Strażnicy cienia III część 32

– Nie chce mi się wierzyć, że ktoś śledził Mekela. Był w karocy, gdy do niej wsiadłam i nawet nie zauważyłam jego obecności. Był świetnym magiem i doskonałym szpiegiem. Nie sądzę… – Pokręciła głową. – Jedynie atak Dietmunda wydałby mi się logicznym wytłumaczeniem tej sytuacji, ale on chyba jest teraz zajęty.
     – Gdyby on za tym stał, nie mielibyśmy po co jechać do Sylvanii.
     – Owszem… – Popatrzyła na niego. – To ma sens. Obie te zbrodnie prawdopodobnie zostały dokonane w nocy.
     – Większość morderców pracuje w nocy – zauważył Gert.
     – Tak, wiem… On miałby motyw. Zemsta. Poza tym sądzi, że mamy jego książki i nóż, który jest mu niezbędny. Zadał sobie wiele trudu, żeby go stworzyć… – zamilkła na moment. – Gdyby o to chodziło, najpierw zgłosiłby się do mnie.
     – Straciliśmy człowieka i przez to jesteśmy osłabieni jako grupa. To jest jakiś krok.
     – A dlaczego Mekel? – zapytała. – Nawet z nami nie podróżował. To bez sensu.
     – Nie wiem – przyznał Gert – ale trzeba to ustalić.
     – Jak? Domyślam się, że masz jakiś pomysł.
     – Nie pojadę z wami – oznajmił, obserwując jej reakcję. – Muszę spojrzeć na to z dystansu. Kiedy jesteśmy wszyscy razem, widzimy mniej, niż gdybyśmy byli rozdzieleni. Ja znam się na tych sztuczkach i najlepiej będzie, jak pojadę za wami.
     – Wykluczone – stanowczo zaprotestowała. – Nie zgadzam się na to, Gert.
     – W innym przypadku będziemy ślepi. On z łatwością się ukryje – przekonywał ją.
     – Wykluczone – powtórzyła z naciskiem. – Za każdym razem, gdy ktoś jest sam, dochodzi do tragedii. Nie ujmując ci niczego, mój mistrz z pewnością był od ciebie sprytniejszy, a mimo to nie żyje.
     – Może nie spodziewał się ataku.
     – Myślę, że on zawsze spodziewał się ataku. Taka praca. Jak nie mamy oczu dookoła głowy, to jesteśmy martwi… Może to jest dobry pomysł, żeby ktoś za nami  pojechał, ale nie ty.
     – Więc kto? – zapytał.
     – Można by wynająć kogoś z miasta – powiedziała. – Kogoś, kto z pozoru nie będzie miał z nami żadnego związku. Kogoś, kogo z nami w ogóle nie widziano. Wyglądałby na przypadkową osobę, która podróżuje w tym samym kierunku co my.
     – Znajdziesz tu takiego?
     – Mogę pójść do szefowej gildii i poprosić, żeby kogoś wyznaczyła do tego zadania. Ona najlepiej będzie wiedziała, kto się nadaje. Zapłacimy i tyle.
     – Myślałem, że to jest sposób, bym mógł się zrehabilitować – przyznał. – Gdybym go dorwał… Ale nie będę się z tobą spierał. Już wiem, że to nie ma sensu.
     – Nie zrehabilitowałbyś się, jakbyś był trupem.
     – A gdybym go dorwał? – zapytał.
     – Jeśli byś go dorwał… Już wolę, żebyś był żywym idiotą niż martwym bohaterem.
     – Nie chcę, żebyś myślała o mnie w ten sposób – powiedział. – Wreszcie jest okazja, żebym mógł coś zrobić… Jestem jak bukłak przyczepiony do twojego siodła. Nie mam zbyt wielu okazji, żeby się wykazać. Jeśli już, nie pozwalasz mi działać…
     – Ja ci niczego nie zabraniam – przerwała mu.
     – Przecież właśnie to zrobiłaś. Nie wiem, jak chcesz to nazwać.
     – Czy gdybym ja wpadła na taki pomysł, zgodziłbyś się na to? – zapytała pewna odpowiedzi.
     – Pomimo tych okoliczności, chodzisz sama, gdzie chcesz. Nie śledzę cię i nie zatrzymuję.
     – Nie chcę ci związywać rąk, ale uważam, że to zbędne ryzyko – tłumaczyła.
     – Gdybym był gdzie indziej, nie byłoby mnie z tobą i...
     – Oni nie zginęli przy mnie – weszła mu w słowo. – Mekel został zamordowany gdzieś na drodze w nocy, a my dopiero w południe dotarliśmy w to miejsce – przypomniała.
     – Nie wiadomo, gdzie to się stało i nie wiadomo, jak długo jechał… Mamy jeszcze czas, żebyś mogła się tym zająć? Znalezienie odpowiedniej osoby chyba nie jest takie proste.
     – Pójdę do kogoś, która zna wszystkich i wybierze odpowiedniego człowieka.
     – To jeszcze nie daje gwarancji, że ktoś, kogo potrzebujemy, akurat jest w mieście.
     – Morderca idealnie by się do tego nadawał – stwierdziła.
     – Wiem, ale nie może być byle jaki – zaznaczył i zamyślił się na moment. – To nawet nie musi być morderca, jeśli ma tylko obserwować… – zamilkł i spojrzał na narzeczoną. – To bez sensu. Co on może zauważyć? Będzie tylko widział ludzi, którzy jadą w tym samym kierunku. To nam nic nie da.
     – Ty byś widział to samo – zaznaczyła.
     – Niekoniecznie… Chyba że nasz wróg dobrze się kamufluje.
     – Jestem przekonana, że świetnie to robi.
     – Tak, ale przecież nie może bez przerwy udawać na przykład kupca – zauważył. – Wtedy nic by nie zdziałał. W pewnym momencie kupiec musiałby zniknąć, by mógł się pojawić zabójca.
     – Kupiec mógłby iść po prostu spać jak mnóstwo innych osób. To nic nie da – stwierdziła, kręcąc głową. – Musimy trzymać się razem, rozglądać się i czekać. Trzeba założyć, że to ponownie w nas uderzy. Nikt nigdzie nie powinien łazić sam.
     – Dobrze – zgodził się Gert.
     – Mam nadzieję, że moje argumenty cię przekonały. – Przyglądała mu się uważnie.
     – Tak – potwierdził. – Masz rację, chociaż na początku wydało mi się to dobrym pomysłem.
     Veronika skinęła głową i wróciła do pakowania. Wtedy narzeczony podszedł do niej i ją objął.
     – Kocham cię – wyszeptał.
     Spojrzała na niego nieco zaskoczona.
     – Nie patrz tak na mnie – powiedział i pocałował ją, po czym mocno przytulił.

