Compendium Magiae Defensivae. Oficyna Drukarska Gildii Magów Bitewnych
Ogrom gabinetu zniknął, pochłonięty tryumfującą ciemnością. Długie rzędy regałów, drążki z setkami ubrań, stoły robocze – wszystko to przepadło i pozostała jedynie mała, kamienna wyspa z biurkiem pośrodku – krąg światła, w którym powietrze gęstniało pomiędzy profesorem a jego studentką. Nawet witraże wyblakły, ukazując jedynie rozmyte i niewyraźne odbicie stojących naprzeciwko siebie postaci.
Mrok napływał coraz bliżej, przyciągany niewidzialną siłą emocji. Magiczna lampa powstrzymywała jego napór, choć wcale nie wydawał się groźny. Był raczej ciepły i miękki, jakby podgrzany jej blaskiem; otulał szczegóły wpatrzonych w siebie twarzy, a jednocześnie wyostrzał pozostałe zmysły. Zapach lawendy stał się głębszy, a w ciszy słychać było dwa oddechy i delikatny szmer, kiedy Sophie próbowała zapiąć ozdobny rękaw.
W zazwyczaj uporządkowanej głowie profesora panował chaos. Jaki był efekt pomyłki w parametrach czaru? Jakim sposobem zaklęta bielizna spowodowała chwilę słabości młodej kobiety? Czym właściwie było to jej zagadkowe zachowanie?
Spojrzał w kierunku biurka. Na brzegu szerokiego drewnianego blatu leżały stanik i figi studentki. Dlaczego pozbyła się ich tak szybko? I dlaczego widok tych kawałków tkaniny wzbudzał tak silne emocje?
„Na szaty nieumarłych!” – Zdał sobie sprawę, że jego twarz staje się cieplejsza. „Przecież to tylko ubranie!”
Czy była to świadomość, że jeszcze przed chwilą silvalen otulał ciepłą skórę? A może intymna fizyczność dziewczyny, odkryta i pozbawiona ochrony białego materiału, nagle przyciągała i plątała myśli profesora.
Oderwał wzrok od bielizny i skierował go na zręczne palce, którym właśnie udało się włożyć srebrny guzik w wąski, podłużny otwór, obrąbiony błyszczącą nicią. Podszedł i postawił przewrócony fotel.
– Panno Sophie, czy mogłaby pani mi wytłumaczyć, co właściwie się stało? – zaczął ostrożnie. – Ja nic nie rozumiem. Skoro zaklęcie zmieniło materiał w bardziej przyjemny, dlaczego pozbyła się pani bielizny, jakby parzyła?
Podniosła spojrzenie, uśmiechnęła się z niepewnie i potarła czoło.
– Nie, nie parzyła, ale… bardzo mnie rozpraszała. – Zamyśliła się. – Może spróbuję to panu pokazać. – Sięgnęła po figi i podeszła bliżej. – Czy mógłby pan wystawić rękę?
Od razu zrozumiał, o co chodziło: przy odpowiednio cienkiej tkaninie dawało się czasem wyczuć stłumiony efekt niektórych rodzajów zaklęć, pod warunkiem, że materiał znajdował się blisko właściciela. Uniósł dłoń wnętrzem do góry, a Sophie zbliżyła do niej figi. Nagle zawahała się i spojrzała z niepokojem.
– Czy… to nie będzie dla pana zbyt odpychające?
– Dlaczego miałoby być? – zdziwił się, zerkając na silvalen, który lekko połyskiwał w świetle lampy.
– No… nie wiem. W końcu to bielizna… Po całym dniu… – Zaczęła powoli cofać rękę.
– Nie jest odpychająca, nawet w najmniejszym stopniu – powiedział żarliwie. – Zapewniam, że jest wręcz przeciwnie.
Skrzywił się, za późno zdając sobie sprawę, że taki entuzjazm jest całkowicie niestosowny. Młoda kobieta przechyliła głowę, a niewielki uśmiech przebiegł przez jej wargi.
– Aha – powiedziała, rozkładając figi i wsuwając je na jego dłoń. – Gdyby zmienił pan zdanie, proszę mówić.
Ułożyła i wyrównała tkaninę w idealny trójkąt. Szersza strona, ta która wcześniej opinała pośladki, leżała teraz na wyciągniętej ręce profesora. Reszta wisiała swobodnie pod spodem. Mężczyzna zacisnął zęby, czując miękki materiał, wciąż nagrzany od ciała młodej kobiety. Końcówki palców dotykały najcieplejszego miejsca – tego, gdzie doszyto podwójną warstwę. Mógłby przysiąc, że białe włókna były tam lekko wilgotne. Przełknął ślinę. Zachwyt po raz kolejny obudził w nim napięcie, a myśli splątały się jeszcze bardziej.
Sophie przyłożyła swoją drobną dłoń i przycisnęła figi mocno do jego skóry. Pod wpływem dotyku zaklęcie wplecione w tkaninę znów zaczęło działać. Cornelius wciągnął powietrze, bo materiał zmienił się całkowicie! Absolutna miękkość dawała wrażenie płynu, który poruszał się samoistnie i… drżał. Wibracje pojawiały się i znikały falami, ich siła za każdym razem była trochę inna.
„Ona to czuła w tych wszystkich miejscach…” – uświadomił sobie, wstrząśnięty.
Łaskoczący dreszcz rozpłynął się po całym ciele profesora, unosząc małe włoski na karku. Spojrzał w oczy studentki z otwartymi ustami. Uśmiechnęła się na widok zdumienia, a on kręcił głową z podziwem. Magia krawiecka na powrót wypełniła jego umysł, przywracając jasność myśli.
– Fascynujące! – wyszeptał po chwili. – To najrzadszy rodzaj rezonansu tkaniny! Składowe harmoniczne miękkości, gładkości i elastyczności stały się idealnymi wielokrotnościami częstotliwości właściwej silvalnu. Każda z inną wartością – stąd te ciągłe zmiany…
Wpatrzyła się w niego błyszczącymi oczami.
– Jest pan geniuszem…
Uwielbienie i szacunek w jej głosie były tak wyraźne, że profesor zamrugał z zakłopotaniem. Spojrzenie młodej kobiety przeszyło go intensywnym ciepłem, a kolejne włoski na karku dołączyły do tych już stojących. Z rosnącym wstydem pozwolił sobie na kilka długich sekund niezasłużonej chwały. W końcu odchrząknął.
– Niestety, panno Sophie. Bardzo chciałbym, by tak pani o mnie myślała, ale tym razem to był czysty przypadek. – Westchnął głęboko. – Gorzej. Po prostu… zapomniałem o modyfikacjach kątów różdżki pod tkaninę.
Podziw w morskich oczach płynnie przeszedł w zdumienie.
– Zapomniał pan?
Pokiwał głową z udawaną skruchą. Nie czuł jej, bo błąd zaowocował ekscytującym odkryciem, a dziewczynie nic się nie stało. Dodatkowo dotyk jej dłoni i drżącej bielizny zdecydowanie podnosił jego nastrój. Sophie w zamyśleniu przytknęła palec do podbródka.
– Teraz rozumiem, dlaczego tak bardzo chciał pan to rozproszyć.
Znów potwierdził gestem, a chwilę później powiedział:
– No cóż. Wydaje mi się, że to pani ponosi całkowitą odpowiedzialność za ten błąd.
Spojrzała z szeroko otwartymi oczami.
– Ja?!
– Oczywiście! – Wzruszył ramionami z poważną miną. – Zostałem przez panią rozproszony.
– Czyżby? Nie przypominam sobie. – Uśmiechnęła się szeroko. – Czy to może jest ta lekcja, jak sobie radzić z popełnianymi błędami? Należy zrzucać winę na kogoś innego?
Uniósł wyżej brodę, ale nie mógł w pełni utrzymać powagi.
– Niestety, ten sposób jest zarezerwowany tylko dla mnie. Przecież napisałem w ogłoszeniu, do czego potrzebuję asystenta.
– Widać, tego też pan zapomniał… – parsknęła – …bo nic takiego tam nie było!
Zacisnął gardło, z trudem tłumiąc śmiech. Ich dłonie, rozdzielone jedynie cienką warstwą silvalnu, drgnęły, poruszone wspólną wesołością. W końcu dziewczyna odetchnęła.
– A zatem? W jaki sposób pana rozproszyłam, profesorze? – zapytała.
Cornelius spoważniał. W oczach młodej kobiety zamigotały drobne iskierki. Przecież doskonale wiedziała skąd wzięły się problemy z koncentracją. Najwyraźniej chciała to jeszcze raz usłyszeć od niego. Otworzył usta, ale słowa utknęły w gardle. Nie mógł powiedzieć studentce o jej zachwycającej urodzie. Cała ta rozmowa była nieodpowiednia. Zmarszczył brwi. Sophie nie przestała się uśmiechać i tylko lekko przechyliła głowę.
– Ujmijmy to w ten sposób – powiedziała cicho. – Byłam muzą tego przypadkowego odkrycia. Co więcej, ten istotny wkład uprawnia mnie do miana współautorki czaru.
– To brzmi rozsądnie – przytaknął z uznaniem, powstrzymując wesołość. – Choć zapewne słowo „muza” nie pojawi się w ostatecznej publikacji.
Przez chwilę po prostu stali w przyjemnej ciszy. Ciepły mrok dokoła gęstniał i zdawał się zbliżać do nich, mimo że lampa świeciła cały czas tak samo. W końcu Sophie od niechcenia zrobiła mały kroczek do przodu.
– Miał pan rację, profesorze.
– W jakiej kwestii? – Powstrzymał odruch i nie cofnął się.
– Badania bielizny są dużo trudniejsze, niż myślałam.
Westchnął.
– Zapewniam, że to był pierwszy i ostatni raz.
– Nie! – zaprzeczyła szybko. – Nie o to mi chodziło. Są trudne, ale… wykonalne. – Podeszła znowu o krok i szepnęła: – Po prostu wiem już, o czym pan mówił. Że mogą być… nieodpowiednie.
