Strażnicy cienia część 48

– Wiesz doskonale, że ja bardziej się tam przydam – powiedziała. – Posługuję się magią.
– Co z tego?! Dlaczego masz zginąć z powodu magii? – Nie godził się z jej decyzją.
– Dlaczego ty mnie już pochowałeś?
– To twoje słowa. Mówiłaś, że to prawdopodobne – przypomniał. – Liczysz się z taką ewentualnością.
– Owszem… Taką mam pracę, Gert – dodała po chwili ze spokojem. – Każdy z Kolegium Cienia, będąc na moim miejscu, zrobiłby to samo.
– Jesteś inteligentna i zależy ci na tym, żeby im dokopać jak najbardziej, prawda? Jednego tylko nie jestem pewien… Lubisz żyć? – Spojrzał jej głęboko w oczy.
– Tak, szczególnie ostatnio. – Uśmiechnęła się lekko.
– Świetnie. To teraz obiecaj mi, że zostawisz ich tam i zadbasz o siebie, gdy zrobi się naprawdę gorąco.
– To oczywiste – powiedziała.
– To po co tam jedziesz?! – Nadal nie był w stanie tego zrozumieć. – Przecież wiesz, że okoliczności nie są sprzyjające.
– Nigdy takie nie są. – Nie miała ochoty przerabiać tego tematu po raz kolejny. Nie była naiwna i doskonale zdawała sobie sprawę z ryzyka, jednak nie mogła się wycofać. Była zobowiązana do udziału w tej walce, a Gert sprawiał, że wszystko było o wiele trudniejsze.
– Opamiętaj się! – uniósł się, czując kompletną bezsilność.
– Przestań! Nie pomagasz mi. Ja i tak nie zawrócę… Jeśli chcesz wzbudzić we mnie lęk, to w porządku. Nieźle ci to idzie. – Zdenerwowała się.
– Zachowaj rozsądek – poprosił nieco spokojniej.
– Podjęłam już decyzję – stanowczo ucięła temat, a on pokręcił głową z rezygnacją. – Gdzie się spotkamy? W Talabheim?
– Niech będzie Pod Miedzianą Różdżką. – Podjechał do niej najbliżej jak to było możliwe i namiętnie ją pocałował.
– Cieszę się, że cię poznałam – powiedziała.
Przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
– Wolałbym, żeby nie wyglądało to jak pożegnanie. Potrafisz gotować? – Zupełnie zaskoczył ją tym pytaniem.
– Herbatę i jajecznicę zrobię – odpowiedziała, nie wiedząc do czego zmierzał.
– To mi się trafiło. – Uśmiechnął się. – W Talabheim zrobisz mi jajecznicę ze szczypiorem. Koniecznie na boczku. To brzmi znacznie lepiej niż „cieszę się, że cię poznałam”. Wkrótce się zobaczymy i razem zjemy śniadanie.
Pocałowała go i nie oglądając się już za siebie, pojechała w stronę łowców.

Gdy dogoniła swoich towarzyszy, zwolniła, zostając z tyłu. Krasnoludy zerkały  na nią po kolei.
– Może i tak jest lepiej – stwierdził Durak. – W pięćdziesięciu procentach zwycięstwo w walce z Chaosem zapewnia wiara, a reszta sukcesu to krasnoludy. – Wszyscy się roześmiali po tych słowach.
– Kultyści nie mają z nami szans – podsumowała Veronika.
– A jak! – zakrzyknął wesoło Kargun. – Na pewno nie ma wśród nich krasnoludów! – Rudgar spojrzał chmurnie na rozbawionych kompanów. Wyraźnie o czymś pomyślał, ale powstrzymał się od komentarza.
Czarodziejka obejrzała się za siebie. Jeszcze przez chwilę widziała narzeczonego, który pędził w stronę traktu. Wkrótce jednak zniknął w cieniu drzew.

W końcu dotarli do lasu. Rudgar zatrzymał się dość niespodziewanie.
– Odpoczniemy tu – powiedział, sięgając po coś do torby.
Krasnoludy rozsiadły się wygodnie pod drzewami, natomiast łowcy nawet na moment nie tracili czujności. Bez przerwy rozglądali się po okolicy.
Kobieta przez chwilę obserwowała swoich towarzyszy. Wiedziała, że mieli nikłe szanse na powodzenie. Gert miał rację, twierdząc, że to szaleństwo.
Odgoniła te myśli i skoncentrowała się na wiatrach magii. Wyczuwała ich wzmożoną siłę. Nie miała wątpliwości, że zmierzali we właściwym kierunku. Tego typu kamienne kręgi były miejscami umożliwiającymi skupienie większej mocy. Wyjątkowa noc, która była przed nimi, także dawała magom dodatkowe możliwości. Ich zaklęcia mogły w tym czasie znacząco przybrać na sile.

Po skromnym posiłku podeszła do Rudgara, który stał nad przewodnikiem, kreślącym coś patykiem na ziemi. Rysował mapę terenu, który musieli pokonać. Czekała ich przeprawa przez bagna.
– Poza łowcami nikt się tu nie zapuszcza. Nie ma tu dużych rozlewisk, więc i ryb tu nie łowią – tłumaczył, co chwilę zerkając na słuchaczy. – Za to zwierzęta czują się tu bezpiecznie… Dwie, trzy godziny marszu od bagien znajduje się ten kamienny krąg. Jest na wzniesieniu. Od strony wschodniej odkryty teren rozciąga się na dzień marszu. Z drugiej strony jest może dwieście kroków do lasu.
Veronika stwierdziła, że nie mają szans podejść do celu bez zwrócenia na siebie uwagi wrogów. Sytuacja wyglądała coraz gorzej.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 805 słów i 4830 znaków.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapka w górę ach ci mężczyźni zawsze muszą nam kobietom kłaść kłody zaczynam się martwić o Veronkę  :sad:

    1 gru 2016

  • Fanriel

    @Margerita Jak zwykle bardzo dziękuję. ;)

    1 gru 2016