O magii krawieckiej (I). Asystentka

O magii krawieckiej (I). AsystentkaDziś zażądałem zwiększenia liczby czujników. W głowie manekina, pod sferą energetyczną, wystarczyłoby miejsca na drugi kolektor sensoryczny. Niestety, ten nieznośny inżynier Gildii stanowczo się sprzeciwił. Stwierdził, że nie można wykorzystać tego obszaru. Nawet nie raczył wyjaśnić, z jakiej przyczyny.
    Cóż za absolutna niedorzeczność! Wszyscy wiemy, że jego głos jest decydujący tylko dlatego, że Gildia wszystko finansuje.
    Nie wiem, co dalej. Czujników jest zdecydowanie za mało. Postaram się zamontować po dwa do każdego przewodu kolektora. Sygnał będzie słaby, ale jeśli przekalibrujemy tarcze wskaźników, może się udać.

    Profesor Cornelius Threadforge, Notatki robocze.

    Wrześniowe słońce wpadało przez kolorowe witraże, próbując rozświetlić ogromną komnatę. Ciepłe promienie, rozbite w wielobarwne refleksy, rozsypywały się na kamiennej posadzce i masywnym biurku. Kilka jasnych plam dotarło nawet do ciężkich drzwi, wspinając się po lśniącym drewnie. Ciemność cofnęła się do przeciwległej ściany, jakby zniesmaczona jaskrawym pokazem. Spowiła półmrokiem rzędy regałów i drążków z wieszakami, czekając cierpliwie, aż słońce się zmęczy. Setki najróżniejszych szat wisiały w cieniu; obok pospolitego lnu czy bawełny błyszczały smocze łuski i nici z czystego złota. W rogu, pomiędzy stołami roboczymi, stał nieaktywny sensomanekin, którego beznamiętna mosiężna twarz patrzyła przed siebie martwymi tarczami wskaźników.
    Profesor siedział przy swoim biurku i przyglądał się sekwencji ruchów różdżki, zapisanej w oprawionym w skórę zeszycie. Czarny płaszcz zdawał się pochłaniać niemal całe padające na niego światło. Skupiony mężczyzna nieświadomie gładził przedwcześnie pokryte zmarszczkami czoło, a przy każdym najdrobniejszym ruchu ciemnoszara kamizelka mieniła się odcieniami głębokiej zieleni.
    Kiedy cztery lata temu utworzono katedrę Wyższej Magii Krawieckiej w Akademii Witchenmoor, było naturalne, że objął ją Cornelius Threadforge. Przecież to właśnie jego wynalazek – zaklęcie skanujące – pozwoliło na nieosiągalną wcześniej precyzję, powodując nagły rozwój tej dziedziny. Nagle każdy renomowany salon z odzieżą chciał mieć swojego maga krawieckiego, który, za dodatkową opłatą, ulepszał zakupione ubranie wedle potrzeb klienta.
    Nic dziwnego, że Gildia, czerpiąca wysoki pobór od każdej takiej transakcji, tak chętnie udzieliła finansowego wsparcia dla kolejnego projektu profesora. Już po niecałym roku odbyła się sensacyjna prezentacja prototypu sensomanekina, a manufaktury rozpoczęły seryjną produkcję. Urządzenia znacząco zwiększyły bezpieczeństwo badań magii krawieckiej, przyciągając tłumy nowych studentów na ten kierunek.
    Niestety, trzy kolejne lata na uczelni stały się dla Corneliusa ciągłą walką z owocami własnego sukcesu. Gwałtownie rosnąca liczba uczelnianych obowiązków powoli go przytłaczała i coraz rzadziej mógł w spokoju poświęcać się pracy naukowej.
    Przewrócił kartkę. Uważne spojrzenie przesunęło się po kolejnym rzędzie skomplikowanych symboli na pergaminie. Mimo wielu prób, zaklęcie wciąż nie działało. Delikatny czar uzdrawiający wpleciony w tkaninę, powinien z czasem usuwać zniekształcenia skóry. Projekt mocno wkraczał w kompetencje magów leczących, ale Cornelius się tym nie przejmował. Miał już dość ich wymówek o braku czasu na takie drobnostki jak blizny. Postanowił sam rozwiązać problem. Jak się okazało, było to bardziej skomplikowane, niż początkowo zakładał. Kolejny raz dokładnie analizował każdy detal zaklęcia.
    Wreszcie jego oczy zwęziły się. Coś zdecydowanie było nie tak w inkantacji. Cofnął się, by porównać słowa z pozycją różdżki. Prawie wstrzymał oddech, nabierając pewności, że zbliża się do miejsca, w którym czai się błąd.
    W tym momencie rozległo się zdecydowane pukanie do drzwi. Profesor skrzywił się, kiedy ulotna myśl uciekła bezpowrotnie, spłoszona irytującym dźwiękiem. Wzdychając z frustracją, rzucił wzrokiem na zegar wiszący na ścianie. Wciąż była to godzina przyjęć, kiedy powinien być dostępny dla studentów. Z roku na rok starał się być coraz bardziej oschły i surowy, ale mimo to nie udawało się wszystkich zniechęcić.
    – Wejść – powiedział z wyraźnym rozdrażnieniem.
    Drzwi uchyliły się cicho i w szparze pojawiła się charakterystyczna fioletowa grzywka.
    – Ma pan chwilę, profesorze?
    Zamknął oczy i potarł palcami skroń.
    – Oczywiście, że nie mam! – niemal warknął, próbując brzmieć groźnie.
    Sophie de Clairiénne była jego najlepszą i zarazem najbardziej irytującą studentką. Uzyskała najwyższą średnią ocen, wykonała najwięcej projektów i nie opuściła żadnych zajęć. Jednocześnie swoją arogancją, brakiem szacunku i nieustannymi pytaniami o każdy detal sprawiała, że miał jej serdecznie dosyć. Z niecierpliwością wyglądał końca semestru, kiedy wreszcie zakończy edukację i przestanie go zamęczać.
    Teraz jednak stała niewzruszona w drzwiach i zerkała na zegar.
    – Przecież jest kwadrans po szóstej – powiedziała, a po chwili dodała: – Czy to czasem nie oznacza, że musi pan…?
    Przerwał jej, z trzaskiem zamykając notatnik.
    – Dobrze! – rzucił, nie ukrywając irytacji. – Czego pani tym razem chce, panno de Clairiénne! Czy znowu przyniosła pani do oceny pracę, której nawet nie zadałem? A może upomni się pani o niewpisany stopień z zeszłego semestru?
    

    
    Studentka ostatniego roku uśmiechnęła się szeroko, zamykając za sobą drzwi. Profesor zacisnął usta z niesmakiem i obserwował, jak młoda kobieta szybkim krokiem idzie do biurka, burząc spokój gabinetu nieprzyjemnym dźwiękiem obcasów. Gęstwina purpurowych loków, kończąca się tuż poniżej delikatnie zarysowanej twarzy, przetykana była kilkoma pasemkami indygo. Światło witraży tańczyło w intensywnych barwach, wydobywając z nich jeszcze więcej subtelnych odcieni. Bufiaste rękawy luźnej koszuli poruszały się tanecznie wraz ze spódniczką z granatowej wełny, spod której raz po raz błyskało zgrabne kolano. Elegancka, czarna kamizelka podkreślała wąską talię i wyraźnie zarysowany biust, a wyhaftowane na niej srebrne runy migotały w kolorowym blasku.
    Cornelius westchnął głęboko, a jego palce wystukiwały na biurku szybki, nerwowy rytm. Studenci przypominali mu natrętne komary, próbujące wyssać całą jego energię i czas. A Sophie była najgorsza – uparta jak stado hipogryfów, chciała od razu wszystko wiedzieć i koniecznie wypowiedzieć się w każdej dyskusji. Już na pierwszych zajęciach zauważył jej zupełny brak poszanowania dla sztuki magii krawieckiej. Przenikliwe spojrzenie dziewczyny rozpraszało go na wykładach, cały czas przypominając mu, że za chwilę tok jego rozumowania znowu zostanie przerwany kolejnym pytaniem. Nie rozumiał, jak to możliwe, że na egzaminach zawsze miała komplet punktów – przecież tak często pytała o coś, o czym właśnie przed chwilą mówił!
    Zbliżyła się do biurka, a tuż za nią nadciągnął irytująco intensywny zapach perfum, w którym, oprócz lawendy, dał się wyczuć zapach rozgrzanego wosku i kwiatów bawełny. Zsunęła z ramienia niewielki skórzany plecaczek i postawiła go obok.
    – Widziałam pana ogłoszenie, panie profesorze. – Założyła ręce na piersiach. – Mogłabym zacząć nawet dziś!
    Znieruchomiał. Surowa, przystojna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Mogło chodzić tylko o jedno.
    – Nie rozumiem – skłamał.
    Odsunęła fioletowy kosmyk z czoła.
    – Chciałabym zostać asystentką pana profesora – powiedziała uroczyście, potwierdzając jego obawę.
    Zacisnął zęby. W pośpiechu, z rosnącym niepokojem rozważał implikacje. Wyobraził sobie niekończące się pytania i aroganckie uwagi, które musiałby znosić nie tylko na wykładach i w godzinach przyjęć, ale od świtu do zmierzchu. Zostałby bez nadziei na chwilę spokoju i skupienia. Sophie de Clairiénne jako jego asystentka?