Przełknął ślinę.
– Nie powinienem był się zgodzić...
Pokręciła głową, a figi między ich dłońmi zdawały się wibrować coraz mocniej.
– A ja myślę… – Zrobiła trzeci, ledwie zauważalny krok, a jej oczy błysnęły wesoło. – Myślę, że takie odkrycie warte jest odrobiny niestosowności. – Uśmiechnęła się szerzej i delikatnie pochyliła, zniżając głos. – Chociaż, gdyby ktoś nas teraz zobaczył, trudno byłoby to wyjaśnić...
Zamrugał, otulony chmurą perfum. Wpatrzył się w figlarne spojrzenie, które teraz dodatkowo zapłonęło tamtym dziwnym rozmarzeniem. Bielizna była teraz tak blisko, że w lawendowy zapach studentki wmieszały się subtelne nuty gorącej kobiecości. Cornelius wciągnął głębiej powietrze i poczuł kolejne fale zachwytu, wypełniające go silnym, absolutnie nieprzyzwoitym pragnieniem. Jego twarz zrobiła się gorąca.
Sophie również odetchnęła i natychmiast spoważniała, otwierając szeroko oczy. Jej zawstydzony wzrok uciekł, poruszyła się do tyłu, a palce drgnęły, by zabrać figi. Profesor był szybszy. Przykrył dłoń dziewczyny, powstrzymując jej ruch; przycisnął, na powrót rozprostowując drobne palce.
Znów popatrzyła mu w oczy, zadając nieme pytanie. Spróbowała zabrać rękę, ale już bez przekonania, bo mężczyzna trzymał mocno.
– Pani wybaczy, ale jeszcze badam ten efekt – wyjaśnił spokojnie, niskim głosem.
Pulsująca twardość poruszyła się w spodniach, ukrytych w cieniu od poły płaszcza. Sophie zrobiła krok do tyłu.
– Rozumiem, ale… te figi... – szepnęła. – Może lepiej będzie, jeśli już pójdę...
Otworzył usta, po czym je zamknął, ale nie zwolnił uścisku. Jego głowa była pełna coraz bardziej splątanych, chaotycznych myśli i odczuć. Nie chciał, by wyszła. Pragnął dalej odkrywać z nią kolejne tajemnice magii krawieckiej. Jeśli pójdzie, czy wróci? Znów przypomniał sobie początek rozmowy, kiedy chciał się jej pozbyć. Ostre, nieprzyjemne słowa. Poczuł nagły, silny niepokój. Co będzie, jeśli ona też sobie to przypomni? Jeśli wycofa podanie?
– Panno Sophie… – Jego głos zabrzmiał chrapliwie.
– Tak? – Szmaragdowe oczy błądziły po twarzy mężczyzny.
Cicho odchrząknął. Musiał ją jakoś przekonać.
– Czuję się zmuszony, by jeszcze raz przeprosić. Kiedy pani przyszła, źle panią potraktowałem. Dziękuję, że zniosła pani mój… podniesiony głos. – Spojrzenie studentki zmiękło, a na wargach pojawił się cień uśmiechu. – Ja… sam nie wiem, dlaczego wcześniej… – Westchnął. – Tak bardzo się myliłem. Badania z panią okazały się bardzo owocne. W krótkim czasie tyle zrobiliśmy…
Słuchała z lekko przechyloną głową. Profesor mówił dalej, wciąż trzymając jej rękę zamkniętą w swoich dłoniach.
– Nie mam wprawy w komplementach… jak wcześniej pani zauważyła. – Wpatrywał się intensywnie w coraz bardziej pogodną twarz. – Choć zwykle i tak są bardziej wyszukane, niż tamten… niefortunny. – Dołeczki w policzkach Sophie się pogłębiły. – Do rzeczy. Jest pani… wyjątkowo utalentowana. Pani pamięć, wiedza i pasja są imponujące. Ja… nie wierzyłem, przyznaję ze wstydem… Ale teraz już to widzę. Jestem zaszczycony, że złożyła pani to podanie. Testy są niebezpieczne, a pani... – Pokręcił głową z podziwem. – Nie spotkałem nikogo, kto by tak zniósł pierwszy raz. – Zawahał się na moment. – Przy pani nawet… emm… niekontrolowane reakcje fizjologiczne nie są przeszkodą dla nauki.
Zasłoniła usta, powstrzymując śmiech.
– Może i nie ma pan wprawy w komplementach… – wyszeptała po chwili z niekłamanym zachwytem – …ale ciekawszych chyba nigdy jeszcze nie słyszałam.
Cornelius poczuł ulgę, ale już chwilę później wstrzymał oddech, bo Sophie spoważniała, a w jej oczach błysnął niepokój.
– Profesorze… – zaczęła ostrożnie – …pan chyba nigdy nie powiedział tylu miłych słów na raz. Właściwie to przez te cztery lata nie słyszałam w ogóle, żeby powiedział pan choć jedno takie zdanie. – Mężczyzna żachnął się lekko. W głosie młodej kobiety coraz wyraźniej pobrzmiewała podejrzliwość. – Czy…? – Zawahała się. – Przepraszam, ale muszę się upewnić. Czy czasem nie mówi pan tego wszystkiego tylko dlatego, że trzyma pan rękę w moich majtkach?
Profesor zamrugał i poczerwieniał. Zabrał szybko ręce, a uwolnione figi zaczęły spadać. Złapał je i zmiął w zaciśniętej dłoni. Tracąc kontakt ze skórą Sophie, stały się na powrót zwyczajnym, choć bardzo ciepłym kawałkiem materiału.
– Oczywiście, że nie! – powiedział z oburzeniem. – Przecież to tylko… ! Ręczę pani, że to nie miało żadnego związku! Nie miała ich pani nawet na sobie! To znaczy… wtedy nigdy bym… !
Roześmiała się. Mężczyzna przeczesał włosy. Nie był pewny, czy dał się nabrać na żart, czy ona rzeczywiście miała wątpliwości. Sam nagle zaczął zastanawiać się, czy aby na pewno dotyk jej bielizny nie miał żadnego wpływu na jego myśli. Bez wątpienia coś z jego głową było nie w porządku. Studentka z uśmiechem wyciągnęła otwartą dłoń przed siebie.
– W takim razie zapiszę pana komplementy w pamiętniku, bo sama sobie jutro nie uwierzę, co powiedział mi profesor Threadforge.
Mężczyzna oddał biały skrawek tkaniny, a Sophie spojrzała na niego promiennie. Cornelius nie był już w pełni swoich władz umysłowych. Trudne i intensywne przeżycia tego wieczora mocno odcisnęły się na jego psychice. Przyszło mu do głowy, że powinien ją i siebie przekonać, że nie przemawiał przez niego kontakt z bielizną. Powinien wyjaśnić to jeszcze w dwóch, trzech miłych zdaniach.
Wpatrzył się w zachwycający uśmiech, sięgnął do wnętrza siebie głębiej niż zwykle, a może nawet głębiej niż kiedykolwiek. Poszukał najszczerszych słów, jakie chciałby jej powiedzieć. Z zaskoczeniem odnalazł ich w swojej duszy setki, a nawet tysiące. Uwięzione głęboko pod jakąś dziwną, twardą skorupą, wirowały i przepychały się między sobą, od dawna marząc, by profesor je wypowiedział lub choćby zdał sobie sprawę z ich istnienia. Skrzywił się lekko z niesmakiem, bo słowa układały się w ckliwe, pretensjonalne zdania, które czasem widywał w prasie brukowej, gdzie drukowano powieści w odcinkach. Brał ostrożnie jedno po drugim i zmieniał szybko w coś na tyle stosownego, by móc powiedzieć to na głos.
Chcę nauczyć cię wszystkiego, co wiem. Patrzeć jak twój talent rośnie i rozkwita w trakcie wspólnych badań. Chcę słuchać twoich niezliczonych pytań, pomysłów i śmiać się z twoich żartów. Chcę, by każdy dzień zaczynał się twoim promiennym uśmiechem w uchylonych drzwiach mojego gabinetu.
– Z przyjemnością podejmę się pani dalszej nauki. Mam nadzieję, że będzie pani mogła przychodzić jak najczęściej.
Skinęła głową z entuzjazmem, a Cornelius znowu sięgnął w głąb siebie.
To prawda, że ciepło twojej bielizny mnie urzeka, przytłacza kobiecością zaklętą w delikatnej tkaninie, która miała szczęście oplatać twoje ciało. Ale to nie ten zachwyt podpowiadał mi słowa.
– Zapewniam, że to nie dotyk pani bielizny przeze mnie przemawiał.
Słysząc, jak profesor znów się tłumaczy, zachichotała. Kolejne zdania już same pojawiały się w głowie mężczyzny.
Twój cudowny zapach sprawia, że nawet moje myśli nabierają lawendowych odcieni; plączą się i tracą ostrość, szukając wśród fioletowych kwiatów nut twojego ciała.
– I nie był to też zapach pani perfum.
Uśmiech Sophie zadrżał jak płomień świecy na przeciągu. Usta wciąż jeszcze próbowały utrzymać gasnącą wesołość, ale oczy młodej kobiety patrzyły już z całkowitą powagą, powoli otwierając się coraz szerzej.
Mógłbym bez końca podziwiać, jak emocje błyszczą w twoim spojrzeniu, nieustannie zmieniając jego kolor. Płynąć razem z twoim nastrojem od turkusowej laguny do szmaragdu liści zroszonych deszczem.
– Ani nawet pani niezwykłe oczy – powiedział ciszej, niejasno zdając sobie sprawę, że chyba gdzieś już przekroczył granice taktu.
Ostatnie echa radości dogasły na wargach dziewczyny. W świadomości profesora rzeka natrętnych słów płynęła coraz szybszym nurtem.
