Strażnicy cienia III część 36 - KONIEC

Veronika zobaczyła ognisko i siedzących przy nim ludzi. Ten obraz wydał jej się dziwny, jakby nierealny. Próbowała się ruszyć, ale nie była w stanie tego zrobić. Mimo tego nie czuła niepokoju.
     Czasami któryś z nich zbliżał się do niej i pochylał się nad ciałem ułożonym na posłaniu. To było jej ciało, choć ona patrzyła na nie z góry.

     Spojrzała na Gerta, który właśnie rozkładał na deskach swoją chusteczkę. Wprawiło ją to w zdumienie, ale nie zdążyła zapytać, po co to robi, bo uklęknął przed nią i wziął ją za rękę. Wtedy zrozumiała, co się dzieje.
     – Veroniko… – zaczął z pełną powagą. – Zakochałem się w tobie, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy. Każdy dzień, każda chwila jest dla mnie najwspanialszym darem losu. Nie potrafię i nie chcę już żyć bez ciebie… Zgodziłaś się być ze mną przez trzy miesiące, ale to dla mnie za mało. Chcę się z tobą zestarzeć… Wiem, że twoja praca wymaga poświęceń i nie chcesz dodatkowych zobowiązań, ale ja nie będę ci przeszkadzał. Jeśli tylko zechcesz, pomogę ci w twojej walce. Jeśli nie, będę z utęsknieniem czekał, aż wrócisz do naszego domu i moje życie dzięki tobie znów nabierze sensu. Proszę, zostań moją żoną i uczyń mnie najszczęśliwszym mężczyzną na świecie… Zastanów się, nie odmawiaj od razu. Masz tyle czasu, ile potrzebujesz… Kocham cię. – Ostrożnie wsunął na jej palec złoty pierścionek z dużym brylantem.

     Odwróciła się, gdy usłyszała głos Marcusa:
     – Znajdziemy cię, ale musisz mi pomóc.
     Dostrzegała go w ciemności, która nagle ogarnęła okolicę. Na jego ramieniu siedział kruk.
     – Co z Gertem? – zapytała.
     – Wszystko w porządku – zapewnił ją. – Nie martw się o nas. Uwolnimy cię, tylko powiedz, gdzie jesteś.
     Nagle zerwał się silny wiatr. Był tak potężny, że zagłuszał jej krzyk. Nie byłaby w stanie utrzymać się na nogach, gdyby Mekel jej nie przytrzymał. Pociągnął ją w stronę potężnego drzewa i mocno objął.
     – Jestem z ciebie dumny – wyszeptał, gdy wszystko dokoła ucichło.
     Niedaleko siedział Gottri. Twarz zakrywał dłońmi i kręcił głową.
     – To nie jest łatwe. Daj mi chwilę… – mruczał pod nosem. – To było w nocy na warcie… Jose spał… Ja siedziałem...
     Nagle coś nią szarpnęło i gwałtownie się uniosła. Z góry zobaczyła wielkie miasto otoczone jasnymi murami. Zachwyciła się niecodziennymi budowlami, wspaniale skomponowanymi wieżami i kopułami. Nigdy wcześniej nawet nie słyszała o tym miejscu. Było tak piękne, że zdawało się nierealne.
     Gdy zaczęła spadać, otoczyła ją ciemność rozpraszana światłami pochodni. Im bliżej ziemi była, tym wyraźniej widziała dwie wysokie wieże górujące nad mrocznym miastem. Coraz wyraźniej słyszała odgłos szarpanych przez wiatr, zniszczonych proporców umieszczonych na masztach.

     – Nie odchodź – prosił ją mężczyzna, czule dotykając jej policzka.
     Pochylał się nad nią. Jak przez mgłę widziała jego błękitno-szare oczy i wręcz idealną twarz, na którą opadały dość długie blond włosy.
     Chciała z nim zostać, ale zatopiła się w ciemności i popłynęła przez nią, mijając gwiazdy.
     W końcu znalazła się w lesie. Otaczała ją mgła, ale nie czuć było nieprzyjemnej wilgoci. Uderzył ją brak kolorów. Wszystko dokoła było wyblakłe. Wyraźnie widziała tylko pierwszą linię drzew. Pozostałe wyglądały jak cienie.
     Nagle zawiał wiatr, rozmywając krajobraz i ją. Stała się częścią nieokreślonej energii płynącej swoim nurtem.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 654 słów i 3631 znaków.

Dodaj komentarz