowaliśmy, żeby ją uśmiercić – próbował ich przekonać Jose.
     – Mogłaby być naszą tarczą – zasugerowała czarodziejka. – On nie chce jej krzywdy.
     – Jeśli takie jest wasze podejście, to ja z nią pojadę. Zrobię wszystko, żeby ją ocalić – zadeklarował Estalijczyk.
     Wtedy Veronice przyszło coś do głowy i nieco zmieniła temat:
     – To nekromanta. Może on pozbawił ją duszy? Zobacz, jak ona wygląda – zwróciła się do Jose. – Nie, żebym się na tym znała, ale nekromanci chyba robią takie rzeczy.
     – Słyszałem coś o tym – przyznał.
     – Więc może już dostał to, czego chciał – zauważył Edi. – Ale po co by mu było wtedy ciało?
Veronika wzruszyła ramionami i wsiadła na konia. Gert śledził ją wzrokiem.
     – Zostajemy wszyscy – oznajmił stanowczo, zanim ruszyła.
     – Niech tak będzie – zgodziła się z nim. – Razem mamy największe szanse.
     – Jedźmy na to wzgórze, a potem odpocznijmy – zaproponował, dosiadając swojego wierzchowca.

     – Jesteś pewna, że uda nam się wrócić? – zapytał po drodze.
     – Nie jestem – odparła, rozglądając się po okolicy.
     – Może warto? Może to ważniejsze niż jakiś koń czy kły wampira? Jeśli zginiemy, to będzie koniec, a tak mogłabyś jeszcze wiele zdziałać.
     – Zawsze tak można do tego podchodzić i nic nie robić. Poza tym on tak czy inaczej zjawi się po dziewczynę i swoje rzeczy.
     – Będziemy czekać.
     – Jasne. I nie będziesz znał dnia ani godziny. Nie zmrużysz oka, a on może być cierpliwy. To nie byłoby życie… Wiadomo, że się spotkamy. Lepiej załatwić to od razu.

     Gdy dojechali na wzgórze, nie zbliżali się do ożywieńców. Pozostałe szkielety, które nadal stały pod kryptą, także nie ruszyły w ich stronę.
     Veronika jeździła po cmentarzu, szukając świeżo zakopanego grobu. Zakładała, że właśnie w takim mógłby kryć się wampir. W końcu znalazła miejsce, gdzie ziemia była wyraźnie naruszona i nie było tam usypanego kopca.
     – Być może go mamy – powiedziała, zsiadając z konia. – Przeładowałeś pistolet?
     Gert skinął głową i stanął obok narzeczonej.
     – Myślisz, że on tam jest? – zapytał szeptem.
     – Możliwe.

     Od razu zaczęli kopać. Starali się robić to delikatnie, po cichu. Kobieta dodatkowo koncentrowała się na magii, by nawet najsubtelniejsze zmiany w eterze nie uszły jej uwadze. Nic się nie działo.
     Gdy dół miał metr głębokości, przerwała, bo była już naprawdę zmęczona.
     – Chyba za głęboko, co? – zwątpiła i usiadła na trawie. – Nie wylazłby z tego. Wydaje mi się, że to nie tu. – Otrzepała ręce o spodnie. – Sam by się przecież nie wydostał. Tak by nie ryzykował – myślała głośno, po czym wstała i rozglądając się, ruszyła w stronę konia.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1807 słów i 10863 znaków, zaktualizowała 30 paź 2017.

2 komentarze

 
  • Margerita

    oczywiście łapeczka ode mnie Edgar ma rację blask ognia może przywołać Vampira

    8 lis 2017

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję. :)

    8 lis 2017

  • anonimS

    Brawa. Nie wiem w jakim celu jest ta poczekalnia dla kolejnych odcinków. Mało kto komentuje lub po przeczytaniu daje "łapki”

    30 paź 2017

  • Fanriel

    @anonimS Szczerze mówiąc, nie wiem. Dziękuję i jutro zapraszam na kolejną część. :)

    30 paź 2017