Nie mogę oderwać wzroku od twojego piękna. W głowie ciągle jeszcze czuję wszystkie urzekające szczegóły, ukazane magią. Pragnę ich wszystkich. Pragnę twojego coraz szybszego oddechu. Chcę dotykiem opowiedzieć ci swój zachwyt, dać ci rozkosz tak silną, by nawet twój błyskotliwy umysł nie umiał jej opisać.
Niemal zakrztusił się, słysząc własne myśli. Skąd to zupełnie nieprzyzwoite pragnienie? Skąd te cukierkowe, naiwnie nastoletnie słowa? Nie mógł przecież nic z tego powiedzieć, nie dało się tego zmienić w nic, choćby odrobinę przyzwoitego!
– Jest pani wyjątkowo… emm… To znaczy, pani uroda… – Wciągnął głęboko powietrze. – Ja pragnę… – Szept całkiem uwiązł mu w gardle.
Prawie wstrzymała oddech, patrząc intensywnie, a jej szeroko otwarte oczy robiły się coraz bardziej wilgotne. Oszołomiony Cornelius zastanawiał się, czy czasem nie jest chory.
– Proszę mi wybaczyć, panno Sophie. – Przyłożył rękę do czoła, jakby sprawdzał temperaturę. – Ja... ja naprawdę nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego to wszystko mówię…
Wilgoć w pełnych niedowierzania oczach studentki zadrżała. Widać było, że ona również nie myśli już rozsądnie. Rozmarzone spojrzenie płonęło zachwytem, zupełnie jakby w jakiś niemożliwy sposób wyczuwała prawdziwe znaczenie ukryte w słowach profesora. Zrobiła szybki krok i stając na palcach, odcisnęła krótki, gorący pocałunek na wargach mężczyzny.
Zakołysał się. Sophie, wstrząśnięta tym, co właśnie zrobiła, natychmiast się cofnęła. Zamrugała. Po policzkach popłynęły dwie łzy. Zasłoniła usta obiema dłońmi. Upuszczone białe figi upadły na zimną kamienną podłogę. Patrzyła z szeroko otwartymi oczami, robiąc się coraz bledsza.
– N-najmocniej pana przepraszam, n-nie wiem c-co ja sobie… – plątała się, przestraszona.
Ręce profesora zwisły bezwładnie. Gdzieś w jego umyśle rozległ się trzask pękającego obsydianu. Na ustach płonęło miękkie muśnięcie tych cudownych warg, które teraz ukryły się się za drobnymi palcami. Stał bez ruchu, podczas gdy emocje w nim eksplodowały, całkowicie uwolnione z magicznego więzienia. Nagle wydała mu się jeszcze piękniejsza. Coś płonęło w nim oślepiającym płomieniem. Zacisnął rozdygotane dłonie w pięści.
Studentka, coraz wyraźniej przerażona, z desperacją szukała jakiejś reakcji w zastygłej twarzy mężczyzny.
– Proszę! – szepnęła. – Czy możemy o tym zapomnieć… ? – Ukryła całą twarz w dłoniach. – Nie wierzę, że to zrobiłam. Jestem taka… głupia… – Ostatnie słowo ledwo przecisnęło się przez dławiący skurcz.
Cornelius podszedł do niej i chwycił jej ozdobne mankiety. Delikatnym, ale stanowczym ruchem rozsunął nadgarstki jak dwa białe kwiaty, odsłaniając ukrytą za nimi niemal równie białą twarz. Ostrożnie uniosła wilgotne, pełne obawy spojrzenie.
– Obiecuję, że to już nigdy się nie powtórzy! – szepnęła, kręcąc głową. – Proszę…
Profesor oniemiał, wodząc zachwyconym wzrokiem po bladych policzkach, długich czarnych rzęsach i fioletowych lokach. Chciał powiedzieć coś, co ją uspokoi. Nie umiał znaleźć słów. Żadnych. Uwolniony żar płonął w nim, żądając, by natychmiast pochłonął ją w uścisku i zatopił jej niepokój pocałunkami. Patrzył na kąciki pięknych ust, które przed chwilą musnęły go najsłodszym dotykiem. Drżały teraz lekko, wyginając się w dół. Sophie zamrugała. Kolejna łza popłynęła po policzku.
„Nie płacz…” – chciał powiedzieć, ale umiał wydobyć głosu.
Kciukiem otarł kroplę wilgoci, czując ciepło gładkiej skóry. W przestraszonym spojrzeniu młodej kobiety pojawiła się nieśmiała iskra nadziei. Zanurzył dłoń w miękkim fiolecie i przyciągnął do siebie, pochylając się lekko. Nie stawiła żadnego oporu. Jej powieki nagle stały się bardzo ciężkie, a wargi powoli rozchyliły się, uwalniając ciepłe westchnienie ulgi.
Dotknął jej ust swoimi, ledwie musnął. Zamarł, jakby coś nie pozwalało mu na więcej. Trwali tak w niedokończonym pół-pocałunku, a ich ciepłe oddechy coraz szybciej się mieszały.
„Co ja robię?! To moja studentka. Prawie dwa razy młodsza! Powinienem to przerwać…” – Słowa w głowie obezwładniały go, odbierając możliwość nawet najmniejszego ruchu. „Jeśli to odkryją, to koniec z jej karierą. I moją zresztą też”.
Jednak z każdym uderzeniem serca, żar w jego duszy płonął coraz mocniej. Rozsądne myśli zapalały się i czerniały jedna po drugiej, tracąc treść i znaczenie jak kartki rzucone w ogień. Kiedy ostatnia zamieniła się w popiół, Cornelius uległ pragnieniu. Drgnął i przycisnął wargi do pełnego oczekiwania oddechu dziewczyny. Gorąca, wilgotna rozkosz przeniknęła go na wskroś. Sophie westchnęła z zachwytem. Pociągnęła nosem. Jej drobne usta poruszyły się, nieśmiało oddając namiętny pocałunek.
Smakował ją powoli i ostrożnie, wciąż nie dowierzając, co robi ze swoją studentką. W jego głowie rozświeciły się wszystkie możliwe alarmy. Miękkie wargi dziewczyny pieściły go z rosnącym entuzjazmem, gasząc wszystkie czerwone światełka, jedno po drugim.
Słodkie, lekko kwaskowe nuty przywodziły na myśl skąpane w słońcu owoce, a wszechobecny aromat lawendy kolorował je w umyśle na fioletowo. Resztki łez zniknęły, roztarte pomiędzy poruszającymi się policzkami.
Drobne palce wsunęły się w jego włosy. Przeszedł go dreszcz. Dotykała go delikatnie, ostrożnie, z jakąś niezwykłą czułością. Z wolna jej oddech przyśpieszał, a usta nabierały śmiałości. Ręce mężczyzny zsunęły się niżej. Nie przerywając pocałunku, gładził ciepło jej skóry przez cienką bawełnę; zachwycał się sposobem, w jaki smukła talia dziewczyny rozpływa się w szerokie, zaokrąglone biodra. Westchnął, zacisnął palce i przyciągnął ją do siebie z całych sił.
– Och! – Spił z jej warg stłumiony okrzyk.
Uśmiechnęła się szeroko. Tym razem nie czuł wstydu, kiedy zaskoczył ją twardością niewyszukanego komplementu. Przylgnęła do niego z entuzjazmem, całując jeszcze mocniej i próbując zgnieść ten spory podziw między ich ciałami. Jej wysiłki odchyliły go lekko w prawo i wypełniły całe ciało profesora płomienną przyjemnością.
Coraz bardziej ośmielony, wsunął język w szeroki uśmiech studentki, starając się dogłębnie zbadać to cudowne zjawisko. Odnajdywał owocowy smak w najdalszych zakamarkach, a wilgotne odgłosy naukowej eksploracji rozbrzmiały głośniej od przenikających się westchnień.
Zatracił się całkiem w wilgotnej, welurowej miękkości. Wargi i oddechy splotły się w zdyszanym tańcu, dłonie studentki zacisnęły się na jego pośladkach. Wtulała się niego z całych sił. Bawełna koszuli, jedwab kamizelki, kaszmir spodni – tkaniny tarły o siebie, próbując rozdzielić napierające na siebie ciała. Nie były jednak w stanie powstrzymać miękkich, kobiecych krągłości, które lgnęły do coraz mocniej napiętego mężczyzny.
Po chwili Sophie przestała naciskać i cofnęła się. Ruszył za nią. Nie przerywając pocałunku, stawiali kolejne kroki, aż w końcu pośladki dziewczyny oparły się o krawędź biurka. Oderwał się od jej ust. Zamrugała, łapiąc oddech. Znieruchomieli i tylko patrzyli się na siebie, dysząc, jakby właśnie obiegli mury akademii.
Stała przed nim zupełnie inna kobieta. Kształtne, delikatnie rozchylone usta błyszczały karminową, lekko rozmazaną czerwienią. Oczy, przed chwilą jeszcze pełne strachu i łez, iskrzyły namiętnością. Szmaragdowe tęczówki, rozgrzane wewnętrznym płomieniem, wydawały się emanować blaskiem, niemal odcinając się w półmroku. Profesor czuł, jak intensywność spojrzenia studentki przeszywa go, dociera gdzieś bardzo głęboko, jeszcze bardziej podsycając huczący w nim ogień.
Oparła się dłońmi o drewniany blat i wciągnęła się na niego. Zgrabne kolana powoli rozsunęły się na boki. Granatowa spódnica opadła idealnym półkolem, usiłując choć trochę złagodzić nieskromną pozę.
Podszedł bliżej, stanął przy samym biurku, tuż pomiędzy zapraszająco rozchylonymi udami. Uśmiechnęła się, uniosła rękę i pogładziła policzek mężczyny z zaskakującą czułością. Drgnął, obrócił głowę, dotykając wargami delikatnych palców. Westchnęła. Ujął i przycisnął jej dłoń mocniej do ust. Całował wnętrze, każdy palec z osobna, pieszcząc językiem wrażliwą skórę pomiędzy nimi. Sophie oddychała coraz głośniej, przysuwając się bliżej krawędzi biurka, aż w końcu granatowa wełna dotknęła spodni profesora.