    – To wykluczone! – powiedział z naciskiem. – Są już lepsi kandydaci.
    Młoda kobieta nawet nie przestała się uśmiechać.
    – Lepsi ode mnie, panie profesorze? – zapytała nonszalancko, przesuwając palec po krawędzi biurka. – Czy to ma być żart? Składając podanie, sprawdziłam, że jestem jedyną osobą, która spełnia wszystkie pana wymagania.
    Zacisnął usta, a wystukiwany na biurku rytm alarmująco przyspieszył.
    „Na szaty nieumarłych!” – zaklął w myślach.
    Proces rekrutacji asystentów w Witchenmoor był bardzo przejrzysty. Nie dość, że każdy mógł zobaczyć podania, to na końcu rada zatwierdzała wybór. Oczywiście, że będzie musiał ją wybrać, w końcu miała najwyższą średnią, a szanse na zgłoszenie absolwenta były niewielkie. Potężny umysł Corneliusa Threadforge’a, twórcy nowoczesnej magii krawieckiej, gorączkowo szukał sposobu, jak zniechęcić nieznośną studentkę, by wycofała podanie.
    – Nie przepadam za panią, panno de Clairiénne. – Spróbował najprostszego rozwiązania. – Nie chcę, by pani była moją asystentką.
    Wyznanie, uczynione grobowym tonem sprawiło, że niewyraźny cień przemknął przez morskie oczy Sophie. Błyskawicznie odzyskała pewność siebie i wzruszyła ramionami.
    – No tak, oczywiście! – zaśmiała się odrobinę zbyt głośno. – Tyle że nie widziałam takiego wymagania w ogłoszeniu. Poza tym ja pana tak bardzo lubię i podziwiam, że mojej sympatii starczy za nas oboje!
    Wargi profesora wykrzywił grymas.
    – Nie. Zdecydowanie nie wystarczy. – Pokręcił głową. – Jest pani zbyt bezczelna i zadaje za dużo pytań. I najwyraźniej nie doczytała pani, jak kiepsko płacę asystentom…
    Jej uśmiech pozostał niewzruszony, choć dłonie niemal niezauważalnie zacisnęły się i rozluźniły.
    – Myślałam, że ceni pan pewność siebie i ciekawość. A o niskim wynagrodzeniu nie musiałam czytać, bo... cóż. To dość powszechnie znany fakt. Dobrze pan wie, że nie chodzi mi o pieniądze.
    Odetchnął głęboko. Miała rację. Sam fakt bycia asystentką sławnego profesora Threadforge’a był tu najważniejszy. Milczał przez chwilę, po czym wstał i podszedł do najbliższego okna, odwracając się tyłem do studentki. Wpatrywał się w witraż, zastanawiając się, ile Sophie wytrzyma w ciszy. Bezwiednie poprawił płaszcz na ramionach, pozwalając, by poły przesunęły się w przód, otulając go szczelniej.
    Poczuł delikatną falę energii z nasączonej magią czarnej wełny. Zmarszczył brwi, bo nie czuł się zmęczony, a zaklęcie powinno dodawać sił dopiero po wykryciu osłabienia. Być może czar pomylił frustrację z wyczerpaniem? Wyjątkowe właściwości runa owcołaków od dawna go fascynowały. Tkanina pochłaniała światło i magazynowała jego energię. Szkoda, że te zwierzęta były tak rzadkie. Westchnął, czując przypływ sił jak po filiżance mocnej kawy. Z trudem oderwał myśli od magii, zastanawiając się nad słowami Sophie.
    „Pewność siebie i ciekawość… Tak, rzeczywiście cenię te cechy. Więc dlaczego u niej są takie irytujące?”
    Młoda kobieta przestąpiła z nogi na nogę.
    – Profesorze? – zapytała, a on pokiwał w zamyśleniu głową.
    „I to właśnie byłaby maksymalna długość ciszy w tym gabinecie, gdyby ona została moją asystentką” – uświadomił sobie. „Dziesięć sekund. Nie mogę do tego dopuścić”.
    Jego wargi ściągnęły się w wąską linię, a dłonie mocno zacisnęły się na połach płaszcza.
    – Czym jest magia krawiecka? – zapytał, nie odwracając się.
    Wzięła głęboki oddech.
    – Magia krawiecka, zwana też vestymancją, albo po prostu przemianą szat, to zaawansowana gałąź magii transmutacyjnej, polegająca na zaklinaniu ubrań w celu nadania im nowych właściwości i cech…
    Zacisnął mocniej zęby. Wypełniła go narastająca irytacja. Słuchał podręcznikowej definicji, niemal słowo w słowo. To miała być najlepsza studentka? Nie przerywał i nie próbował opanować emocji wzmocnionych nadmiarem energii. Czuł, że aby się jej pozbyć, będzie musiał nią wstrząsnąć i pozwalał, by gniew w nim narastał. Nieświadoma dziewczyna mówiła coraz szybciej.
    – Fundamentalnym ograniczeniem jest konieczność związania magii z osobą, która musi założyć ubranie w trakcie transmutacji. Narzuca to wymaganie absolutnej precyzji w dwóch aspektach: efektu zaklęcia, gdyż jakikolwiek błąd może uczynić tkaninę niebezpieczną, oraz jego lokalizacji, ponieważ transmutacja nie może dotknąć ciała właściciela. Przełomem w rozwoju magii krawieckiej było opracowanie zaklęcia skanującego przez Corneliusa Threadforge’a…
    Profesor nie był dobrym aktorem, ale nadrobił to ogromną determinacją. Obrócił się gwałtownie, a czarny płaszcz zawirował w powietrzu.
    – Dosyć! – zagrzmiał, wbijając w dziewczynę pełen furii wzrok. – Ile pani ma lat?!
    Wzdrygnęła się, mrugając szeroko otwartymi oczami. Echo krzyku odbijało się od kamiennych ścian i kolorowych okien.
    – Dwa… dwadzieścia jeden… – wyszeptała z trudem, całkowicie oszołomiona.
    – I cytuje mi pani bezmyślnie definicję z podręcznika?! – Starał się, by głos aż wibrował pogardą. – Naprawdę sądziła pani, że takiej odpowiedzi oczekiwałem?!
    Gładkie policzki szybko czerwieniały.
    – Ja… przepraszam… – Po raz pierwszy widział strach w jej oczach. – Nie pomyślałam…
    – Właśnie! – Założył ręce na piersi. Mówił teraz ciszej, lodowato zimnym tonem. – Nie pomyślała pani. Całe to wasze pokolenie... Chcecie mieć wszystko od razu, bez wysiłku, bez myślenia. Parę dobrych ocen i już: „Jestem najlepsza! Musi mnie pan zatrudnić!”.
    Oczywiście zdarzało mu się podnosić głos na Sophie, jednak jego krzyk nigdy nie robił na niej żadnego wrażenia. Co gorsza, często miał wrażenie, że w przepraszającym uśmiechu zauważa ukrytą satysfakcję. Zupełnie jakby jej celem było wyprowadzenie go z równowagi.
    Tym razem było zupełnie inaczej. Jego lekko teatralny wybuch musiał trafić w jakiś czuły punkt. Arogancja zniknęła z przestraszonej twarzy dziewczyny jak zdmuchnięta. Profesor wpatrzył się w rozszerzone oczy, ale wcale nie odczuł spodziewanej satysfakcji. Zawahał się na moment, bo nagle zaczęło wypełniać go poczucie winy. Zdusił jednak wątpliwości, chcąc rozwiązać problem raz na zawsze.
    – Sama pani widzi, że nie pasujemy do siebie – powiedział surowo. – Będę szczery. Jestem przekonany, że z panią w gabinecie zrobię mniej, niż w ogóle bez asystenta! Jeśli rada każde mi panią zatrudnić, po prostu wycofam ogłoszenie.
    Kolejne okrutne słowa uderzyły w dziewczynę. Ta, nagle pozbawiona tarczy zuchwałości, zadrżała, niemal jakby coś ją fizycznie ugodziło. Jej oczy wypełniły się wilgocią, a usta drgnęły, lekko wyginając się w dół.
    „Wygrałem” – pomyślał profesor z niespodziewanym żalem.
    Sophie zacisnęła wargi, jakby starała się powstrzymać zdradliwe emocje, które właśnie obnażały długo skrywaną wrażliwość. Widać było jej zaskoczenie siłą swojej reakcji i nagłym brakiem pewności siebie. Przełknęła ślinę z wysiłkiem. Policzki zapłonęły mocniej mieszaniną wstydu i gniewu. W rozpaczliwej próbie opanowania się wzięła kilka głębokich oddechów, jednak każdy kolejny był coraz bardziej drżący.
    – Jest pan niesprawiedliwy, profesorze! – krzyknęła w końcu z wyrzutem, a kolejne słowa były pełne intensywnej goryczy. – Parę dobrych ocen?! To wcale nie jest łatwe! I owszem, potrafię myśleć i... – Głos uwiązł jej w gardle. – Nie rozumiem… Rzeczywiście mnie pan tak nienawidzi?! – powiedziała, unosząc bezradnie ręce. – Ale dlaczego? Sądziłam, że może pan… Że tak naprawdę… Bo ja właśnie… ! – Zamrugała i pierwsze łzy ruszyły w drogę po policzkach. Zmarszczyła brwi ze złością. – Widzę, że reszta ma racje, kiedy mówią, że dla pana liczą się tylko badania!
