Strażnicy cienia III część 25

– Widziałem człowieka w kapturze, obszernych szatach i masce na twarzy. To mógł być jeden z was. To nie był kaptur mnicha – wyjaśnił. – Bardziej mi się kojarzy z waszymi tradycyjnymi szatami. Poza tym żaden kapłan nie nosi pod kapturem maski na twarzy.
     – Jaka to była maska? – zapytała zaniepokojona.
     – Zwykła chusta zasłaniająca twarz… – zamilkł na moment, jakby wracając do obrazu, o którym mówił. – Miał groźne oczy, ostre spojrzenie niemal jak u wampira przed przemianą. To musi być ktoś silny psychicznie. Wiesz, ktoś, kto potrafi sparaliżować wzrokiem.
     – A widziałeś, jak to się stało?
     – Nie – zaprzeczył. – Widziałem coś, ale to raczej nie miało miejsca. To symbolika.
     – Dobrze, porozmawiamy po drodze – zdecydowała. – Nie będę tu szukać kogoś w kapturze i masce. – Rozejrzała się dokoła, by upewnić się, czy nikt ich nie obserwuje.
     Nie dostrzegła niczego niepokojącego.
     Jeśli jej mistrz zginął z ręki czarodzieja z Kolegium Cienia, istniały tylko dwie możliwości. Albo był zdrajcą, albo zginął z ręki zdrajcy. Tak czy inaczej, nie wyglądało to dobrze. Gdyby zdradził, mogłoby to uderzyć również w nią. Ostatecznie była przecież jego uczennicą. Prawdopodobnie miałaby spokój, gdyby zginął z ręki zdrajcy, ale to z kolei byłoby zagrożeniem dla całego Kolegium.

     Gdy opuścili miasto, Veronika podjechała do Marcusa. Zwolnił, by pozostali ich wyprzedzili.
     – Widziałem tego mężczyznę… – zaczął. – Tak, jestem pewny, że to był mężczyzna… Z nożem w ręku. – Spojrzał na nią. – Z tym, który znaleźliśmy. U jego stóp leżało ciało. Helmut jest przekonany, że tam na miejscu nie było śladów stóp. Albo dobrze je zatarł… Nie, wtedy nie zostawiłby noża.
     – Chyba nie miał na to czasu – zauważyła. – Coś musiało pójść nie tak.
     – Według Helmuta te zwłoki spadły z konia, ale nie był w stanie stwierdzić, dokąd odszedł wierzchowiec. Nie było śladów.
     – To akurat nie jest trudne do wyjaśnienia – wtrąciła.
     – I nie znalazł śladów obecności nikogo innego… – Zamyślił się na chwilę. – W mojej wizji widziałem ciało i stojącego nad nim mężczyznę z nożem w ręku. Zadał chyba tylko jeden cios, więc nie wyjął noża z ciała. Nie było innych obrażeń… To w zasadzie wszystko, co mogę ci powiedzieć.
     – Jakieś cechy charakterystyczne? Nie wiem, był wysoki, szczupły? – dopytywała.
     – Potężny, ale niekoniecznie fizycznie. W mojej wizji zdecydowanie dominował nad leżącym, ale nie jestem w stanie porównać go do czegokolwiek w sposób fizyczny. Brakuje mi odniesienia – tłumaczył.
     – Czyli praktycznie nic nie mamy – podsumowała Veronika, starając się nie okazywać niezadowolenia.
     – Z pewnością to zawodowiec, być może jeden z was. To chyba sporo. Z tego co wiem, nie ma was zbyt wielu… Mamy jakieś dodatkowe kłopoty? – zapytał, przyglądając się kobiecie.
     – Nie wiem – odparła. – Nie wiem, o co chodzi. Był moim mistrzem. Niektóre kłopoty przechodzą z mistrza na ucznia, ale ja nie mam pojęcia, o co chodzi tym razem i kto mógł to zrobić. Jestem zaskoczona. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Prędzej pomyślałabym, że to zemsta jakiegoś kultysty.
     – Może renegat? – zasugerował.
     – Nawet nie wiem, czym mój mistrz się teraz zajmował. To może mieć ścisły związek… Od jakiegoś czasu nie mieliśmy kontaktu.
     – Nie znalazłaś niczego w jego rzeczach? – zapytał.
     – Niczego, co dałoby mi jakiś punkt zaczepienia.
     – Jednak nie jestem pewien, czy to był mężczyzna – powiedział Marcus po chwili zamyślenia. – Wyglądał jak mężczyzna, ale słyszałem do czego jesteście zdolni. To mógł być każdy, kto działa skrycie.
     – To mógł być kultysta w przebraniu – mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
     – Owszem – potwierdził.
     – Trudno… Później się tym zajmiemy… Dziękuję za pomoc.