Porwał ją w objęcia, znów przywierając do niej cały. Wpił się w dyszące usta w płomiennym pocałunku, wciskając jednocześnie twardy entuzjazm w miękką spódnicę. Jęknęła z zachwytu. Dwa oddechy wpadły w gwałtowny rezonans, wzajemnie siebie przyspieszając. Dłoń profesora zsunęła się, gładząc skórę smukłej szyi. Po chwili sięgnął jeszcze niżej i objął kształtną półkulę. Zaskoczona dziewczyna, oderwała się od niego, na jej wargach zalśnił uśmiech. Patrzyła z fascynacją na rękę swojego profesora na swojej piersi. W końcu zerknęła w stronę wejścia, wyciągnęła różdżkę i po kilku zdyszanych słowach zaklęcia, zamek w drzwiach zamknął się z trzaskiem.
Cornelius gniótł koszulę, zachwycając się jednocześnie miękkością biustu i jakością bawełny. Wśród obfitego ciepła skóry, wyczuł drżący puls. Serce studentki biło coraz szybciej, gdy dotyk profesora przekraczał kolejną granicę niestosowności. Palce nie zatrzymywały się nawet na chwilę. W końcu, na samym szczycie, odkryły twardą wysepkę, po czym z czułością rozpoczęły badania jej kształtu. Na nowo odnajdywał szczegóły, raz już poznane przy skanowaniu.
Uśmiech Sophie zniknął, zmieniając się w pełną natchnienia powagę. Wciągnęła głęboko powietrze, a błyszczące oczy zamgliły się rozkoszą. Wzmocnił nacisk i usłyszał, jak młoda kobieta wypuszcza urywane, drżące westchnienie. Oczarowany, sięgnął drugą ręką, śmiało podwajając dawkę wrażeń. Czule i delikatnie muskał szczyty obu piersi, ciesząc się ich twardością i coraz bardziej nieregularnym oddechem dziewczyny. Wsparła się o biurko i przygryzła wargę. Powoli prostowała się, wciskając obie półkule mocniej w dłonie profesora, a on z zachwycił się napierającą obfitością.
Wprowadził delikatny, okrężny rytm, skupiając się na najtwardszych, najbardziej wrażliwych miejscach, które same wbijały się we wnętrza jego dłoni. Miał wrażenie, że cieniutka, wymięta bawełna również uległa emocjom i zamiast tłumić wrażenia, zaczęła je potęgować. Subtelnie wzmacniała tarcie i marszczyła się w delikatne fałdki, które tańczyły po napiętej skórze piersi.
Oddech dziewczyny całkowicie się rozregulował, urywane westchnienia naśladowały rytm rąk. Przycisnął odrobinę mocniej, uwielbiając każdą, nawet najmniejszą nierówność aureol z mistrzowską precyzją. Poczuł przyjemną satysfakcję, kiedy błyszczące usta się rozchyliły, a w szmaragdowym spojrzeniu błysnęło zaskoczenie.
– Incroyable…! Moi, jamais je… – wydyszała, zamykając oczy. – C’est absolument merveilleux…!
Gwałtownie przełknął ślinę, czując, jak potok melodyjnych słów rezonuje w jego wnętrzu. Wstrząsnął nim dreszcz zachwytu. Znowu coś odkrył w młodej kobiecie. Zupełnie jakby intensywne doznania stopiły w niej kolejną barierę, za którą skrywała się jeszcze głębsza, bardziej pierwotna część jej duszy. Tajemnicza i zmysłowa, myśląca i czująca tylko w swoim pięknym ojczystym języku. Napięcie uwięzione w spodniach stało się bolesne. Poruszyło się, napierając na materiał. Mężczyzna jednak je ignorował, zbyt pochłonięty brzmieniem aksamitnego, wibrującego głosu dziewczyny. Oczarowany, zamarł bez ruchu. Sophie natychmiast otworzyła oczy.
– Ne vous arrêtez pas! – szepnęła błagalnie, kręcąc głową. – Je vous en prie!
Mimo niezrozumiałych słów, dłonie mężczyzny zareagowały błyskawicznie, wznawiając rytmiczne, okrężne ruchy, tak jakby doskonale znały francuski. Westchnęła, z wdzięcznością wbijając paznokcie w jego przedramiona. Przyciągnęła go bliżej i zatopiła pełnym pasji pocałunkiem.
Tępy ból pulsował coraz silniej w spodniach Corneliusa, ale nie mógł w żaden sposób przebić się do świadomości. Myśli całkowicie wypełniał mu zachwyt dotykiem miękkich półkul i smakiem wilgotnych, gorących ust. Młoda kobieta drgnęła z niepokojem, jakby to ona w jakiś magiczny sposób wyczuła bolesne napięcie. Nie przerywając pocałunku, sięgnęła do rozporka.
Znaczenie tego gestu sprawiło, że profesor lekko zesztywniał. Być może wcześniej jakaś jego część łudziła się jeszcze, że wciąż mogliby się powstrzymać. Teraz jednak kobiece palce, odnajdujące pierwszy guzik, uświadomiły mu, że właśnie dotarli do punktu, z którego już nie będzie powrotu. Kilka odpowiedzialnych myśli pojawiło się gdzieś na krańcach umysłu mężczyzny.
Dziewczyna szybko cofnęła dłoń, rezygnując z bezpośredniego ataku na zapięcie w spodniach. Najwyraźniej intuicja jej podpowiedziała, że to miejsce jest zbyt mocno bronione przez rozsądek profesora. Przez kilka oddechów wodziła palcami po gładkim materiale kamizelki, po czym jej ręka znów zanurkowała w dół, tym razem lekko w bok. Wyprowadziła zawoalowane uderzenie z flanki, gładząc uniesioną tkaninę spodni, zupełnie jakby poświęcała całą uwagę jedynie przeplatającym się włóknom, próbując zgadnąć proporcje kaszmiru i jedwabiu.
Resztka rozsądku profesora dała się nabrać, uznając, że najprawdopodobniej studentka magii krawieckiej jest zaciekawiona tylko materiałem, a nie tym co znajduje się pod nim. Zakończone fioletowymi paznokciami palce powoli obrysowywały kontury ukrywającego się w spodniach kształtu. Kiedy stało się jasne, że zainteresowanie Sophie sięga głębiej, niż byłoby to stosowne, było już za późno. Czuły dotyk studentki aż drżał z ciekawości i podziwu dla pulsujących rozmiarów, śląc przytłaczające uderzenia przyjemności tak przez ciało, jak i umysł Corneliusa. Jego rozum całkowicie odpłynął w niebyt.
Oderwał się od wilgotnych ust, patrząc uważnie w uśmiechnięte oczy. Zamrugały niewinnie. Biodra mężczyzny mimowolnie się zakołysały, wzmacniając doznania. Napawał się zachwytem w spojrzeniu dziewczyny, gdy kilkukrotnie sprawdzała wszystkie szczegóły – zarówno te napięte, jak i te delikatne, ukryte pod spodem.
Odetchnął głęboko, gdy ostatnim muśnięciem palca pożegnała się ze spodniami i usiadła wygodniej na samym brzegu biurka. Rozpięła białą koszulę, odsłaniając piersi; jedna tonęła w półmroku, druga kąpała się w ciepłym świetle lampy.
Tępy, twardy ból wrócił ze zdwojoną siłą. Mężczyzna zacisnął pięści, czując obezwładniającą potrzebę. Pole widzenia zdawało się kurczyć, ograniczać jedynie do siedzącej naprzeciwko niego studentki. Biegło od błyszczących pod fioletem oczu, poprzez falujące nagie piersi, aż do cudownie niestosownego zaproszenia szeroko rozłożonych kolan. Zadrżał, gdy jego wzrok próbował przeniknąć przez gęstą tkaninę do miejsca, które kiedy skanował, było jeszcze otulone silvalnianą bielizną. W myślach niemal widział, jak uroczo musi być teraz rozpostarte. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że własne, zdradliwe palce kończą właśnie odpinać ostatni guzik rozporka. Zanim odzyskał kontrolę, trzymał już w ręku potężny, wycelowany w młodą kobietę kształt.
Sophie nagrodziła go promiennym, pełnym tryumfu uśmiechem. Ze spojrzeniem utkwionym w jego dłoni, uniosła powoli jedno z szeroko rozwartych kolan w górę i postawiła czarny bucik na blacie biurka. Spódnica zsunęła się z podniesionej nogi, odsłaniając spód uda i fragment pośladka.
Profesor w końcu zaczął działać. Zbliżył się i uniósł krawędź granatowego materiału. Obydwoje wstrzymali oddech. Wąski, fioletowy pasek wskazał mu drogę. Skierował rozpaczliwie naprężoną potrzebę prosto w rozwarte, błyszczące wilgotnym oczekiwaniem wargi. Zadrżeli, kiedy najbardziej nieodpowiedni dotyk złączył ich ciała.
Mężczyzna złapał mocno za szerokie biodra. Wsuwał się długo i powoli. Dwa głośne wydechy przeplotły się. Zachwyt porwał je na drobne, urywane fragmenty i rozrzucił w ciszy komnaty. Oczy dziewczyny otworzyły się szeroko, wyraźnie błysnęło w nich zdziwienie. Przez chwilę walczyła ze sobą, przygryzając mocno usta, ale nie udało jej się powstrzymać pełnego słodyczy jęku.
Cornelius czuł, jak intensywna, dojmująca rozkosz niemal go dławi. Wypełnił swoją studentkę i zamarł. Drżąc, raz po raz przełykał ślinę, prawie nie wierząc zmysłom. Gorąca wilgoć otulała go ciasno w rytmie oddechu Sophie. Trwali bez ruchu, a mimo to przyjemność wirowała i rozlewała się po całym ciele. Dziewczyna przyciągnęła się do niego. Ruch sprawił, że wnętrze zacisnęło się mocniej wokół twardego zachwytu. Całowała go raz po raz, a on dyszał w jej usta, nie mogąc pojąć siły doznań.
