Strażnicy cienia III część 18

– Nie zamierzasz mi tego wyjaśnić? – zapytał.
     – Nie – odpowiedziała po chwili. – Próbowałam w świątyni.
     – Powiedziałaś, że nie będziemy o tym rozmawiać – przypomniał.
     – I nie będziemy. Doskonale wiesz, że o niektórych sprawach nie mogę mówić.
     – Co teraz?
     – Idę na dół się upić – odparła.
     – Chyba oboje mamy powód, żeby się upić – stwierdził.
     – Pij. Przecież ci nie bronię.
     – Czy ja ci coś zrobiłem? – zapytał, starając się zachować spokój.
     – Mogłeś mnie zrozumieć… – Spojrzała na niego z wyrzutem.
     – Byłem zdenerwowany – przerwał jej. – Owszem, wyszedłem, ale wybacz, takiego ślubu to ja sobie nie wyobrażałem nawet w najbardziej skromnej wersji.
     – Ja też nie. Dlatego chciałam zaczekać.
     – No dobrze. – Odetchnął głęboko. – To czekamy. Trudno. Nie dziś, to jutro.
     – To nie ma sensu, Gert. Dajmy sobie spokój – powiedziała, odkładając na szafce pierścionek zaręczynowy.
     – Co nie ma sensu? Załóż go natychmiast! – zażądał podniesionym głosem.
     – Nie.
     – Jak tak dalej pójdzie, to za rok nie będzie mnie stać już na żaden pierścionek! – wykrzyczał.
     – Nie chcę od ciebie więcej żadnych pierścionków! Daj mi spokój… – zamilkła i na moment zamknęła oczy, próbując zapanować nad emocjami. – To nie twoja wina. Moja też nie. Dajmy temu spokój i na tym to zakończmy.
     – Nie, nie zgadzam się! Ja też mam tu coś do powiedzenia.
     – To mów… Słucham. – Założyła ręce na piersiach i przeniosła na niego spojrzenie.
     Przez chwilę milczał, więc ruszyła do wyjścia.
     – Zaczekaj. Daj mi pozbierać myśli – odezwał się. – Naprawdę zachowujesz się, jakbym cię czymś uraził. Nie możesz teraz tak po prostu wyjść.
     – Mogę. Chciałeś coś powiedzieć, ale nic nie mówisz. Nie będę tu sterczała. Powiedziałam ci, chcę iść na dół napić się. Mam do tego prawo.
     – Idź – warknął.
     – Nie potrzebowałam pozwolenia – rzuciła, wychodząc z apartamentu.
     – Zatrzymałem cię – usłyszała za sobą, a słowom tym towarzyszył dźwięk tłuczonego szkła.
     Trzasnęła drzwiami, zeszła po schodach i zatrzymała się przy barze, ignorując Helmuta, który siedział przy jednym ze stołów. Zamówiła butelkę dobrej, mocnej wódki. Dwie szklanki wypiła duszkiem, westchnęła i nalała sobie trzecią.
     Popijając trunek, wpatrywała się w butelkę i starała się nie myśleć o minionych wydarzeniach… Barman na szczęście jej nie zagadywał. Zdawał się nie zwracać na nią szczególnej uwagi. Co jakiś czas ktoś podchodził, by złożyć zamówienie, ale prawie tego nie dostrzegała.  

     Veronika obudziła się w swojej sypialni w wynajętym apartamencie. Leżała sama w łóżku, była rozebrana. Do środka wpadały drażniące promienie słońca. Ktoś właśnie pukał do drzwi wejściowych.
     – Kto tam? – zapytała zmęczonym głosem.
     – Marcus – usłyszała w odpowiedzi.
     – Chwileczkę. – Powoli wstała i wciągnęła na siebie ubranie.
     Chwiejnym krokiem ruszyła w stronę drzwi. Kręciło jej się w głowie i czuła się chora.
     
