Strażnicy cienia II część 12

– Zależy nam na tym, by znaleźć tego wampira. Właśnie dlatego tędy jedziemy – oświadczyła Veronika. – Jeśli nie chcesz go szukać, zostań w wieży albo gdzieś…
     – Wracając do tematu – przerwał jej Edgar. – Gdyby ktoś pytał mnie o zdanie, to ja też nie chcę tego ślubu.
     – Znowu go lubię – czarodziejka powiedziała do Gerta, który otworzył usta ze zdumienia.
     – Zrobimy, jak będziesz chciała – odezwał się po chwili milczenia. – Najbardziej zależy mi na tym, żebyśmy zostali małżeństwem. Nieważne jak.
     – A mnie, by nie żyć tak zwyczajnie.
     – To już zauważyłem – przyznał. – Chciałem sprawić ci przyjemność. Wiesz, otoczyć cię dobrobytem, dać słodycz, uśmiechy, radość, prezenty…
     – I znowu czuję się winna – przerwała mu wymienianie tego wszystkiego. – Ja to doceniam i rozumiem…
     – Nie musisz czuć się winna. Nie robiłem tego dla siebie, tylko dla ciebie – wyjaśnił.
     – Ja chyba nie tego potrzebuję. Nie zależy mi na pieniądzach, na wygodnym życiu, ani na niczym takim, o co pewnie podejrzewa mnie Edi… Mógłbyś być bankrutem w łachmanach i też byłoby dobrze… Tak to teraz widzę. Może dlatego, że nie chodzę głodna i zawsze mam gdzie mieszkać. Pewnie w innych warunkach moje stanowisko by się zmieniło… Przestraszyłam się, że chcesz mnie w tym zamknąć i zatrzymać – szczerze wszystko z siebie wyrzuciła.
     – Kocham cię taką, jaka jesteś – wyznał. – Zaraz po powrocie każę porąbać wiatę i oddać ją mieszkańcom wioski na rozpałkę. Będą mieli drewno.
     – Włożyłeś w to serce…
     – Tym cieplej będzie im w zimę – powiedział z uśmiechem.
     – Kupię od ciebie tę wiatę – zaproponował Edgar, o którym zupełnie zapomnieli.
     – Jeśli jedynie ślub byłby lukrowy, a potem wszystko wróciłoby do normy, to ja jestem w stanie tę słodycz przełknąć… – oświadczyła Veronika, patrząc przed siebie.
     – Nie chcę, żebyś się zmuszała do przełykania czegoś, na co nie masz ochoty.
     – Przełknę to z przyjemnością, mając świadomość goryczy, która potem nastąpi.
     – Chcesz goryczy? – zapytał zaczepnie Gert.
     – Tak… – potwierdziła. – Ale nie bierz tego zbyt dosłownie – dodała, zerkając na niego. – To tylko przenośnia. Przecież wcześniej było świetnie, a na pewno nie słodko.
     – Nie powinnaś się obawiać – wtrącił Edi. – Najlepsze chwile wspólnego życia kończą się w dniu ślubu. Potem jest już tylko gorzej.
     – A co znaczy „najlepsze”? – zapytała go.
     – Wyrażanie uczuć, przynoszenie kwiatów, adorowanie, zdobywanie… Wiesz, jak to jest? Widzisz w sklepie sukienkę, która cholernie ci się podoba. Chcesz ją mieć. Kupujesz, wkładasz dwa razy, a potem wisi w szafie i niszczeje, bo ty już zobaczyłaś następną – rozwinął swoją myśl.
     – Nie, nie wiem, jak to jest – odparła Veronika. – Sądzę, że się mylisz.
     – A co ty możesz o tym wiedzieć? Masz jakieś doświadczenie w tej kwestii? – uniósł się Edi.
     – Właśnie zdobywam. Czy ty może miałeś żonę? – Przyglądała mu się uważnie.
     – Nie mówimy o mnie – mruknął.
     – Skoro wygłaszasz takie sądy, znaczy, że miałeś. Tak? – Nie odpuszczała.
     – Powiedzmy, że dużo o tym rozmyślałem i poczyniłem szereg obserwacji.
     – Samo rozmyślanie chyba nie wystarczy.
     – Dobrze. Powiedz mi, ile znasz szczęśliwych małżeństw? – zaczął od innej strony.
     – Ja się w ogóle nie zajmuję takimi kwestiami – odparła.
     – A widzisz, ja się zajmuję.
     – Dlaczego? – Bawiła ją ta wymiana zdań i powaga, z jaką podchodził do sprawy jej rozmówca.
     – To jeden z pierwszych tematów w karczmie – wyjaśnił. – I zaufaj mi, nikt tam nie chwali swojej żony.
     – Więc to chyba nie ma sensu – zwróciła się do Gerta, który uważnie przysłuchiwał się temu.
     – Może ma, może nie ma. Jeżeli chcemy wziąć ślub, dlaczego mielibyśmy z tego rezygnować? – Nie widział ku temu powodów.
     – Słyszałeś. Dziś jest dobrze, ale po ślubie to się skończy – powtórzyła za Edgarem.
     – Myślę, że to ma jakiś związek ze zdobywaniem. Jak już masz to, czego pragniesz, chcesz czegoś innego, by móc znowu zdobywać – tłumaczył im Edi.
     – Coś mi tu nie pasuje. Ja już dawno go zdobyłam, a nadal chcę – stwierdziła Veronika. – I nie chodziło mi o małżeństwo… Wręcz przeciwnie.
     – Zatem moja teoria tyczy się tylko mężczyzn.
     – A czy przypadkiem nie chodzi o to, aby pójść z kobietą do łóżka, a nie przed ołtarz? – zapytała.
     – Coś w tym jest. – Edi musiał przyznać jej trochę racji. – Ale w takim wypadku dlaczego małżeństwa są zawierane?
     – Bo większość kobiet nie chce słyszeć o tym przed ślubem?
     – Tu znowu się z tobą nie zgodzę. Większość nie ma żadnych oporów w tych kwestiach.
     – Może akurat tymi mężczyźni nie są zainteresowani? Zabiegają o te niedostępne, żenią się z nimi i osiągają swoje cele. Potem faktycznie mogą szukać czegoś innego. Tu mogłabym się przychylić do słuszności twojej teorii.
     – Róbcie, co chcecie – zakończył Edi, wywołując uśmiechy na twarzach Gerta i Veroniki.
     Po zakończeniu tej rozmowy podróżowali w ciszy. W końcu dotarli na otwarty teren. Las ciągnął się dalej po ich lewej stronie. Pagórki i wzgórza przed nimi porastały bujne trawy.