    Zaskoczony mężczyzna otworzył usta, ale zaraz je zamknął, nie wiedząc co powiedzieć. Spotykał się już z płaczem studentów, ale jeszcze nigdy nie słyszał w czyimś głosie tak autentycznego bólu i gniewu. Sophie z wściekłością otarła policzki, mówiąc:
    – I pomyśleć, że pana broniłam, kiedy inni śmiali się, że ludzie to dla pana tylko lepszy model sensomanekinów!
    Cornelius zapatrzył się z szeroko otwartymi oczami na młodą kobietę i wydawało mu się, że widzi ją po raz pierwszy. Zupełnie jakby właśnie ściągnęła maskę. Nie mógł skupić się na jej słowach, zagapił się na szczerą, pełną pasji i determinacji twarz, nieświadomie podziwiając urodę, zwielokrotnioną intensywnymi emocjami. Wiedział już, że przesadził, ale oprócz ciężaru wyrzutów sumienia, czuł, jak kompletnie nieracjonalny zachwyt rozlewa się coraz silniejszym ciepłem w jego duszy, topiąc przy tym resztki irytacji. Nagle Sophie zmarszczyła brwi i spojrzała na niego uważnie. Przekrzywiła głowę, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi.
    – Co? Pan się uśmiecha, profesorze? – Cichy, pełen zaskoczenia głos drżał od bólu, a po gładkich policzkach popłynęły kolejne łzy.
    Uświadomił sobie, że dziewczyna ma rację. Jak to możliwe, że na jego wargach znalazł się ten rzadki u niego wyraz radości? Nie był może najbardziej współczującą osobą na uczelni, ale przecież nie czerpał satysfakcji z cierpienia innych! Coś w jej szczerych emocjach dotknęło go tak głęboko, że ogarniające go niewytłumaczalne oczarowanie wywołało uśmiech. Natychmiast spróbował przywołać swoją zwykłą, kamienną twarz. Młoda kobieta pokręciła głową i popatrzyła z wyrzutem, a ból w jej oczach mieszał się z upokorzeniem.
     – Przez cztery lata, każdy mój przejaw sympatii spotykał się jedynie z pana irytacją – mówiła z żalem i z coraz wyraźniejszą złością, powoli zbliżając się do mężczyzny. – I dopiero teraz, pierwszy raz, widzę pana uśmiech?
    Stanęła przed nim, a drobne dłonie zacisnęła w pięści.
    – Teraz, kiedy płaczę?! – wykrzyczała mu prosto w twarz. – Tak to pana cieszy!?
    Resztki wesołości profesora zgasły. W milczeniu, z trudem wytrzymywał gniewne szmaragdowe spojrzenie, a w głowie, zwykle tak pełnej myśli, miał pustkę. Łzy młodej kobiety przejmowały go na wskroś bólem i wyrzutami sumienia. Przez ten żal wciąż jednak przebijał się zachwyt nagłą, intensywną szczerością. Surowe emocje, wypisane na jej twarzy, miały w sobie coś ujmującego, ożywczego, wręcz pięknego. Chaos sprzecznych odczuć był zbyt silny i skomplikowany, żeby Cornelius nawet próbował go zrozumieć, notując jedynie na marginesie świadomości do późniejszego rozważenia.
    – Nie cieszą mnie pani łzy – odpowiedział spokojnie po chwili.
    Skrzyżowała ręce na piersiach.
    – Doprawdy? – dopytała z udawanym zdziwieniem. – A ja sądzę, że to jedyna rzecz we mnie, która pana cieszy!
    Nabrał powietrza, wciąż starając się opanować wstrząśnięty umysł. Zmarszczki na czole poruszały się z wyraźnym wysiłkiem. W słowach Sophie była jakaś nieuchwytna sugestia.
    – Co miała pani na myśli, mówiąc „każdy mój przejaw sympatii”? – zapytał chwilę później.
    Nie przypominał sobie, by studentka okazywała mu jakąkolwiek życzliwość. Pamiętał tylko setki niepotrzebnych pytań i aroganckich komentarzy, będących oczywistym atakiem na jego zdrowie psychiczne. Oczy młodej kobiety jeszcze bardziej pociemniały.
    – Nic! – rzuciła chłodnym, urażonym tonem i skupiła się na wycieraniu wilgotnych policzków ozdobnymi mankietami koszuli. – Nic nie miałam na myśli. Przecież ja nie myślę! Poza tym pan profesor nie zrozumiałby, czym jest sympatia.
    Znów zapadła cisza. Zmarszczył brwi. Miał niejasne wrażenie, że coś mu umyka. Rozmowa zaczęła przypominać często nawracający koszmar, w którym usiłował ukończyć czar śliską, wysuwającą się z palców różdżką.
    – Przyznaję, że moje słowa mogły być trochę krzywdzące… – powiedział w końcu – …a uśmiech był nie na miejscu. Być może ucieszyłem się, że wreszcie jest pani szczera. To wszystko. Cenię to bardziej niż przerost ambicji.
    Sophie prychnęła i pokręciła głową.
    – O, dziękuję panu bardzo, profesorze! – rzuciła z sarkazmem, obracając się w stronę wyjścia. – Tą szczerością tylko zrobiłam z siebie idiotkę!
    Zaczęła iść w kierunku drzwi szybkim krokiem.
    – Nie musi pan już nic mówić! – Machnęła ręką. – Wycofam podanie! Zrozumiałam, że się nie nadaję!
    Patrząc na oddalającą się młodą kobietę, mężczyzna poczuł się bardzo nieswojo. Jego serce i żołądek gwałtownie skurczyły się, zupełnie jakby dawały mu znać, że coś powinien zrobić.
    – Czy pozwoli mi to pani jeszcze raz ocenić, panno de Clairiénne? – Surowy ton zatrzymał ją w pół kroku.
    Spojrzała podejrzliwie, a Cornelius gestem wskazał przed biurko.
    – Niech mi pani jeszcze raz powie, czym jest magia krawiecka.
    Zobaczył wahanie w jej oczach. Stała przez chwilę bez ruchu, wyraźnie niechętna, by ponownie ryzykować upokorzenie. Profesor poczuł, że powinien zbadać, kim naprawdę jest ta młoda kobieta, którą przez ostatnie lata najprawdopodobniej źle oceniał. A przecież jeszcze przed chwilą wprost marzył, by obraziła się i wreszcie dała mu spokój.
    – Bardzo panią proszę. – Starał się mówić tak łagodnie, jak pozwalał na to niski głos.
    Przez moment dostrzegł w spojrzeniu dziewczyny iskry buntu, jakby rozważała, czy jedyną odpowiedzią nie powinno być trzaśnięcie drzwiami. Najwyraźniej ambicja kazała jej podjąć wyzwanie, bo wolnym krokiem wróciła do biurka. Cornelius wyprostował się i wypuścił nieświadomie wstrzymywane powietrze.  
    Sophie myślała nad swoją drugą szansą, a on dał jej czas na poszukanie odpowiedzi głębiej pod wyuczonymi formułkami. Wpatrzył się w skupioną twarz; być może to resztki łez sprawiły, że morski kolor jej oczu wydawał się teraz bardziej intensywny.
    Badawcze spojrzenie chyba ją trochę rozpraszało, bo obróciła się lekko bokiem. Pochyliła głowę i wbiła wzrok w barwne plamy światła na podłodze, a gęstwina fioletowych loków ukryła jej policzki. W końcu zaczęła mówić cichym, trochę niepewnym głosem, w którym wciąż było słychać echa gniewu i goryczy.
    – Magia krawiecka to sztuka wplatania czarów w ubrania. – Pociągnęła nosem. – Bez wątpienia jest to najtrudniejsza i najbardziej wymagająca dziedzina magii. Czerpie ze wszystkich innych, a dodatkowo wymaga niespotykanej precyzji.
    Profesor słuchał uważnie, a głos młodej kobiety powoli nabierał siły i pasji. Wyprostowała się.
    – Nikogo nie interesuje, czy kula ognia ma temperaturę o kilkaset stopni wyższą czy niższą, albo czy trafi o kilka stóp od celu. W magii krawieckiej taka niedbałość jest nie do pomyślenia! – Podniosła dumne spojrzenie na witraż. – My uczymy się transmutować pojedynczą warstwę tiulu, nie dotykając magią innych ubrań.
    Cornelius delikatnie uniósł brwi, a Sophie kontynuowała:
    – Mamy unikalną szansę, by zmieniać życie ludzi na lepsze. Możemy wpływać na ich codzienność: ułatwiać, chronić, upiększać, a nawet leczyć! Cały czas odkrywamy nowe, fascynujące możliwości. – Szybkim ruchem głowy odrzuciła włosy z policzków. – Potrafimy dziś umieszczać nasze czary w ubraniach leżących bezpośrednio na skórze. Przecież kilka lat temu nikt by w to nawet nie uwierzył! Owszem, to wciąż ryzykowne, ale przecież tak wiele robimy, aby zwiększyć bezpieczeństwo: zaklęcie skanujące rozwiązało w praktyce problem precyzji lokalizacji, powstały nowe sposoby zapisu ruchów różdżki, sensomanekiny ułatwiły testy nowych zaklęć…
    Sophie mówiła jeszcze przez jakiś czas, a wiedza w jej słowach coraz bardziej wykraczała poza program nauczania. Pełen inspiracji wzrok zdawał się przebijać kolorowe szkło, sięgając gdzieś daleko za nie. Profesor był pod coraz większym wrażeniem, kiedy nagle młoda kobieta popatrzyła na niego, a natchnienie ustąpiło miejsca frustracji.
