Strażnicy cienia II część 42

– Piękna noc. Spójrz na gwiazdy – Gert przerwał ciszę, gdy byli już w drodze.
     – Jeśli coś bierzesz, to podziel się ze mną – poprosiła go narzeczona, po czym oboje się roześmiali.
     – Nie dostrzegasz tego? – zapytał.
     – Nie…
     – Pomyśl, jakimi jesteśmy szczęściarzami. Większość ludzi zamyka się w ciasnych pomieszczeniach, trzęsąc się ze strachu. My mamy dla siebie cały świat. Dachem jest nam rozgwieżdżone niebo, a ściany znikają w ciemnościach… – opowiadał, podziwiając otoczenie.
     Veronika uważnie mu się przyglądała.
     – Natychmiast daj mi to, co brałeś – zażądała, udając powagę.
     – To jest wolność… – Uśmiechnął się i spojrzał na nią. – Zapewniam cię, że jemy to samo.
     – A co piłeś?
     – Jak chcesz się napić, idź do Gottriego – poradził narzeczonej.
     – Dzięki, nie będę mu zabierać.
     – I tak pewnie wkrótce mu się skończy – stwierdził. – Powinniśmy odwiedzić jakiś zajazd, bo trochę obawiam się tego, co może się z nim dziać.
     – Tak, to dobry pomysł – poparła go.
     – Gdy będzie zdesperowany, może zacząć pić cokolwiek.
     – Albo zrobi się nerwowy – dodała.
     – Albo nagle wpadnie na pomysł, że powinniśmy zatrzymać się na dłużej, żeby spróbować przerobić jakoś trawę na alkohol, bo to miałoby na przykład uratować nam życie – żartował Gert.
     – Jak tylko nadarzy się okazja, trzeba zrobić dla niego zaopatrzenie.
     – Jesteśmy nienormalni – skwitował, kręcąc głową z rozbawieniem. – Będziemy utrzymywać w nałogu ochroniarza.
     Znów oboje się roześmiali.
     – Przynajmniej właściwie się zachowuje i trzyma na nogach – zaznaczyła.
     – Rozmawiał z toporem – przypomniał.

     Podczas jednego z krótkich postojów Veronika podeszła do Esteli i Jose. Poprosiła Estalijkę, by ta trzymała się blisko niej, gdyby doszło do walki z wampirami. To miało zminimalizować ryzyko, że dostanie się w ręce wroga.
     – On chce mnie – stwierdziła dziewczyna. – Jose powiedział, że nie zależy mu na mojej śmierci, ale pewnie pragnie śmierci pozostałych. Gdybyśmy stały z boku, być może musiałby się odsłonić.
     – Nie możesz być przynętą – zaprotestował mag.
     – Mogłybyśmy wtedy się nim zająć, a w razie czego moja śmierć nie jest przecież najgorszą z opcji – kontynuowała, ignorując go.
     – Nie jest – przyznała Veronika.
     – Wykluczone – oponował mężczyzna.
     – Nie wiem, czy to by coś dało. Mógłby najpierw załatwić najemników, a dopiero potem podejść do nas – stwierdziła czarodziejka.
     – A gdybyśmy upozorowały odwrót?
     – Jestem za tym, by reagować na to, co się zdarzy. W tej sytuacji najrozsądniej będzie postanowić, że trzymamy się razem. Jeśli będę w stanie zbliżyć się do niego, zostaniesz z Gertem – zdecydowała Veronika, nie zwracając uwagi na oznaki niezadowolenia Jose.
     – Ty tu rządzisz – powiedziała Estalijka.
     – Liczę na to, że uda nam się uniknąć walki z nimi wszystkimi i będziemy mogli skupić się na von Carsteinie… Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
     – Jak to? – zapytała dziewczyna.
     – Czekamy na wsparcie – wyjaśniła czarodziejka. – Teraz gramy na zwłokę. Potrzebujemy czasu. Im dłużej będziemy skutecznie ich unikać, tym większe szanse, że nie będziemy musieli się z nimi wszystkimi konfrontować… Dla nas najważniejsze jest, by nie pozwolić uciec von Carsteinowi. Jeśli mu się uda, możemy spodziewać się powtórki.
     – Dlatego powinniśmy przejąć inicjatywę – stwierdziła Estela.  
     Naturalnie Jose znów zaczął protestować i wtedy Veronika zostawiła ich dyskutujących.