     Przed wyjazdem z Averheim Veronika w towarzystwie Gerta udała się do banku krasnoludzkiego, by zostawić tam wszystkie cenne przedmioty. Nie mogła dopuścić do tego, by jej zaklęcia i księgi, które zdobyła, wpadły w ręce wampirów. Zostawiła tam także nóż, którym zamordowano jej mistrza i list z informacją na temat tego zdarzenia. Skrytkę opłaciła z góry na trzy lata. Zaznaczyła, że po tym czasie zawartość ma zostać odesłana do Altdorfu na adres, który podała. Uznała, że przełożony Mekela będzie najodpowiedniejszą osobą do odebrania tych rzeczy.
     Nie potrwało to długo i wkrótce narzeczeni dołączyli do Marcusa i jego towarzyszy, którzy opuścili już miasto.

     Wieczorem dotarli do zajazdu. W środku panowała kompletna cisza i półmrok.
     – Co tu tak pusto? – Veronika od razu zapytała wyraźnie znudzonego karczmarza siedzącego za barem.
     – Służba poszła do miasta – odparł, wzruszając ramionami. – Widocznie nikogo oprócz was nie wygnało na szlak. Wszyscy teraz pędzą do Averheim na targi koni i święto ciasta.
     – Właśnie. Powinni tędy przejeżdżać – zauważyła.
     – Ale święto już się zaczęło. Sześć pokoi?
     – Nie, trzy – odpowiedziała.
     – Ja chcę mieć swój – wtrącił krasnolud. – Tylko żeby był wygodny i ocieniony. Koniecznie – zwrócił się do barmana.
     – Kargunie, nie zostaniemy tutaj długo – odezwał się Hoefer. – Wcześnie wstaniemy, słońce nie zacznie ci dokuczać.
     – Ja poproszę jeszcze kąpiel i kolację – dodała Veronika.
     – Nie skończyłem – krasnolud nieco się uniósł. – Chociaż mi się nigdzie nie spieszy. Mogę zaczekać. I nalej mi piwa, bo jest straszna susza.
     – Dobrze. Więc cztery pokoje, kąpiel dla pani i kolacja dla wszystkich – podsumował karczmarz.

     Gdy dostali klucze, wszyscy, z wyjątkiem Karguna, udali się do pokoi.
     – Dlaczego to piwo jest ciepłe? – doszło ich z dołu jego pytanie.

     Gert otworzył okno i wyjął z torby kilka rzeczy.
     – Zobaczę, co z końmi – powiedział. – Jak nie ma służby, to chyba nikt nam ich nie oporządzi.
     – Jeśli i w stajni nikogo nie ma, to mnie zawołaj – poprosiła Veronika.
     – Po co? – Spojrzał na nią zdziwiony.
     – Zajmę się swoim – odparła.
     – Nie ma takiej potrzeby. Poradzę sobie – zapewnił ją. – Ty się wykąp w tym czasie… Chyba że masz na to jakąś szczególną ochotę?
     – Nie. Lubię na nim jeździć, ale żeby zaraz go sprzątać…
     – Czyścić – poprawił ją z uśmiechem, po czym wyszedł.
     