    – Co ciekawe, mimo że to najtrudniejsza dziedzina magii, jest ona studiowana wyłącznie przez najbardziej bezmyślnych i pozbawionych szacunku studentów w całej akademii. – W jej głosie brzmiała ironia.
    Zmarszczył brwi, słysząc własne słowa i odchrząknął, z trudem ukrywając zakłopotanie.
    – Przyznaję, że moja ocena mogła być zbyt ostra – powiedział ostrożnie po chwili. – Czasem emocje mogą zaburzać racjonalną perspektywę. Nawet moją. Proszę przyjąć przeprosiny, panno de Clairiénne.
    Studentka uniosła wysoko brodę, a wyraźne iskierki rozbawienia zamigotały w turkusowym spojrzeniu.
    – Bardzo bym chciała, panie profesorze, ale emocje mi nie pozwalają – odpowiedziała z udawaną grzecznością. – Całkiem zaburzyły mi resztki mojego, jakże przecież niewielkiego rozsądku.
    Założyła ręce na piersiach, a mężczyzna zamyślił się. Słowa Sophie, pełne buntu i sarkazmu, już nie wydawały mu się tak bezczelne. Wręcz dostrzegał w nich coś bardzo uroczego. Nie pojmował dlaczego. Czy wcześniejszy wybuch młodej kobiety tak bardzo zmienił jej zachowanie? A może to on zaczął inaczej ją postrzegać? Nie rozumiał tego, ale wiedział, że tak celne złośliwości, nie powinny pozostać bez riposty. Zrobił przesadnie smutną minę.
    – Wielka szkoda… – powiedział z rozczarowaniem – …bo byłem już niemal pewny, że jest pani najlepszym modelem sensomanekina, jaki widziałem.
    Sophie przechyliła głowę i uniosła brwi zaskoczona niespodziewanym żartem. Cornelius nie mógł powstrzymać cienia uśmiechu, a błyszczące oczy dziewczyny błądziły chwilę po jego twarzy, jakby chciała się upewnić, że rzeczywiście dobrze widzi.
    – Drugi raz w ciągu jednego dnia? – powiedziała z udawanym zdumieniem. – A więc nie tylko łzy studentek pana bawią?
    Sama uśmiechnęła się teraz szeroko, odsłaniając białe, równe zęby, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Profesor poczuł się bardzo nieswojo. Nie wiedział, czy zaskoczyło go własne nieformalne zachowanie, czy uderzyła go po raz kolejny uroda młodej kobiety. Zaniepokojony, odchrząknął głośno i szybko spoważniał, chociaż w jego wnętrzu wciąż tlił się dziwnie miły niepokój.
    „Spokojnie. Muszę się skupić” – pomyślał. „Owszem, może źle ją oceniałem, ale to jeszcze nie znaczy, że jest dobrą kandydatką”.
    Poprawił płaszcz na ramionach i postanowił zadać kolejne pytanie.
    – Czy pani wie, skąd wzięła się nazwa magii krawieckiej? – zapytał, zaplatając ręce z tyłu i przechodząc wolnym krokiem na drugą stronę biurka, jakby podświadomie chciał się trochę od niej odsunąć. – Czy kiedykolwiek zastanawiała się pani, skąd to określenie, które przecież nie w pełni oddaje istotę naszego rzemiosła?
    Sophie zaczęła poprawiać włosy, zupełnie jakby było z nimi coś nie tak.
    – Tak, pomyślałam o tym. Spędziłam kiedyś pół nocy w bibliotece, szukając wskazówek. Znalazłam tylko wzmiankę, że pierwsze zaklęcia ulepszające ubrania opracował nie czarodziej, tylko właśnie krawiec. Nie wiem, na ile to prawda.
    Cornelius skinął głową z uznaniem. Jeszcze kilkanaście minut temu dałby sobie rękaw uciąć, że ta młoda kobieta nigdy się nad tym nie zastanowiła. Stanął za fotelem i oparł ramiona na oparciu, a jego spojrzenie mimowolnie śledziło dłoń, zanurzającą się w intensywnym fiolecie drobnych loków.
    – To prawda, choć nie do końca. Albertus Silverpants był krawcem, ale także magiem. Tyle że nie ukończył studiów. Został wyrzucony z Witchenmoor na ostatnim roku transmutacji za niebezpieczne eksperymenty. Nie miał licencji i z desperacji został czeladnikiem krawieckim. Po kilku latach odkryto, że nielegalnie ulepsza ubrania klientów, a jego czary wyśmiewano i nazwano pogardliwie „magią krawiecką”.
    Sophie słuchała uważnie, a jej oczy płonęły coraz większą fascynacją. Zaczęła nieświadomie bawić się mankietem koszuli, gładząc materiał przypominający śnieżnobiałe płatki kwiatu wokół nadgarstka. Ten drobny gest przyciągnął uwagę mężczyzny, wypełniając go niejasnym niepokojem. Podniósł wzrok i zauważył coś więcej w delikatnej twarzy – jakiś szczególny, rozmarzony podziw. To spojrzenie rozproszyło go do reszty. Stracił wątek i zawahał się.
    – Jego pierwsze czary… Jego eksperymenty… – urwał zmieszany.  
    – Tak? – zachęciła go szeptem. – I co było dalej, profesorze?
    – Hmm… – Zmarszczył brwi i skupił się. – Cóż. – Odchrząknął. – Wyśmiewano go i ignorowano. Dopiero kiedy został jedną z najbogatszych osób w kraju, zaczęto się bardziej interesować jego badaniami. Złośliwa nazwa jednak pozostała, bo sam Albertus zaakceptował ją i przekornie ogłosił się pierwszym magiem krawieckim.
    Przerwał, czując lekką irytację, zupełnie jak na wykładach. Sophie westchnęła z zachwytem.  
    – To… naprawdę bardzo ciekawe – powiedziała z uśmiechem. – Powinien pan opowiadać o tym wszystkim studentom!
    Skrzywił się.
    – Muszę poprosić, żeby zachowała to pani dla siebie. Gildia Magów Krawieckich bardzo nie lubi, kiedy ktoś wspomina o tych początkach. Nie znajdzie też pani nigdzie żadnej wzmianki, ile ofiar pochłonęły badania Albertusa.
    Dziewczyna spoważniała i pokiwała głową z powagą. Po chwili jednak zmarszczyła brwi.
    – Nie sądziłam, że boi się pan Gildii – powiedziała z niedowierzaniem. – Przecież oni wszystko panu zawdzięczają!
    – Nie boję się – odpowiedział zamyślony. – Choć z tego, co słyszałem, być może kiedyś zacznę. Tak czy inaczej, chwilowo muszę z nimi żyć w zgodzie. Katedra Magii Krawieckiej jest finansowo całkowicie od nich zależna. Bez ich dotacji nie powstałyby sensomanekiny, a jak pani się domyśla, uratowały one już dziesiątki asystentów. Opracowanie ich było wyjątkowo kosztowne.
    Cornelius zamilkł i zapatrzył się na ciemną sylwetkę stojącą w rogu. Na chwilę pogrążył się we wspomnieniach niezliczonych nocy spędzonych wraz z zespołem inżynierów. W końcu oderwał się od własnych myśli i znowu spojrzał na Sophie.
    – Dobrze! Niech mnie pani posłucha uważnie, panno de Clairiénne.
    Słysząc jego poważny ton, nabrała głęboko powietrza. Profesor skrzyżował ręce na piersiach.
    – Po zastanowieniu widzę w pani coś więcej niż jedynie dobre oceny. Z przyjemnością rozpatrzę pani podanie, razem z innymi. – Skinął głową uprzejmie.
    Studentka wypuściła powietrze z ulgą. Na jej twarzy pojawił się mały uśmiech, ale nie odpowiedziała, coś jeszcze rozważając. Mężczyzna zmarszczył czoło.
    – To znaczy… jeśli wciąż jest pani zainteresowana – dodał. – Zrozumiem, jeśli moje zachowanie panią zniechęciło.
    Sophie uśmiechnęła się szerzej.
    – Oczywiście, że jestem zainteresowana, profesorze. I bardzo doceniam, że już pan na mnie nie krzyczy. Tylko… po co to przedłużać? – Wzruszyła ramionami. – Nie mógłby pan zdecydować już dziś? Przecież nikt lepszy się nie zgłosi.
    Pokręcił głową z dezaprobatą.
    – Tego pani nie wie. Owszem, nie ma nikogo z wyższą średnią wśród studentów, ale może poczekam na absolwenta z większym doświadczeniem.
    Uśmiech dziewczyny nie zniknął.
    – To byłby błąd, profesorze. Pod pana kierunkiem prześcignę każdego. Mam świetną pamięć i bardzo szybko się uczę. Naprawdę, nie ma sensu czekać.