     Wieczorem bez przeszkód dotarli do Averheim. Veronika poczuła się jakby wracała do domu. Przyglądała się wszystkiemu z zainteresowaniem i entuzjazmem.
     – Stać! – Zatrzymał ich strażnik przy bramie. – Macie coś do oclenia? – zapytał, przechadzając się między końmi.
     – Nie, panie władzo – grzecznie odpowiedział mu Gert. – Tu jest opłata za wjazd. – Podał mu kilka monet.
     Strażnik wziął je od niechcenia i przeliczył, po czym schował do kieszeni. Veronika przyglądała się temu z rozbawieniem.
     – Nie widzieliście na drodze pięknej brunetki, około dwudziestu lat, na czarnym rumaku? – mówiąc to, patrzył na czarodziejkę.
     – Nie, panie władzo – odparła z uśmiechem.
     – Jest poszukiwana – dodał. – Mam rozkaz ją zatrzymać.
     – A cóż takiego zrobiła? – zainteresowała się, na co Gert głośno westchnął i pokręcił głową.
     – Rozkochała kilkuset mężczyzn w Averheim, po czym zniknęła – oznajmił z pełną powagą strażnik. – Prawdę mówiąc, istnieje podejrzenie, że rozkochała wszystkich, którzy ją widzieli.
     – To ona raczej już tu nie wróci – stwierdziła Veronika.
     – Nigdy nic nie wiadomo, ale skoro jej nie widzieliście, to nie będę was zatrzymywał.
     – Ja właściwie widziałem kogoś podobnego – odezwał się Gert, wskazując narzeczoną.
     – No co ty? – zdziwiła się.
     – W takim wypadku muszę cię aresztować i przesłuchać – strażnik zwrócił się do kobiety.
     Posłusznie zsiadła z konia i wyciągnęła przed siebie ręce.
     – I co żeś narobił? – Spojrzała z wyrzutem na Gerta.
     Strażnik podszedł do niej i popatrzył na jej dłonie.
     – Nie kuś – powiedział, uśmiechając się serdecznie. – Interesy czy przyjemności?
     – Jesteśmy przejazdem – odpowiedziała.
     – Długo tu zabawicie?
     – Chyba nie. – Zerknęła na Marcusa. – Być może jutro ruszymy dalej. Niestety.
     – Z pewnością masz wiele adresów do odwiedzenia w międzyczasie.
     – Szczerze mówiąc, nie myślałam o tym.
     – Wszyscy byliby głęboko rozczarowani – stwierdził.
     – Pewnie dziś wybiorę się do Smoczego Oddechu, o ile jeszcze funkcjonuje. – Mimowolnie uśmiechnęła się na wspomnienie spotkań ze znajomymi w tym lokalu.
     – Jasne, że tak.
     – Nic się nie zmieniło? – zapytała.
     – Trochę się zmieniło – odparł. – Wszystko z czasem się zmienia.
     – Fajnie wyglądasz. Do twarzy ci w mundurze.
     – Rozkaz to rozkaz. – Lekko się skrzywił.
     – Może spotkamy się później? – zaproponowała.
     – Jasne, niedługo kończę – zgodził się ochoczo.
     – To do zobaczenia – pożegnała się, wsiadając na konia.

