Strażnicy cienia II część 21

Szybko dołączyła do narzeczonego.
     – Wyobraź sobie, że on nie chce z niej zrobić przynęty – wyrzuciła z siebie, bo to najbardziej ją poruszyło. – Moglibyśmy dorwać wampira, jakby po nią sięgnął. To jest najlepsze rozwiązanie… Ja już nawet zaproponowałam, żeby zostawić ją w świątyni, a wziąć na jej miejsce pozorantkę. Może von Carstein by się na to nabrał i napadł na nas, ale…
     – Z nas też chcesz robić przynęty? – nie dał jej dokończyć zdania.
     – Przecież trzeba go sprowokować.
     – Nie chcę być dla niego przynętą – powiedział szeptem, jakby zdradzał jej jakiś sekret.
     – Tak czy inaczej, to jest raczej nieaktualne, bo Jose nie zamierza jej zostawić nawet w świątyni.
     – Zabiłaś już kogoś? – zapytał nieoczekiwanie.
     – Tak – potwierdziła, upewniając się wcześniej, że nikt ich nie słyszy.  
     – Czy to był zamach?
     – Nie.
     – My wszyscy będziemy stanowić dla niego przeszkodę. Wiesz, jak pionki, które będzie trzeba ominąć albo zbić, zanim się dorwie króla. Ona będzie na samym końcu. Jak w szachach. Gdy rozpoczynasz partię, nie myślisz o królu. Najpierw musisz usunąć wszystko, co stoi ci na drodze – tłumaczył. – Należy wybrać miejsce, gdzie będzie łatwo się chronić, zastawić pułapki. Może jakaś chata, dookoła straże… Nie, to bez sensu. Ale na plantacji… – głośno myślał. – Tysiące zakamarków.
     – Zakamarki jak zakamarki. Tam jest wielu ludzi. Nie powinniśmy ich wszystkich narażać.
     – Trzeba coś z tym zrobić. Muszę wynająć ochronę… – planował.
     – Może najpierw porozmawiaj o tym z Edim – zasugerowała.
     – Szlag go trafi… Edi! – krzyknął.
     Jego przyjaciel obejrzał się, po czym natychmiast zatrzymał konia.
     – Musimy porozmawiać. Mamy problem – oznajmił Gert.
     – Co znowu? Nie wiecie, jakie wybrać serwetki?
     – Obawiam się, że wampir uderzy w plantację. Tam może szukać swoich rzeczy i dziewczyny, gdy dowie się, kim jesteśmy – usłyszał w odpowiedzi i zazgrzytał zębami.
     Veronika uważnie obserwowała obu mężczyzn.
     – To macie, czego chcieliście! – skwitował Edgar. – Koniec! Koniec z plantacją… Trzeba będzie ostrzec mieszkańców, najlepiej od razu odesłać. Zwinąć wszystko, wystawić na sprzedaż.
     – Chyba przesadzasz – stwierdził jego wspólnik. – Chodziło mi raczej o to, żeby wynająć kilkunastu ludzi do ochrony.
     – Kilkunastu ludzi do ochrony? – powtórzył wyraźnie zdenerwowany. – Przepraszam, kim jest ten wampir? Jakimś podrzędnym nekromantą?
     – Jest jednym z von Carsteinów – poinformowała go Veronika.
     – Jednym z von Carsteinów, z rodu von Carsteinów – podkreślił Edi. – Bardzo dumnego, starego i myślę, że mściwego rodu.
     – Dlaczego miałby się mścić na pracownikach plantacji, skoro w tym momencie będzie wolał zająć się mną? – zapytała.
     – Bo jesteś narzeczoną Gerta… Gdybym chciał się zemścić na tobie, najpierw wykończyłbym jego. Potem dowiedziałbym się, gdzie są twoi rodzice, twoje przyjaciółki, rodzeństwo i zająłbym się nimi. Dopiero wtedy bym cię zniszczył, a kiedy już błagałabyś o śmierć, dałbym ci ją, ale byłaby to możliwie najokrutniejsza śmierć… Ja jestem normalny, więc zakładam, że von Carsteinowie mają dużo większy polot w tych sprawach.