    Zacisnął wargi. Zwykle po takiej porcji przechwałek ogarniał go silny gniew. Tym razem poczuł jedynie lekką irytację. Sophie sprawiała wrażenie szczerej. Jej głos brzmiał ciepło i przyjaźnie. Nie był to bezczelny, napastliwy ton, do którego nawykł przez ostatnie lata. Odetchnął i spokojnie rozważył słowa dziewczyny. Potrzebował asystenta jak najszybciej. Nie miał też dobrego doświadczenia ze starszymi magami, którzy, mimo wysokich kwalifikacji, często mieli dziwne nawyki.
    – Przemyślę to… – powiedział powoli – …ale proszę pamiętać, że rada i tak musiałaby to zatwierdzić.
    Twarz studentki jeszcze bardziej się rozjaśniła. Zapewne doskonale wiedziała, że przy jej ocenach byłaby to jedynie formalność. Profesor założył ręce za plecy i dodał:
    – Chciałbym jednak być pewny, że dobrze pani rozumie, o co się stara. Nie muszę chyba przypominać, z czym wiąże się pozycja asystenta maga krawieckiego?
    Dziewczyna potwierdziła energicznym skinieniem, a jej oczy zabłysnęły determinacją.
    – Tak oczywiście! Jestem świadoma zagrożeń i gotowa stawić im czoła.
    Cornelius wpatrywał się badawczo w pełną zdecydowania twarz. Ubolewał nad tym, ale ani zaklęcie skanujące, ani sensomanekiny nie wyeliminowały do końca ryzyka związanego z badaniami w magii krawieckiej. I choć dzięki tym wynalazkom liczba ofiar dramatycznie spadła, wciąż do ukończenia prac nad każdym czarem kluczowy był asystent – jego odwaga i poświęcenie. Na myśl o wystawianiu uroczej kobiety na niebezpieczeństwo, ogarnął go niepokój.
    „Gdyby tylko można było skanować własne ubranie” – pomyślał i westchnął z frustracją.
    Sophie wyczuwając wahanie, podeszła bliżej o krok i oparła się o biurko.
    – Proszę się nie martwić, profesorze – powiedziała poważnym tonem. – Ja wiem, że to konieczne, a przy panu będę tak bezpieczna, jak to tylko możliwe. Jest pan najlepszy.
    Rzeczywiście, żaden jego asystent jeszcze nie stracił życia, choć kilka groźnych wypadków już się zdarzyło. Uśmiechnął się ironicznie.
    – Nie słyszała pani, dlaczego Nisse zrezygnował?
    – Słyszałam. Odmrożone stopy. Oj profesorze, wiem, że takie rzeczy się zdarzają! – machnęła ręką.
    Skrzywił się na samo wspomnienie. Nisse Hrafnsson miał wyjątkowego pecha. Zaklęcie chłodzące do butów wydawało się już idealne. Niestety, ciasne trzewiki chłopaka skurczyły się, uniemożliwiając szybkie ściągnięcie. A im bardziej robiły się ciasne, tym mocniej chłodziły. Tego typu sprzężenia zwrotne były rzadkością. Może, gdyby jasnowłosy chłopak tak nie krzyczał, udałoby się rzucić zaklęcie rozproszenia magii, zanim stopy odpadły. Co prawda odrosły po miesiącu bolesnej terapii eliksirami, ale asystent już nie wrócił. Cornelius potarł czoło.
    – Właśnie. Wypadki zdarzają się nawet mi. Czy na pewno rozważała pani inne, bezpieczniejsze dziedziny magii? – dopytał po raz kolejny.
    Wyprostowała się, zacisnęła wargi i spojrzała niemal groźnie.
    – Panie profesorze, czy znowu próbuje pan mnie obrazić? – Założyła ręce na piersiach. – Myślę, że dałam jasno do zrozumienia, że lubię wyzwania i wiążę swoją przyszłość z magią krawiecką. Z przyjemnością oddam się cała nauce. Nawet teraz!
    Dziwny dreszcz przebiegł Corneliusa, a jego serce przyspieszyło. Coś w zdecydowanych słowach Sophie go poruszyło. Czy była to ta gotowość do oddania się nauce, czy może płomienna pasja w jej głosie? Dość, że własny, odrobinę zapomniany entuzjazm nagle przebudził się ze snu. Odrzucił połę płaszcza i wyciągnął zza pasa długą, dębową różdżkę.
    – Nawet teraz? Świetnie! Proszę zatem opisać swoje buty, koncentrując się na materiałach i detalach! – powiedział, obchodząc biurko, po czym stanął naprzeciwko studentki.
    Cofnęła się o krok. W błyszczących oczach zobaczył zaskoczenie, niepokój, ale również fascynację. Standardowa formułka, wypowiadana przez magów krawieckich, sugerowała, co profesor zamierza. Dziewczyna najwyraźniej nie spodziewała się, że jej gotowość zostanie tak szybko sprawdzona. Zawahała się tylko przez moment. Zerkając raz na różdżkę, raz na nogi, dokładnie opisała swoje półbuty: delikatnie zaokrąglony nos, czarna, błyszcząca skóra licowa, wkładki z lnu, srebrne klamerki w kształcie liści. Całości dopełniały grube, drewniane podeszwy z wysokim na cal obcasem.
    Słuchał uważnie, choć zwykle ten opis nie był potrzebny. Dzięki zaklęciu skanującemu czarodziej zyskiwał niespotykane wcześniej zrozumienie kształtu i struktury tkaniny. Profesor Threadforge uczył jednak studentów, aby zawsze wcześniej dowiedzieć się jak najwięcej o ubraniu. Trochę na wypadek rzadkich błędów w skanowaniu, ale przede wszystkim jako ukłon w stronę tradycji. Czuł coś w rodzaju szacunku dla dawnych, mrocznych czasów, kiedy magia krawiecka była jedynie niszą Katedry Transmutacji, pełną szalenie niebezpiecznych lub żałośnie słabych zaklęć.
    Młoda kobieta wyprostowała się i stanęła odrobinę pewniej, w delikatnym rozkroku. Obciągnęła kamizelkę, po czym opuściła ręce wzdłuż tułowia, a granatowa spódniczka poruszyła się nerwowo.
    – Czy to będzie tamto zaklęcie chłodzące, profesorze? – zapytała, próbując domyślić się jego intencji. – Chce pan sprawdzić, czy moje stopy są bardziej odporne niż Nissego?
    Jej żart go nie rozbawił.
    – Tak… – odpowiedział – …i oczywiście, że nie. Zaklęcie jest już poprawione.  
    – No tak. Naturalnie. Czy… powinnam coś zrobić? – zapytała z nerwowym uśmiechem, choć zapewne doskonale wiedziała, że nie ma takiej potrzeby.
    Cornelius lekko skrzywił się, znów mając wrażenie, że jest na wykładzie.
    – Nie ruszać się. Jak przy każdym innym zaklęciu magii krawieckiej – mruknął i uniósł różdżkę.
    – Aha. Rozumiem – powiedziała, zaciskając i rozluźniając dłonie.
    Widząc ten gest i drżenie jej palców, zawahał się.
    – Ostatni raz zapytam, panno de Clairiénne. – Słowa były twarde i surowe. – Czy na pewno jest pani gotowa? Podobno odrastanie stóp jest… bolesne.
    Własny głos wydał mu się ostrzejszy, niż zamierzał. Dlaczego starał się ją przestraszyć, niemal zmusić, by zrezygnowała? Przecież coraz wyraźniej pragnął zatracić się razem z nią w pełnych pasji badaniach i eksperymentach! Sprzeczne myśli ścierały się ze sobą, wypełniając go na powrót irytacją. Sophie zmrużyła oczy, lekko zaskoczona powrotem ostrego tonu. Wpatrzyła się w niego intensywnie, wytrzymując gniewny wzrok mężczyzny. Drżenie dłoni zniknęło, jakby skądś zaczerpnęła siły.
    – Tak, jestem całkowicie pewna – powiedziała mocno i lekko się rozluźniła. – Ufam panu, profesorze.
    Odetchnął z ulgą. Mimo surowego tonu potrafiła się szybko opanować. Słowa o zaufaniu wywołały w nim dziwny, miły niepokój, a w ciepłym spojrzeniu turkusowych oczu nie widział już lęku, mimo że pierwszy raz miała być celem zaklęcia, które jest dopiero w trakcie opracowywania.  
    Skinął głową i poruszył różdżką w serii oszczędnych, eleganckich ruchów wychodzących z nadgarstka. Nie musiał wypowiadać na głos zaklęcia skanującego. Od dawna znał je na tyle dobrze, że słowa same płonęły w umyśle. Oderwał wzrok od okolonej fioletowymi lokami twarzy i skupił się na butach.
    W komnacie rozległ się znajomy, wysoki dźwięk, który wibrował na granicy słyszalności i zdawał się przeszywać rzeczywistość na wskroś. Skanowanie zadziałało, a profesor poczuł, jak jego świadomość rozlewa się na parę damskich bucików, ukazując mu strukturę błyszczącej skóry, szczegóły grubych nici zszywających ze sobą poszczególne jej warstwy, miękkość lnianej wyściółki i wkładek. Nieduże, stalowe gwoździki w krawędziach obcasów łączyły solidne dębowe drewno z resztą buta.