Wycofał się i naparł ponownie. Rozkosz rozjarzyła się jeszcze bardziej, zupełnie jak żar pod wpływem silnego tchnienia. Młoda kobieta zadrżała w niego rękach, zamknęła oczy, jej głowa odchyliła się do tyłu.
– Ooooh, mon Dieu!
Przeszedł go dreszcz. Znieruchomiał, przytłoczony odczuciami. Przyciągnęła się i oparła swoje czoło o jego.
– Encore! – wyszeptała prosto w wargi mężczyzny. – Je veux encore… et encore…!
Głos studentki był teraz niższy o tercję, a może nawet o kwartę. Wibrował głęboką słodyczą, jakby został zanurzony w miodzie, a znaczenie drżących słów stawało się w zadziwiający sposób całkowicie jasne. Zacisnął mocniej dłonie na otoczonych spódnicą biodrach. Wycofał się i pchnął, płynnie przechodząc w kolejny ruch. Pojawił się rytm, a Sophie poddała się mu całkowicie.
Ciasny, cudownie przemoczony aksamit oplatał go przyjemnością, która za każdym razem przybierała na sile. Dziewczyna próbowała patrzeć w jego oczy, jednak turkusowe spojrzenie stawało się coraz bardziej zamglone. Widać było, jak walczy ze sobą, by nie ulec obezwładniającym odczuciom. Jej wzrok co chwilę odzyskiwał ostrość, by zaraz znów ją tracić, kiedy uderzała kolejna fala rozkoszy.
Cornelius nie przyspieszał, chcąc jak najdłużej cieszyć się cudownie niestosowną chwilą. Napięcie w obydwu rozpalonych ciałach było jednak tak duże, że błyskawicznie znalazły się one na samej granicy możliwości odczuwania. Oddech Sophie stawał się nieregularny, coraz bardziej urywany. Drobne dłonie poruszały się chaotycznie po szyi i plecach profesora. Urzeczony, zacisnął mocniej palce na jej biodrach, rytmicznie spychając ją w nieuchronny wybuch rozkoszy.
Zamarła całkowicie bez tchu. Mocniej poczerwieniała. Wpatrzona w oczy mężczyzny, zacisnęła wargi. Całe jej ciało napięło się i znieruchomiało. Rozmarzone spojrzenie zadrżało, a fioletowe paznokcie wbiły się w szyję, otoczoną wysokim, czarnym kołnierzem.
Satynowe wnętrze spięło się w ekstazie. Jęknęła. Twardy kształt przyspieszył w pulsującej burzy spazmów. Profesor, ze wzrokiem utkwionym w pięknej, natchnionej twarzy dziewczyny, dołączył do niej. Eksplodował płynnym, rytmicznym zachwytem. Sophie uśmiechnęła się, witając gorące porcje okrężnym ruchem bioder, jakby chciała wmieszać je we własną rozkosz. Powoli, w akompaniamencie urywanych westchnień, ruchy zwalniały, aż w końcu jedynie zdyszane oddechy poruszały dwoma splecionymi ciałami. Tuż za granicą światła kłębił się wciąż nienasycony mrok, wchłaniając każdy, nawet najmniejszy odgłos.
Cornelius poczuł jak siły go opuszczają. Zakołysał się na niepewnych kolanach, a twarda męskość zaczęła tracić napięcie. Sophie oparła głowę o szeroką pierś. Przytulił ją do siebie, czując w sobie rytm nie jednego, a dwóch szybko bijących serc. Zanurzył twarz w jej włosach i oddychał fioletem. Zacisnął zęby, przygotowując się na uderzenie wyrzutów sumienia. Nie nadeszło. Teraz, gdy eksplozja spaliła całe pożądanie, w jego duszy pozostało jedynie obezwładniające uwielbienie dla kobiety trzymanej w ramionach. Lekko zaskoczony, pogrążył się w tym ciepłym uczuciu, odkładając na później rozmyślanie o konsekwencjach.
Poczuł ostrożny dotyk palców na twarzy. Sophie delikatnie pogładziła szorstki policzek. W drżeniu jej dłoni wyczuwał niepewność. Kiedy dotarła do ust, uśmiechnął się i pocałował opuszki. Objęła go i przywarła mocniej. Sam miał wątpliwości, czy to wszystko wydarzyło się naprawdę, czy ta dziwna lekkość i ciepło w środku są prawdziwe. Owszem, jego ciało wierzyło – splątane z tą cudowną młodą kobietą, wciąż połączone z nią w najbardziej intymny sposób i ściskane jej ramionami z zaskakującą siłą. Umysł jednak odrzucał rzeczywistość, jako zupełnie nierealną.
Myśli profesora przerwało nagłe drżenie na ramionach i delikatny napływ sił z płaszcza. Zmęczenie w mięśniach znikało, w miarę jak fala energii przesuwała się z ramion w głąb ciała. Dziewczyna wciąż wtulała się w niego. Kiedy odnawiający strumień magii dotarł do podbrzusza, stało się coś dziwnego. Męskość drgnęła i zaczęła błyskawicznie pochłaniać moc. Cornelius poczuł potężny, rosnący przepływ energii i gwałtowny wzrost napięcia. Na ramionach pojawiło się ciepło. Zalała go potężna siła, wlewająca się przez plecy. Wciągnął powietrze. Dopiero co zaspokojone pożądanie nagle wróciło. Młoda kobieta z zaskoczeniem odsunęła głowę i popatrzyła pytająco.
– Profesorze? – zapytała. – Co się…?
Nie odpowiedział. Obsypał jej zdziwienie gorącymi pocałunkami. Cofnęła się ze śmiechem, starając się ich unikać.
– Ależ profesorze! Przecież to… mmm… fizjologicznie… mmm… niemożliwe, żeby tak szybko… ! – Pełne zaskoczenia słowa znikały w wygłodniałych ustach mężczyzny.
Wsunął palce w gęsty fiolet i przyciągnął do siebie. Przez chwile jeszcze próbowała coś powiedzieć, ale utonęła w wilgotnym pocałunku. Złapał ją za pośladek i przysunął bliżej krawędzi. Zaczął poruszać biodrami w chciwym rytmie.
Przestała uciekać, delikatne dłonie zacisnęły się na krótkich włosach profesora. Poczuł jak jej ciało mięknie i dostosowuje się do tempa. Pożądanie mężczyzny przelewało się w dziewczynę, na powrót wypełniając jej piersi szybkim oddechem. Usta Sophie rozchyliły się, zassała jego wargę i chwyciła ją zębami.
Ciepło na ramionach zamieniło się w gorąco. Przyśpieszył. Strumień energii z płaszcza nie malał; choć zmęczenie zniknęło, wartki nurt nadal wzmacniał ciało profesora. Coś pomiędzy stęknięciem a pomrukiem wyrwało się z jego gardła. Wszystkie mięśnie jeszcze mocniej się naprężyły. Myśli wyostrzyły się i przyspieszyły, jakby moc docierała nawet do umysłu. Raz po raz wbijał się w cudowne wnętrze, coraz silniejsza rozkosz jedynie zwiększała żądzę. Wydało mu się, że komnata zajaśniała dwukolorowym światłem. Palce zacisnęły się, wbijając w ciało Sophie. Otworzyła oczy, które natychmiast się rozszerzyły. Z trudem oderwała usta od całujących ją warg.
– Profesorze! – usłyszał zduszony krzyk. – Pan się pali!
Spojrzał po sobie. Rzeczywiście. Palił się.
– To nic! – rzucił, nawet na moment nie przestając kołysać biodrami.
Płomienie z płaszcza przyjemnie muskały jego szyję i włosy.
– Jak to nic?! – Sophie jęknęła, wyciągając ręce do zapięcia płaszcza.
Powstrzymał ją uspokajającym gestem i wydyszał:
– To runo owcołaków… ! – Sophie zmarszczyła brwi pytająco, więc dodał: – Ten ogień nie jest groźny…
Zobaczył, jak strach w jej oczach zmienia się w fascynację. Sięgnęła, ostrożnie dotykając błękitno-pomarańczowych płomieni. Poczuł, jak ciało dziewczyny znów się rozluźnia. Bawiła się, na przemian zabierając dłoń i ponownie ją zanurzając w dwukolorowych językach. W ich blasku twarz studentki wydała się jeszcze piękniejsza. Delikatnie podskakiwała w rytmie, w którym profesor bezwstydnie poruszał się w niej. Pomyślał, że w tym momencie nawet prawdziwy ogień nie oderwałby go od Sophie. Żar rozkoszy mieszał się w nim z wciąż napływającą energią, uderzając coraz mocniej do głowy.
Przełknął ślinę. Czuł się wypełniony siłą i energią. Odnalazł biodra dziewczyny i przycisnął je do biurka. Wypuściła powietrze, z cichym jękiem. Błyszczące spojrzenie, wodziło po jego twarzy i ramionach, podziwiając nachyloną nad nią płonącą sylwetkę. Zaplotła nogi wokół męskich bioder, wbijając obcasy czarnych bucików w napięte pośladki. Z fascynacją przyglądała się, jak ogień prześlizguje się po podkolanówkach i nagich udach, nie czyniąc najmniejszej krzywdy.
Profesor zacisnął zęby i narzucił jeszcze bardziej gwałtowny rytm. Przygryzła wargi, patrząc mu intensywnie w oczy. Ponownie zatracił się w zachwycie swoją przyszłą asystentką. Napierał coraz mocniej twardą, wygłodniałą męskością. Sięgał w jej ciało głębiej i bardziej zachłannie, nasycając się jednocześnie ciasnym, gorącym wnętrzem i urodą rozpromienionej twarzy dziewczyny.