     – Proszę – powiedziała, otwierając.
     Hoefer popatrzył na nią z surową miną.
     – Co się dzieje? – zapytał. – Od pół godziny próbuję się do ciebie dostać.
     – Spałam – odparła, opierając się o ścianę.
     – Dlaczego jeszcze nie jesteśmy w drodze?
     – Ja nie mogę jechać – oznajmiła – Przykro mi.
     Zaniepokojony jej słowami wszedł do środka. Zamknęła drzwi i zwróciła się w jego stronę.
     – Musisz – powiedział po chwili milczenia.
     – Nie. – Pokręciła głową i lekko się skrzywiła, czując ból. – To nie dla mnie. Nie nadaję się do tego.
     – To przeznaczenie. O czym ty w ogóle mówisz? – Nie rozumiał zmiany jej stanowiska.
     – Mówię o tym, że to nie jest zadanie dla mnie… Ale nie zostawię tak tego – obiecała. – Przekażę to odpowiedniej osobie.
     – Ty jesteś tą osobą. Na ciebie czekałem w zajeździe. Gdzie jest Gert? – Nerwowo rozejrzał się po pomieszczeniu.
     – Nie mam pojęcia, ale moja decyzja nie ma z nim nic wspólnego – zapewniła.
     – Co się wczoraj wydarzyło? – zapytał. – Byłaś pełna zapału i pewności siebie.
     – Po przeanalizowaniu wszystkiego doszłam do wniosku, że jestem na etapie popełniania mnóstwa błędów. Na razie niewiele mi wychodzi. To zbyt poważna sprawa, by się na niej uczyć – wyjaśniła. – To ważne, prawda? Nie można tego spaprać.
     – To przeznaczenie – powtórzył z naciskiem. – Ty, ja i ten krasnolud…
     – To musi być jakaś pomyłka – przerwała mu. – Może to, co widziałeś, było ostrzeżeniem? Może właśnie mojego towarzystwa powinieneś unikać?
     – Nie mów mi, co widziałem – rzucił. – Nie możesz zaprzeczać temu, co zostało mi objawione.
     – Sam mówiłeś, że wizje nie są jednoznaczne i nigdy nie można mieć co do nich pewności – przypomniała. – Może to właśnie było ostrzeżenie.
     – Wszystko do siebie pasuje – upierał się przy swoim.
     – Nie mogę się tego podjąć, bo to by było skrajnie nieodpowiedzialne – tłumaczyła. – To naprawdę ważna sprawa. Ten wampir jest cholernie niebezpieczny. – Była przekonana o słuszności swojej decyzji.
     – Dobrze. Komu zamierzasz przekazać tę sprawę? – zapytał po chwili namysłu. – Trzeba się spieszyć. Ten krasnolud nie będzie tam czekał w nieskończoność.
     – Komuś z okolic Talabheim.
     – Co? Nie ma na to czasu! – uniósł się. – Podróż do Talabheim to nie kilka dni.
     – Nie znam nikogo bliżej. Nikogo, kto by się do tego nadawał.
     – Ty się nadajesz. I nie mów mi, że to był błąd, bo ja czekałem na kogoś, a najwyraźniej nikogo odpowiedniego w okolicy nie ma. Nie mów mi, że się pomyliłem. Nie możesz się wycofać, skoro zdajesz sobie sprawę z wagi sprawy. – Głęboko odetchnął. – Zrozum, to o ciebie chodziło… Mam świadomość, że to cholernie niebezpieczne i wcale nie obiecuję ci, że stamtąd wrócisz, ale to właśnie o ciebie chodziło – przekonywał ją.
     – Nie wycofuję się dlatego, że to niebezpieczne – zapewniła go. – Stanęłam naprzeciwko dziesiątek wampirów. Nie boję się. Nie o to chodzi. Mam odwagę, by z nimi walczyć…
     – Powiedz mi – przerwał jej – na kogo czekałem w tamtym zajeździe? – Zdegustowany pokręcił głową. – W takim wypadku zróbmy inaczej… Jeśli nie chodziło o ciebie, to z pewnością spotkamy po drodze kogoś, komu będziesz mogła przekazać tę sprawę, a teraz proszę, pakuj się i ruszajmy.
     – Nie. Czym prędzej udam się w okolice Talabheim. Postaram się załatwić to jak najszybciej – powiedziała Veronika.
     – To nie jest właściwy kierunek. Za trzy, cztery dni będziemy w Sylvanii. Proszę cię… Masz doświadczenie, wiesz kogo szukamy. A twoi przyjaciele? – zapytał, licząc na to, że znalazł argument, który skłoni ją do zmiany zdania.
     – Nie jestem w stanie im pomóc. Mogę im jedynie zaszkodzić. Już raz wciągnęłam ich w zasadzkę. Poza tym Jose świetnie sobie radzi. W walce z wampirami jest ode mnie skuteczniejszy – stwierdziła.
     – Dobrze, a Gert?
     – Nie wiem, gdzie jest Gert. Nie widziałam go od wczoraj. Nie pytaj mnie o niego. – Skierowała się do sypialni, by tam się rozejrzeć. – Są jego rzeczy, więc pewnie się tu zjawi.
     – Powiedz mu wtedy, że ruszamy do Averheim – poprosił. – Przekaż mu, że przydałaby się jego pomoc.
     – Przekażę, ale nie liczyłabym na nią.
     – Dlaczego? – zdziwił się Hoefer.
     – Bo Gert jechał do Sylvanii tylko ze względu na mnie – wyjaśniła.
     – Trudno… Może jest inne wyjście – mruknął bardziej do siebie niż do niej.
     – Na pewno dużo lepsze…
     – Przemyśl to jeszcze. My wkrótce ruszamy – zdecydował, nie widząc szans na przekonanie jej do wspólnej podróży.
     – Powodzenia – powiedziała, gdy strapiony opuszczał jej apartament.