     – A ja jestem przekonana, że będzie chciał to załatwić szybko i nie będzie się rozpraszał. On chce czegoś… – tłumaczyła.
     – Nie mówię o nim, tylko o von Carsteinach – przerwał jej Edgar. – Chcecie zabić kogoś z książęcego rodu! – uniósł się. – Nie obawiam się jego, tylko tego co będzie potem. Wy się chyba w ogóle nie zastanawiacie nad konsekwencjami swoich czynów.
     – Zabijemy wampira i będzie po sprawie. To proste – stwierdziła czarodziejka.
     – Levin Teuber zabił jakiegoś skavena. Cholera wie, co to jest, ale chyba szczuropodobny mutant. Ci skaveni w odwecie wykończyli mu całą rodzinę, a on zdychał we własnych wymiotach. Zaznaczam, że zabił mutanta, a nie kogoś ze szlacheckiego rodu. Wy wkraczacie na wojenną ścieżkę. Niestety kiepsko widzę tę batalię… Trzeba po prostu się zmyć. Zresztą i tak ta cała plantacja już wychodzi mi bokiem – powiedział nie bez emocji.
     – Trzeba to załatwić inaczej – zaczął Gert. – Co z tego, że my go wykończymy? Możemy przecież sprzedać tego trupa komuś innemu. Komuś, komu będzie to na rękę. Myślę, że za zabicie wampira przysługuje jakaś nagroda.
     – Chyba płacą za kły. – Veronika gdzieś o tym słyszała.
     – Właśnie. Nam na tym nie zależy, ale na pewno znalazłby się ktoś, kto chętnie by się pod tym podpisał. W ten sposób moglibyśmy zmylić trop.
     Edi pokiwał głową, doceniając pomysł przyjaciela.
     – Ale musielibyśmy załatwić to po cichu – zaznaczył.
     – Tak, tylko co z ludźmi na plantacji? – przypomniał Gert.
     – Wampir nie będzie się tam fatygował, jeśli będzie wiedział, że pojechaliśmy gdzie indziej – stwierdziła czarodziejka. – Musimy mu zostawić wyraźny trop.
     – Puściliśmy go nago przez las. Mimo wszystko może chcieć pojechać na plantację – upierał się Edgar. – Jestem pewny, że nam tego nie zapomni. Myślę, że nawet jakbyś oddała mu dziewczynę, książki i jeszcze dorzuciła do tego dwie skrzynki złota i tak by nie zapomniał.
     W tej kwestii akurat byli zgodni.
     – Jest jedno miejsce, gdzie moglibyśmy pojechać, żeby to załatwić dyskretnie – powiedział po chwili Edi. – Na południu, w pobliżu gór.
     – Co to za miejsce? – zainteresowała się kobieta.
     – Odludzie, ranczo. Nieduży, bardzo przytulny, pusty dom – powiedział. – Pięć lat temu kupiłem ziemię i kazałem go wybudować. Na spokojną starość.
     Gert nie był w stanie ukryć zaskoczenia wywołanego tą informacją.
     – Najwyraźniej bez ciebie. – Veronika puściła oko do narzeczonego.
     – A może to miała być niespodzianka – odpowiedział jej żartem.
     – Bez ciebie, kochanie. Wspomniał przecież o spokojnej starości – przypomniała.
     – Bez ciebie jestem całkiem spokojny, kochanie – odciął się z uśmiechem.
     – To twój wampir – dorzucił Edi, patrząc na nią z wyrzutem.
     – Nie mam żadnego wampira – zapewniła go.