     – Jakie miłe powitanie – powiedział Gert, gdy minęli bramę.
     – Prawda? – Veronika uśmiechnęła się do niego. – A ty liczyłeś na to, że mnie aresztują.
     – Po prostu pasowałaś do rysopisu, a ja, jako praworządny obywatel, czułem się w obowiązku poinformować o tym władze – tłumaczył narzeczonej.
     – Na drugi raz, gdy powiem, że nie widzieliśmy żadnej atrakcyjnej kobiety, przytakuj mi – pouczyła go.
     – Ale jak możesz coś takiego powiedzieć? Że niby po drodze nie widziałaś żadnego lustra?
     – Dokładnie – potwierdziła, udając powagę.
     – Ale ja nie potrzebuję lustra, żeby cię widzieć...
     – Czy to znaczy, że dziś też będą bójki? – wtrącił się Filip.
     – Skąd to pytanie? – zdziwiła się kobieta.
     – Jak to skąd? – zapytał. – Gdy pojawiają się twoi znajomi, robi się interesująco.
     – To był strażnik miejski. – Udawała, że nie wie, o co mu chodzi.
     – I twój znajomy – zaznaczył Filip. – Strażnicy też się tłuką. Oni chyba lubią to bardziej niż inni.
     – Nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi – zauważył Hoefer.
     – Nie zrobiłam tego specjalnie – broniła się czarodziejka.
     – Wiem – powiedział i popatrzył znacząco na Filipa. – Trzymaj emocje na wodzy.
     – Robię to na chłodno – odparł najemnik, wzruszając ramionami. – Jasne – dodał, dostrzegając dezaprobatę w spojrzeniu Marcusa.

     – Idziesz spać, czy wybierasz się ze mną? – Veronika zapytała narzeczonego.
     – Skoro Filip nie może, to ja pójdę – odparł. – Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko.
     – Nie. Z przyjemnością przedstawię cię moim znajomym – zapewniła go.
     – Bardzo mnie to cieszy. – Uśmiechnął się do niej.
     – O ile nie będziesz wdawał się w bójki. – Puściła do niego oko.
     – Ja? Co to za pomysł? – Udał oburzenie. – Przecież wiesz, że ja jestem pokojowo nastawiony. Nie porównuj mnie do Filipa.
     – Mówię to na wszelki wypadek. Bywasz zazdrosny.
     – Owszem – przyznał.

     Veronika zdecydowała, że zatrzymają się w przyzwoitym, ale nie najdroższym zajeździe znajdującym się niedaleko karczmy, w której się umówiła. Gdy mieszkała w Averheim, było to ciche miejsce idealne dla strudzonych podróżnych pragnących odpocząć. Od czasu do czasu spotykali się tam miejscowi szulerzy, ale zatrudniana przez właściciela ochrona dbała o to, by ich wizyty nie zakłócały spokoju innych gości.
     – Kiedy spotkasz się z krasnoludem? – kobieta zwróciła się do Hoefera, gdy zsiadali z koni przed budynkiem.
     – Jak tylko się rozpakujemy – odparł. – Filip, zostaniesz tu. Ulrych, pójdziesz ze mną. Helmut, masz wolne – wydał dyspozycje.
     – Nie wiemy jeszcze, kiedy ruszamy? – upewniła się.
     – Sądzę, że im szybciej, tym lepiej.
     – Powiesz nam, jak wrócisz? – zapytała.
     – Tak – potwierdził Marcus.

     W lokalu było sporo gości. Prawie wszystkie stoły były pozajmowane przez amatorów różnorakich gier. W pomieszczeniu panował gwar i zaduch, w związku z czym narzeczeni od razu zamówili kolację do pokoju.