     Veronika postanowiła popłynąć statkiem do Averheim, a stamtąd konno udać się w stronę Talabheim. Najpierw jednak musiała dojść do siebie. Zawroty głowy nadal dawały jej się we znaki.
     Gdy leżała w salonie z kompresem na czole, słyszała, jak jej towarzysze się wyprowadzali. Dziwnie się z tym czuła, ale była pewna, że podjęła słuszną decyzję. Mistrz musiał mieć rację, sugerując, że to zadanie było dla niej zbyt wymagające. Żałowała, że Dietmund nie stanął na jej drodze nieco później.

     Z zamyślenia wyrwało ją pukanie do drzwi.
     – Kto tam? – zapytała.
     – Kochanie, otwórz – rozpoznała głos Mekela.
     Zwracali się tak do siebie podczas większości wspólnych podróży. Często przedstawiał ją jako swoją narzeczoną.
     – Otwarte – powiedziała, siadając.
     Czarodziej wszedł i rozejrzał się po salonie.
     – Jestem sama – poinformowała go.
     Przekręcił klucz w drzwiach i skierował się do okna, po drodze zaglądając do sypialni.
     – Chyba popełniłem błąd – zaczął. – Za wcześnie cię wypuściłem. – Podszedł do kobiety i przyjrzał się jej. – Czy ty jesteś aż tak słaba? – Usiadł naprzeciwko. – Najpierw tracisz zimną krew i rzucasz się jak ryba w sieci. Potem kierowana tymi samymi emocjami rozbijasz swój związek, a na koniec upijasz się i porzucasz sprawę, o jakiej większość może jedynie pomarzyć.
     – Przemyślałam to, co powiedziałeś i…
     – Zamiast się skoncentrować i jeszcze bardziej postarać, postanowiłaś wszystko rzucić? – zapytał, przechylając głowę na bok.
     – Doszłam do wniosku, że tą sprawą powinien się zająć ktoś, kto tego nie schrzani. Sam zasugerowałeś, że nie najlepiej mi idzie, a tu nie ma miejsca na potknięcia.  
     – Wytknąłem ci tylko błędy, z których doskonale zdajesz sobie sprawę.
     – Tak – potwierdziła. – Dotąd myślałam, że odniosłam też jakieś sukcesy, ale najwidoczniej były zbyt małe w porównaniu z tymi błędami.
     – Owszem, było trochę niedociągnięć, ale już kilka osób zajmuje się sprawą kultystów, których zdekonspirowaliście na północy… Nie czas na wnikanie w szczegóły. Skąd przekonanie, że ty to schrzanisz? – zapytał.
     – Bo wszystko chrzanię, po kolei. Gdyby tak nie było, dziewczyna byłaby ze mną albo chociaż byłaby martwa. Tego powinnam była dopilnować.
     – Wszyscy popełniamy błędy. I wygląda na to, że ja również popełniłem błąd w stosunku do ciebie – powiedział.
     – Co teraz będzie? – zapytała, poddając się jego woli zgodnie z prawem obowiązującym w Kolegium.
     – To zależy tylko od ciebie. Mimo tych potknięć świetnie ci idzie. Dokopałaś Dietmundowi tak, jak mogłaś. Marzeniem jest złapać van Horstmanna, wyciągnąć Księcia wampirów na słońce albo zrzucić Archaona z muru otaczającego jego twierdzę. Można o tym pomarzyć, ale to długa i bardzo kręta droga. Jeśli chodzi o van Horstmanna, to praktycznie niemożliwe do wykonania. Nie tam, gdzie się schował… Nie zachowuj się jak dziecko. Jesteś już dorosła. Ja, twój mistrz, uznałem jakiś czas temu, że jesteś gotowa do podjęcia wyzwań… Czy wczorajszego wieczoru przy barze rozwiązałaś jakiś problem? Udało ci się coś osiągnąć?