    Mimo nienagannego wyglądu, pasującego do perfekcyjnej studentki, nie były to nowe buty. Pod grubą warstwą wypolerowanego czernidła kryły się liczne pęknięcia, a nierówne spody nosiły ślady napraw z miesięcy, a może i lat użytkowania. Zaklęcie skanujące docierało również do skóry osoby noszącej ubranie. Należało się skoncentrować się na elemencie ubioru, ale ze świadomością ciała nosiciela, tak by móc nakładać magię tylko na odzież. Dwie zgrabne stopy, otulone ciepłymi podkolanówkami, okazały się trudne do zignorowania. Percepcja miękkiej, gładkiej skóry i pomalowanych na fioletowo paznokci napełniła go nagłym, silnym niepokojem. Wstrzymał oddech, wyczuwając, jak palce Sophie podkurczają się w butach, jakby chciały się przed nim schować.
    „Spokojnie, nic jej nie będzie. Zaklęcie jest już poprawione” – pomyślał, głęboko przekonany, że dziwne odczucie jest związane tylko i wyłącznie z obawą o bezpieczeństwo młodej kobiety.
    Skupił się, kilka razy głęboko nabierając powietrza, po czym zaczął rzucać właściwe zaklęcie. Oczy dziewczyny zapłonęły, jakby fascynacja wypaliła do reszty ślady wcześniejszego niepokoju. Wpatrywała się uważnie w skomplikowane ruchy, słuchając spokojnych i wyraźnych słów zupełnie nowego zaklęcia. Cornelius chwycił strumień mocy umysłem i ukierunkował go. Różdżka cicho brzęczała, kiedy nasączał magią chłodzącą wnętrze butów, zakotwiczając czar wokół wykonanych z czystego srebra klamerek. W powietrzu rozszedł się niemal nieuchwytny zapach mroźnego poranka. Wypowiedział kolejne słowa i z serią precyzyjnych obrotów nadgarstka wykonał dodatkowe zabezpieczenia przed zbyt niską temperaturą, a potem jeszcze dodał odporność na zmianę rozmiaru pod wpływem zimna.
    Odetchnął głęboko, a buty rozjarzyły się na moment delikatną błękitną poświatą, sygnalizując, że magia zaczęła działać. Nie opuścił różdżki, ustawiając ją jedynie w pierwszej pozycji awaryjnego rozproszenia magii.
    – W porządku? – zapytał z niepokojem, ale po szerokim uśmiechu widział już, że zaklęcie się powiodło.
    – Tak! Jakie to niesamowite… – szepnęła, a jej zachwyt błyszczał w kolorowym świetle witraży. – Jakbym zanurzyła stopy w chłodnym strumieniu!
    Cornelius wciąż patrzył w napięciu, upewniając się, że w twarzy młodej kobiety nie pojawia się nic niepokojącego.
    – Czy nie jest za zimno?
    Spoglądała w dół przez dłuższą chwilę, przestępując z nogi na nogę.  
    – Jest wprost idealnie – uśmiechnęła się szeroko. – I nie robi się chłodniej! Nawet nie wiedziałam, jak wcześniej było mi gorąco w tych butach!
    Opuścił ręce i w końcu się rozluźnił, wciąż nie mogąc oderwać oczu od fascynacji na twarzy studentki.
    „Dobrze. Udało się” – odetchnął w myślach, nie zastanawiając się, dlaczego ani Nisse, ani żaden z poprzednich asystentów nie wywołał w nim takiego niepokoju.
    Młoda kobieta podskoczyła, parę razy tupnęła i szybkim krokiem obeszła biurko. Kiedy mijała profesora, zapach perfum przypomniał o sobie lawendowym powiewem, a Cornelius nieświadomie wciągnął głębiej powietrze. Sophie z głośnym zgrzytem odsunęła ciężki fotel.
    – Mogę? – zapytała i usiadła, nie czekając na odpowiedź.
    Uniósł brew, a ona sięgnęła po czysty arkusz pergaminu i zaczęła coś notować. Nachylił się nad biurkiem i uniósł drugą brew, widząc, jak płynnie posługuje się notacją kinetyczną czwartego stopnia. Jeden po drugim, błyskawicznie kreśliła zamaszyste znaki.
    – Przepraszam, że tak niedbale, ale się spieszę – powiedziała, nie przerywając. – Chcę zanotować, dopóki pamiętam.
    – Hmm. – Był to jedyny komentarz, bo profesor nie widział jeszcze tak starannie wykonanych symboli.
    Cornelius nie prowadził zajęć praktycznych, uznając, że same wykłady to i tak zbyt duże obciążenie czasowe. Widział studentów tylko przez pryzmat ocen z egzaminów, ich zachowania na wykładach i rozmów w godzinach przyjęć. Podświadomie uważał, że Sophie nie będzie dobra w zastosowaniu posiadanej wiedzy. Słuchając szybkich skrzypnięć i pisków pióra na pergaminie, po raz kolejny uświadamiał sobie, jak źle ją oceniał. Młoda kobieta w skupieniu przygryzła dolną wargę, a w powietrzu rozchodził się przyjemny zapach atramentu wzbogacony o lawendową nutę. Po chwili na kartce, obok precyzyjnie zapisanych ruchów różdżki, pojawiły się wszystkie słowa zaklęcia z poprawnymi akcentami. Przerwała i zerknęła na mężczyznę, zauważając pełne podziwu spojrzenie.
    – Zapomniał już pan, że jestem najlepsza? – rzuciła nonszalanckim tonem.
    Potarł gładko ogoloną brodę, a na jego twarz na chwilę wrócił surowy, kamienny wyraz. Już otworzył usta, żeby rzucić jakiś uszczypliwy komentarz, ale zawahał się, czując wstyd, że nigdy nie doceniał studentki.
    „A niech to złamana igła, sam przecież miałbym z tym problem!” – Uświadomił sobie, że nie znał nikogo, kto zapisałby zaklęcie tak idealnie, widząc je tylko raz.
    Westchnął i powiedział:
    – Trudno o tym zapomnieć, bo mimo wrodzonej skromności, co chwilę pani o tym przypomina.
    Zaskakująco ciepły ton głosu sprawił, że dziewczyna uśmiechnęła się szerzej. Odwróciła się znów do arkusza i zaczęła zapisywać swoje wrażenia i obserwacje, jednocześnie czytając na głos. Określiła szczegółowo przyjemne wrażenie chłodu, tempo spadku temperatury, oraz po jakim czasie uległa ona stabilizacji na komfortowym poziomie. W końcu wstała i wręczyła mu notatkę.
    – Czy wszystko się zgadza, panie profesorze?
    Przyjrzał się dokładnie. Zapis zaklęcia był bezbłędny, a wrażenia, będące kluczową częścią badań, zostały wykonane przejrzyście i starannie.
    – Tak. To dość przyzwoita notatka – powiedział powoli, przypominając sobie bazgroły, jakie zwykle wręczał mu Nisse i ile czasu musiał spędzać dopytując i uzupełniając jego zapisy.
    Sophie przez chwilę zaciskała wargi, jakby biła się z myślami, aż w końcu nie wytrzymała i grad pytań wyrwał się ze studentki niemal wbrew jej woli.
    – Czy rozważał pan zastosowanie tego na inne części ubioru? Jak zachowa się zaklęcie w zimny dzień? Byłoby idealnie, gdyby wtedy nie chłodziło, a podgrzewało wnętrze buta! Jakie są ograniczenia, jeśli chodzi o materiały? Czy w zależności od rodzaju skóry standardowo modyfikujemy kąt natarcia w drugiej kwadrze?
    Pytała jeszcze przez chwilę, aż w końcu zamilkła na widok coraz wyżej uniesionych brwi. Wyciągnął powoli rękę w jej stronę, oddając notatkę. Popatrzyła na nią z niepokojem i przełknęła. Mężczyzna uśmiechnął się prawie niezauważalnie.
    – Proszę dopisać swoje pomysły – powiedział spokojnie.
    Odetchnęła, usiadła i zaczęła notować. Cornelius zdziwił się własnym opanowaniem i trafnością jej pytań. Były zupełnie inne niż te w trakcie wykładów, gdzie Sophie często interesowały zupełnie nieistotne szczegóły, tak jakby odzywała się tylko po to, by mu przerwać. Zanim skończyła, pokrótce odniósł się do większości kwestii. W końcu wstała i wręczyła mu uzupełnioną notatkę.
    – Jeśli pan sobie życzy, mogłabym spróbować teraz ja. – Wyciągnęła białą różdżkę, pokrytą drobnymi, misternie rzeźbionymi liniami.
    Zaskoczony podniósł głowę, a jego wzrok prześlizgnął się po smukłym drewnie, przyciągnięty iskrzącym fioletem sproszkowanych ametystów, które wypełniały każde wgłębienie.