     Zanim dojechali do lasu, ustalili, że udadzą się do Nuln. Tam w pierwszej kolejności mieli się zająć Estelą. Zamierzali zabrać ją do świątyni Morra i poprosić kapłanów o pomoc. Gdyby ta nie mogła być natychmiastowa, chcieli zostawić dziewczynę pod ich opieką.
     Jedyny problem był z Jose, który nie chciał opuszczać Estalijki, a przydałby im się w walce z wampirem. Gert podjął się próby przekonania go, że dziewczyna będzie w świątyni bezpieczna, a on powinien pojechać z nimi.
     Ponadto postanowili wynająć zbrojnych do ochrony. Kilku oficjalnie i grupę, która miała jechać na południe i czekać w umówionym miejscu. Tym dyskretnie miał się zająć Edgar. Wszystko po to, by wampir nie wiedział, jaką siłą naprawdę dysponują.
     
     – Co jest z tobą nie tak? – Edi zapytał Veronikę, gdy jej narzeczony pojechał porozmawiać z czarodziejem. – Czym ty się właściwie zajmujesz?
     – Ostatnio podróżuję – odparła.
     – A skąd masz pieniądze na podróże? – drążył.
     – Zarobiłam. Miałam hojnego pracodawcę – skłamała.
     – Dlaczego zrezygnowałaś z tej pracy?
     – Nie do końca zrezygnowałam. Powiedzmy, że zrobiłam sobie przerwę.
     – Więc zamierzasz do tego wrócić… Większość ludzi na słowo „wampir” piszczy ze strachu, a ty mówisz o zabijaniu – zmienił temat, ale nie zakończył przesłuchania.
     – To Chaos, tak? Nigdy nie byłeś na kazaniu w świątyni? Tam można się dowiedzieć, co należy robić z wampirami i im podobnymi – powiedziała.
     – Wielu ludzi chodzi do świątyni. Pewnie wszyscy ci, o których wspomniałem. Tam też opowiadają, jakie straszne są wampiry.
     – Na tym kazaniu nie byłam. – Uśmiechnęła się do niego.
     – Nie rób ze mnie głupka. – Popatrzył na nią, mrużąc oczy. – W ten sposób możesz rozmawiać z Gertem… Chociaż on też nie jest idiotą.
     – Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi… Może brakuje mi instynktu samozachowawczego. Nie wiem. Nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z wampirami. Owszem, trochę o nich słyszałam, ale nic poza tym – wyjaśniła.
     – Dlaczego po prostu nie pojedziemy do łowców czarownic i nie poinformujemy ich o tym, co zaszło? – zapytał.
     – O łowcach czarownic też słyszałam i to chyba gorsze rzeczy niż o wampirach. Wybacz, ale ani z jednymi, ani z drugimi nie mam ochoty się spotykać.
     – Masz z nimi na pieńku? – podłapał Edgar.
     – Nie, nie mam. – Znów się uśmiechnęła. – Nawet powiem ci, że z jednym z nich się zaprzyjaźniłam. W Talabheim. Gert ci nie wspominał o Arthurze Ecksteinie?
     – Wspominał… Coś mi tu nie pasuje. O czymś nie mówisz – powiedział wprost. – Rozumiem, że Gert zna tę tajemnicę, skoro zamierzacie wziąć ślub… Nie mam pojęcia, skąd jesteś i czym się zajmowałaś, kim był twój pracodawca, ani kim byli twoi rodzice, ale chyba jesteś już dość dorosła, żeby wiedzieć, że prawda prędzej czy później wyjdzie na jaw.
     – Tak myślisz? – zapytała spokojnie.
     – Jestem o tym przekonany.
     Veronika przyjrzała mu się uważnie. Sądziła, że on ma o wiele więcej do ukrycia niż ona. Była prawie pewna, że wykonuje tę samą profesję co jej narzeczony, a plantacja kwiatów i dla niego była jedynie przykrywką.
     – Ja się z tym nie zgadzam, ale nie mam nic do ukrycia. Mówię poważnie – oznajmiła.
     – Grzebiesz w grobach, zwiedzasz krypty, które mogą być nawiedzone przez wampiry… Jak chcesz. Mnie nie musisz mówić, ale uprzedzam, że poinformuję Gerta o swoich spostrzeżeniach na twój temat – wrócił do początku rozmowy. – Z nim powinnaś być szczera.
     Przez chwilę jechali w milczeniu.
     – Masz rację, o czymś nie wiesz – odezwała się wreszcie. – Są pewne sprawy, o których nie opowiada się na prawo i lewo. Skoro jednak podróżujemy razem i jesteś przyjacielem Gerta, powinieneś wiedzieć. Tym bardziej, że nieraz zapewniał mnie, że można ci ufać. – Spojrzała na niego. – Opuściłam Kolegium Magii niespełna dwa miesiące temu i jestem czarodziejką w trakcie wędrówki – wyjaśniła.
     – Dlaczego nie widziałem cię w szatach? Dlaczego to ukrywasz? – Nie widział niczego złego w byciu magiem i nie miał pojęcia, z jakiego powodu trzymała to w tajemnicy.
     – Moim zadaniem jest walka z Chaosem. Dyskretne działanie znacznie mi to ułatwia i zwiększa moją skuteczność. Dlatego nie opowiadam wszystkim, kim jestem.
     – Rozumiem… – Pokiwał głową. – Więc to nie przypadek, że tu jesteśmy. – Wiele kwestii stało się dla niego jasnych. – Gert o tym wie? – zapytał.
     – Tak – potwierdziła. – Bardzo zależy mi na tym, żebyś zachował to dla siebie.
     – W porządku. To ma sens… Nie, żebym ci nie wierzył, ale pewnie masz licencję… – Rozejrzał się od niechcenia.
     – Oczywiście.
     – Mogę rzucić okiem? – poprosił, nie patrząc na Veronikę.
     Czarodziejka uśmiechnęła się, sięgnęła do torby po dokument i podała mu go. Gdy rozwinął zwój i zaczął go czytać, przyglądała mu się uważnie. Zauważyła, że nagle zesztywniał. Domyśliła się dlaczego.
     – To kolejny powód, by o tym nie mówić – powiedziała.
     – To znaczy? – głos mu nieco zadrżał.
     – Stereotypy. Ludzie nasłuchają się strasznych rzeczy o magach z mojego Kolegium, a potem niewłaściwie na nas reagują.
     Powoli złożył licencję i oddał ją kobiecie.
     – Wygląda na to, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy – stwierdził niezmiennie spięty. – Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tego, że byłem podejrzliwy. To było uzasadnione.
     – Rozumiem. W porządku.
     – Więc mamy to już za sobą… W pewnym sensie mi ulżyło. I zapewniam cię, że nie mam nic wspólnego z Chaosem – zadeklarował. – Mam nadzieję, że Gerta o nic takiego nie podejrzewałaś, bo ręczę za niego. – Przyjrzał jej się badawczo i nieco odetchnął, gdy z uśmiechem pokręciła głową.
     
     – Załatwiłeś? – Veronika zwróciła się do narzeczonego, gdy do nich dołączył.
     – Tak – potwierdził, nie kryjąc zadowolenia z siebie. – Jose będzie współpracował.
     – Skoro już jesteś, to ja pojadę naprzód na wypadek, gdyby ktoś zorganizował zasadzkę – powiedział Edgar, po czym przyspieszył.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2060 słów i 12641 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapeczka w górę i zapraszam do siebie

    2 sty 2018

  • Fanriel

    @Margerita Dziękuję. Zajrzę. ;)

    3 sty 2018