     Posiłek przerwało im pukanie do drzwi. Po zaproszeniu Hoefer wszedł do środka.
     – Musimy zaczekać. Kargun będzie wolny pojutrze – oznajmił.
     – Cudownie – ucieszyła się czarodziejka.
     – Możemy jutro wziąć ślub – powiedział Gert.
     Marcus popatrzył na niego zdziwiony.
     – To świetna wiadomość – ciągnął. – Jesteś innego zdania? – zapytał, widząc zdumienie na twarzy narzeczonej.
     – Jestem zaskoczona – odpowiedziała po chwili.
     – Jak to? Przecież jesteśmy zaręczeni. – Chwycił ją za rękę i pokazał pierścionek, który nosiła na palcu. – Już dawno mieliśmy to zrobić.
     – No tak, ale…
     – Po prostu nie było czasu – przerwał jej – a teraz będziemy mieli cały dzień.
     – Gert, może byłoby lepiej, gdybyśmy jednak mieli na to trochę więcej czasu?
     – Tak? A ile? – zainteresował się.
     – Ja już pójdę, a wy sobie porozmawiajcie – zdecydował Hoefer, o obecności którego narzeczeni najwyraźniej zapomnieli.
     – Zaraz wychodzimy. Czy mogę u ciebie coś zostawić? – zapytała go Veronika.  
     Mężczyzna skinął głową, opuszczając izbę.
     – Jesteś gotowy? – zwróciła się do Gerta.
     – Tak, nawet bardzo – odparł wyraźnie podekscytowany.
     – Miałam na myśli wyjście. Wkrótce wychodzimy, pamiętasz?
     – Zmieniłaś temat – zauważył – ale nieważne. Możemy o tym porozmawiać w tym Smoczym czymś.
     – Oddechu. Wolałabym nie.
     – Dlaczego? – Przyglądał jej się uważnie. – Wstydzisz się mnie? Może nie chcesz, żebym ci towarzyszył?
     – Nie wstydzę się ciebie, ale…
     – Czy ty nie chcesz, żebym z tobą poszedł? – Znów nie dał jej dokończyć.
     – Gert, uspokój się – poprosiła. – Przecież sama ci to zaproponowałam.
     – Może liczyłaś na to, że odmówię.
     – Wyobraź sobie, że nie – rzuciła nieco zirytowana.
     – W porządku. Skoro jednak nie chcesz tam rozmawiać o ślubie, porozmawiajmy teraz – nie ustępował.
     – Niech ci będzie. – Westchnęła zrezygnowana.
     – Słucham, ile czasu potrzeba na ślub? – zapytał.
     – Nie wiem, ale na pewno trochę więcej. Poza tym jutro będę miała kaca.
     – To może nie pij tyle – zasugerował.
     – Jesteśmy w Averheim. Nie byłam tu trzy lata. Spotkam się z przyjaciółmi i...
     – Ja nie byłem tu znacznie dłużej – oznajmił, przerywając jej tym samym.
     – I nie masz tu przyjaciół.
     – Może mam – mruknął. – Skąd wiesz, że nie mam?
     – To idź do nich i napij się z nimi – zaproponowała.
     – Yhm, rozumiem… Dobrze, tak zrobię – oznajmił, wstając od stołu. – Świetnie.
     – Niby kogo ty tu znasz? – zapytała, śledząc go wzrokiem.
     – Zygfryda, Ebera… No co? Nie zmyślam – zapewnił, widząc na jej twarzy lekki uśmiech.
     – W porządku. Ja biorę klucz. Nie będę się szarpać po nocy z wytrychami.
     – O mnie się nie martw, poradzę sobie – powiedział i sięgnął po sakiewkę. – Potrzebujesz pieniędzy, czy może koledzy będą ci stawiać?
     – Dziękuję, mam swoje, ale faktycznie pewnie koledzy będą stawiać.
     – Idziemy? – zapytał, nieudolnie ukrywając niezadowolenie.
     – Oczywiście. – Podniosła się z miejsca i ruszyła do wyjścia.
     Zawróciła jeszcze po torbę z książkami, którą miała zostawić pod opieką Marcusa. Zatrzymała się na korytarzu i, gdy Gert zamknął drzwi, zabrała mu klucz. Potem zapukała do Hoefera i oddała mu swoje rzeczy.
     Narzeczony czekał na nią przy schodach.

Fanriel

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2137 słów i 13267 znaków.

2 komentarze

 
  • emeryt

    @Fanriel. Droga Autorko tej opowieści, dziękuję Tobie  za kolejny odcinek i to na  zakończenie tego roku. Lecz za kilka godzin rozpocznie się Nowy Rok 2018, więc z tej okazji składam Tobie życzenia: dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności, oraz w dalszym ciągu tak wspaniałej weny.

    31 gru 2017

  • Fanriel

    @emeryt Dziękuję bardzo! Wzajemnie!

    31 gru 2017

  • AnonimS

    Jakby było mało wątków to jeszcze intryga. Prawdopodobnie jeden mag zadźgał drugiego. Tylko z jakiego powodu..

    31 gru 2017

  • Fanriel

    @AnonimS Wkrótce wszystko się wyjaśni. ;)

    31 gru 2017