Rozkosz rosła rytmicznie, aż do granicy, po czym przekroczyła ją i… rosła dalej. Zaskoczone ciało mężczyzny nie eksplodowało, za to umysł nagle wzleciał wysoko ponad szare, pofałdowane chmury kory mózgowej.
Poczuł się zupełnie inaczej. Ogarnęło go zadziwiające zrozumienie własnego ciała, niemal jak tkaniny przy skanowaniu. Płonący nadmiar energii dał mu jakąś absolutną kontrolę; odsunął od siebie własną rozkosz i skupił się na Sophie. Jej odczucia i potrzeby stały się jeszcze bardziej wyraźne. Z łatwością czytał z napięcia mięśni, zamglonego spojrzenia i urywanego oddechu; pojmował w jaki sposób przyjemność, wzbudzona jego ruchem, rozchodzi się w ciele młodej kobiety.
Subtelnie zmienił tempo, zmodyfikował kąty natarcia, sięgając w do jeszcze bardziej wrażliwych miejsc. Oczy Sophie rozszerzyły się, kiedy twarda męskość zaczęła poruszać się w niej w zupełnie nowy sposób. Pchnął ramiona dziewczyny. Dysząc, posłusznie cofnęła się. Naciskał, aż całkiem położył ja na plecach, po czym wsunął pod fioletowe włosy miękki notatnik. Nadmiar rozkoszy coraz głośniej wydostawał się z jej rozchylonych ust.
Spojrzał w dół. Fioletowy pasek włosów poruszał się, niemal tańczył w rytmie oddechu dziewczyny. A tuż poniżej, szeroko rozpostarta, przyjmowała go w całości, w hipnotyzującym rytmie. Wspólna wilgoć pokrywała, najbardziej intymne, roztańczone części ich ciał, błyszcząc w świetle płomieni i lampy. Czarne buciki z entuzjazmem, raz po raz uderzały w jego pośladki pomagając wbijać się głębiej.
– Je… je ne saisis pas… mais… – dyszała coś nieprzytomnie głosem ociekającym rozkoszą. – Je vous implore… Faites-moi ça encore…
Ręce dziewczyny wypełnione niemożliwym do opanowania pragnieniem zaczęły błądzić po gładkiej skórze, nieśmiało muskając piersi. Szybko pomógł nieporadnym pieszczotom. Pochylił się lekko i przyłożył swoje palce do jej, wzmacniając dotyk, dodając śmiałości, siły i precyzji. Razem zajęli się rozpaloną skórą. Dłonie profesora nadawały rytm zsynchronizowany z twardymi ruchami bioder. Pieścili szeroko rozwarte uda, miękkie piersi i ich szczyty. Ugiął kolana i jeszcze bardziej zróżnicował kąty i rytm, zataczając czasem biodrami niemal pełne półokręgi. Z satysfakcją obserwował, jak rozkosz Sophie gwałtownie rośnie, a piękna twarz rozjaśnia się w słodkim uniesieniu.
– Ah, mon professeur! – wydyszała, zanurzając dłonie w swoich rozrzuconych włosach.
Przytrzymał ją mocniej, gdy wstrząsnęła nią eksplozja. Pełen ekstazy jęk wypełnił komnatę. Uderzona łokciem karafka zakołysała się na brzegu blatu. KIlka notatników upadło na posadzkę. Atłasowe wnętrze zacisnęło się gwałtownie, a pośladki drżały z wysiłku, unosząc biodra w górę. Kolejne spazmy następowały jeden po drugim. Ale to nie był koniec. Cornelius nie przerwał ruchów, jedynie zwiększył ich szybkość. Jęk dziewczyny wypełnił się zdumieniem, kiedy na trwające spełnienie nałożyła się nowa przyjemność. Ciało młodej kobiety wygięło się mocniej. Zrzuciła kolejną księgę.
Nie dał jej odpocząć. Nawet kiedy w końcu opadła z sił i znieruchomiała, oddychając ciężko – on wciąż poruszał biodrami. Ciepły aromat kobiecości coraz wyraźniej dominował nad lawendą. Rozchodził się w powietrzu, prowokując mrok, który zdawał kłębić się gwałtownie i coraz mocniej napierać na światło lampy i błękitno-pomarańczowych płomieni płaszcza. Odgarnął jej włosy z czoła, a zmęczone biodra dziewczyny drgnęły i znów zaczęły się kołysać.
Krew profesora wrzała, nasycona pożądaniem. Zwiększył siłę ruchów i spojrzał w dół. Szeroko rozpostarty, wilgotny kwiat dygotał po każdym uderzeniu. Ciemnoczerwone, jedwabiste płatki wyglądały tak delikatnie, jakby mógł je pieścić jedynie najłagodniejszy i najczulszy dotyk. Tymczasem Cornelius miażdżył je, zgniatał i przebijał, a one drżały radośnie z rozkoszy, z chęcią wychodząc naprzeciw, wyraźnie pragnąc jeszcze więcej.
Twarz Sophie płonęła emocjami jeszcze mocniej niż płaszcz. Rozrzucone loki, błyszczące oczy, policzki ozdobione ciemnoczerwonymi rumieńcami – wszystko to kołysało się w bezwstydnym rytmie, jaki nadawały biodra mężczyzny. Rozkosz, zachwyt i pożądanie przeplatały się, przelewały przez delikatne rysy, za każdym razem bardziej potęgując ich urodę. Cornelius ze zdumieniem wpatrywał się, jak każda z emocji przez chwilę dominuje, by po chwili zniknąć przykryta kolejną.
Raz po raz zagłębiał się w rozpalonym atłasie. Drobne ciało drżało coraz mocniej, nie mogąc poradzić sobie z intensywnymi odczuciami. Profesor bezwiednie otworzył usta. Jeszcze przyśpieszył. Jeszcze zwiększył siłę. Masywne biurko zgrzytnęło ostrzegawczo po kamiennej posadzce. Raz, drugi. Zacisnął wargi. Pochylił się, przykrywając Sophie sobą i płonącym płaszczem. Jej twarz była teraz o cal. Oparty łokciami o blat, napierał od góry. Dostojny mebel niemal ucichł. Jedynie ciche, pełne oburzenia trzeszczenie wplatało się w zdyszane oddechy i rytmiczne, nieprzyzwoicie wilgotne odgłosy.
Nieustannie uderzał rozkoszą. Gorący oddech dziewczyny upajał go. Wyraźnie widział odbicie płomieni w błyszczących oczach. Patrzył z uwielbieniem na niedowierzanie w delikatnej twarzy. Czuł jak drobne ciało napina się, nieubłaganie zbliżając się do kolejnej, jeszcze silniejszej eksplozji. Serce profesora pompowało już gotujący się wrzątek.
Sophie usiłowała coś szepnąć, ale usta tylko poruszały się bezgłośnie. Ujęła dłońmi twarz mężczyzny. Otworzyła szeroko oczy i znieruchomiała na moment. Jęk wyrwał się z rozchylonych warg. Wnętrze studentki po raz kolejny eksplodowało serią obezwładniających skurczy. Palce zacisnęły się na jego twarzy, prawie czuł siłę jej rozkoszy w drżącym dotyku, który zgniatał mu policzki.
Cornelius nie przerywał ani na moment. Jego biodra pracowały bez wytchnienia. Zacisnął zęby, czując wyraźnie, że już za chwilę będzie mógł ponownie doprowadzić ją do kolejnej ekstazy. A potem kolejnej.
W tym momencie ambitne plany profesora legły w gruzach. Płomienie gwałtownie zgasły. Strumień energii, podtrzymujący niewiarygodną wytrzymałość, wyczerpał się. Spóźniona rozkosz sięgnęła szybującego wysoko umysłu mężczyzny i ściągnęła go w dół w oślepiającym wybuchu. Stęknął, wtargnął głęboko, urzeczony, pochłonięty morskim spojrzeniem studentki, która uniosła się jeszcze bliżej. Uśmiechnęła się lekko, dotykając czołem jego czoła.
Dwa ciała drgały w idealnej harmonii. Usta niemal się stykały, urywane oddechy mieszały się. Z każdym uderzeniem serca mężczyzna wlewał obfite, gorące uwielbienie we wciąż pulsujące wnętrze. Z zachwytem czuł jak płuca wypełnia mu ciepły oddech dziewczyny. Gabinet wirował dookoła.
Sophie z westchnieniem opadła na biurko. Poczuł jak się rozluźnia. Długie rzęsy opadły w dół. Chłonął jej piękno, wstrząsany kolejnymi uderzeniami rozkoszy. Delikatne dłonie zachowały resztki sił, by czule gładzić jego policzki.
– Que... qu’est-ce que vous m’avez fait? – szeptała niewyraźnie jakieś pytanie.
Piękno jej niezrozumiałego szeptu zmieszało się z ostatnim skurczem. Odpowiedział, jak umiał – długim, czułym pocałunkiem.
Przerwał im ból zmęczonych mięśni. Profesor z trudem się wyprostował. Sophie zamrugała i usiadła. Otulił ją ramionami, a ona po raz drugi tego wieczora oparła głowę o ciemnoszarą kamizelkę. Jej oddech przenikał tkaninę i rozlewał się ciepłem po skórze mężczyzny.
Ponownie wypełniło go gorące uczucie. Zignorował rozsądek, który szeptał mu, że zrobił coś bardzo złego; nie miał sobie miejsca na poczucie winy. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Mimo absolutnej niestosowności sytuacji, obejmowanie Sophie wydawało się najbardziej naturalną i właściwą rzeczą, jaką zrobił od bardzo dawna.
Żadna z tych niewielu kobiet, które w życiu trzymał w ramionach, nie wzbudziła w nim takiego poczucia bliskości i radosnego ukojenia. Był tego pewny. Przytulił ją mocniej. Obróciła głowę i przywarła do niego policzkiem. Gładził delikatnie splątane włosy, słuchając jak jej oddech się uspokaja. W końcu przeciągnęła się, a urocze westchnienie, pełne jakiegoś szczególnego zadowolenia, zabrzmiało jak najpiękniejsza muzyka.