     – Owszem. Doszłam do wniosku, że nie powinnam zajmować się tą sprawą.  Powinien to przejąć ktoś odpowiedniejszy, ktoś z doświadczeniem – odpowiedziała.
     – Kiedy postanowiłaś zostać szamanem? – zapytał z lekkim uśmiechem.
     – Słucham?
     – Szamani otumaniają się różnymi specyfikami bądź alkoholem i wtedy doznają wizji, natchnienia – wyjaśnił.
     – Pierwszy raz od wielu lat pozwoliłam sobie na to i chyba nie ma w tym nic złego.
     – Oczywiście, że nie, o ile nie podejmuje się decyzji pod wpływem. – Pokręcił głową. – Z kobietami zawsze jest ten sam problem – powiedział, wstając. – Do wszystkiego podchodzą emocjonalnie. Chyba byłem dla ciebie za dobry. Brak ci dyscypliny… – Spojrzał na nią z góry. – Zaczęłaś wędrówkę po to, by nauczyć się samodzielności, podejmowania decyzji i brania odpowiedzialności za swoje czyny. Jeśli coś zrobisz źle, przyznajesz się do błędu, naprawiasz go, a potem otrzymujesz karę albo nagrodę. Wyciągasz wnioski i idziesz dalej… Gdyby ta sprawa nie była dla ciebie, z pewnością ktoś by cię ściągnął z tej ścieżki. Tymczasem ty porzuciłaś towarzyszy, którzy prawdopodobnie zginą bez twojej pomocy. Dlaczego nie chcesz kontynuować zadania, które zrządzeniem losu przypadło właśnie tobie?
     – Bo prawdopodobnie nie udałoby mi się tego zrobić tak, jak należy – wyjaśniła. – To poważna sprawa...
     – Każda sprawa jest poważna – przerwał jej. – Rozwiązałaś już jedną, pamiętasz? W Nuln też świetnie sobie poradziłaś. Wyciągnęliście wampiry z miasta, a potem je wybiliście…
     – Tylko że Dietmund uciekł i zabrał ze sobą dziewczynę – wtrąciła. – Może ty byś się tym zajął, skoro już tu jesteś i znasz temat?

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2188 słów i 13096 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Veronika proszę mi tu Gerta nie denerwować i założyć pierścionek ale już  :nerw:

    4 maj 2020

  • AnonimS

    Nawet mistrz mówi że Veronika emocjonalnie podejmuje decyzje. Ja pójdę dalej. Ona jest niedojrzała emocjonalnie i przez to się miota. Działa pod wpływem impulsu. Tyle jeśli chodzi o moje widzenie postaci głównej bohaterki. To jest jedna strona  medalu. Druga jest taka że jest to bardzo dobra powieść . Rozbudowana fabuła, zarysowane wyraziście postacie, pokazane po "ludzku" czyli z zaletami i wadami. Wciąga i fajnie się ją czyta.  Inaczej bym jej nie czytał a tym bardziej nie komentował. Życzę Ci Autorko wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia w tym ciekawych pomysłów na kolejne opowiadania.

    24 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Dziękuję za tak miły komentarz i życzenia. :) Tobie również życzę spokojnych Świąt pełnych rodzinnego ciepła.

    24 gru 2017

  • AnonimS

    @Fanriel nie musisz dziękować, choć to miłe. Ja w swoich komentarzach piszę to co myślę . Jestem szczery nieraz nawet może za bardzo. Ale nie zamierzam tego  zmieniać. To też wygoda he,he. Nie muszę pamiętać co komu naściemniałem .

    24 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Oczywiście, że nie muszę, ale chcę. Doceniam też szczerość.

    25 gru 2017