Strażnicy cienia II część 16

Czarodziejka cały czas uważnie obserwowała wzgórze. W końcu zyskała pewność, że postacie na nim pozostawały w bezruchu, a już chwilę po tym okazało się, że to liczna grupa ludzkich szkieletów stojących przy jakiejś jaskini. Okolica była rozkopana, co mogło sugerować, że zbliżali się do zapomnianego cmentarza.

     Veronika podjechała do Jose, który dość nagle się zatrzymał. Patrzył na ożywieńców z zaciętym wyrazem twarzy. Widok tylu powstałych z grobów był naprawdę koszmarny.
     Po chwili oboje zaczęli rozglądać się za nekromantą, który przywrócił umarłych do życia. Jeśli zamierzał nimi kierować, musiał być gdzieś niedaleko.
     – Czegoś pilnują. Pewnie wampira – powiedział Estalijczyk.
     – Pewnie tak – przyznała mu rację.
     – Oni chyba raczej nic tu nie zdziałają. – Skinął w stronę Gerta i Ediego, którzy  z przejęciem o czymś dyskutowali. – Sam się tym zajmę.
     – Pojadę z tobą – postanowiła, zdając sobie sprawę z zagrożenia.
     – Ty też się nie przydasz – stwierdził i wymownie zerknął w stronę mężczyzn.
     – Trudno… Nie będę cię narażać. I tak prędzej czy później by się wydało – powiedziała. – Poczekaj na mnie. Porozmawiam z Gertem. Niech tu zostaną.
     – Możemy to załatwić inaczej – zaczął Jose.
     – Słucham…
     – Pojadę sam i odciągnę ich. Narobię trochę dymu. Może nawet trochę więcej… – Uśmiechnął się lekko. – Wy zajrzycie do tej jamy, kiedy ruszą za mną.
     – Dobrze, ale czy na pewno sobie poradzisz?
     – Nawet nie będę zsiadał z konia, a oni raczej nie biegają.
     – Chyba nie, ale może strzelają. – Od razu zaczęła szukać u nich broni dystansowej.
     Na szczęście dysponowali jedynie kołkami i kawałkami desek pochodzącymi prawdopodobnie z trumien.
     – Zróbmy tak – zgodziła się na jego propozycję.
     – Wyciągnę ich w tamtą stronę. – Wskazał kierunek ręką. – Jak już się tu opustoszy, sprawdźcie, co jest w środku. Mam nadzieję, że znajdziecie to, czego szukamy… Pamiętaj, że tam może być wampir, a w ciemności będzie groźny.
     – Daj mi pochodnie – poprosiła i od razu podał jej dwie.
     Potem krzyknął coś po estalijsku, po czym spiął konia i ruszył przed siebie. Veronika natomiast zawróciła i podjechała do pozostałych towarzyszy.
     – Kiepsko to wygląda – stwierdził Gert.
     – Myślisz, że tym ich załatwimy? – zapytał Edgar, patrząc na pochodnie.
     – Nie. Jose odciągnie ich na bok, a wtedy my poszukamy wampira – wyjaśniła.
     – W takich chwilach zastanawiam się, gdzie są granice przyjaźni – powiedział Edi, nie odrywając wzroku od tego, co działo się na wzgórzu. – To nie jest normalne.
     Niespodziewanie usłyszeli huk. Czarodziejka odwróciła się, by sprawdzić co się stało. Kilka szkieletów płonęło, a mimo to nadal szły w stronę Estalijczyka. Parę leżało już nieruchomo na ziemi.
     Jose zsiadł z konia, podwinął rękawy koszuli i zaczął rzucać kolejne zaklęcia w stronę zbliżających się do niego nieumarłych. Użył nawet najsilniejszego, jakie znał, wywołując potężny pożar na obszarze o średnicy mniej więcej dziesięciu kroków. Opalone szkielety, którym udało się z tego wyjść, padały już po chwili.