     Po kolejnych godzinach męczącej podróży czarodziejka odniosła wrażenie, że ktoś się do nich zbliża.
     – Chyba ktoś za nami jedzie – poinformowała narzeczonego, odwracając się.
     – Ilu? – zapytał rzeczowo.
     – Nie wiem. – Starała się dojrzeć cokolwiek w ciemności.
     – Daleko?
     – Nie wiem. Po prostu coś mi mignęło z tyłu, gdy się rozglądałam – wyjaśniła.
     Gert omiótł okolicę wzrokiem.
     – Wszyscy z drogi – rozkazał najemnikom. – Dwadzieścia kroków w prawo.
     Sam zatrzymał się i zeskoczył z konia. Lejce oddał jednemu z ludzi.
     – Trzeba się temu przyjrzeć – powiedział do narzeczonej, po czym przeszedł na drugą stronę traktu.
     – Zajmiesz się Estelą? – Veronika zwróciła się do Jose. – Zostanę z Gertem. Chyba nie ma ich wielu. Powinniśmy sobie poradzić.
     – Dobrze – zgodził się mag. – W razie czego będę blisko.
     Kobieta również oddała swojego rumaka pod opiekę jednemu z ochroniarzy, po czym pospiesznie dołączyła do narzeczonego.
     – Sprytnie to wymyśliłem – pochwalił się i pocałował ją. – Nikogo tam nie widziałaś, prawda? – zapytał.
     – Widziałam. – Popatrzyła na niego zdumiona.
     – Proszę cię, powiedz, że to nieprawda.
     – Naprawdę widziałam.
     Oboje ukryli się w wysokiej trawie. Gert wziął do ręki pistolet.

     Po chwili na drodze pojawił się jeździec. Wyglądało na to, że bardzo się spieszył.
     – To Alex – powiedziała Veronika.
     – Jest ciemno. Zawsze można się pomylić – wyszeptał Gert.
     – Daj spokój. Przyda nam się – stwierdziła, wstając.
     Mężczyzna na drodze gwałtownie się zatrzymał, sięgnął po pistolet i błyskawicznie go odbezpieczył.
     – Nawet nie próbuj! – krzyknęła czarodziejka.
     Jej narzeczony przygotował się do strzału.
     – Co tu robisz? – zapytał ją najemnik.
     – A ty? Chyba pojechałeś w innym kierunku.
     – Jestem wolny, mogę jeździć, gdzie chcę. – Zabezpieczył i schował broń.
     – Wybacz, że cię zatrzymałam. Szerokiej drogi – rzuciła, nie uzyskawszy satysfakcjonującej odpowiedzi.
     – Nic nie szkodzi… Ale chyba nie czekałaś na mnie? Popsułem wam zasadzkę? – próbował się czegoś dowiedzieć.
     – Nie – zaprzeczyła. – Skoro nie jechałeś do nas, nie będziemy cię zatrzymywać.
     – Tego nie powiedziałem – odparł.
     – Tu tego nie ma – stwierdził Gert, rozglądając się po ziemi.
     Kobieta popatrzyła na niego zdumiona.
     – Zgubiliście coś? – zainteresował się najemnik.
     – On zgubił. – Skinęła w stronę narzeczonego.
     – Naliczyłem pięćdziesiąt – zaczął Alex. – Poruszają się szybko. Część z nich ma konie. Reszta przemieszcza się pieszo, luźno, bez konkretnego szyku. Używają rogu jako sygnalizatora.
     – Ilu mają zwiadowców? – zapytała.
     – Około dwudziestu. Jadą rozproszeni i przeczesują teren.
     – W jakiej odległości od pozostałych?
     – To jest niespójny oddział… – Trudno było mu odpowiedzieć jednoznacznie.
     – Mniej więcej – nalegała.
     – Kilkaset kroków. Momentami się spotykają.
     – Przemieniają następnych?
     – Tego nie wiem… Nie wiem, czy taki młody wampir byłby w stanie to zrobić.
     – A starego wampira widziałeś? – dopytywała.
     – Chyba tak, ale nie jestem pewien.
     – Gdzie był? – Veronika chciała poznać jak najwięcej szczegółów.
     – Z piechotą w osadzie. Mordowali i palili. Nie wiem, co konkretnie on tam robił. Nie mogłem podejść na tyle blisko. Mają nie tylko świetny wzrok, ale i pozostałe zmysły – wyjaśnił.
     – Dlaczego wróciłeś?
     – Wróciłem? Możesz mi wierzyć albo nie, ale ja cały czas robię swoje.
     Kobieta wyszła na drogę i na chwilę zatrzymała się obok Alexa.
     – Spotkałeś gdzieś po drodze grupę najemników? – zapytała.
     – Nie… Jeśli byli gdzieś między wampirami a miastem, pewnie nie żyją – stwierdził. – Chyba już czas, żebyście powiedzieli, o co chodzi.
     – A tobie co do tego? – Nie zamierzała mu niczego tłumaczyć.
     – Nikt nie ma prywatnych spraw z wampirami, chyba że załatwia z nimi interesy. Wtedy już dużo mi do tego.
     – Jakim prawem mnie przepytujesz? – Od jakiegoś czasu to ją drażniło.
     – Kim ty jesteś? – zapytał autentycznie zdziwiony jej ostrym tonem.
     – To także nie twoja sprawa – powiedziała. – O ile się nie mylę, już dla nas nie pracujesz…
     – Wiedz, że mam jeszcze wpływy – wszedł jej w słowo. – Zrezygnowałem, nie zostałem oddalony.
     – Już drugi raz próbujesz mi grozić tym samym. – Absolutnie się go nie bała.
     – To przestań zadzierać nosa, bo inaczej wszyscy zginiemy.
     – Nie ma już nas. Jesteś ty i my. Zdaje się, że zostałeś zwolniony – przypomniała.
     – To i tak nie zmienia naszej sytuacji albo waszej, albo tych którzy jeszcze zginą.
     – Ostrzegamy po drodze każdego, kogo możemy. My jesteśmy w porządku, natomiast twoi koledzy z pracy nawet się nie pofatygowali do tych ludzi.
     – Moi koledzy z pracy mogą wam nabruździć. – Pochylił się w jej stronę.
     – Trzeci raz… Teraz już chyba będziesz musiał coś zrobić w tej sprawie, bo inaczej wyjdzie na to, że rzucasz słowa na wiatr – powiedziała, nawet na moment nie tracąc pewności siebie.
     Alex milczał, więc poszła po swojego konia. Gert, dotąd obserwujący wszystko z boku, podążył za nią.