     – Kolacja już jest – powiedział Gert, stając w drzwiach pokoju, gdy Veronika właśnie miała wychodzić. – Chodźmy. – Podał jej ramię.
     – Powinniśmy odłożyć decyzję o ślubie – zaczęła niepewnie, gdy schodzili do głównej izby. – Tak chyba będzie lepiej.
     – Dobrze – zgodził się po chwili. – Porozmawiamy o tym, jak wrócimy do domu.
     – Tak, ewentualnie…
     – I tak się cieszę, że jeszcze tu jesteś. – Uśmiechnął się lekko.
     – Ja cały czas zmierzam w stronę Sylvanii.
     – Zgadza się, ale mogłabyś się urwać. Mogło być znacznie gorzej – stwierdził.
     – Tak, mogło być… – zamilkła na moment. – Nie chodzi mi o to konkretne zajście w Averheim, tylko o ogół. To, że skompromitowałeś się przed moimi znajomymi, nie ma większego znaczenia. Każdy kiedyś gdzieś się ośmieszył. To normalne. Jednak taki ewidentny brak zaufania, sprawdzanie… Prędzej bym pomyślała, że będziesz się bał przy mnie zasnąć, niż że zrobisz coś takiego. Prawie od razu powiedziałeś mi, czym się zajmujesz. To dziwne, że ufasz mi w naprawdę poważnych sprawach, a w tej kwestii nie.
     – Dla mnie ta kwestia też jest poważna – powiedział.
     – Źle się wyraziłam. Chodziło mi o to, że łatwiej jest zaufać w tej kwestii, niż w tych innych – wyjaśniła.
     – Nie wiem. Nie jesteś moim wrogiem, więc…
     – Przecież nie mogłeś wiedzieć, jakie mam zamiary – zauważyła.
     – Wtedy, owszem, podjąłem pewne ryzyko i zdawałem sobie z niego sprawę.
     – Ale ja nigdy nie dałam ci powodów do podejrzeń o zdradę. – Popatrzyła na niego.
     – Nie wiem. Spotykanie się z byłymi kochankami, nocne wyjścia beze mnie…
     – Przecież chciałam, żebyś ze mną poszedł – przerwała mu.
     – Za drugim razem?
     – Nie, ale chyba wiadomo, dlaczego wtedy nie chciałam twojego towarzystwa. To oczywiste, że nie miałam ochoty patrzeć na to, jak będą ci się śmiać w twarz – powiedziała. – Wybacz, nie masz argumentów.
     – Nie spieram się z tobą, więc nie potrzebuję argumentów.
     Zakończyli rozmowę, gdyż dotarli do głównej izby. Przy dwóch zsuniętych stołach zastawionych jedzeniem siedzieli ich towarzysze.

     Krasnolud był duszą towarzystwa i niemal bez przerwy zabawiał wszystkich swoimi opowieściami. Nikt, z wyjątkiem Filipa, nie żałował sobie alkoholu. Hoefer opuścił ich jako pierwszy, mniej więcej po godzinie. Narzeczeni bawili się znacznie dłużej.

     Była jeszcze noc, gdy Veronikę obudził ostry ból brzucha. Miała wrażenie, jakby ktoś dźgał ją nożem. Była mokra od potu i kręciło jej się w głowie. Przeklęła, podejrzewając, że przyjęła jakąś truciznę.
     Z wysiłkiem podniosła się z łóżka i wciągnęła ubranie. Potem usiadła przy śpiącym Gercie i szturchnęła go.
     – Obudź się – powiedziała.
     – Co się dzieje? – zapytał zdezorientowany.
     – Jak się czujesz?
     – Niedobrze mi. Co się dzieje? – powtórzył, po czym nagle złapał się za brzuch i jęknął. – Trucizna…
     – Wiem. – Wstała z trudem i powoli podeszła do drzwi.
     Uchyliła je i wyjrzała na korytarz. Filip spał na krześle.
     – Wstawaj, masz wartę. – Obudziła go.
     Mężczyzna zaczął podnosić się z wysiłkiem. Wtedy Veronika zyskała pewność, że to nie alkohol był przyczyną ich stanu.

     Czarodziejka, przytrzymując się ściany, dotarła pod drzwi Marcusa i zapukała w nie. Po chwili otworzył jej z mieczem w ręku. Był wyjątkowo blady.
     – Też jesteś chory? – zapytała.
     – Wymiotowałem.
     – Chyba ktoś nam podał truciznę – poinformowała go.
     Hoefer wychylił się i spojrzał na Filipa, który z grymasem bólu opierał się o ścianę i ciężko oddychał.
     – Obudź Ulrycha i Karguna – poprosiła. – Może chociaż któryś z nich dobrze się czuje.
     – Zachowajcie ciszę i przygotujmy się do wyjazdu – polecił Marcus.

     Kobieta nie wyobrażała sobie podróży w takim stanie, ale w zaistniałej sytuacji pomysł Hoefera wydał jej się rozsądny. Powoli wróciła do swojego pokoju.

     Gert leżał na łóżku i zwijał się z bólu.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2064 słów i 12295 znaków.

2 komentarze

 
  • AnonimS

    Widać żyje i atakuje.

    8 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS Dokładnie.

    8 sty 2018

  • AnonimS

    Ale zwrot akcji.. trucizna.... Ostro .¿ klasa  
       '

    8 sty 2018

  • Fanriel

    @AnonimS :)

    8 sty 2018