     Jose stanął w cieniu drzew i rozglądał się po okolicy. Dopiero po chwili wyjechał kilkanaście kroków naprzód, by mieć szersze pole widzenia. Wtedy towarzysze dołączyli do niego.
     Nie dostrzegali żadnego ruchu, a jedynymi dźwiękami, jakie ich dochodziły, były szum lasu i parskanie ich koni.
     – Gdyby był mądry, schowałby się w lesie – powiedziała czarodziejka, pochylając się w stronę Jose.
     – Tego się właśnie obawiam – przyznał, przeczesując okolicę wzrokiem.
     – Będziemy mieli cały dzień, by go znaleźć – zauważyła.
     – Jeśli do tego czasu nie zrobi jej krzywdy… To znaczy, będziemy go szukać tak czy inaczej, ale… Wiesz… – mówił bez składu, wyraźnie przejęty sytuacją.
     – A czego on od niej chce? – zapytała.
     – Któż to może wiedzieć?
     – Ona na pewno. – Veronika była o tym przekonana.
     – Mnie nie powiedziała. Porwali jej narzeczonego i ściągnęli tutaj…
     Kobieta pokręciła głową na te słowa.
     – Chyba nic z tych ślubów w najbliższym czasie nie będzie – wtrącił Edi, rozglądając się. – Wy nie możecie dojść do porozumienia, jej porwali faceta… Proponuję, żebyśmy wrócili do domu. Wampir to wampir i nie ma co z nim zaczynać.
     – Ja nie zamierzam bez niej wracać –  oświadczył stanowczym tonem Jose.
     – A wampir? – upomniała go towarzyszka. – Czy na pewno to ona jest tu najważniejsza?
     – Oczywiście, że nie. Najważniejsze, żebyśmy cali wrócili do domu. – Stanowisko Edgara było jednoznaczne.
     