     Najemnik niezmiennie stał na trakcie, gdy całą grupą ruszyli na południe.
     – Musimy przyspieszyć – stwierdził Gert.
     – Dlaczego? – zapytała go narzeczona.
     – On je widział i zdążył obrócić w obie strony. Jeśli na nie czekał, to w jedną. Skoro on mógł nas dogonić i one są w stanie to zrobić – wyjaśnił.
     – Przydałby nam się. Ma wiedzę, ale strasznie mnie wkurza. Już kilka razy straszył mnie tymi swoimi kolegami. W zasadzie nic mu nie zrobiłam. Poczuł się urażony i…
     – Kochanie, nie tłumacz się – przerwał jej. – Jest wolny, nie pracuje dla nas i niech robi, co chce.
     – Zachowuje się jak gówniarz, strasząc tymi kolegami.
     – Bardzo cię to poruszyło – zauważył.
     – Może przed świtem powinniśmy gdzieś zjechać i zaczekać. One są stosunkowo niedaleko.      Gdybyśmy wyjechali im naprzeciw po wschodzie słońca, moglibyśmy dopaść je w dzień – zmieniła temat, przedstawiając narzeczonemu pomysł, na który właśnie wpadła. – Wydaje mi się, że nietrudno by było znaleźć ich ślady.
     – Yhm… To znaczy, że teraz chcesz się z nimi bić? – upewniał się Gert.
     – W dzień mamy z nimi szansę – stwierdziła i zawołała Jose. – Ile wampirów byłbyś w stanie załatwić w dzień? – zapytała go, gdy podjechał.
     – Wszystkie – odparł mag bez chwili namysłu. – Każdy by sobie poradził, walcząc z nimi w słońcu.
     – Trochę się zabezpieczały. W Nuln chodziły w płaszczach i kapturach – przypomniała Veronika.
     – Tak, nie są całkowicie bezbronne i pewnie gdzieś się chowają. Na przykład w chałupach ludzi, których przemieniają – powiedział Jose.
     – Zastanawiamy się, czy tuż przed świtem nie powinniśmy zjechać z drogi, ukryć się, a potem ruszyć z powrotem na wampiry – zwrócił się do niego Gert. – Dotarlibyśmy do nich tego dnia, bo nie dzieli nas zbyt duża odległość  
     – Mankament tego jest taki, że w dzień będziemy musieli ich szukać – zauważył Jose.
     – Owszem, ale to chyba nie będzie problemem. Mają konie – wtrąciła czarodziejka.
     – Konie pewnie znajdziemy bez trudu – przyznał. – Chodziło mi o to, że będziemy musieli włazić do tych ciemnych pomieszczeń, gdzie one z pewnością czują się świetnie.
     – Gdy odkryjemy, że są na przykład w chatach, to wystarczy puścić je z dymem. Same wylezą na zewnątrz – stwierdziła Veronika.
     – A jeśli będą miały zakładników? – zapytał mag. – A jeśli to będzie grobowiec albo grota?
     – Nie przemieszczałyby się tak szybko, gdyby szukały takich miejsc – powiedziała, ignorując kwestię ewentualnych zakładników.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1871 słów i 11715 znaków.

2 komentarze

 
  • Margerita

    Łapka w górę, ale z Gercika z robił się romantyk jestem ciekawa co on brał

    18 gru 2018

  • Fanriel

    @Margerita, nic. ;) Dziękuję bardzo. :)

    18 gru 2018

  • AnonimS

    Czytam 3 cykle . Nowy świat czarownic, Głód i. Strażnicy Cienia . Ciekawe jest porównywanie jak prowadzicie narrację . Pozdrawiam

    25 lis 2017

  • Fanriel

    @AnonimS W wolnej chwili zajrzę do tych tytułów i też porównam. ;) Dziękuję. Również pozdrawiam.

    25 lis 2017