– Czy… czy to wszystko naprawdę…? – szepnęła. – Czy my…? Przecież nie mogliśmy…
– Zgadzam się. To nie mogło się wydarzyć… Myślę… – Przerwał, gdy drobna dłoń uszczypnęła go boleśnie w plecy.
– Sam pan widzi. To jednak nie sen.
– Sophie, to nielogiczne. Taki test powinnaś przeprowadzić na sobie. Poza tym…
– Na sobie już przeprowadziłam – przerwała mu, wzruszając ramionami.
– Poza tym… – W jego głosie zabrzmiała delikatne reprymenda. – …ból we śnie niczego nie przesądza.
– A zatem wciąż jest szansa, że się obudzimy?
„Tak pewnie byłoby najlepiej” – pomyślał. „Ale jeśli to sen, to wolałbym się nie budzić”.
Przez chwilę bawiła się guzikiem kamizelki.
– Myśli pan, że to emocje? – zapytała wesoło. – Zaburzyły naszą racjonalną perspektywę?
Uśmiechnął się, słysząc własne słowa.
– Tak. Wygląda na to, że dokładnie tak się stało – odpowiedział ciepło.
– Na szczęście to tylko pojedynczy wypadek przy badaniach i więcej się nie wydarzy, prawda?
Usiłowała zadać to pytanie tym samym, żartobliwym tonem, jednak pod koniec jej głos lekko zadrżał. Poczuł, jak dziewczyna zastyga w oczekiwaniu na jego odpowiedź.
Zapadła cisza, mimo że Cornelius doskonale wiedział, co powinien powiedzieć. Że to nigdy nie może się powtórzyć. Że jest tyle powodów, głównie dla jej dobra, dla których muszą znaleźć w sobie siłę, by natychmiast zakończyć to, co właśnie się zaczynało. Wciągnął głęboko powietrze.
– Sophie, posłuchaj… – Zesztywniała. Drobne ręce przestały go obejmować, odsunęła się delikatnie. – To jest bardzo skomplikowane…
Jeszcze bardziej się cofnęła, jednocześnie lekko, ale stanowczo go odpychając. Gdy wysunął się z niej, zadrżała i złączyła nogi, naciągając koszulę na piersi. Zapinał spodnie, obserwując jej twarz. Nie patrzyła na niego, skupiona na własnych guzikach.
Czuł że im dłużej milczy, tym bardziej dziewczyna się zamyka i oddala od niego. Rozsądek chwycił go za gardło i ścisnął, szepcząc do ucha, że to najlepsza droga.
“Nawet nie musisz nic mówić. Zobacz, już się domyśliła”.
Ból był nie do zniesienia. Nie mógł patrzeć na nagle pobladłe policzki, na spuszczoną głowę, na drżące palce zapinające koszulę.
– Nie mogę ci obiecać, że to się więcej nie wydarzy – powiedział i niemal poczuł, jak jego rozsądek krzywi się z rozczarowaniem.
Dziewczyna podniosła chłodne spojrzenie. Milczała, najwyraźniej czekając na wyjaśnienia, więc profesor mówił dalej:
– Powinienem skłamać, ale nie potrafię. – Trzymała brodę wysoko. – Emocje które wywołujesz… Mam poważne podejrzenia, że ich nie da się opanować. – Rozluźniła się, a jej wzrok lekko się ocieplił. – Ja… chyba nie chcę tego opanowywać.
Zacisnęła wargi, powstrzymując uśmiech. Cornelius podszedł bliżej i oparł się o biurko obok siedzącej na blacie dziewczyny.
– Mam wrażenie… – szepnął – …jakby coś mi ciebie zasłaniało mi przez te cztery lata. Nie zauważyłem… albo nie chciałem zauważyć, kiedy stałaś się tak… – Sophie, już wyraźnie rozpogodzona, słuchała, delikatnie machając nogami. Mężczyzna zmarszczył brwi. – O czym ja w ogóle mówię! – Pokręcił głową. – Nigdy nie powinienem…
Studentka podsunęła się bliżej i dotknęła jego ramienia.
– Profesorze, niech pan się nie zadręcza. Ja… ja też mogłam… opanować emocje. Wyjść wcześniej…
– Nie, to moja odpowiedzialność Sophie. Powinienem był… Ale ta twoja szczerość, talent i … Nie rozumiem, bo przecież zwykle jesteś tak bardzo irytująca. – Rozłożył bezradnie ręce a Sophie zrobiła urażoną minę.
– Irytująca? – zapytała ze zdziwieniem.
– Owszem, jesteś najbardziej irytującą studentką.
Prychnęła.
– To dlaczego zawsze pan tak na mnie patrzył?
– To znaczy jak? – zapytał, myśląc, że przecież zwykle usiłował ciskać w nią błyskawice wzrokiem.
– Zawsze było coś w pana spojrzeniu. Jakby pan mnie chciał… Nie wiem. Przytulić? Zjeść? – Roześmiała się i oparła głowę na okrytym płaszczem ramieniu. – Albo obie te rzeczy na raz. Pewnie to sobie wyobraziłam.
– Zapewniam, że nigdy nie planowałem cię przytulać ani spożywać. – powiedział, obiecując sobie sprawdzić w lustrze swoje spojrzenie.
Trwali chwilę w ciszy, aż w końcu Sophie szepnęła:
– Te słowa…
– Które?
– Te o moich oczach… o mojej urodzie… Chciał pan wtedy powiedzieć jeszcze więcej, prawda?
Zmarszczył brwi na wspomnienie tego, co cisnęło mu się wtedy na usta.
– W pewnym sensie.
– Powie mi pan to wszystko? – poprosiła. – Bardzo bym chciała…
– Obawiam się, że jakieś silne emocje musiałby znowu osłabić mój rozsądek.
– Aha. – Dotknęła jego dłoni. – Mam na to kilka pomysłów…
Wsunął swoje palce między jej i zamknął delikatnie. Przez kilkanaście oddechów siedzieli w ciszy, po czym Sophie zamruczała i ścisnęła go mocniej.
– Jak to możliwe… że pan tak długo? – zapytała cicho. – A ja… tyle razy! I tak… intensywnie! – Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Ja nigdy…
Ciepły głos był pełen szczerego podziwu, a profesor uśmiechnął się, słuchając z zadowoleniem.
– No cóż, najwyraźniej jestem geniuszem nie tylko w dziedzinie…
– To płaszcz, prawda? – przerwała mu pytaniem.
Skrzywił się lekko i westchnął.
– Tak, to płaszcz – potwierdził bez entuzjazmu.
– Ale jak? Skąd ogień? Co to za zaklęcie?
– Panno de Clairiénne, znowu zadaje pani za dużo pytań.
Zachichotała, a on podniósł połę płaszcza i kilka razy potarł bardzo mocno o spodnie. Niewielkie dwukolorowe języki przez chwilę pełgały po tkaninie.
– To wełna z runa owcołaków – wyjaśnił. – Wystarczy ją lekko rozgrzać, a pojawia się ogień. Zupełnie nieszkodliwy. To rodzaj mechanizmu obronnego tych zwierząt. Są bardzo rzadkie i robią wszystko, by sprawiać wrażenie niebezpiecznych. Potrafią regulować temperaturę skóry, a tym samym wywoływać płomienie.
Przypomniał sobie, jak dziwnie się czuł, głaszcząc ich ogniste pyszczki i drapiąc między powykręcanymi rogami. Kiedy stado się z nim oswoiło, ich runo szybko zgasło i tylko wodziły za nim czerwonymi ślepiami, mrucząc z zadowolenia jak koty. Nie mógł uwierzyć, że kłapanie zębów i krzesanie racicami iskier to kolejne przejawy wielkiej sympatii. Dziewczyna poruszyła się, siadając wygodniej na krawędzi biurka.
– Ale dlaczego płaszcz się rozgrzał? – zapytała. – Chciałabym wszystko dobrze zrozumieć, panie profesorze.
– Oczywiście, panno de Clairiénne, skoro pani nalega. – Wstał i odchrząknął. – Otóż zaklęcie w płaszczu ma uzupełniać siły właściciela, kiedy wykryje zmęczenie.
– Zmęczenie? – zapytała, uśmiechając się wesoło. – Czy ja pana zmęczyłam?
– Poniekąd. To dość stary czar – mówił, przechadzając się przed biurkiem tam i z powrotem. – Zakłada jedynie ubytek sił, nie specyfikując dokładnego rodzaju osłabienia. Wygląda na to, że zaklęcie dopuszcza się ciekawych interpretacji, co jest zmęczeniem, a co nie.
– Czyli uznał, że pana zmęczyłam?
– Tak. A ponieważ zmęczenie było… znaczne, płaszcz aktywował ogromną ilość mocy. Jej szybki przepływ obciążył tkaninę, która bardzo się rozgrzała. Zwykła wełna zapewne spłonęłaby. Razem ze mną. – Oczy dziewczyny rozszerzyły się. – Na szczęście, wełna z runa owcołaków, już stosunkowo lekko podgrzana, zaczyna wypromieniowywać nadmiar ciepła w postaci nieszkodliwych płomieni. Dzięki temu płaszcz nigdy nie osiąga niebezpiecznej temperatury.
Sophie znowu uśmiechała się szeroko.
– To naprawdę bardzo ciekawe – westchnęła. – Czyli skąd dokłanie wziął się wzrost temperatury?
Zmarszczył brwi.
– Panno de Clairienne, przeciez właśnie wyjaśniłem – powiedział surowym głosem. – Przepływ ogromnej mocy…
Urwał. Młoda kobieta patrzyła na niego wyczekująco. Niemal tym samym, przenikliwym spojrzeniem, co na wykładach.
– Sophie… – powiedział, pocierając kark.
