Strażnicy cienia III część 19

– Mam ważniejsze rzeczy na głowie – odparł.
     – W takim układzie udam się do czarodzieja, którego adres dałeś mi w Kolegium.
     Mekel bez słowa usiadł obok Veroniki, złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. Gdy się o niego oparła, zaczął głaskać ją po głowie. Nie miała pojęcia, co to miało znaczyć.
     – Dlaczego ty jesteś taka smutna? – zapytał po chwili. – Dlaczego tak się nad sobą użalasz? Czy ja ci powiedziałem, żebyś to zostawiła? Nasze błędy, pomyłki i niepowodzenia nie powinny nas spychać z wyznaczonego kursu, a jedynie determinować do skuteczniejszych działań, zmiany perspektywy patrzenia, użycia innych środków. Nie z tej, to z innej strony i zawsze do celu… Jeśli ja ci mówię, że popełniłaś błąd, to ty odpowiadasz: „Naprawię ten błąd”, a nie: „Zostawię to, bo się do tego nie nadaję”. Ja cię nie będę prosił, żebyś pojechała do Sylvanii. Podjęłaś się tego zadania i albo je skończysz, albo nie.
     – Nie musisz mnie prosić. Jeśli oczekujesz ode mnie, bym tam pojechała, to po prostu każ mi to zrobić, a ja wykonam twoje polecenie.
     Mag wstał i bez słowa opuścił apartament.

     Po kilku minutach bezruchu Veronika poszła do sypialni, by się spakować. Swoją suknię ślubną zostawiła na podłodze. Wiedziała, że już więcej jej nie założy. Potem udała się do łaźni, gdzie wzięła długą, zimną kąpiel. Potrzebowała orzeźwienia.  
     Po śniadaniu zabrała swoje rzeczy i od zewnątrz zamknęła apartament. Klucz wsunęła pod drzwi.

     Miasto tętniło życiem, gdy konno zmierzała w stronę bramy. Obrała kierunek na Averheim. Przyspieszyła, chcąc dogonić Marcusa i jego ludzi. Jechali w tę samą stronę, a ona nie chciała narażać się na niebezpieczeństwa samotnej podróży.
     Dopiero około trzeciej dojrzała przed sobą czterech jeźdźców. Po kolejnych dwóch godzinach zatrzymali się na postój.

     Helmut stał z przodu z założonymi na piersiach rękami i obserwował ją, gdy się zbliżała. Ulrych i Filip rozmawiali o czymś, siedząc na trawie. Hoefer jak zwykle trzymał się z na uboczu. Na drzewie nieopodal siedział kruk.
     – Nie przeszkadzam? – zapytała Veronika, nie zwracając się do nikogo konkretnego.
     – Nie, zapraszamy – odpowiedział jej Helmut.
     – Marcus mówił, że z nami nie jedziesz – powiedział Filip, podnosząc się.
     – Też zmierzam do Averheim – wyjaśniła.
     – Jak to „też zmierzam do Averheim”? To znaczy, że naprawdę z nami nie jedziesz?
     – Na razie jadę – odparła.
     – A dalej? – dopytywał.
     – Talabheim.
     Zdziwiony mężczyzna spojrzał na Marcusa, który z obojętnością przysłuchiwał się rozmowie.
     – A gdzie jest Gert? – kontynuował.
     – Nie wiem – odparła i podprowadziła swojego rumaka do wody.

     Filip uważnie jej się przyglądał, co chwilę zerkając to na Ulrycha, to na Marcusa.
     – Co jest? – zapytała go, gdy to zauważyła.
     – Nic… – Uśmiechnął się. – Słyszałem, że nie doszło do ślubu. Czy to znaczy, że jesteś wolna?
     – Wszystko na to wskazuje – odparła.
     – Mnie niczego nie brakuje – powiedział.
     – Widzę, ale nie jestem zainteresowana.
     – Daj spokój – upomniał go Hoefer.
     
     – Dlaczego nie jedziesz z nami? – Filip po raz kolejny zagadnął Veronikę. – Przydałby nam się czarodziej.
     – Nie mogłabym wam pomóc. Moja magia nie działa na wampiry. Są na nią odporne – wyjaśniła.
     – Ale mogłabyś rzucić na nie urok, uczynić je bezbronnymi – ciągnął.
     – Tego nie potrafię.
     – A mnie się zdaje, że jesteś w tym mistrzynią.
     Uśmiechnęła się i pokręciła głową.
     Po chwili wyjęła zwój z zaklęciem i zaczęła się uczyć.
     