    

    – Wszystko w swoim czasie, panno de Clairiénne – powiedział uspokajająco. – Przecież najpierw musi się pani nauczyć tego zaklęcia. Sekwencja jest dość skomplikowana…
    Cykl badawczy zaklęć magii krawieckiej zaczynał się od pomysłu lub zamówienia. Wczesne, najbardziej niebezpieczne próby nowych zaklęć, które jeszcze kilka lat temu powodowały najwięcej ofiar, przeprowadzano teraz na sensomanekinach. Maszyny potrafiły symulować właściciela ubrania i mierzyć wiele parametrów, takich jak siła nacisku czy temperatura, a przy tym były niezwykle wytrzymałe. Urządzenia jednak nie mogły całkiem zastąpić asystentów, bo tylko oni potrafili ocenić subtelne wrażenia jak komfort, efekty fizjologiczne czy emocjonalne. Poza tym w kolejnym etapie uczyli się nowego zaklęcia – dopiero dzięki temu mistrz mógł ostatecznie sam na sobie poczuć efekty swojego wynalazku, a nowy czar wędrował na kilka miesięcy do ośrodków badawczych, gdzie poddawano go dalszym testom. Na koniec całkowicie bezpieczne zaklęcie pojawiało się w katalogach salonów Gildii.
    Mężczyzna schował arkusz w jednym z leżących na biurku notatników, a Sophie wzruszyła ramionami.
    – Przyznaję, że to trudne zaklęcie, ale sądzę, że sobie poradzę – uśmiechnęła się, lekko unosząc brodę.
    Cornelius po raz kolejny tego dnia pokręcił głową z dezaprobatą.
    – Przecież już pani wie, co myślę o arogancji? – W jego słowach pojawiło się wyraźne zniecierpliwienie.
    – Przepraszam profesorze, nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało – odpowiedziała spokojnie. – Po prostu… szybko się uczę. Niektóre fragmenty są podobne do czarów, które już znam.
    Potarł czoło i wpatrzył się badawczo w turkusowe oczy. Owszem, notatka była poprawna, co samo w sobie było imponujące. Od samej wiedzy do praktycznej umiejętności rzucenia czaru było jednak daleko i zwykle wymagało to godzin żmudnych powtórzeń. Młoda kobieta ze spokojem wytrzymywała spojrzenie, a jej pewność siebie powoli przekonywała profesora.
    – Dobrze – powiedział w końcu. – Niech mi pani pokaże na sensomanekinie. – Wskazał na stojącą w ciemnym kącie sylwetkę, na którą założony był lniany, beżowy garnitur i pasujące espadryle.
    Ruszył w stronę maszyny, nie oglądając się za siebie. Po drodze wykonał różdżką dwa błyskawiczne ruchy, a kilka niewielkich lamp rozstawionych na stołach roboczych, rozjarzyło się ciepłym światłem. W odgłos męskich kroków wplótł się szybki stukot damskich bucików, kiedy Sophie próbowała go dogonić.
    Podszedł do smukłej, mosiężnej figury i nacisnął kilka przycisków znajdujących się na szyi. Coś syknęło i zabuczało. Niski dźwięk stawał się coraz głośniejszy, w miarę jak czerwonawy blask, wydobywający się z wnętrza urządzenia, przybierał na sile. Po chwili wskazówki tarcz i mierników zamigotały, a delikatny stukot tysięcy malutkich kółek zębatych wypełnił komnatę serią metalicznych odgłosów. Piski, warczenia i świergot przypominały jakiś tajemny język, w którym maszyna z przejęciem opowiadała, co jej się przyśniło, kiedy była wyłączona. Cornelius regulował pokrętła, by tarcze wskazywały mu to, co go najbardziej interesowało – wartości czujników wewnątrz butów.
    Zerknął za siebie. Sophie stała z zamkniętymi oczami, jej usta szeptały coś niemal bezgłośnie, a wyciągnięta dłoń poruszała różdżką w serii skomplikowanych ruchów. Zamarł, uważnie ją obserwując. Powtórzyła całą sekwencję zaklęcia chłodzącego trzy razy.
    „Ona chyba rzeczywiście wszystko zapamiętała” – pomyślał z niedowierzaniem.
    Z tyłu głowy urządzenia uniósł się z sykiem mały obłok pary, co oznaczało zakończenie procesu kalibracji. Strzałki na tarczach ożyły, wspinając się powoli w stronę neutralnych wartości. Metaliczne dźwięki zniknęły, a buczenie przycichło, pulsując nisko w gotowości. Dziewczyna otworzyła oczy i zamrugała, a widząc, że mężczyzna się przygląda, uśmiechnęła się do niego. Znowu poczuł napływ dziwnego niepokoju. Skinął jej dłonią i zrobił krok wstecz, robiąc miejsce.


    


    Spoważniała i wbiła wzrok w gotowego sensomanekina. Wzięła krótki, głęboki oddech, rozkładając ręce szeroko jak dyrygent. Na moment znieruchomiała, a potem zaczęła rzucać zaklęcie skanujące. Cornelius przyglądał się z ciekawością szerokim i pełnym wdzięku ruchom młodej kobiety. Zupełnie jakby nie tylko jej ręka, ale całe ciało brało udział w sekwencji zaklęcia, choć ostatecznie różdżka poruszała się względem nadgarstka identycznie, jak wcześniej u profesora. Sophie wyglądała niemal tak, jakby tańczyła, przenosząc co chwila ciężar z jednej nogi na drugą, czasem nawet robiąc mały krok w przód lub w tył. Zdał sobie sprawę, że nie słyszy formuły zaklęcia.
    „Czym ona mnie jeszcze zaskoczy?” – pomyślał, uświadamiając sobie, że nawet większość adiunktów wciąż nie potrafiła skanować bez wypowiadania słów.
    Rozległ się wysoki, wibrujący dźwięk, oznaczający koniec pierwszej części przedstawienia. Pokiwał głową z uznaniem, ale ona tego nie zauważyła. Jej spojrzenie stało się nieobecne, a skupienie jeszcze bardziej się pogłębiło, kiedy sięgnęła umysłem do butów. Usłyszał, że zaczęła oddychać odrobinę szybciej. Z fascynacją odkrył, że nie może oderwać oczu od delikatnej twarzy. Lekko rozchylone usta błyszczały w zmieszanym świetle lamp i witraży.
    Znów znieruchomiała na mgnienie oka, po czym zaczęła sekwencję czaru chłodzącego. Prawie wstrzymał oddech, bo urocze skupienie zmieniło się w natchnienie, jakiego dotąd nie widział. Oczy dziewczyny zwęziły się i zapłonęły pasją, a smukłe dłonie drgnęły i zmieniły uchwyt. Kciuk ustawiła prostopadle do różdżki, a pozostałe palce rozsunęła szerzej, jakby trzymała smyczek. Cornelius, wpatrzony w jej pełną artyzmu grację, poczuł aż ciarki na plecach. Słowa zaklęcia wypowiadała niskim głosem, pełnym jakiejś subtelnej, niemal zmysłowej barwy. Mówiła powoli i ostrożnie, ale wciąż płynnie i w idealnej harmonii z ruchami różdżki. Profesor przełknął ślinę, w zachwycie obserwując młodą, zdolną czarodziejkę, która w tak wyjątkowy sposób odtwarzała stworzone przez niego zaklęcie. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek widział coś równie pięknego, ani żeby kiedykolwiek w brzuchu odczuwał tak silny niepokój.
    „Zatrułem się? Co ja dziś jadłem?” – zastanowił się odruchowo.
    Ogarnął go palący wstyd, że w tak wzniosłym momencie przyszła mu do głowy tak przyziemna myśl. Westchnął, podziwiając, jak fioletowe włosy poruszają się dookoła natchnionej twarzy studentki.
    Nagle, kątem oka, wychwycił błąd w pozycji różdżki. Prawie niezauważalny, ale w bardzo ważnym miejscu. Z lekkim sykiem wciągnął powietrze przez zęby.
    „Ach!” – pomyślał z mieszaniną rozczarowania i współczucia. „Jaka szkoda!”
    Błyskawicznie przeliczył konsekwencje. Nie były one dramatyczne, więc uznał, że powinien pozwolić jej samej uporać się z nadchodzącym kryzysem.
    Sophie opuściła ręce i odetchnęła głęboko. Espadryle rozjarzyły się niebieskim blaskiem. Niemal w tym samym momencie twarz sensomanekina zamrugała czerwonymi światełkami. Wibrujący dźwięk alarmu wypełnił komnatę. Dziewczyna zamarła. Wskazówki temperatury zaczęły szybko się cofać. Bawełniane płótno butów momentalnie pokryło się szronem.
    – Co?! Jak!? – krzyknęła zaskoczona i rozczarowana, a ręce uniosła z pretensją w stronę manekina. – To niemożliwe! Chyba jest zepsuty!
    Profesor sięgnął do odpowiedniego przycisku i wyłączył alarm. W nagłej ciszy wyraźnie było słychać trzeszczenie i skrzypienie zamrożonego metalu poddawanego coraz silniejszemu naciskowi.  
    – Zepsuty to on będzie dopiero za chwilę… – powiedział ostrzegawczo.
    Wiedział co prawda, że manekin jest w stanie znieść dużo więcej, ale uznał, że studentka zawsze powinna dopilnować, by nie uszkodzić drogiej maszyny. Oczy Sophie rozszerzyły się. Spróbowała opanować emocje na tyle, by jak najszybciej rozproszyć magię. Mimo stresu, radziła sobie z tym całkiem sprawnie. Kiedy tylko skończyła, stanęła, dysząc ciężko. Pobielałe palce drżały na różdżce. W gniewnym spojrzeniu pojawił się ból i rozczarowanie, jakby właśnie zdała sobie sprawę, że chyba zaprzepaściła swoją szansę na stanowisko. Zacisnęła zęby i machnęła ręką z frustracją.  