     Do świtu pozostały mniej więcej dwie godziny. Czarodziejka skupiała się na wiatrach magii, ale nie wyczuwała żadnych zawirowań w eterze.
     – Po prostu musimy ich znaleźć – Jose przerwał ciszę.
     – Mów za siebie. Ja zamierzam tu odpocząć. Konie zresztą też powinny bez względu na to, dokąd się potem udajecie – stwierdził Edi.
     – Musimy coś wymyślić. Nie możemy tak jeździć w tę i z powrotem – zasugerowała Veronika, zupełnie ignorując przyjaciela Gerta.
     – Może powinniśmy się rozdzielić? – zaproponował Estalijczyk.
     – To kiepski pomysł. – Gert po raz pierwszy zabrał głos w tej dyskusji. – W jednej kwestii Edi ma rację, wampir to wampir.
     – Jest cholernie silny. – Kobieta przypomniała sobie jego cios.
     Twarz nadal ją bolała.
     – Skoczył z wieży i nic mu się nie stało. Nie wiem, czy w ogóle mamy z nim szanse. – Gert miał co do tego poważne wątpliwości.
     – Mamy, ale nie powinniśmy się rozdzielać – stwierdziła.
     – O ile się orientuję, on już jest martwy, więc nie wiem, co wy możecie mu zrobić… – burknął Edgar.
     – Dobić go – powiedziała Veronika, posyłając rozmówcy promienny uśmiech.
     – A ma ktoś chociaż kołek? – drążył niezadowolony.
     – Nie będzie konieczny – zapewniła go.
     – Bo ty oczywiście jesteś specjalistką w uśmiercaniu wampirów? Setki już zabiłaś – ironizował.
     – Powiem ci, że to pierwszy, którego spotkałam, ale znam trochę teorii i wiem, że wystarczy wyciągnąć go na słońce, by się spalił.
     – Teoria? Super. Ktoś jeszcze słyszał jakieś plotki? Ja słyszałem o kołku. A, i czosnek je podobno odstrasza, ale w tej sytuacji chyba by nam się nie przydał. W końcu my nie chcemy go przestraszyć.
     Veronika wymownie popatrzyła na Gerta.
     – Ja w zasadzie, to… – zaczął.
     – O nic nie pytam – powiedziała do niego.
     – Aha.
     – I tak to właśnie wygląda… prędzej czy później – skwitował Edgar, zwracając się do przyjaciela.
     – Przestań, nie zastraszysz mnie. Podjąłem decyzję, co do ślubu – oświadczył Gert.
     – Wampira można uśmiercić na wiele sposobów. Po prostu są niezwykle wytrzymałe i potrafią się regenerować. Większość z tego, co powszechnie się mówi, to bzdury – wyłożył czarodziej.
     – Tracimy czas. Musimy zdecydować, co robimy dalej – powiedziała Veronika. – Jeśli mamy postój, zejdźmy na chwilę z tych koni, dajmy im zjeść i odpocząć.  

     – Wyczuwasz coś? – zapytała Jose, który właśnie ciężko usiadł na trawie.
     Wyglądał na obrażonego.
     – Nic. – Pokręcił głową.
     – Nie martwcie się. Na pewno go znajdziemy – odezwał się Gert.
     – Nie martwcie się? Na pewno go znajdziemy? – powtórzył zdumiony Edgar. – A ty co? Łowca wampirów? Łowcy wampirów tak nie mówią. W zasadzie oni chyba w ogóle nic nie mówią. Patrzą tylko swoimi dzikimi oczkami, nieznoszącymi światła…
     – Edi, czy jest na tym świecie coś, co ci się podoba albo chociaż odpowiada? – Veronika przerwała jego wywód.
     – Mój dom – odparł. – Spotkałem też w życiu kilka kobiet, które mi się podobały, przynajmniej powierzchownie.
     – Ale tak w ogóle nie były do zaakceptowania, co? – ciągnęła. – Nawet twój przyjaciel, jak widać, nie jest taki, jak powinien.
     – Wszystko jest w porządku, dopóki sprawy nie zaczną się komplikować przez małżeństwo, wspólne mieszkanie, podział majątku i tym podobne sprawy. Mam prawo wyrazić swoją opinię.
     – Raz, dwa, może nawet trzy, ale to już chyba przesada – stwierdziła.
     – A ile wy możecie rozmawiać o przygotowaniach do ślubu, co? Chyba pół drogi przegadaliście na ten temat. Jak ta ceremonia ma wyglądać, a jak nie ma wyglądać. Jasne, najlepiej stawiać warunki. Wyjdę za ciebie, ale tylko pod warunkiem, że… ślubu nie będzie. To jest…
     – Co? Mówisz bez sensu, Edi – przerwała mu. – Dajmy temu spokój. Teraz jest dużo ważniejszych spraw od ślubu.
     – Tak? A niby jakich?
     – Wampir.
     – Pewnie. – Parsknął. – Teraz wampiry są najważniejsze.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1856 słów i 11084 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Margerita

    łapeczka w górę i to mi się u Gerta podoba, że zbyt długo się nie narzuca z tym ślubem jeśli Veronika mówi z czymś nie to nie

    27 paź 2017

  • Użytkownik Fanriel

    @Margerita Dziękuję.

    27 paź 2017