     – Słyszałem, że można wynająć czarodzieja – przerwał jej Hoefer. – Gdybyśmy się zrzucili, może byłoby nas stać.
     – Naprawdę nie o to chodzi. – Podniosła na niego wzrok. – Ja przecież byłam gotowa wam zapłacić za to, żebyście pojechali tam ze mną.
     – Czasem role muszą się odwrócić.
     – Przemyślałam to i wydaje mi się, że teraz postępuję słusznie. Ja naprawdę nie chcę źle. Jestem świadoma wagi sprawy – tłumaczyła. – Nie będę się zaklinać, przeanalizuję wszystko na spokojnie. Do Averheim są jeszcze trzy dni. Na razie jedziemy w tym samym kierunku. Nie chcę popełnić błędu. Nie chodzi o pieniądze ani o strach. Widzisz, jestem młoda, niedawno opuściłam Kolegium…
     – Filip też jest młody – wtrącił.
     – Filip jest co najmniej dziesięć lat starszy ode mnie.
     Marcus spojrzał w stronę mężczyzny i wzruszył ramionami.
     – Wszyscy jesteście jeszcze młodzi – powiedział. – Czego on od niej chce? Bo to o nią chodzi, prawda?
     – Tak. Nie przez przypadek ją porwał.
     – Może po prostu mu się spodobała… – zamilkł na chwilę. – Może to bez sensu, że tam jedziemy. Nierozsądnie byłoby się zabijać o jedną dziewczynę. Może ten wampir nie stanowi już zagrożenia. Wampir to wampir, ale…
     – Z całą pewnością stanowi – przerwała mu. – Przecież wiesz, co zrobił w Nuln.
     – Tak – potwierdził – ale ma już to, czego chciał.
     – Może wrócić choćby po to, by się na nas zemścić. Nie wiadomo, kto jeszcze by przez to ucierpiał. To szaleniec, a nie przeciętny wampir, który siedzi sobie w Sylvanii.
     – Ale łatwiej będzie go zgładzić tutaj niż tam – stwierdził Hoefer.
     – A przy okazji zginie wielu ludzi – powiedziała, po czym wróciła do nauki.

     Gdy ruszyli w dalszą drogę, do Veroniki, która trzymała się z tyłu, podjechał Filip.
     – Co ktoś taki jak ja powinien zrobić, by zdobyć taką kobietę jak ty? – zapytał.
     – Nie szukam faceta – odparła, zerkając na niego.
     – Teoretycznie...
     – To nic osobistego. Po prostu… – zamilkła, szukając właściwych słów. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Nie chciała go urazić.
     – Nie jestem w twoim typie?
     – Gert jest w moim typie. Tylko nim jestem zainteresowana – przyznała.
     – To kiepsko – skwitował. – A gdzie on jest?
     – Nie mam pojęcia. – Lekko wzruszyła ramionami, patrząc przed siebie.
     – Więc co tu robisz? – zapytał. – Nie jedziesz z nami, nie szukasz swojego chłopa…
     – Mam coś do załatwienia… To teraz ważniejsze niż jakikolwiek chłop.
     – I ważniejsze od Sylvanii?
     – Nie. – Pokręciła głową. – To właśnie dotyczy Sylvanii. Nie ignoruję tej sprawy, tylko chcę to zrobić inaczej – wyjaśniła.
     – Marcus o tym wie?
     – Wie – potwierdziła.
     – To dlaczego twierdzi, że nas zostawiłaś? – dopytywał Filip.
     – Bo uważa, że popełniam błąd.
     – Marcus zazwyczaj wie, co mówi. I nie mówi, jeśli nie wie. Woli się zatrzymać i nic nie robić, niż robić coś bez pewności, że robi dobrze. I zazwyczaj robi dobrze… Nie wiem, czego was uczyli w tym Kolegium, ale Marcusa warto słuchać.
     – Tego nas nie uczyli – przyznała z uśmiechem.
     – Na pewno. Przecież nie znają Marcusa. Chociaż może właśnie po to cię wypuścili, żebyś mogła się tego nauczyć – zażartował i puścił do niej oko. – Z krasnoludem miał rację, z wami chyba też. Od razu wiedział, że to wy, mimo że przyjechaliśmy za późno.
     – My czy ja? – zapytała.
     – A co za różnica? Myślę, że chodziło o ciebie. Nie wiem, jak Gert miałby nam pomóc. Co najwyżej mógłby nam ukwiecić drogę… Ma gest. Co się stało?
     – Nic takiego. Coś mnie zatrzymało, spóźniłam się na ślub, potem się pokłóciliśmy i tyle. Jak zwykle głupio wyszło, a potem jak zwykle wyjechałam – powiedziała.
     – Jak tam jest? W Kolegium – zmienił temat.
     – Nie słyszałeś? – Popatrzyła na niego.
     – Nigdy nie gadałem z czarodziejem.
     – Mnóstwo przestępców… – zaczęła. – Trzeba oglądać się za siebie, spać z otwartymi oczami…
     – O czym ty mówisz? – zapytał zdumiony jej odpowiedzią. – Przestępcy?
     – Pewnie. Naprawdę nie słyszałeś kogo przyjmują do mojego Kolegium?
     – Ja myślałem, że dopiero tam was tego uczą. Też byłaś przestępcą?
     Roześmiała się i potwierdziła.
     – A co robiłaś? – dopytywał.
     – Różne straszne rzeczy.
     – Powiedz – poprosił. – Przecież nie jesteś seryjnym mordercą… Jesteś?
     – Nie – zaprzeczyła rozbawiona. – Tam jest normalnie, jak w szkole. Uczą cię, wymagają od ciebie…
     – Bez przerwy nauka? Od świtu do zmierzchu? Pytam z ciekawości. Nie chodzi mi o tajemnice, jakie wam tam zdradzają, tylko tak, czy da się to znieść.
     – Da się, ale jest ciężko – przyznała.
     – Biją?
     – Pewnie, że tak – odparła z uśmiechem. – Koledzy przestępcy.
     – Ja pytam o kary nauczycieli – wyjaśnił. – Słyszałem, że niektórzy przesadzają. Bili cię?
     – A coś ty taki ciekawski?
     – Po prostu chciałbym wiedzieć. Ja to bym cię zabrał do swojego gabinetu, kazał ściągnąć portki i nie byłoby zmiłuj. – Zerknął na nią. – Żartuję, nie zrobiłbym ci krzywdy. Tak tylko gadam. Chciałem ci poprawić humor. Mam się zamknąć?
     – Tak – potwierdziła niemal natychmiast.
     – To znaczy, że mi się nie udało? – zapytał. – Gertowi pewnie by się udało. Ten to ma gadane. Zapytaj Marcusa, może ci powie, czy wróci.
     – Nie chcę wiedzieć.
     – Dlaczego? – zdziwił się.
     – A jakby powiedział, że nie?
     – Tak to on nigdy nie mówi – zapewnił ją Filip, po czym oboje się roześmiali. – Jadę trochę pomęczyć Ulrycha. Pewnie już tęskni. Jakbyś chciała pogadać… – zaoferował się.
     – Jasne, będę pamiętać.