     Czarodziej powoli się wycofywał, a one cały czas podążały za nim, schodząc już ze wzgórza. Wtedy Veronika dostrzegła kogoś stojącego u wejścia jamy. Nie był to wampir. Uniesionym mieczem wskazywał maga, który rzucił jeszcze parę pocisków, po czym dosiadł wierzchowca i bez pośpiechu zaczął się oddalać, coraz bardziej odciągając ożywieńców od wzniesienia.
     Nieoczekiwanie część szkieletów zawróciła.
     – Nie udało się – stwierdził Gert zaniepokojony tym widokiem. – Zaczekajmy.
     – Na co? – zapytała kobieta, ale nie interesowała ją odpowiedź. – Te też trzeba stąd zabrać. Zajmiesz się tym? – zwróciła się do narzeczonego, który niepewnie skinął głową. – Jeśli będziesz na koniu, nic ci nie zrobią. Tylko zachowuj bezpieczną odległość – poinstruowała go. – One poruszają się wolno.  
     – Jakoś sobie poradzę – powiedział i bez zapału ruszył, by wykonać swoje zadanie.
     – No ładnie… Wygląda na to, że pozbyliśmy się już konkurencji – mruknął Edi.
     – Wampir jest nasz – podjęła Veronika, z uwagą śledząc przebieg zdarzeń.
     – Nie to miałem na myśli. Możemy wracać na plantację.
     – Po co?
     – No wiesz, i żyli długo i szczęśliwie. – Zerknął na nią.
     – My? – zdziwiła się. – Raczej nie sądzę.
     – Przynajmniej długo.
     – Dzięki. Wolę krótko i szczęśliwie – odparła, obserwując wzgórze.
     – Nie wiem, czy będziesz szczęśliwa, gdy dorwie cię wampir…
     Gert strzelił do jednego z nieumarłych, po czym wyjął miecz i zaczął prowokować ich do walki. Pięciu ruszyło w jego stronę.
     – Ten u wejścia chyba będzie groźny – podzieliła się swoimi przypuszczeniami z Edgarem.
     – Jeśli go załatwię, to potem już pójdzie gładko?
     – Nie. Wampir posługuje się magią.
     – To nie jest ten wampir? – zapytał, naciągając kuszę.
     – Nie sądzę.
     – Spróbuję go zastrzelić – powiedział i gwałtownie ruszył. – Rób to co ja! – krzyknął, po czym skierował się w stronę licznej grupy szkieletów.  
     Po drodze oddał jeden strzał. Trafił w czaszkę ożywieńca z taką siłą, że bełt przebił ją na wylot, sięgając kolejnego nieumarłego.
     – Do mnie! Wszyscy do mnie! – wrzasnął ten pod jaskinią, unosząc wielki miecz. Jego głos był ochrypły i brzmiał nienaturalnie.
     Veronika i Edi bez problemu stratowali znaczną część szkieletów, które były na ich drodze, jednak pozostałe, korzystając z bliskości, próbowały ich atakować. Na szczęście żaden z nich nie zadał celnego ciosu.
     Postać z wejścia zdawała się być nie do końca materialna. Ruszyła do przodu i zatrzymała się po paru krokach, przyjmując bojową postawę. Prawdopodobnie kiedyś był to człowiek. Można było dostrzec u niego zarys męskiej sylwetki odzianej w futro. Wyglądał naprawdę groźnie. Szczególnie niepokojące były jego oczy o czerwonym odcieniu.
     Edgar zatrzymał się pięć metrów od niego i sięgnął po pistolet. Czarodziejka celowo została nieco z tyłu. Po cichu wypowiedziała zaklęcie, starając się zsynchronizować swój atak z atakiem towarzysza. Gdy ten wystrzelił, sztylety cienia pomknęły w stronę ożywieńca. Wtedy ludzka sylwetka zniknęła, a pozostały szkielet upadł, wypuszczając broń.
     Edgar natychmiast odrzucił pistolet, błyskawicznie sięgnął po miecz i zaczął się rozglądać, cofając się o kilka kroków.
     – Świetna robota – stwierdziła Veronika, podjeżdżając do niego.
     – Najgorsze przed nami...