– Tak, profesorze?
– Dlaczego pytasz o coś, o czym właśnie przed chwilą mówiłem?
– Och, przepraszam. – Wzruszyła ramionami z rozbrajającym uśmiechem. – Po prostu lubię, kiedy mówi pan fascynujące rzeczy. Mogłabym słuchać tego bez końca.
– Hm – zamyślił się, a sens jej słów powoli do niego docierał.
A potem opowiedział jej wszystko. Jak zdobył z Victorem wełnę, jak razem badali jej właściwości, i wreszcie jak opracowali zaklęcie, które umieścili w dwóch bliźniaczych płaszczach. Zasypał ją szczegółami i obserwował, jak rozpalają wyobraźnię młodej kobiety.
– A czy… ten płaszcz wciąż działa? Cały czas? – zapytała, kiedy skończył.
– Nie, Sophie. – Uśmiechnął się. – Energia w nim się skończyła. Poza tym jest już późno….
Dokładnie w tym momencie zegar zaczął wybijać godzinę. Studentka z niepokojem uniosła głowę.
– Dziewiąta! Za piętnaście minut zamkną mi dormitorium! – powiedziała, zeskakując z biurka.
Rozejrzała się, złapała bieliznę i wcisnęła ją do plecaka, a potem zaczęła zbierać rozrzucone księgi i notatniki.
– Zostaw – powiedział ciepło. – Idź już, żeby zdążyć.
– Ależ profesorze! – oburzyła się. – Jaką byłabym asystentką, gdybym zostawiła tu taki bałagan!
Błyskawicznie ułożyła zeszyty w równe sterty. W pewnym momencie sięgnęła po chusteczkę i z delikatnym uśmiechem starła wilgoć z brzegu biurka, zerkając nieśmiało na mężczyznę. Obserwował ją bardzo uważnie.
Kiedy skończyła, podeszła do niego z plecakiem na ramieniu i położyła dłoń na jego piersi. Drobne palce pogładziły materiał kamizelki. Stanęła na czubkach butów i pocałowała go w policzek. Wciągnął głęboki oddech lawendowego zapachu, a młoda kobieta odbiegła do drzwi. Profesor wyciągnął różdżkę i otworzył zamek.
Zatrzymała się w przejściu.
– Do jutra, profesorze? – Spojrzała pytająco, delikatnie zmienionym głosem.
Mimo półmroku, wydało mu się, że w jej oczach widzi błysk niepokoju.
– Tak. Do jutra, Sophie – odpowiedział uspokajająco.
Stała chwilę bez ruchu, przygryzając wargę, po czym podbiegła do niego z powrotem. Przywarła do niego płomiennym pocałunkiem. Przytulił ją mocno i długo. Odsunęła się i wpatrzyła w jego oczy bardzo uważnie. Ujął delikatną twarz w dłonie i szepnął z absolutnym przekonaniem:
– Wszystko. Będzie. Dobrze.
Uśmiechnęła się szeroko i wybiegła z gabinetu, zamykając za sobą drzwi. Cornelius podszedł powoli do biurka, usiadł w fotelu i odetchnął głęboko. Wsłuchiwał się jeszcze chwilę w szybki stukot obcasów na korytarzu, zastanawiając się, jak mógł kiedyś uważać ten odgłos za nieprzyjemny.
Pogrążył się w zadumie. Nie mógł uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło. Dopóki trzymał ją w ramionach, wydawała się taka rzeczywista, ale teraz? To przecież nie mogła być prawda? Profesor Threadforge i Sophie de Clairiénne? Poczuł ciepło na twarzy.
„Czy ja straciłem rozum?” – zapytał sam siebie, wiedząc, że to jedyne sensowne wyjaśnienie.
Przypomniał sobie, ile razy prychał z pogardą, czytając w gazetach, jak podobne romanse niszczyły kariery. Ile razy kręcił głową, myśląc, jakim trzeba być idiotą, by uwikłać się w coś takiego. Gdyby ktoś odkrył taki związek, nie tylko Sophie byłaby skończona. Witchenmoor był bezwzględny dla kadry, która angażowała się w nieodpowiednie relacje.
Dotknął blatu tam, gdzie siedziała dziewczyna. Palcem obrysował miejsce, w którym drewno pociemniało od wspólnej wilgoci.
Oparł czoło o dłoń. Mimo niebezpieczeństwa, czuł jedynie cień niepokoju i wyrzutów sumienia. Te rozsądne emocje były wprost przytłoczone nastoletnią radością i podekscytowaniem. Wręcz wybiegał już myślami do jutrzejszego spotkania. Uśmiechnął się. A potem sięgnął jeszcze dalej w przyszłość i jego radość zgasła. Spóźniona chmura strachu i poczucia winy uderzyła.
Czy on naprawdę powiedział jej przed chwilą, że wszystko będzie dobrze? Przecież oprócz kilku chwil razem, nic innego nie ma prawa być dobrze! Wciągnął gwałtownie powietrze, myśląc, jak bardzo wszystko się skomplikuje. Przed oczami nagle widział możliwe konsekwencje jedna po drugiej, zupełnie jakby otworzył zakazaną księgę i nie mógł przestać patrzeć. Zbladł i przeczesał włosy obiema rękami.
„Na srebrne spodnie Albertusa! Jej rodzice są w moim wieku!”
Przełknął ślinę i zmusił umysł, by ten oderwał się od przerażającej przyszłości.
„Spokojnie. Wystarczy dopilnować by nikt się nie dowiedział. Ona znudzi się tobą i wszystko wróci do normy.” – Ta myśl, zamiast go uspokoić, sprawiła jedynie zaskakująco silny ból. Aż się skrzywił.
„Co się ze mną dzieje!?” – Wyciągnął przed siebie palce. Drżały.
Postanowił chwilę jeszcze popracować. Może to go uspokoi? Otworzył notatnik na zaklęciu usuwającym blizny i zniekształcenia skóry, nad którym pracował, kiedy mu przerwała. Przebiegł wzrokiem po znakach, czując niemal natychmiastową ulgę, gry jego rozbiegane myśli wplatały się w magię krawiecką.
Chwilę później zauważył błąd, którego wcześniej długo nie mógł znaleźć. Wziął do ręki pióro. Trzymał je przez chwile, widząc w wyobraźni drobną, uroczą dłoń, która niedawno nim pisała. Westchnął i naniósł poprawki na pergamin.
„Blizna pod łopatką” – przypomniał sobie, pisząc.
Zamknął zeszyt i odłożył go na samą górę stosu zaklęć do testowania. Zauważył, że wszystkie okładki ułożone są dokładnie tak, jak wcześniej. Z podziwem pomyślał, że dziewczyna jakimś sposobem zapamiętała kolejność i mimo pośpiechu odtworzyła ją.
Po chwili wahania wyciągnął zeszyt z samego spodu – ten z zaklęciami dla Viktora – i przełożył go na górę. Ogarnęły go wątpliwości i wyrzuty sumienia. Nie powinien przecież zmieniać priorytetów, kierując się emocjami, które wywoływała w nim nowa asystentka!
„A przynajmniej nie tak bardzo” – stwierdził i przełożył fioletowy notatnik o dwa miejsca w dół.
Pokiwał głową, uznając, że osiągnął rozsądny kompromis, po czym wstał i zamyślony ruszył w stronę wyjścia.
Nagle wydało mu się, że coś słyszy. Zwolnił kroku, nasłuchując. Z rogu komnaty dobiegał delikatny, metaliczny chrobot. Zatrzymał się i wstrzymał oddech. Cisza. Zrobił ostrożny krok. Znowu – cichy pisk i kliknięcia! Dziwny niepokój ścisnął mu gardło. Był absolutnie pewien, że sensomanekin jest wyłączony. Uniósł różdżkę i wypowiedział słowa zaklęcia. Wszystkie lampy w gabinecie zapłonęły.
Mimo bólu wywołanego ostrym światłem, oczy profesora otworzyły się szeroko. Błyszcząca mosiężna twarz była zwrócona inaczej niż zwykle. Ciemne tarcze wskaźników skierowane były wprost na niego!
„Przecież to niemożliwe!” – pomyślał, czując niewytłumaczalny strach.
Sensomanekiny nie miały możliwości ruchu. Owszem, można je było dowolnie ustawić, ale nie mogły same zmienić pozycji.
Podszedł bliżej i ostrożnie obszedł urządzenie dookoła. Maszyna nie drgnęła i nie wydała najmniejszego dźwięku. Wpatrzył się uważnie w rzędy wskaźników. Sensomanekin zdecydowanie był wyłączony.
„Skąd więc tamte dźwięki?” – Potarł policzek. „Czy rzeczywiście sam się poruszył?”
Coś przyciągnęło jego wzrok. Każda z dziewięciu metalowych tarcz przymocowana była dwoma niewielkimi śrubami. Każda, oprócz centralnej. Pochylił się, marszcząc brwi. Dlaczego wcześniej tego nie zauważył? Zamiast jednej śruby widział małe metalowe siteczko. W miejscu drugiej, w cieniutkiej okrągłej oprawie znajdował się wypolerowany kawałek ciemnego szkła. Wyglądał trochę jak mała szklana kula, w środku której tkwiła następna, mniejsza.
„Tego nie było w projekcie!”
Wzdrygnął się. Szklany element bardzo przypominał oko.
1 komentarz
Marigold
Coś mi się wydaje, że profesor, za sprawą Sophie, wpadł jak śliwka w kompot
Właśnie takiej Sophie mu było trzeba
Scena erotyczna sensualna i działająca na wyobraźnię, pięknie opisana.
Czekam na ciąg dalszy, bo koniec bardzo intrygujący.
unstableimagination
@Marigold Dziekuję Ci bardzo, ze dotarłaś do końca! Gratuluję
Ciag dalszy. Hm na razie planuję skupic się na królewnie, ale miło mi bardzo, że znalazlby sie ktos chetny na ciag dalszy.