     Veronika poczuła się lepiej, gdy została sama. Starała się oddalać od siebie stale powracające myśli o Gercie, gdyż one doprowadzały ją do rozpaczy. Ta sprawa była dla niej za świeża i zbyt bolesna.
     Wróciła do rozmowy z mistrzem. Martwiła się tym, co z niej wyniknęło. Zawsze taka była. Zawsze była pewna siebie i realizowała swoje cele. Miała uczucia i targały nią emocje, ale co z tego, jeśli nie miało to negatywnego wpływu na jej pracę? Mekel przecież doskonale o tym wiedział. Zabrał ją do Kolegium dopiero po roku, gdy już dobrze ją poznał. Teraz zachowywał się, jakby oczekiwał, że ona stanie się kimś zupełnie innym. Nie rozumiała tego. Nie widziała powodu, dlaczego nie miałaby mieć udanego życia osobistego. Ślub z Gertem nie byłby niczym złym. Przecież nie zamierzała odwracać się od Kolegium...

     Wieczorem dotarli do zajazdu. W środku było dość głośno i tłoczno. Gośćmi byli głównie kupcy i ich ochrona.
     Czarodziejka wynajęła pokój i poprosiła, by przyniesiono jej tam kolację. Nie miała ochoty na towarzystwo. Zresztą była tak zmęczona, że zaraz po posiłku położyła się do łóżka.  


     Kilka kroków dzieliło Veronikę od mężczyzny odzianego w ciemne szaty. Chociaż kaptur zasłaniał jego twarz, wiedziała, że wbijał w nią wzrok.
     – Zostałaś wybrana. Nie możesz zawrócić ze swojej ścieżki. Nie możesz opuścić Marcusa – powiedział niskim, nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Dokończ to, co zaczęłaś, a nie minie cię nagroda.  
     Gdy wskazał ją kościstym palcem, przeszedł ją dreszcz. Niemal w tym samym momencie zza pleców mężczyzny wyleciał kruk. Ptak, jakby gotowy do ataku, skierował się wprost na nią.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1917 słów i 11328 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Jak Verka mogła Gerta porzucić i to przed ołtarzem

    28 paź 2021

  • AnonimS

    Te rozterki Veroniki są usprawiedliwione. Wampir jest groźnym przeciwnikiem. Trudno się dziwić że zaczęła myśleć. Tylko szkoda że tak późno.

    25 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Cały czas myślała i robiła to, do czego zobowiązuje ją przynależność do Kolegium. Chociaż można zrozumieć aktualne decyzje Veroniki, raczej nie można jej za nie pochwalić.

    25 gru 2017

  • AnonimS

    @Fanriel bardzo się cieszę że wreszcie uchyliłaś rąbka tajemnicy jak Ty widzisz tą postać. Czyli warto było mi komentować wbijając małe niezbyt bolesne ale dokuczliwe szpileczek. Tak jak dla autora ważne są oceny i komentarze tak dla mnie jako komentatora jest ważne jak Ty odbierasz swoich bohaterów. To ułatwia zrozumienie czemu właśnie akurat tak przedstawiasz daną postać. Zauważ że ja nie krytykowałem Veroniki za to co i jak robi, jeno za niezdecydowanie matrymonialne  :P . I co się okazuje ? To niezdecydowanie przenosi teraz na sprawy zawodowe ????.  Dlatego to jest ciekawe bo nieprzewidywalne jak dalej postąpi. Pozdrawiam

    26 gru 2017