     Jose siedział na koniu, obserwując to, co się działo. Nieumarli, którzy nie polegli, powoli zmierzali w stronę jamy. Prawdopodobnie był to jakiś stary grobowiec. Z bliska można było stwierdzić, że wejście stanowił kamienny, zdobiony portal.
     
     – Porozjeżdżasz ich jeszcze trochę? – kobieta poprosiła Gerta, gdy do nich dołączył.
     Wykorzystanie wierzchowców w tej walce okazało się niezwykle skuteczne.
     – Dobrze – zgodził się i zawrócił.
     – Teraz zostało najciekawsze – powiedział Edgar, zerkając w stronę ciemnego wejścia.
     Veronika zsiadła z konia i powoli ruszyła w tym kierunku. Mężczyzna podążył za nią, zabierając ze sobą pochodnię. Zatrzymała się przed grobowcem i zaczęła nasłuchiwać.
W środku było zupełnie cicho. Wychyliła się nieznacznie, by tam zajrzeć. Wewnątrz panował kompletny mrok. Czuć było jakiś nieprzyjemny zapach.
     Edi podpalił pochodnię, podał ją towarzyszce i pobiegł po swój pistolet. Szybko go przeładował i odbezpieczył. W lewą rękę wziął miecz.
     – Co? – zapytał, gdy zauważył, że czarodziejka z zainteresowaniem obserwowała jego poczynania. – Raz mogłabyś się zachować jak prawdziwa kobieta.
     – Uważasz, że czegoś mi brakuje?
     – Nie czas na rozwijanie tej myśli – powiedział, po czym powoli ruszył do środka.
     Szła za nim, wytężając wszystkie swoje zmysły. Przed nimi był niespełna dziesięciometrowy korytarz, potem nieznaczny uskok w dół. Tam stały dwa konie.
     Podkradli się do stopni. Dopiero wtedy zatrzymali się, by dokładnie się rozejrzeć. Pomieszczenie było dość przestronne. Pośrodku na podwyższeniu leżała duża, kamienna płyta. Na niej spoczywała Estela z rękoma złożonymi na brzuchu.
     – Tu chyba nic nie ma. Zabierajmy dziewczynę, konie i spadajmy – wyszeptał Edgar. – Ruszaj. Ja ubezpieczę tył. Te trupy zaraz tu będą… Poradzisz sobie z nią?
     – Chyba tak – odpowiedziała Veronika, wchodząc głębiej.
     Skoncentrowała się na magii, ale tym razem również nie wyczuła niczego niepokojącego. Po drodze obejrzała sklepienie, pamiętając o tym, że niektóre wampiry posiadają zdolność przemiany w nietoperze.
     Edi ukrył się za załamaniem ściany.
     – Pospiesz się – syknął. – Nie czas na zwiedzanie.
     Czarodziejka podeszła do kamiennego cokołu, by dokładniej mu się przyjrzeć. Dostrzegła stare, przegniłe stemple i żadnego miejsca, w którym mógłby ukryć się wampir. Potem pochyliła się nad Estelą, która zdawała się nie oddychać. Wyglądała jak martwa. Była blada i zimna, a jej usta były sine. Na szyi nie było widać śladów ugryzienia. Czarodziejka delikatnie szturchnęła ciało. Było wiotkie, co świadczyło o tym, że prawdopodobnie żyła.
     – Wsadź ją na konia i zabierajmy się stąd – półgłosem ponaglał ją Edgar.
     Kobieta zrobiła to nie bez trudu. Potem przywiązała konia z Estalijką do swojego rumaka.
     – Jesteś uratowany – powiedziała do niego, poklepując go czule, po czym skierowała się do wyjścia.
     – Szybciej! – z zewnątrz doszedł ich głos Gerta. – Szkielety się zbliżają!
     Gdy opuszczali grobowiec, stał u wejścia dzierżąc pistolet i miecz. Jose szykował się do walki rapierem, ponieważ powoli zbliżali się do nich kolejni nieumarli.

     Na szczęście udało im się zjechać ze wzgórza, zanim doszło do konfrontacji.
     – Wracamy do Nuln? – zapytał Gert.
     – Nie mamy jeszcze wampira – odparła czarodziejka.
     – Jak to? Nie było go tam? – zdziwił się.
     – Niestety nie.
     – I co teraz?
     – Najpierw musimy się oddalić na bezpieczną odległość, tak? – Spojrzała na Jose, który skinął głową.
     Veronika dopiero wtedy zauważyła, że kiepsko wyglądał. Był bardzo blady.
     – Muszę odpocząć – przyznał. – Co z nią? – Jego wzrok powędrował w stronę rodaczki.  
     – Blada, zimna, wygląda jak martwa, ale nie jest sztywna… – poinformowała go.
     Jose głośno przeklął.
     – Nie widziałam ugryzień, ale też nie oglądałam jej zbyt dokładnie – kontynuowała.
     – Może nie jest prawdą, że kąsają w szyję – zasugerował Edgar. – Mógł ją ugryźć gdzie indziej.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1819 słów i 11031 znaków.

3 komentarze

 
  • Margerita

    łapeczka w górę tak się wciągnęła że musiałam iść do tej części Vampir jest w pobliżu jestem tego pewna.

    8 lis 2017

  • Fanriel

    @Margerita Cieszę się. Dziękuję.  :kiss:

    8 lis 2017

  • anonimS

    Pisałaś że kolejne odcinki będą nawet codziennie , zaglądam a tu nic. Jakaś zmiana planów?czy redakcja Ciebie opóźnia. Oczywiście poczekam ale wolałbym wiedzieć kiedy się spodziewać ????. Pozdrawiam

    30 paź 2017

  • Fanriel

    @anonimS Opublikuję rozdział, jak tylko ten wyjdzie z poczekalni. Mam nadzieję, że wkrótce. Dziękuję i również pozdrawiam.

    30 paź 2017

  • anonimS

    Czytałem z zainteresowaniem. Dłuższy komentarz po kilku kolejnych odcinkach :devil:

    29 paź 2017

  • Fanriel

    @anonimS Dziękuję. :)

    29 paź 2017