    – Zdechła nić! – krzyknęła i kopnęła obcasem w podłogę. – Les habits pourris des maudits non-morts!
    Cornelius zastygł z szeroko otwartymi oczami. Dosadne przekleństwo z ust młodej kobiety było tak niespodziewane, że zamiast się oburzyć, niemal parsknął śmiechem. Nie znał francuskiego, ale domyślił się, że potok pięknie brzmiących słów również nie oznaczał nic dobrego.
    – Ależ, panno de Clairiénne! – krzyknął z udawanym zgorszeniem, powstrzymując wesołość.
    Ręce dziewczyny opadły bezsilnie.
    – Przepraszam – jęknęła, a jej złość w oka mgnieniu wyparowała, zmieniając się w głęboką rozpacz. – Ale… panie profesorze! Ja naprawdę nauczyłam się tego czaru!
    Wciąż kręciła głową w konsternacji, najwyraźniej nie mogąc pogodzić się z tym, że popełniła błąd. Wpatrzona w podłogę poruszała różdżką i raz po raz marszczyła czoło, rozważając różne fragmenty sekwencji.  
    Mężczyzna z rosnącą fascynacją przyglądał się szczerej, skupionej twarzy, na której w krótkim czasie zobaczył tak wiele emocji. Zastanawiał się, dlaczego wcześniej widział tam tylko arogancką pewność siebie? Dlaczego nigdy nie zauważył, jak bardzo jest utalentowana?
    Obsydianowa skorupa, którą nieświadomie otoczył swój umysł dokładnie cztery lata temu, pokryta była teraz siatką pęknięć, przez które urok młodej kobiety przesączał się do duszy Corneliusa, rozjaśniając twarz kolejnym uśmiechem.
    Sophie podniosła załamane spojrzenie i zamarła. Prostowała się powoli, a pięknie zarysowane brwi drgnęły, jakby niepewne, czy powinny unieść się w zdziwieniu, czy raczej surowo zmarszczyć. Profesor z niepokojem uzmysłowił sobie, że wyraz jego twarzy znów może być źle odczytany. Studentka musiała jednak zauważyć coś więcej, bo jej twarz rozpogodziła się i tylko lekko przekręciła głowę. Po chwili z niemym pytaniem w oczach podniosła dłoń, pokazując trzy palce. Uśmiechnął się szerzej i skinął, potwierdzając, że to rzeczywiście już trzeci raz przyłapała go na radości.  
    Nagłe porozumienie bez słów wydawało się trochę nie na miejscu. Jakby ta niewidzialna nić sięgała odrobinę za głęboko i była w jakiś sposób zbyt niestosowna. Mimo to nie zmienił wyrazu twarzy ani nie odwrócił wzroku. Dziwne uczucie w brzuchu narastało, zupełnie jakby wróżki, które nagle tam się znalazły, mocno nadużyły magicznego pyłku i próbowały latać na coraz bardziej niebezpieczne sposoby.  
    W końcu dziewczyna musiała sobie przypomnieć swoją porażkę, bo jej twarz znów przygasła. Mężczyzna odetchnął głęboko i zamrugał.
    – Będziemy musieli popracować nad pani reakcją na popełniane błędy. Widzę tu sporo do nadrobienia – powiedział lekko zmienionym głosem. – To nieodzowny element naszego rzemiosła i musi sobie pani z nim lepiej radzić.  
    Przytaknęła. W jej oczach pojawiła się ulga, jakby spodziewała się ostrzejszej reprymendy. Cornelius dodał:
    – No i oczywiście moja asystentka nie może używać tak dosadnych wyrażeń.
    Przelotny, pełen skruchy uśmiech na moment zajaśniał na twarzy dziewczyny. Momentalnie jednak znów spoważniała i potarła dłonią czoło, niepewna, czy słowa profesora naprawdę znaczą, że wciąż jest nadzieja.
    – Czy… mam rozumieć, że pan… że ten mój błąd…? – zaczęła nieskładnie, po czym zapytała wprost: – Czy wciąż pan rozważa moją kandydaturę?
    Skinął głową.
    – Tak, panno de Clairiénne, mimo pewnych niedociągnięć, wciąż jest pani najlepszą kandydatką – powiedział poważnie, patrząc, jak jej oczy nabierają radosnego blasku. – Ten niewielki błąd był wartościową lekcją. Proszę pamiętać, że nawet pani imponująca pamięć ma swoje ograniczenia.
    Usta młodej kobiety uśmiechnęły się szeroko, ponownie ukazując urocze dołeczki. Z satysfakcją wyprostowała się i wciągnęła głęboko powietrze. Wzrok Corneliusa nagle przyciągnęły srebrne guziczki kamizelki, które z wysiłkiem utrzymywały napiętą tkaninę. Teraz pod wpływem pełnego dumy oddechu poruszyły się niebezpiecznie, wyraźnie zbliżając się do kresu swoich możliwości w ukrywaniu kształtów właścicielki, które w tym akurat miejscu były niezwykle obfite. Czarny, gładki materiał pofałdował się, ukazując biel koszuli pod spodem, w miejscach, gdzie brzegi kamizelki się rozsunęły. Profesor szybko obrócił się, mając nadzieję, że Sophie nie zauważyła nieodpowiedniego spojrzenia. Podszedł do sensomanekina i nacisnął przycisk wyłącznika odrobinę mocniej, niż zamierzał, a maszyna zaprotestowała serią metalicznych brzęczeń i kliknięć.
    – Ile godzin dziennie może pani poświęcić na pracę? – zapytał, wpatrując się w oszronione i popękane buty na metalowych stopach.
    Zaczęła wyjaśniać szczegóły z ogromnym entuzjazmem, podkreślając przy tym gotowość do pracy po godzinach. Profesor słuchał niezbyt uważnie, próbując pozbyć się z umysłu powidoku napiętych jak struny guziczków.
    „Co się ze mną dzieje?” – zastanawiał się z niepokojem, obserwując, jak tarcze urządzenia gasną jedna po drugiej.
    Zapadła cisza, a kiedy zbliżała się dziewiąta sekunda, studentka lekko zakaszlała.
    – To może ja zapiszę? Będzie mógł pan porównać ze swoim grafikiem – zaproponowała głosem pełnym ekscytacji.
    – To dobry pomysł – odparł spokojnie i niemal natychmiast usłyszał radosny stukot obcasów, oddalający się w stronę biurka.
    Kucnął i przyjrzał się z bliska uszkodzonym espadrylom, na których szron zaczynał się topić.
    „Czy ja na pewno będę w stanie się przy niej skupić?” – zamyślił się.
    Próbował zrozumieć, dlaczego nagle jej wdzięk i drobne, kobiece gesty stały się problemem. Czy kiedy przestała być irytująco arogancka, nagle musiała się stać tak… urocza? Co się tak bardzo zmieniło, że zauważał szczegóły, których nie chciał, a raczej nie powinien zauważać. Przy badaniach wymagających najwyższej precyzji to naprawdę mogło być niebezpieczne. Przecież miewał już asystentki i zawsze był w stanie stosownie ignorować ich urodę!
    „Muszę się bardziej skoncentrować!” – Potarł kark i westchnął. „Nie mogę przepuścić tej okazji. Taki talent!”
    Myślami pobiegł wstecz, do początku wizyty. Jedyne czego wtedy chciał, to żeby dała mu spokój. A potem? Przypomniał sobie oczy Sophie pełne bólu i goryczy. Jego żołądek znów się zacisnął. Kiedy na nią krzyknął, oczekiwał raczej obojętnego wzruszenia ramion i kolejnych bezczelnych, cynicznych uwag. Co się stało? Czy to naprawdę ta sama studentka?
    Uważając na wciąż bardzo zimny metal, zaczął ściągać uszkodzone buty. Zaczął przypominać sobie sytuacje z poprzednich lat, w których dziewczyna najbardziej go zdenerwowała. Brał jedną po drugiej, usiłując odnaleźć w sobie tamten gniew. Bezskutecznie.
    Westchnął i zasłuchany w skrzypiącą melodię pióra na pergaminie, podjął ostateczną decyzję: Sophie de Clairiénne zostanie jego nową asystentką.

1 komentarz

 
  • Użytkownik Marigold

    Sophie i Cornelius to od dziś moja ulubiona para. Biedny profesor chyba jeszcze nie do końca zdaje sobie sprawę, w co się wpakował, z Sophie u boku jako swoją asystentką. :D A sama Sophie jest po prostu wspaniała – od razu ją polubiłam (Corneliusa zresztą też).
    Tylko Ty mogłeś wymyślić opowiadanie z magią krawiecką w tle. Kiedyś prosiłam Cię, abyś podzielił się ze mną odrobiną swojej wyobraźni, a teraz ponawiam tę prośbę! :D  
    Jestem pod wrażeniem samego opowiadania, stylu, w jakim zostało napisane, oraz estetyki tekstu.
    Wstaję i biję brawo!
    Idę czytać dalej.

    8 godz. temu